środa, 31 lipca 2013

Violetta Story - Chapter 28.

Violetta Story, chapter 28.

Daniel

Przyglądaliśmy się z Cam wzburzonej Francesce i Marco z otwartymi ustami. Musieliśmy dość głupio wyglądać, ale sytuacja była naprawdę dziwna - włoszka nie dała wypowiedzieć nawet jednego pełnego zdania brunetowi i już obrzuciła go mnóstwem obelg i oskarżeń. Nie obyła się również bez rzucania co chwilę kąśliwych uwag do blondynki, którą przytulił wcześniej Marco. Moim zdaniem powinna zaczekać na wyjaśnienia, ale jak widać tutaj mają inne zasady. Zresztą biorąc pod uwagę charakter Cam, ona zachowałaby się identycznie jak Fran, po której jednak nie spodziewałem się czegoś takiego. Owszem, jest bardzo temperamentna, ale w życiu bym nie przypuszczał, że zna tyle wyzwisk, poza tym myślałem, że kocha Marco, a tymczasem ona...
- Naprawdę nie wiem, co ja w tobie widziałam, jesteś zwykłym, kłamliwym... - krzyczała, podczas gdy połowa gości Resto-Bandu patrzyła na nią z rozbawieniem. 
- Francesco, proszę cię, daj mi wyjaśnić... - bronił się Marco, ale na niewiele się to zdało. Francesca wpadła w furię.
- Co chcesz mi wyjaśnić?! - zagrzmiała. 
- Zapytałaś, kim jest ta dziewczyna, a nie dasz mi nawet zdania powiedzieć! - zawołał sfrustrowany Marco. Francesca, chyba zszokowana tym, że on również podniósł głos, stanęła jak wryta. - No więc jest to moja kuzynka, Elena. - wyjaśnił Marco. Spojrzeliśmy po sobie z Cam; robi się ciekawie. 
- A... - zająknęła się Fran. - Naprawdę? - przeniosła wzrok na blondynkę. Ta pokiwała nieznacznie głową. Włoszka zarumieniła się i zagryzła dolną wargę. - Miło cię poznać. - zwróciła się do Eleny. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej, ukazując rząd białych, prostych zębów. 
- Mi ciebie też. - odparła nieśmiało Elena. - Marco dużo o tobie pisał w listach do mnie.
Fran ponownie spłonęła rumieńcem. Cam wstała nagle i podbiegła do niej dwoma szybkimi krokami. Nie wiedziałem, co chce zrobić, więc zostałem na swoim miejscu.
- Jestem Camila. - przedstawiła się, wyciągając dłoń w kierunku Eleny. Blondynka uścisnęła ją i znów się uśmiechnęła.
- Elena. 
- No, to skoro wszyscy się już znacie, to chciałbym pogadać z Francescą na osobności. - odezwał się zdenerwowany Marco. Złapał ją za rękę i wyprowadził z Resto, a Elena i Camila podeszły do mnie.
~,~
Pablo
Z ciężkim westchnieniem stanąłem twarzą w twarz z rozjuszonym Gregoriem. Myślałem, że już nie będę musiał go oglądać, ale życie stawia przed nami wyzwania, które czasami nie przypadają nam do gustu, niestety.
- Co tu robisz? - zapytałem spokojnym tonem. 
- Chcę rozmawiać z Antoniem. - warknął Gregorio, rozglądając się dookoła. Na jego twarzy malowała się taka wściekłość, że to aż straszne. 
- Nie ma go, wyjechał na kilka dni. - poinformowałem go. - Mogę mu przekazać...
- NIE! - zagrzmiał nagle Gregorio. - Mam dość tego! Dość! DOŚĆ! - złapał się za głowę i zaczął biegać po całym korytarzu, wrzeszcząc jak opętany. Kompletnie nie wiedziałem jak się zachować w takiej sytuacji. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego. Podrapałem się nerwowo po głowie.
- Bawimy się w ganianego? - w drzwiach pokoju nauczycielskiego stanął Beto. - Kto gania?
- W nic się nie bawimy, Beto. - wywróciłem oczami. Trochę go to zdezorientowało. W roztargnieniu poprawił okulary na nosie i ze zmarszczonymi brwiami przyjrzał się Gregoriowi, który dosłownie rwał sobie włosy z głowy, co było nie lada wyczynem biorąc pod uwagę, że niezbyt wiele ich miał. 
- To co on robi? - zdziwił się. Wzruszyłem ramionami i odpowiedziałem zgodnie z prawdą:
- Nie wiem.
Beto zastanowił się przez chwilę i podszedł do mnie powoli.
- Wynieśmy go stąd. - zaproponował. Spojrzałem na niego jak na wariata, ale po chwili stwierdziłem, że w sumie pomysł nie jest taki zły, bo przecież nie będziemy tak stali i patrzyli jak Gregorio wpada w coraz większą furię. Wzięliśmy go pod ręce i z wielkim trudem wyszliśmy z nim na zewnątrz. Szarpał się, machał nogami i krzyczał, więc jakiś zaniepokojony przechodzeń zadzwonił na policję. Funkcjonariusze wsadzili Gregoria do swojego samochodu i odjechali. Dość dziwne doświadczenie, ale przynajmniej mamy to już z głowy.
- Chodź na koktajl, Pablo. - odezwał się Beto. Skierowaliśmy się więc do Resto, przed którym zauważyliśmy kłócących się Francescę i Marco'a. Ach, jeśli będą się ciągle między sobą sprzeczać, to nigdy nie skupią się wystarczająco na przedstawieniu i próbach. Postanowiłem jednak nie wtrącać się w ich prywatne sprawy i puściłem mimo uszu ich wrzaski, wchodząc do budynku za Beto.
~,~
Naty
Spacerowaliśmy z Maxim jeszcze chwilę śmiejąc się z byle czego, gdy przed nami pojawiła się Ludmiła. Wyrosła jak spod ziemi, więc stanęliśmy jak wryci.
- Czeeść! - zawołała przesłodzonym tonem. Zmarszczyłam brwi. Nie odzywała się do mnie tym tonem odkąd się pokłóciłyśmy, ciągle tylko mi groziła lodowatym głosem, tak złym, że aż mnie ciarki przechodziły. Ale teraz jednak nie patrzyła na Maxiego, tylko wprost na mnie i nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak nagle zmieniła podejście. 
- Odczep się od nas, Ludmiła. - warknął Maxi, patrząc na nią z pogardą.
- Muszę pogadać z Naty. - oświadczyła, ignorując jego wypowiedź. No cóż, Ludmiła zawsze słucha tylko tego, czego chce słuchać. - Na osobności.
- Nie mam przed Maxim tajemnic. - odparłam szorstko. Ludmiła spojrzała na mnie dziwnie i splotła dłonie w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Jesteście razem?! - pisnęła, uśmiechając się kpiąco. - Gratuluję, Naty! - chciała mnie przytulić, ale się odsunęłam. 
- Czego chcesz? - sarknęłam. 
- Zgody. - wyjaśniła blondynka. Spojrzałam na Maxiego zdezorientowana. O jaką zgodę jej chodzi? - Chciałabym się znowu z tobą przyjaźnić, Naty.
Zamurowało mnie. Kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć. W prośbie Ludmiły dawna Naty dostrzegłaby szansę na powrót na szczyt. Niestety, tamta Naty odeszła bezpowrotnie. Ta teraźniejsza zobaczyła tylko i wyłącznie kolejną próbę Ludmiły do upokorzenia mnie jak tylko się da, desperacką potrzebę tego, by mieć kogoś u boku. O tak, Ludmiła była zdesperowana. Dłużej nie mogła wytrzymać sama, nie miała komu wydawać rozkazów. Dotarłam na szczyt bez niej, bo teraz nie sława jest dla mnie najważniejsza. Teraz już wiem, że mam przyjaciół, chłopaka i nie liczy się nic więcej, a już na pewno nie to, co liczy się dla Ludmiły.
- Ale ja nie chcę się z tobą przyjaźnić. - wykonałam cudzysłów palcami w powietrzu. - Już nie.
Ludmiła zrobiła zszokowaną minę, bo chyba pierwszy raz w życiu nie dostała tego, czego pragnęła. Chociaż w sumie pasmo jej porażek zaczęło się już wtedy, gdy w Studio pojawiła się Violetta. W sumie to wszystko dzięki Violetcie, dzięki niej wszystko się zmieniło. My się zmieniliśmy - Leon, ja, nawet Andres ostatnio wygłasza niezwykle mądre refleksje. U niego to chyba przejściowe, ale nieważne. Gdyby nie Violetta, stalibyśmy ciągle w tym samym miejscu, a tymczasem ruszyliśmy naprzód. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, że jestem teraz lepszym człowiekiem dzięki tej niepozornej brunetce, w której zakochał się Leon. Wszyscy jesteśmy lepsi, bo każdy z nas czegoś się od niej nauczył, właściwie uczymy się od siebie nawzajem. Teraz jest dobrze. Tak powinno być od zawsze.
- Chodź, Maxi. - pociągnęłam go za rękę i zostawiliśmy Ludmiłę z rozdziawionymi ustami na środku chodnika.
~,~
Marco
Wychodząc z Francescą na zewnątrz myślałem tylko o jednym: ona mi nie ufa. Jeśliby ufała, to nie wydarłaby się na mnie na oczach tych wszystkich ludzi i Eleny. Tak długo się z nią nie widziałem, mieszka w Meksyku, pisaliśmy do siebie, ale to nie to samo. Od zawsze mieliśmy ze sobą dobry kontakt, a gdy ją zobaczyłem w Resto nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę ona. Fran zapewne zauważyła ukradkowe spojrzenia, jakie rzucałem w kierunku Eleny i wyciągnęła pochopne wnioski. Ale ja po prostu nie byłem pewien czy to Elena. Mimo wszystko Fran nie powinna się tak wydzierać.
- Więc? - odezwałem się obojętnym tonem, chociaż coś we mnie krzyczało, że nie zniosę rozstania z nią.
- Przepraszam, Marco, nie chciałam, żeby tak wyszło... - zaczęła się tłumaczyć.
- Ale tak wyszło. - przerwałem jej. - Nie ufasz mi. 
- Ufam. - zaoponowała Fran, a ja westchnąłem ciężko. Sama sobie zaprzecza, nie wie co mówi.
- Ufasz, ale nakrzyczałaś na mnie na oczach tych wszystkich ludzi i nie dałaś dojść mi do słowa. - powiedziałem, uśmiechając się do niej sztucznie. - Chyba musimy się pożegnać. Nie chcę być z kimś, kto nie darzy mnie zaufaniem. - starałem się, aby nie zadrżał mi głos, aby Francesca nie domyśliła się jak bardzo mi na niej zależy i jak cholernie boli mnie to, że muszę jej to mówić. Ale wina nie leży po mojej stronie, nie tym razem. 
- Marco, nie... - w jej oczach stanęły łzy, a ja musiałem wykorzystać całą siłę woli, by nie podbiec do niej i przytulić jej do siebie. Zacisnąłem usta i odwróciłem się na pięcie. 
~,~
Tomas
Wchodząc rano do Studia miałem w głowie cały scenariusz przebiegu mojej rozmowy ze Stefy. Postanowiłem nie owijać w bawełnę, wyjawić jej swoje uczucia i zaprosić ją na randkę. Miałem tylko nadzieję, że znowu gdzieś nie popełnię błędu. Chciałem poradzić się Fran, ale nie chciała ze mną rozmawiać. Ogólnie z nikim nie chciała rozmawiać, Luca powiedział, że zamknęła się w pokoju. Nie widać jej nigdzie, więc pewnie nie przyjdzie dziś do Studio. 
- Leon, widziałeś gdzieś Stefy? - zapytałem, podchodząc do chłopaka. Nie odpowiadał przez dłuższą chwilę, więc pstryknąłem mu palcami przed nosem, by się ocknął. Od wyjazdu Violetty chodzi taki zamyślony. Czym tu się martwić? Przecież niedługo wróci, poleciała tylko odwiedzić babcię.
- Co? - zapytał zdezorientowany Leon. Westchnąłem. Mówić do niego, to jak gadać do ściany.
- Widziałeś gdzieś z Stefy? - powtórzyłem pytanie. Leon zmarszczył brwi i w skupieniu rozejrzał się po korytarzu.
- Tu jej nie ma. - odezwał się głupkowatym tonem. Przewróciłem oczami.
- Widzę. - odparłem ironicznym tonem. - Ogarnij się, stary, ona niedługo wróci. - poklepałem go po ramieniu i ruszyłem na dalsze poszukiwania brązowowłosej piękności. Przeszukując wszystkie sale po kolei zastanawiałem się nad tym, dlaczego nie zakochałem się w niej od razu. Dlaczego na początku wydała mi się po prostu kolejną ładną dziewczyną, która dostała się do Studio. Z jakiego powodu akurat teraz zawróciła mi w głowie? Przecież się nie zmieniła, to wciąż ta sama Stefy co kiedyś. Moje rozmyślania przerwał głos. Piękny, aksamitny, niesamowity. Niepowtarzalny. Wiedziałem do kogo należy jeszcze zanim zajrzałem ukradkiem do sali instrumentalnej i ujrzałem ją przy keybordzie. Wygrywała na nim jakąś melodię, której nie znałem. Miała zamknięte oczy. Piosenka była dość smutna, ale i tak najpiękniejsza na świecie. Dopiero gdy skończyła śpiewać i ostatnie dźwięki instrumentu umilkły zdobyłem się na ujawnienie swojej obecności.
- Piękna piosenka. - odezwałem się, podchodząc do niej. - Sama ją napisałaś? 
Podniosła gwałtownie głowę i spojrzała na mnie zaskoczona.
- Tak, sama. - odparła, rumieniąc się. - Co tu robisz? 
- Wiesz, uczę się. - zaśmiałem się. - Muszę ci coś powiedzieć. 
Zmarszczyła brwi w oczekiwaniu na dalszą część mojej wypowiedzi. Ale głos ugrzązł mi w gardle, kompletnie nie wiedziałem co powiedzieć. Cały tekst, który sobie wcześniej ułożyłem wyleciał mi z pamięci i teraz stałem przed nią jak słup soli z kompletną pustką w głowie.
- Eee... - zająknąłem się, ale przynajmniej wydałem z siebie jakiś dźwięk, a to już postęp. - No bo chodzi o to... - prawie kompletne zdanie, brawo, Heredia! - Podobasz mi się. 
Na jej twarzy najpierw pojawiła się konsternacja, potem zrozumienie, nikły uśmiech i wreszcie smutek. Ale co ją zasmuciło? Postanowiłem dodać coś jeszcze, by przerwać tą krepującą ciszę.
- Wybierzesz się ze mną na randkę? - zapytałem z nutą nadziei w głosie. Naprawdę pragnąłem, aby się zgodziła, z całego serca.
- Ja nie mogę, Tomas. - wyszeptała. - Przepraszam. - po tych słowach wyszła czym prędzej, zostawiając mnie z rozdziawionymi ustami. Co zrobiłem źle?
~,~
Violetta
Obudziłam się około dziesiątej rano. Na początku nie wiedziałam co się dzieje, gdzie jestem i jakim cudem to nie jest mój pokój, a obok mnie cicho pochrapuje sobie Angie. Dopiero po chwili wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsca i zrozumiałam, że mam problem. Tata nie chce wracać do Argentyny, a ja mam przyjaciół, szkołę i co najważniejsze - Leona. Nie tutaj, w Madrycie, ale w Buenos Aires. Co robić? 
- O, wstałaś. - do pokoju wszedł ubrany już tata. - Możemy porozmawiać? Chciałbym ci coś wyjaśnić. 
Zmarszczyłam brwi i ziewnęłam. W sumie co mi szkodzi? Wstałam z łóżka i usiadłam w jednym z miękkich foteli ustawionych pod ścianą. Chwyciłam jedno z pięknie zdobionych lukrem ciastek i wsadziłam je do ust, po czym odezwałam się zachrypniętym głosem:
- Mów. 
Tata usiadł na sąsiednim fotelu i potarł skronie. 
- Bo widzisz, chodzi o to... - zaczął. - Że nie chcę zrobić ci na złość. Wcale nie o ciebie chodzi. Tylko ja po prostu dłużej już nie mogę wytrzymać w Buenos Aires. - westchnął cicho. - Wszystko mi przypomina o twojej mamie, ścieżki, ławki, kwiaty, drzewa, słońce, śpiew ptaków i jeszcze ten dom... - spojrzał na mnie błagalnie. - To dla mnie za trudne, Violetto. Proszę, zrozum. - ostatnie słowa wypowiedział cicho, ledwie słyszalnie. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Kompletnie odjęło mi mowę. 

No. Nie wiem jak wyszło. Wy to oceńcie. Wygląda na to, że jednak nie chcecie, żebym zmieniała narrację. Spoko, ja się dostosuję, ale ankieta zostanie zamknięta po moim powrocie znad morza, więc macie jeszcze czas na głosowanie. Co do tego rozdziału - jak widzicie, German wcale nie ma takich złych zamiarów i nie chce jak najgorzej dla Violetty. Jak już pisałam, następny rozdział najwcześniej piątego sierpnia. Ten zadedykuję Xenii, bo naprawdę nie wiem już, komu dedykować te rozdziały. xD No to tak trochę podniosę na duchu Xenię. Nie martw się, nauczę się rozdupcać ludzi! :D Dziękuję wam wszystkim za komentarze, wejścia, kliknięcia w ankiecie... I jeszcze sprawa Libster coś tam, Versatile bla, bla, bla... Nie będę tego uzupełniać, bo ledwie starcza mi czasu na pisanie rozdziałów. Dziękuję z całego serca za tak wiele nominacji. <3 Będę tęsknić za wami! Do następnego!
Buziaki, M. ;*

wtorek, 30 lipca 2013

Violetta Story - Chapter 27.

Violetta Story, chapter 27.

Violetta

Gdy znaleźliśmy się w Madrycie po kilku godzinach lotu, od razu wyciągnęłam telefon w celu zadzwonienia do Leona. 
- Co robisz, Violetta? - zapytał tata, przyglądając mi się z podejrzliwością. 
- Dzwonię do Leona. - poinformowałam go. - Wyjechaliśmy tak nagle, muszę...
- Później. - zarządził. - Na razie jedziemy do babci. - zabrał mi telefon i ruszyliśmy w dalszą drogę. Postanowiłam nie protestować, bo to wywołałoby tylko niepotrzebną kłótnię, a i tak wszyscy byliśmy zdenerwowani. Złapaliśmy taksówkę i wcisnęliśmy się do niej czym prędzej. Po drodze prawie się udusiłam, bo musiałam siedzieć zgnieciona między Angie a tatą. Odetchnęłam z ulgą, kiedy znaleźliśmy się wreszcie przed szpitalem. Wbiegliśmy pędem do środka, zapytaliśmy o salę, w której leży babcia i wsiedliśmy do windy, która zawiozła nas na czwarte piętro wskazane przez recepcjonistkę.
- Która to była sala?! - zawołała w roztargnieniu Angie. 
- Czterdziesta szósta! - odkrzyknęłam, wyprzedzając tatę, którego chyba już trochę zmęczyło to bieganie. Z impetem wpadliśmy do pomieszczenia. 
- Mamo! - krzyknęła Angie, dopadając do łóżka babci. - Co się stało? 
Wycofałam się powoli z tatą. Lepiej dać im trochę prywatności zanim wejdziemy. Poprowadziłam go zdziwionego moim zachowaniem do stołówki, która znajdowała się w przeciwległym korytarzu. Usiedliśmy przy jednym ze stolików i dopiero wtedy się odezwałam:
- Musimy dać Angie trochę prywatności. 
Tata pokiwał powoli głową na znak, że w pełni rozumie. Wstał po chwili i kupił w automacie puszkę gazowanego napoju, po czym wrócił i usiadł ciężko na krześle.
- Może byśmy tutaj zostali. - powiedział, upijając łyka. Spojrzałam na niego jak na wariata.
- Tutaj? W stołówce? - uniosłam brwi. To dopiero głupi pomysł! Przecież nie przyleciałam do Madrytu żeby siedzieć w stołówce.
- Nie. - zaprzeczył. - W Madrycie. 
Oniemiałam. Czyżby tata dostrzegł w nagłym wyjeździe szansę na odseparowanie mnie od przyjaciół i Leona? Czyżby tylko dlatego do mnie zadzwonił? Może gdyby nie to, że za wszelką cenę chciał mnie odciągnąć jak najdalej od Buenos Aires wcale by mnie nie powiadomił o tym omdleniu babci? Wszystko zaczęło mi się układać w logiczną całość - kilka potrzebnych rzeczy spokojnie zmieściłoby się w małej torbie, a on postanowił spakować mnie do walizki. Dobrze wiedział, że zostaniemy dłużej. Wykorzystał to, że byłam tak zdenerwowana. Nie myślałam trzeźwo. 
- Dlaczego mi to robisz? - zapytałam łamiącym się głosem. Nie byłam wściekła, ale rozczarowana. Rozczarowana tym, że potrafił uciec się do czegoś takiego. 
- Violu, zrozum, tak będzie lepiej... - zaczął spokojnym tonem, ale ja nie mogłam już go słuchać. Posunął się za daleko. Zdecydowanie za daleko.
- Nic nie będzie lepiej. - szepnęłam. - Ty nic nie pojmujesz, nic a nic... - ukryłam twarz w dłoniach, nie wiedząc co ze sobą zrobić. 
- Violu, daj mi wyjaśnić. - poprosił. - Wszystko ci wytłumaczę...
- Nie. - odparłam twardo. - Nie chcę tego słuchać. - wstałam. Skierowałam się wzdłuż korytarza do sali, w której pozostawiłam Angie z babcią. Zajrzałam ostrożnie do pomieszczenia, po czym usiadłam na krześle ustawionym pod ścianą, by dać im jeszcze trochę czasu na rozmowę. Wyciągnęłam z torebki telefon i wybrałam numer Leona. I tak już za długo zwlekałam z zadzwonieniem do niego. Kiedy tylko usłyszał mój głos zasypał mnie gradem pytań o to gdzie się podziewam, dlaczego się nie odzywam i tak nagle znikam. Czekałam jakieś pięć minut, aż wreszcie przestanie, poza tym wysłuchałam też kilka kazań od reszty przyjaciół, którzy co chwilę wyrywali mu słuchawkę. 
- Leon, spokojnie, i oni też niech się uspokoją. - zarządziłam, nie mogąc dłużej znieść potwornego harmidru, który panował po drugiej stronie linii. 
- Już jestem spokojny. - odezwał się w końcu Leon po dłuższej chwili uciszania reszty towarzystwa. - Oni też, tak sądzę. A teraz powiesz, gdzie u licha jesteś? - wyczułam w jego głosie zdenerwowanie i troskę.
- W Madrycie. - wyrzuciłam z siebie. Spodziewałam się kolejnej porcji strasznego hałasu, ale odpowiedziała mi cisza. 
- Co? - zdziwił się Leon. - Co ty robisz w Hiszpanii? W innym kraju? - dopytywał, ignorując błagania Camili i Francesci, które za wszelką cenę chciały dostać telefon w swoje ręce.
- Moja babcia jest chora. - wyjaśniłam pokrótce. - Leon, ja nie wiem kiedy wrócę, pojawiły się drobne komplikacje, ale...
- Jakie komplikacje? - zapytał podejrzliwie. Postanowiłam nie mówić mu o tym, czego dowiedziałam się od taty, o jego planach. 
- Nic ważnego. - powiedziałam wymijająco. - Muszę kończyć, pa, kocham cię. - po tych słowach nacisnęłam czym prędzej czerwoną słuchawkę, żeby Leon nie zdążył zasypać mnie kolejnym gradem pytań. Jak chce to potrafi być naprawdę upierdliwy; już po kilku minutach na wyświetlaczu telefonu pojawiło się jego zdjęcie i informacja, że próbuje się do mnie dodzwonić. Mimo dość zepsutego już humoru uśmiechnęłam się mimowolnie. 
- Chciałbyś mi powiedzieć, że też mnie kochasz? - nie dałam mu dojść do słowa, ale nie mogłam tak po prostu nie odebrać połączenia od niego. - Wiem to, buziaki dla was wszystkich! - starałam się zabrzmieć wesoło i beztrosko, ale chyba niezbyt dobrze wypadłam, bo za chwilę komórka znowu zawibrowała. Tym razem ze ściśniętym z żalu gardłem nacisnęłam czerwoną słuchawkę i wyłączyłam telefon. Nie mogłam mu wtedy powiedzieć o mojej rozmowie z tatą, znając go wsiadłby do samolotu i przyleciał przemówić ojcu do rozsądku. A na to jak na razie nie była odpowiednia pora. 
- Violu, wejdź. - w drzwiach pojawiła się Angie. Uśmiechnęłam się do niej pocieszająco, choć sama potrzebowałam pocieszenia i weszłam za nią do pomieszczenia. Gdy tylko się w nim znalazłam, poczułam, że nie lubię tego szpitala. Ogólnie nie lubię szpitali, zresztą kto lubi?
- Babciu. - westchnęłam, klękając obok jej łóżka. Na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech, przemknął przez jej sine usta jak cień. 
- Cześć, cukiereczku. - wychrypiała. Złapałam ją za rękę i uścisnęłam lekko jej dłoń.
- Jak się czujesz? - zapytałam z troską, ale zaraz zrugałam się w myślach. Co za głupie pytanie! Przecież widać, że niezbyt dobrze. Oczy babci zawsze były pełne życia, a teraz wydają się puste.
- Bywało lepiej. - odpowiedziała. W tym momencie do sali niespodziewanie wszedł tata, a zaraz za nim lekarz. 
- Musimy zabrać panią na badania. - mężczyzna zwrócił się  do babci. Na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
- Znowu? - jęknęła. Lekarz pokiwał powoli głową, chyba w ogóle nie zwracając uwagi na jej słowa. Zapisał coś na kartce, którą trzymał w ręce i przywołał pielęgniarkę, by przetransportowała babcię do odpowiedniego pomieszczenia. Pomachałam jej smutno na pożegnanie, bo dostrzegłam minę taty i zorientowałam się, że zaraz powiadomi mnie o tym, że idziemy do jakiegoś hotelu, bo jest późno, ciemno się robi, bla, bla, bla. Jego standardowa paplanina. 
- Viol... - zaczął, wzdychając ciężko, jakby rozmowa ze mną była dla niego niemiłym obowiązkiem. A może jestem przewrażliwiona?
- Tak, idziemy. - przerwałam mu, machając ręką. - Angie, idziesz z nami?
- Wiesz, Violu, chyba muszę wracać do Buenos Aires. - wyjaśniła cicho. - Mam pracę. 
- Wrócisz rano, Pablo zrozumie. - przekonywałam ją. Wiedziałam dobrze, że bardzo chciała zostać w Madrycie dopóki przyczyna omdlenia babci nie będzie znana, ale przecież nie mogła tak nagle wszystkiego rzucić. Żałowałam, że nie mogę czegoś z tym zrobić, bo przez to moja ciocia była smutna, a ja nie lubię gdy taka jest. Ma taki ładny uśmiech, Olga kiedyś powiedziała, że identyczny jak mama.
- No dobrze. - zgodziła się w końcu Angie. - Chodźmy. 
~,~
Naty
Przechadzaliśmy się z Maxim przez park trzymając się za ręce. Nie potrzebowaliśmy słów, by wiedzieć, co każde z nas czuje. Odkąd mnie pocałował, odkąd powiedział, że mu się podobam mam wrażenie jakby tysiące motyli tańczyło mi w brzuchu. Nie mogę się pozbyć szerokiego uśmiechu z twarzy. 
- Myślisz, że o co chodziło Violi, gdy mówiła, że są komplikacje? - odezwał się nagle Maxi. Kompletnie nie spodziewałam się tego pytania, z tematu przedstawienia i żałosnego zachowania Ludmiły przechodzimy nagle do dziwnej sprawy z Violettą?
- No, nie wiem. - odparłam zdezorientowana nagłą zmianą tematu rozmowy. - A ty co myślisz?
- Ja myślę, że zanosi się na coś grubszego. - powiedział Maxi rzeczowym tonem. - Ten jej wyjazd nie skończy się dobrze. - znów spojrzałam na niego zdziwiona. Odkąd to on takie refleksje wygłasza?
- Przecież tylko odwiedzi babcię i wróci... - zaoponowałam, ale Maxi mi przerwał.
- Gdyby nie te "komplikacje", też bym tak pomyślał. - westchnął chłopak, obejmując mnie ramieniem. W pewnym momencie zatrzymał się, stanął naprzeciw mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. - Naty, chciałbym cię o coś zapytać. - oświadczył poważnym tonem, ujmując moje dłonie. - Zostaniesz moją dziewczyną?
Myślałam, że powie mi, że to wszystko to żart, że wcale mu się nie podobam, na moment ogarnął mnie paniczny strach, że odbierze mi to, czym tak się cieszyłam. Z Ludmiłą zawsze tak było - obiecywała mi coś, a nawet jak dotrzymała słowa, to potem zabierała mi to, choć nie zdążyłam się tym dobrze nacieszyć, cokolwiek by to nie było - czy to sukienka z najnowszej kolekcji, buty, błyszczyk...
- Oczywiście, że tak! - pisnęłam w przypływie radości. Twarz Maxiego rozpromienił uśmiech i wziął mnie w ramiona, po czym zakręcił dookoła, zupełnie jak w jakiejś komedii romantycznej. Moje stopy wirowały w powietrzu. Gdy mnie postawił z powrotem na ziemi, zaśmiałam się głośno.
- To było super. - zachichotałam, na co on przytulił mnie do siebie mocno.
~,~
Tomas
Nie wiem jak długo siedziałem pogrążony w myślach w moim pokoju, z dala od innych ludzi, z gitarą na kolanach. Już dawno znudziło mi się wygrywanie na niej przypadkowych akordów. Nie miałem jednak chęci, by podnosić się z miejsca. Tak było mi wygodnie. Zresztą w każdej chwili mogło przyjść natchnienie i w takiej sytuacji potrzebowałbym gitary od razu. Czasami zarys pierwszych akordów nowej piosenki pojawia się w mojej głowie nagle, całkiem bez uprzedzenia i często jest tak, że nie zdążę wziąć gitary i wszystko mi ucieka, wyślizguje z mojej podświadomości. Nienawidzę stanu kiedy wiem, że sekundy mogłyby przeświadczyć o powstaniu kolejnego hitu. Gdy tak patrzę w ścianę bez konkretnego celu, przed moimi oczami staje obraz ślicznego uśmiechu. Uśmiech ten robi się coraz szerszy i wreszcie słyszę w głowie melodyjny śmiech, który może należeć tylko do jednej osoby. Do drobnej, ślicznej dziewczyny o aksamitnym głosie, tak delikatnej i wrażliwej, ale potrafiącej pokazać pazurki. Dlaczego o niej myślę? Dlaczego wkrada się do moich myśli? Dlaczego nie potrafię przestać uśmiechać się na wspomnienie jej roześmianej twarzy? Tak dużo pytań i jedna, prosta odpowiedź: zakochałeś się, Heredia.
~,~
Daniel
Odkąd pojawiłem się w tej szkole i zobaczyłem Camilę wiedziałem, że nie będzie kolejną przelotną miłością. Może się mylę, ale wydaje mi się, że ja też się jej podobam. Poza tym od dłuższego czasu nie obejrzałem się za żadną dziewczyną, bo w mojej głowie ciągle siedzi ta przeklęta Torres. Lubię ją - bardzo. Ale nie lubię tego uczucia. Dziewczyny też potrafią ranić i to bardzo dogłębnie, a ja nie znam Camili na tyle dobrze, by na sto procent wiedzieć czego się można po niej spodziewać. Zawsze bałem się uczuć, choć nie chciałem tego przed sobą przyznać. Dlatego biorą mnie za zwykłego podrywacza. Nigdy jeszcze nie spotkałem się z takim stanem, w którym nie da się wyrzucić dziewczyny z umysłu. A ona za nic nie chce sobie pójść - chyba się zadomowiła. 
- Cam, posuń się. - zażądałem, usadawiając się obok niej na krześle. Naprzeciw niej siedziała Francesca obserwująca spod zmrużonych powiek Marco, który właśnie obsługiwał jakiś stolik. Uznałem, że Torres i tak się nudzi, bo włoszka jest zajęta, więc wyszczerzyłem się do niej i upiłem łyk koktajlu wiśniowego, który zapewne należał do Camili.
- Możesz sobie przystawić swoje krzesło, a nie siadać na moim. - zauważyła, zabierając mi szklankę z koktajlem. - A to moje. - pokazała mi język i zepchnęła mnie z krzesła. Zrobiłem obrażoną minę i założyłem ręce na pierś, nie podnosząc się z podłogi.
- Przeproś. - sarknąłem tonem dzieciaka, który koniecznie musi dostać lizaka. Cam się roześmiała i wzięła łyka koktajlu.
- Pomarz sobie.
- Ja mu dam! - zawołała nagle Francesca, zrywając się z miejsca i tym samym przerywając nam tą jakże ciekawą dyskusję. Podbiegła dwoma susami do Marco i postukała go w ramię, bo ten akurat był zajęty przytulaniem jakiejś drobnej blondynki. Odwrócił się z nieodgadnionym wyrazem twarzy i zwrócił się do wzburzonej Fran:
- Co jest, Fran? 
Brunetka zrobiła się czerwona na twarzy i zacisnęła pięści. Po zmianie miny Camili domyśliłem się, że zanosi się na wybuch wściekłości temperamentnej włoszki. 
- Możesz mi powiedzieć kim jest ta dziewczyna?! - zawołała, wskazując ruchem głowy na zdezorientowaną blondynkę. 
~,~
Pablo
Gdybym tylko miał taką możliwość wybrałbym się razem z Angie do Madrytu. Ale niestety musiałem być w Studio, nie mogłem sobie pozwolić na tak nagłe opuszczenie uczniów. Bez przerwy coś ich rozprasza, a przecież powinni się skupić na przedstawieniu i na tym, by jak najlepiej wypaść. Rozumiem młodzieńcze problemy, ale mimo chęci nie jestem w stanie pomóc każdemu z nich. 
- Pablo? - w drzwiach pokoju nauczycielskiego pojawił się zdezorientowany jak zawsze Beto. - Jest problem.
- Jaki problem? - zapytałem, wstając od biurka. Dla Beto problemem może być brak pałeczki do perkusji w schowku na instrumenty albo źle zawiązany but czy niedopasowane skarpety. O tak, on wszystko wyolbrzymia, więc nigdy nie wiadomo czego się spodziewać.
- Gregorio tu jest. - poinformował mnie. - Zły, chyba wpadł w furię. 
Potarłem skronie. Gregorio wiecznie sprawia problemy, nawet gdy się go zwolni. Nie ma tu już czego szukać, powinien pogodzić się z tym, że Studio to już rozdział zamknięty w jego życiu. Ale nie, on będzie przyłaził dopóki... dopóki co? Przecież zatrudniliśmy już nową nauczycielkę tańca, niedługo ma się pojawić, nie możemy go teraz przyjąć z powrotem. Zresztą nawet gdyby nie to, i tak nie miałbym najmniejszej ochoty go przywracać na stanowisko. Gorzej z Antoniem, ale dobrze, że teraz mam jakiś argument do obrony. Nie możemy zatrudniać nowych pracowników i od razu ich zwalniać tylko po to, by z otwartymi ramionami przyjąć za chwilę tych starych. To niedorzeczne. Cóż, już od dawna wszystko co związane z Gregoriem wydaje mi się niedorzeczne. Trzeba temu stawić czoła. W końcu nawet rozjuszonego Gregoria da się jakoś pokonać. 

To chyba pierwszy rozdział na tym blogu, o którym mogę z ręką na sercu powiedzieć, że mi się podoba i lekko się go pisało. Mam do was dwie sprawy. Pierwsza - w czwartek z samego rana wyjeżdżam nad morze i nie będzie mnie do niedzieli. Z kolei w poniedziałek wybieram się do babci na jakieś dwa tygodnie i będę miała tam ograniczony dostęp do internetu. :( Nie mówię, że nie będzie go wcale, ale często tracę tam łączność i w ogóle. Na pewno do niedzieli nic się nie pojawi, bo nad morze nie biorę ze sobą laptopa. Postaram się coś jutro dodać, żeby was nie zostawiać w niepewności, bo jest jej dużo w tym rozdziale. Tak więc spodziewajcie się dwudziestego ósmego jutro lub po moim powrocie do domu. :) Następna sprawa: narracja opowiadania. Zazwyczaj piszę w formię pamiętnika i chciałabym spróbować czegoś nowego. Jednakże piszę to dla was, więc to wam się ma podobać - wolelibyście narrację trzecioosobową, czy ma zostać jak jest? Zaraz pojawi się ankieta, ale możecie też wyrażać opinię pod rozdziałem. :) Dedykuję ten rozdział Zuzannie Słowik, która wymyśliła świetne połączenia imion dla Stefki i Tomaska oraz Dana i Cam. ;) Danila i Tofy - mi się podoba, a wam? ;) Dziękuję za komentarze, jesteście cudowni! <3 Do następnego!
Buziaki, M. ;*

niedziela, 28 lipca 2013

Violetta Story - Chapter 26.

Violetta Story, chapter 26.

Naty
Uśmiechnęłam się lekko i spuściłam głowę, by ukryć rumieńce, które z niewiadomych przyczyn wykwitły na moich policzkach. 
- Powiedziałem coś nie tak? - zaniepokoił się Maxi. - Jeju, wcale nie powinienem ci tego mówić, głupi jestem, przepraszam...
- Nie, nie! - zaoponowałam. - Wszystko okej, bo... ty też mi się podobasz.
- Naprawdę? - wyjąkał Maxi, podchodząc do mnie bliżej. Pokiwałam powoli głową, patrząc mu w oczy. - I nie będziesz już przede mną uciekała? - upewnił się, ujmując moje dłonie.
- Nie. - odparłam cicho, prawie niesłyszalnie. Głos jakby ugrzązł mi w gardle, gdy przypomniałam sobie, jaką szopkę odstawiałam rok temu. Jak ja mogłam być taka głupia? 
- Na pewno? - uniósł brwi; był już naprawdę blisko, stykaliśmy się nosami. 
- Na sto procent. - uśmiechnęłam się lekko. Maxi odwzajemnił uśmiech i musnął delikatnie moje usta wargami. Gdy się odsunął, spuściłam głowę, rumieniąc się. Znowu.
- No... - podrapał się po głowie, zakłopotany. - To może ja już pójdę. Późno trochę.
- Jasne, do jutra. - pomachałam mu na pożegnanie i zamknęłam drzwi. Gdy znalazłam się z powrotem w swoim pokoju, zaczęłam skakać po łóżku i piszczeć jak opętana. Nie zważałam na dziwne spojrzenia mojej mamy, która przewinęła się kilka razy przez pomieszczenie, nie wiem po co. Po piętnastu minutach położyłam się zmęczona na łóżku i uśmiechnęłam się sama do siebie - nie byłam pewna, czy ten uśmiech kiedykolwiek zejdzie z mojej twarzy. Byłam wtedy najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
~,~
Violetta
Przez resztę dnia chodziłam po domu jak w transie. To już nie było to samo, gdy Olgi zabrakło. Może próbowałabym ją jakoś zatrzymać, gdybym miała jeszcze jakąkolwiek nadzieję na zmianę zachowania taty. Ale już dawno ją straciłam - a Olga i tak by w końcu uciekła. Tata próbował jakoś poprawić mi humor, ale niezbyt mu szło. Swoją drogą, to on mi bez przerwy go psuje, a potem chce mnie rozbawić. Sama już nie wiem co mam myśleć. 
- Violetta, kolacja! - usłyszałam wołanie taty z dołu. Zmarszczyłam brwi - kolacja? A któż ją zrobił? Z ciekawości zeszłam powoli po schodach i poczułam paskudny zapach spalenizny. Wszystko jasne; tata postanowił przyrządzić kolację!
- Tato... - zaczęłam, wchodząc do kuchni. - Nie chcę być niemiła, ale chyba nie umiesz gotować. - stwierdziłam, ze powątpiewaniem przyglądając się czarnej papce, którą tata nałożył na talerz.
- Ależ umiem! - zapewnił mnie, podstawiając mi potrawę pod nos. Zakrztusiłam się smrodem, który wypełnił moje nozdrza i odsunęłam od siebie "jedzenie". 
- Spalone. - oświadczyłam. - Co to w ogóle miało być? - zaciekawiłam się. Podrapał się nerwowo po głowie.
- No, to miało być, ten, no... - zająknął się. - Nie ważne, zrób sobie kanapkę, Violu. - machnął ręką i wyszedł. Mimo parszywego humoru roześmiałam się głośno; no bo czy ta sytuacja nie była zabawna? 
~,~
Camila
Dzisiejsza próba była straszna. Stefy i Daniel ćwiczyli piosenkę, którą mają zaśpiewać na końcu przedstawienia. Finałem jest pocałunek. I to mnie nurtuje - o tak, może to było zwykłe muśnięcie ust, może i to jest tylko teatr, ale nie potrafię nie być zazdrosna. Chyba każda dziewczyna czułaby to samo w mojej sytuacji. A do tego wcale nie jestem z Danielem, więc nie mogę okazywać swoich odczuć w stosunku do jego pocałunku ze Stefy. W końcu mógłby się naprawdę z nią całować, a ja nie mam nic do tego. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. 
- Cześć, Cam. - przywitał się Daniel, podchodząc do mnie. Uśmiechnęłam się mimowolnie, słysząc ksywkę, jaką nadał mi chłopak. - Czemu siedzisz tu sama?
- Bo chcę. - odparłam, spuszczając głowę. - Czemu nie pogadasz z kimś innym? - zapytałam.
- Bo wolę z tobą. - powiedział, przyglądając mi się uważnie. 
- A nie lepiej ze Stefy? - uniosłam brwi. Chciałam tylko zobaczyć, czy ten całus coś dla niego znaczył, ale osiągnęłam coś zupełnie innego. Przez to jedno głupie pytanie domyślił się, dlaczego mam taki zły humor. Brawo, Camila.
- Jesteś zazdrosna? - zaśmiał się. - O co? Przecież nic nie czuję do Stefy! - zapewnił mnie. Spojrzałam na niego buntowniczo.
- Wcale nie jestem zazdrosna. - zaoponowałam, chociaż dobrze wiedziałam, że to nic nie da. Zawsze można spróbować, prawda? 
- Możesz być zazdrosna, Cam, mi to nie przeszkadza. - poruszał dziwnie brwiami. Wywróciłam oczami, ale na mojej twarzy pojawił się nikły uśmiech.
- Nie jestem zazdrosna. - powtórzyłam, trącając go w ramię. 
- Ta, jasne. - zaśmiał się.
~,~
Stefy
Usiadłam sobie pod ścianą razem z Fran zaraz po zakończeniu próby. Odchyliłam głowę i westchnęłam.
- Wiesz, że Cami jest zła? - odezwała się Fran. Spojrzałam na nią zdezorientowana. Dlaczego Cami miałaby być zła?
- Nie, a czemu niby? - zdziwiłam się. 
- Nie widziałaś jej miny? - zapytała. - Gdy się całowałaś z Danielem? - uniosła brwi.
I nagle mi zaczęło coś świtać - mogłam się domyślić, że będzie zazdrosna! Już kiedyś się o to martwiłam, ale przez ostatnie kłótnie z rodzicami chciałam tylko odbębnić tą próbę i sobie pójść. 
- Ale przecież... - zająknęłam się. - Pogadam z nią. - oświadczyłam i już chciałam wstawać, gdy Francesca złapała mnie za nadgarstek i z powrotem posadziła obok siebie.
- Nie musisz. - poinformowała mnie. - Daniel już to zrobił. - wskazała ruchem głowy na śmiejących się Camilę i Daniela. Odetchnęłam z ulgą. W tym momencie podszedł do nas Tomas.
- Cześć, mogę się dosiąść? - zapytał. Pokiwałam powoli głową, nie wiedząc, o co mu chodzi.
- To ja was zostawię, idę pogadać z Violettą. - oświadczyła nagle Fran. Zgromiłam ją wzrokiem, ale on tylko mrugnęła do mnie porozumiewawczo i oddaliła się.
- I zostaliśmy sami. - powiedział Tomas, zerkając na mnie niepewnie. Uśmiechnęłam się lekko i spuściłam głowę.
- Ona to zrobiła specjalnie, wiesz? - spojrzałam na niego. - Czasami mam ochotę jej przyłożyć. 
- Wiem, znam Fran aż za dobrze. - zaśmiał się Tomas. - Ale mimo wad, jest wspaniałą przyjaciółką.
- Tak. - przytaknęłam mu. - Więc, co chciałeś ode mnie tym razem? - przyjrzałam mu się badawczo.
- Czy ja zawsze muszę czegoś chcieć? - oburzył się. - No dobra. Chciałbym pogadać. - westchnął. Odgarnęłam kosmyk włosów za ucho i zmrużyłam oczy.
- O czym? - zaciekawiłam się. 
- O tobie. - odparł, na co ja zrobiłam zdziwioną minę. - Chciałbym cię lepiej poznać, Stefy. 
Zaniemówiłam. Jeśli jemu od początku o to chodziło, a ja go tak okrutnie spławiałam, to co ze mnie za człowiek? Głupia myślałam, że znowu chce mnie wykorzystać, a tymczasem z jego oczu biła taka szczerość, że prawie się zapadłam w sobie ze wstydu.
- Naprawdę? - wydukałam. - Przepraszam, Tomas! - ukryłam twarz w dłoniach.
- Nie masz za co przepraszać. - zapewnił mnie. - To ja cię przepraszam, za to, co zrobiłem na początku roku.
- Już mnie za to przepraszałeś. - zauważyłam, podnosząc głowę. 
- Ale będę to robił dopóki mi nie wybaczysz. - stwierdził stanowczym tonem. Uśmiechnęłam się lekko.
- Więc wybaczam. - powiedziałam. - Co chciałbyś o mnie wiedzieć? - zapytałam, ciekawa tego, jak potoczy się ta rozmowa. Teraz, patrząc na jego uśmiechniętą twarz, nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie potrafiłam, nie chciałam go do siebie dopuścić. Przecież powinno się wybaczać błędy, a szczególnie ludziom, którym tak zależy. 
- Co lubisz robić w wolnym czasie? - usadowił się obok mnie. Zastanowiłam się chwilę na odpowiedzią. Co lubię robić w wolnym czasie? Takie proste pytanie, a ja nie wiem, jak na nie odpowiedzieć.
- Lubię spać. - odezwałam się po chwili namysłu. Po tych słowach od razu wybuchłam śmiechem, uświadamiając sobie, jak głupio to zabrzmiało. Tomas mi zawtórował i gdyby nie Violetta, która podeszła do nas z zaniepokojoną miną pewnie nie przestalibyśmy się śmiać do wieczora.
- Moglibyście powiedzieć Leonowi, że musiałam szybko wracać do domu? - poprawiła włosy z roztargnieniem, przygryzając nerwowo wargę. 
- Jasne, a co się stało? - zaniepokoił się Tomas, przyglądając się dziewczynie z troską.
- Później wam wytłumaczę, muszę lecieć. - posłała nam wyimaginowanego buziaka i odbiegła czym prędzej.
~,~
Violetta
Pędziłam co sił w nogach, by jak najszybciej dotrzeć do domu. Tata do mnie zadzwonił i powiedział, że jest problem, w co pewnie bym nie uwierzyła, gdyby nie zaniepokojony głos Angie, który usłyszałam w tle. Uznałam, że skoro ona tam jest, to musiało się stać coś poważnego. Z impetem wbiegłam do domu i zatrzasnęłam za sobą drzwi, krzywiąc się, gdy do moich uszu dotarł przeraźliwy huk, który wywołałam. Weszłam do kuchni i ujrzałam zmartwioną Angie i zdenerwowanego tatę. Oboje łazili w tą i z powrotem po pomieszczeniu, obgryzając paznokcie z nadmiaru emocji. To naprawdę nie wyglądało dobrze. 
- Co się stało? - wydyszałam, patrząc na nich pytającym wzrokiem. Jak na komendę zatrzymali się oboje i skupili wzrok na mojej osobie. Pierwszy odezwał się tata:
- Angelica... To znaczy twoja babcia, zemdlała, jest w szpitalu i... 
- Musimy do niej jechać. - przerwała mu Angie drżącym głosem. Szybko przeanalizowałam wszystko w głowie i zmarszczyłam czoło, uświadamiając sobie najważniejsze.
- Ale przecież babcia mieszka w Madrycie. - stwierdziłam, przeczesując dłonią nerwowo włosy. 
- Właśnie udało mi się kupić bilety. - poinformował mnie tata rzeczowym tonem, już w miarę opanowany. - Samolot odlatuje za godzinę.
- Jeśli masz jakieś ważne plany, Violu, to możesz zostać... - zapewniła mnie Angie, ale uciszyłam ją gestem. Jak mogłabym nie polecieć, kiedy moja babcia leży w szpitalu?
- Lecę z wami. - powiedziałam twardo. - W jakim stanie jest babcia? - zapytałam, przestępując z nogi na nogę. Chciałam jak najszybciej poznać prawdę.
- Niezbyt dobrym, dlatego właśnie chcemy do niej lecieć. - wymamrotała Angie, w pośpiechu zgarniając kilka rzeczy z blatu do torebki. - Powiedzieli nam tylko tyle, że przyczyna jej omdlenia może być dużo bardziej złożona, niż zwykłe przemęczenie. 
- Spakowałem kilka najpotrzebniejszych rzeczy do walizki, Violu, idź po nią na górę i wychodzimy. - poinstruował mnie tata. Pokiwałam powoli głową i popędziłam po schodach do mojego pokoju. Kiedy brałam z biurka pamiętnik moją uwagę przykuło zdjęcie przedstawiające mnie i Leona. Zanotowałam w pamięci, że muszę do niego zadzwonić i poinformować go o tym nagłym wyjeździe. Z czarnymi scenariuszami przelatującymi przez moje myśli dołączyłam do taty i Angie, którzy wsiedli już do samochodu. 

Rozdział jest wcześniej niż obiecywałam, jestem z siebie dumna. :D Mam nadzieję, że wam się podobało. Zauważyłam, że ostatnio coś mniej komentujecie, ale widząc ile osób kliknęło "tak" w ankiecie, zrozumiałam, że jednak ktoś to czyta, może nawet więcej osób, niż mi się wydaje. Ale proszę, komentujcie, bo to mnie motywuje do pisania. :) Co do tego konkretnego rozdziału - jak widzicie, "burza" się rozpoczyna. Nie wiem, czy "burza" to trafne określenie. Ale wreszcie coś się dzieje, bo od dłuższego czasu miałam wrażenie, że moje rozdziały to takie flaki z olejem. Nie ma Leonetty, ale jest Naxi, Cami i Dan i Stefy z Tomaskiem. ;) Mam jeszcze krótką informację co do naszego wspólnego bloga, to jest mojego i Xenii - wiem, że od kilku dni nie pojawił się żaden rozdział, ale na pewno niebawem coś opublikujemy. :) Nie wiem komu mam zadedykować ten rozdział - może wszystkim, którzy to czytają. O tak, czujcie się zaszczyceni. xD A tak na serio - kiedy zakładałam tego bloga, nie spodziewałam się tak pozytywnego odzewu z waszej strony, a tu proszę! :D Dziękuję wam wszystkim z całego serca! <3 Do następnego!
Buziaki, M. ;*

piątek, 26 lipca 2013

Violetta Story - Chapter 25.

Violetta Story, chapter 25.

Violetta
Gdy drzwi się otworzyły, odskoczyliśmy od siebie z Leonem zupełnie tak samo, jak wczoraj, gdy tata przyłapał nas w moim pokoju. Czy to już jakaś tradycja? 
- Ojej, przepraszam! - zawołała Olga, zakrywając oczy dłońmi. - Nie chciałam wam przerywać!
- Nic się nie stało, Olgo. - uspokoiłam ją, w duchu skacząc z radości, że to nie tata. 
- Pójdę już. - odezwał się Leon. - Do jutra, Violu. - pocałował mnie w policzek, pomachał przyjaźnie do Olgi i odszedł. 
- Przepraszam cię jeszcze raz, Violu, naprawdę... - wymamrotała Olga. 
Zaśmiałam się w duchu. Gdyby miała zagwarantowane, że jej nie zauważymy, obserwowałaby nas kiedy tylko się da. Ach, ta Olga.
- Wszystko okej, Olgo, nie martw się. - zapewniłam ją, uśmiechając się szeroko. - Tylko nie mówi nic tacie, co? 
- Oczywiście, buzia na kłódkę. - zgodziła się ochoczo kobieta. Weszłyśmy do domu, gdzie Olga od razu uraczyła mnie ciastem czekoladowym. 
- Jedz, królewno. - postawiła przede mną talerzyk z wielką porcją ciasta. Zmarszczyłam brwi; w życiu nie wcisnę w siebie tyle jedzenia. Nie musiałam jednak wymyślać wymówek przed Olgą, bo do pomieszczenia wparował tata. Gdy zobaczyłam jego minę, wiedziałam, że będą kłopoty. I to duże kłopoty.
- Masz mi coś do powiedzenia? - zapytał, zakładając ręce na pierś. Wiedziałam, że tak zacznie tą rozmowę. Bardzo przewidywalny jest ostatnio. 
- Tak. Bardzo cię przepraszam za to, że uciekłam wczoraj z Leonem i nie wróciłam na noc. - wyrzuciłam z siebie, mając nadzieję, że to złagodzi jakoś jego gniew. 
- Przyjmuję przeprosiny. - odparł sztywno. Myślałam, że jeszcze coś chce powiedzieć, ale on milczał.
- Coś jeszcze? - uniosłam brwi. 
- Nie. 
- Nie chciałbyś mnie przeprosić za swoje zachowanie? - upewniłam się, coraz bardziej zdenerwowana. Ja się tu produkuję, a on głupiego "przepraszam" nie potrafi powiedzieć?!
- CO?! - zagrzmiał. - Ja cię mam przepraszać?! - oburzył się. 
- Dość! - odezwała się nagle Olga. Popatrzyliśmy na nią z tatą zdumieni. - Mam już dość tych krzyków, tego wszystkiego! Nawet serialu czasami spokojnie nie można obejrzeć! - załamała ręce. 
- Olgo, nie denerwuj się... - spróbowałam ją uspokoić, ale na nic się to zdało. Złapała się za głowę i wydała z siebie przeraźliwy wrzask. 
- Wyprowadzam się! Dość! - zatkała uszy dłońmi i wyszła z pokoju. Byłam zbyt zszokowana, by cokolwiek powiedzieć, ale tata najzwyczajniej w świecie wziął się za jedzenie mojego ciasta. Przypuszczalnie stwierdził, że nie ma sensu przejmować się humorami Olgi. Ale ja przeczuwałam, że tym razem nie będzie tak jak zawsze. Że tym razem Olga nie wróci do pokoju cała w skowronkach, jakby nigdy nic się nie stało. I miałam rację - po kilku minutach w kuchni pojawiła się kobieta z walizką w ręce. Nadal byłam zbyt poruszona, by się odzywać, ale tata wręcz przeciwnie.
- Idziesz na większe zakupy, Olgo? - zapytał jak gdyby nigdy nic. - Kupiłabyś może trochę... 
- Nie. - oświadczyła twardo Olga. - Wyprowadzam się. - po tych słowach spojrzała na mnie tęsknym wzrokiem i wyszła z domu. Ot tak, po prostu. 
~,~
Ludmiła
Najpierw Violetta, a teraz ona. Czy ja mam jakiegoś pecha? Na pierwszy rzut oka widać, że tym razem Tommy zabujał się w Stefy. Ale dlaczego? Co ona takiego ma, czego ja nie mam? Mam wszystko. Więc o co chodzi?
- Cześć Tomas! - pisnęłam, gdy otworzył mi drzwi. Pomyślałam, że jeśli pokaże mu, że mi zależy, to sobie odpuści tą głupią Stefy. 
- Ludmiła? Co tu robisz? - zdziwił się. Dobrze. O to chodzi. Zaskoczenie. 
- Odwiedzam mojego przyjaciela, nie widać? - wyjaśniłam, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. 
- Wiesz, Ludmiła, ja... - zaczął Tomas, drapiąc się nerwowo po głowie. Och, który chłopak nie jest zdenerwowany przy pięknej Ludmile? Żaden. 
- Wiem, stęskniłeś się za mną. - zaświergotałam, uśmiechając się uroczo. Tommy otwierał już usta, pewnie żeby mnie zaprosić do środka, gdy obok niego stanęła mała dziewczynka, którą aż nazbyt zapamiętałam w tamtym roku. Jego kuzynka Agus - och, jak ja nie cierpię tego dziecka! 
- Cześć. - przywitała się, lustrując mnie wzrokiem. - Pamiętam cię, jesteś Ludmiła.
- A ty Agus, kochaniutka. - odparłam, starając się zatuszować bijącą ode mnie niechęć miłym uśmiechem. 
- Tak, jestem Agus. - potwierdziła dziewczynka. - Ale ja cię nie lubię. - oświadczyła. Diabeł w ciele aniołka, ot co! Zrobiłam oburzoną minę i otworzyłam szeroko usta. 
- Agus, nie wolno się tak odzywać. - zrugał ją Tomas. - Ale Ludmiła, powinnaś już iść. Cześć. - zwrócił się do mnie, po czym zamknął mi drzwi przed nosem. Zostałam strasznie potraktowana przez tę jego okrutną kuzyneczkę, a on... Szkoda słów.
~,~
Stefy
Gdy tylko otworzyłam drzwi wejściowe usłyszałam przeraźliwe wrzaski i huki. Zaśmiałam się w duchu - witamy w domu! 
- Moglibyście przerwać?! - zawołałam, ściągając buty w przedpokoju. Krzyki ucichły, więc weszłam do kuchni i zobaczyłam czerwonego ze złości (lub z przedawkowania alkoholu) ojca oraz mamę z rozczochranymi włosami. Miała tak wściekłą minę, że aż się w wzdrygnęłam. 
- Czego chcesz? - warknął tata, opadając ciężko na krzesło. 
- Mieszkam tu. - powiedziałam ironicznym tonem. Skrzywił się na moje słowa i przeciągnął dłonią po twarzy.
- Idź sobie. - machnęła ręką mama, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Zacisnęłam zęby i przybrałam surową minę.
- Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego tata nie był z tobą na tym wyjeździe. - oświadczyłam szorstko. Na twarzy mamy pojawił się na chwilę wyraz niepewności, ale zaraz zastąpił go chłodny uśmiech.
- Ależ był ze mną, co ty opowiadasz, Stefania! - zaśmiała się sztywno. Zmarszczyłam brwi - czyli, że ona nie wie o tym, że znalazłam go zalanego w trupa w garażu? 
- Był w garażu, chlał wódkę. - prychnęłam. - Zaprosiłam przyjaciółki i narobiłby mi wstydu, gdyby był w stanie wejść do domu. 
- Ja tu jestem. - wymamrotał ojciec, uśmiechając się do nas sennie. Zaraz poleci w kimono, dobrze, będę mogła sobie porozmawiać spokojnie z mamą. 
- Cieszymy się. - zbyła go. - Nie ingeruję w to, co działo się, gdy mnie nie było w mieście. - stwierdziła mama. - Do pokoju, Stefania. 
- Nie... - zaczęłam się bronić, ale widocznie straciła ochotę na słuchanie mnie.
- Idź. - przerwała mi, otwierając lodówkę. Westchnęłam ciężko i rzuciłam ojcu wściekłe spojrzenie. Brzydzą mnie ci ludzie. Nie są nic warci.
- Dobrze, nie będę tracić czasu na rozmowę z wami. - powiedziałam chłodno. - Walcie się. - dodałam jeszcze w przypływie złości. Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Mogłam się spodziewać, jakie będą tego konsekwencje. Poza tym, jacy by nie byli, to są moi rodzice. 
~,~
Naty
Usiadłam na łóżku w moim pokoju i westchnęłam cicho. Odkąd wróciłam od Stefy, siedzę i się nudzę, bo wszyscy są czymś zajęci. Mama próbowała wyciągnąć mnie na zakupy, ale odmówiłam. Chodzenie na zakupy zbyt kojarzy mi się z Ludmiłą - może to głupie, ale niestety mam chyba paranoję. W końcu będę musiała kupić jakieś nowe ciuchy. 
- Naty, ktoś do ciebie! - usłyszałam głos z dołu. Zmrużyłam oczy. Kto mnie odwiedza? Podobno każdy miał jakieś zajęcie. 
- Idę! - odkrzyknęłam, zbiegając po schodach. Po drodze poprawiłam szybko włosy i podeszłam do mojej mamy, która właśnie rozmawiała z kimś w drzwiach.
- Maxi? - zdziwił mnie widok chłopaka. 
- Cześć, Naty. - uśmiechnął się do mnie. - Możemy pogadać? 
- Jasne. - odparłam. - Mamo, zostawisz nas samych? - upewniłam się, patrząc niepewnie na rodzicielkę. Pokiwała powoli głową i wyszła do kuchni, a ja zamknęłam drzwi i oparłam się o nie.
- Przepraszam, że nie zapraszam cię do środka, ale tylko tutaj będziemy mieli choć trochę prywatności. - wyjaśniłam Maxiemu. 
- Wszystko okej. Chciałem ci coś powiedzieć... - zaczął. 
- Co takiego?
- No wiesz, bo ja... - zająknął się. - Jakby ci to powiedzieć... 
- Wyduś to z siebie. - zaśmiałam się. 
- Podobasz mi się, Naty. - wydusił. - Od dłuższego czasu za tobą szaleje, właściwie to od tamtego roku. 
Oniemiałam. No tak, w tamtym roku mówił mi, że mu się podobam, ale postanowiłam wtedy wrócić do Ludmiły i tak wyszło, że jakoś zapomniałam o tym, że czuł do mnie coś więcej. Wyleciało mi to z głowy, a potem zaczęłam go traktować jak przyjaciela i... Nie myślałam o nas w taki sposób. Ale gdy tak stał przede mną, nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że mimo, iż zatarłam ślady po uczuciu do niego, ono wcale nie zniknęło. Ta mała iskierka czekała tylko, aż ktoś ją wznieci i wywoła pożar. Wyznanie Maxiego okazało się być bardzo dobre do tej roli - i chyba pierwszy raz w życiu dokładnie wiedziałam, co powinnam zrobić. 

Wiem, że krótki. Wiem, że nie ma Leonetty. Wszystko wiem. Ale nie martwcie się, to nie przez to, że brak mi weny czy coś, po prostu w następnych rozdziałach szykuje się burza i będą one długie, więc na razie macie takie krótkie. Wszystko zostanie wam wynagrodzone. :D Jest Naxi, trochę Stefy i Ludmiła. Nie wiem, czy dobrze napisałam imię kuzynki Tomasa, ale nieważne. xD Przepraszam, że tak późno dodaję, ale od osiemnastej miałam problemy z internetem, a właśnie wtedy wróciłam z zakupów i chciałam dodać rozdział. ;_; Za chiny nie mogłam uzyskać połączenia z internetem, ale się udało przed chwilą, więc jest rozdział. :) Zadedykuję go Fance Violetty - twój blog jest wspaniały. <3 Czy coś jeszcze... nie, chyba nie. Następny rozdział prawdopodobnie w poniedziałek wieczorem, może wcześniej, nie wiem. Kocham was! <3 Do następnego!
Buziaki, M. ;*

środa, 24 lipca 2013

Violetta Story - Chapter 24.

Violetta Story, chapter 24. 

German
Chyba nie doczekam się telefonu od Angie - albo postanowiła mnie olać, albo moja ukochana córeczka przekabaciła ją na swoją stronę. W sumie mogłem się tego spodziewać - Violetta pewnie wyolbrzymiła całą sprawę i Angie jest teraz na mnie obrażona. 
- Ekhem. - usłyszałem chrząknięcie. Taki dźwięk mogła z siebie wydać tylko jedna osoba.
- Tak, Olgo? - odezwałem się, nie podnosząc głowy znad pliku dokumentów, które i tak kilka godzin temu skończyłem przeglądać. 
- Jeśli pan nie zmieni swojego postępowania, to... - zaczęła, a ja uniosłem głowę i spojrzałem na nią ze zdziwieniem. - To ja przestanę sprzątać. - dokończyła oficjalnym tonem. Zmarszczyłem brwi i przyjrzałem się jej, szukając w jej twarzy jakiś oznak rozbawienia. 
- Chyba nie mówisz poważnie, Olgo? - zaśmiałem się. 
- Mówię całkiem poważnie. - zapewniła mnie. - Jeśli pan nie zmieni swego zachowania, będę oglądała całymi dniami telenowele i sam pan będzie sobie sprzątał. - oświadczyła. Moje niedowierzające spojrzenie tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że udało jej się mnie zaskoczyć. Ciszę, która zapanowała między nami, przerwał dźwięk mojego telefonu. 
- Angie? Co z Violettą? - wyrzuciłem z siebie, przykładając komórkę do ucha. 
- Jest u koleżanki. - poinformowała mnie. - Ale nie powiem ci u której, bo dowiedziałam się, co zrobiłeś. - dodała wrogim tonem, po czym się rozłączyłem. Odetchnąłem z ulgą - przyjaciółki Violetty wydawały mi się zawsze ułożone i kulturalne, więc przynajmniej trochę napięcia ze mnie spadło. 

~,~

Violetta
- Nudzę się. - stęknęłam. Od godziny siedzimy z dziewczynami w ciszy, bo kompletnie nie wiemy co robić.
- Ja też. - zgodziła się Francesca. - Musimy coś wymyślić, bo umrę tu z nudów.
- Pośpiewajmy. - zaproponowała Camila znużonym głosem.
- Było. - Stefy ziewnęła przeciągle. Rzeczywiście, jakąś godzinę temu postanowiłyśmy sobie trochę pośpiewać i znudziłyśmy się tym po kilku minutach.
- Zagrajmy w bute... - zaczęła Naty.
- Było. - przerwałam jej.
- To może coś zjedzmy? - jęknęła Francesca.
- A jesteś głodna? - Stefy uniosła głowę z oparcia kanapy.
- Nie. - westchnęła Fran. - Pogadajmy o chłopakach! - zawołała nagle. - Co to za babski wieczór bez gadania o facetach?
Przytaknęłam jej; robiłyśmy już dzisiaj chyba wszystko, co się robi na takich wieczorach, oprócz tego najważniejszego i w sumie najciekawszego.
- No to jak z Leonem? - Stefy mrugnęła do mnie. Wywróciłam oczami. Zawsze wszystko zaczyna się ode mnie - norma.
- A jak ma być? - zmarszczyłam brwi. - Idealnie jest. A ty i Tomas? - przyjrzałam jej się spod zmrużonych powiek.
- Co ja i Tomas? - zesztywniała nagle, jakby to był jakiś temat tabu. Dokładnie tak kiedyś miałam, gdy ktoś wspominał przy ojcu o muzyce.
- No wiesz, widać, że mu się podobasz. - włączyła się Camila.
- I to bardzo. - dodała Naty.
- Nie chcę o tym rozmawiać. - Stefy pokręciła głową. Westchnęłam i przeniosłam wzrok na Natę.
- A ty? - zapytałam, unosząc brwi.
- Co ja? - obruszyła się, poprawiając nerwowo włosy; chyba się zorientowała, co się święci.
- Ty i Maxi. - wyjaśniła Francesca. - Kiedy wreszcie będziecie razem?
- My nie... - zarumieniła się.  - Cami i Dan, o tym porozmawiajmy.
Camila zrobiła oburzoną minę, ale przez jej twarz przemknął cień uśmiechu. Więc jednak coś między nią a Danielem jest!
- Coś jest między wami, nie? - odezwałam się. Cami przytaknęła, uśmiechając się szeroko.
- Zaprosił mnie na koktajl. - pochwaliła się, nie przestając się uśmiechać.
- Kiedy?! - pisnęła Fran.
- Jutro. - powiedziała, po czym wszystkie zaczęłyśmy skakać i piszczeć. Nagle usłyszałyśmy jakiś huk na zewnątrz. Poderwałyśmy się z miejsc i popatrzyłyśmy na siebie przerażone.
~,~
Stefy
Wiedziałam, od razu wiedziałam, co się święci. Jak mogłam pomyśleć, że będę miała trochę spokoju?! Oni zawsze wszystko psują, albo jedno, albo drugie.
- Co to było? - wymamrotała przestraszona Naty. Rzuciłam im wszystkim uspokajające spojrzenie.
- To tylko mój... - zawahałam się. - Pójdę sprawdzić.
- Nie, Stefy, to może być niebezpieczne! - zawołała Violetta. Widać było po nich, że są bardzo przejęte - cóż, ja też bym była, niestety wiem, skąd wziął się ten huk i przez kogo został wywołany.
- Nic mi nie będzie. - zapewniłam ją, po czym wyszłam przed dom. Potarłam ramiona - nie przewidziałam, że w nocy może być tak zimno. Głupia ja, tyle razy szwendałam się po nocy i jeszcze nie zdążyłam się zorientować, że trzeba zakładać na siebie sweter.
- Tato? - szepnęłam, rozglądając się dookoła. Nie zobaczyłam jednak nikogo, więc podążyłam do garażu, w którym ojciec trzyma zapas alkoholu. Jeśli jest pijany, to na pewno tam poszedł, lub przynajmniej spróbował, bo równie dobrze mógł się wywalić po drodze. Na palcach zbliżyłam się do wejścia do garażu.
- Jesteś tu? - odezwałam się, mając nadzieję, że jakimś cudem się pomyliłam i taty wcale tu nie ma, że jest z mamą na jakimś wyjeździe i moje przyjaciółki o niczym się nie dowiedzą. Po chwili jednak usłyszałam dźwięk rozbijanego o podłogę szkła i wszelkie nadzieje wyparowały - zaklęłam w duchu. Ja, nieomylna - mogłabym raz się pomylić! Weszłam pewnym krokiem do garażu i założyłam ręce na pierś, starając się przybrać surową minę.
- Co ty tu robisz? - wycedziłam przez zęby, z obrzydzeniem przyglądając się mojemu ojcu, który wychlał chyba połowę zapasów. Swoją drogą, może wreszcie mu się skończą i przestanie pić?
- Piję, nie widać? - wyszczerzył zęby w okropnym uśmiechu. Zacisnęłam palce u nasady nosa; śmierdziało mu z ust na kilometr!
- To przestań. - sarknęłam. - Miałeś być z mamą gdzieś daleko. - powiedziałam oskarżycielskim tonem.
- Ale nie jestem. - zaśmiał się, po czym pociągnął długi łyk alkoholu z butelki.
- Zostaniesz tu na całą noc? - zapytałam niepewnie. Może jeszcze jest nadzieja? Jeśli zaśnie tutaj, to dziewczyny go nie zobaczą i o niczym się nie dowiedzą. Ojciec już nie odpowiedział, ponownie zatopił się w alkoholu. Zorientowałam się, że najwyraźniej przestał kontaktować, więc wycofałam się powoli i wróciłam do domu.
~,~
Violetta
Gdy Stefy wróciła do domu, była jakaś przybita i oświadczyła, że chce jej się spać. Udałyśmy się więc na górę, gdzie dostałyśmy od niej śpiwory. Rano zerwała się z łóżka przed nami.
- Co się stało ze Stefy? - zapytała Camila, gdy już się ubrałyśmy i zaczęłyśmy składać nasze śpiwory.
- Nie wiem. - odparła Naty. - Ale coś ją widocznie zasmuciło.
- Trzeba będzie z nią pogadać. - westchnęłam. - Ale teraz muszę lecieć, umówiłam się z Leonem, a potem wracam do domu, bo ojciec się wścieknie.
- Idziesz już? - w drzwiach pojawiła się Stefy z talerzem kanapek.
- Tak. - uśmiechnęłam się do niej. - Zobaczymy się jutro w Studio. - pocałowałam ją w policzek i wyszłam z jej domu. Wciągnęłam rześkie powietrze w nozdrza, ale coś przyciągnęło moją uwagę. To zapach...  nie wiem czego, ale to niepokojące. Kojarzy mi się on z niezbyt miłym wspomnieniem, nie mogę sobie jednak przypomnieć z jakim. Postanowiłam dać sobie spokój z rozmyślaniami. Po jakichś piętnastu minutach marszu dotarłam do parku, gdzie umówiłam się z Leonem. Usiadłam na jednej z ławek i rozejrzałam się. Nagle uświadomiłam sobie, że to na tej ławce Leon pierwszy raz mnie pocałował. Pamiętam to doskonale, każde jego słowo, każdy gest. Tak wiele zmieniło się od tamtego pamiętnego dnia. Ja się zmieniłam.
- Witam panią. - ktoś zakrył mi oczy dłońmi. - Zgadnij kto to. - wyszeptał mi do ucha.
- Leon? - zachichotałam cicho.
- Zgadłaś. - zaśmiał się i usiadł obok mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy i wspomnienie naszego pierwszego pocałunku stało się jeszcze bardziej realistyczne.
- Leon... - zająknęłam się. Kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć, kiedy tak na mnie patrzył.
- Co się dzieje? - zaniepokoił się.
- Pamiętasz? - wyszeptałam, mając nadzieję, że to wspomnienie powróciło do niego z taką siłą jak do mnie.
- Oczywiście, że pamiętam. - uśmiechnął się do mnie. - Zamknij oczy. - poprosił. Zaśmiałam się w duchu, ale spełniłam jego prośbę.
- Co teraz? - zaciekawiłam się. Nie odpowiedział, tylko mnie pocałował, dokładnie tak, jak wtedy. Delikatnie i z czułością. Przysunęłam się bliżej niego, zarzuciłam mu ręce na szyję i odwzajemniłam pocałunek.
~,~
Camila
Gdy weszłam do Resto na spotkanie z Danielem, spodziewałam się zobaczyć Francescę, która niewątpliwie przyszła nas podglądać. Już odkąd powiedziałam dziewczynom, że Dan mnie zaprosił na koktajl, rzucała mi dziwne spojrzenia. Zdziwiłam się więc, kiedy Luca mnie poinformował, że Francesca gdzieś zniknęła. Usiadłam przy jednym ze stolików i wyciągnęłam telefon, by do niej zadzwonić, ale w tym momencie podszedł do mnie Daniel. Przeżuwał coś zawzięcie i usiadłszy naprzeciw mnie tylko się uśmiechnął.
- Maxi dał mi klejącego cukierka. - wyjaśnił, gdy już przełknął to, co miał w ustach. Roześmiałam się; on zawsze potrafi mnie rozbawić. Który normalny chłopak tak wita się z dziewczyną?
- Mi też miło cię widzieć. - powiedziałam sarkastycznie, przyglądając mu się z rozbawieniem.
- Chcesz, to mogę ci dać jednego. - zaproponował, grzebiąc w kieszeni. - Masz. - podał mi małego, zawiniętego w czerwony papierek cukierka. Wzięłam go niepewnie i odpakowałam, po czym przyjrzałam mu się sceptycznie.
- Bardzo się klei? - zapytałam, spoglądając na Daniela. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja tylko pokręciłam głową z rozbawieniem i wsadziłam cukierka do buzi. Przykleił mi się do podniebienia skubany!
- I widzisz, mówiłem! - wykrzyknął rozbawiony Daniel. - Klei się!
Zgromiłam go wzrokiem i skupiłam się na przeżuwaniu tego głupiego cukierka. Nie mogłam dać sobie z nim rady, więc Daniel przyniósł mi szklankę soku. Gdy w końcu udało mi się przełknąć jakimś sposobem to cholerstwo, chłopak uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Jaki to był smak? - zaciekawił się. Rzuciłam mu niedowierzające spojrzenie; prawie tu umarłam przez tego szatańskiego cukierka, a on pyta, jaki miał smak?!
- Nie wiem, martwiłam się bardziej o to, czy już na zawsze się przykleił. - odparłam ironicznym tonem.
- Nie przesadzaj, na pewno poczułaś, jaki to smak. - machnął ręką. - Malinowy? Truskawkowy? Wiśniowy? - dociekał. Wywróciłam oczami. Naprawdę najważniejszy jest teraz smak cukierka?
- Chyba wiśniowy. - westchnęłam.
- A lubisz wiśniowy smak? - uniósł brwi. Do czego on zmierza?
- Lubię, to mój ulubiony. - odpowiedziałam ostrożnie. Na twarzy Daniela pojawił się wyraz triumfu.
- Poprosimy dwa koktajle wiśniowe! - zawołał w stronę Luci, który właśnie zbierał zamówienie od sąsiedniego stolika.
- I tylko o to ci chodziło? - zmarszczyłam brwi. - Chciałeś wiedzieć, jaki koktajl zamówić?
- No. - Daniel napuszył się jak paw. - Mądry jestem, nie?
- Bardzo. - zaśmiałam się, mierzwiąc mu włosy.
~,~
Violetta
Spotkanie z Leonem przebiegło wspaniale - poszliśmy na gofry, a potem spacerowaliśmy po parku. W drodze do domu namówiłam go jeszcze na to, abyśmy wstąpili do Resto, bo miała tam być dzisiaj Cami z Danielem. Wyglądało na to, że bawią się świetnie, więc usatysfakcjonowana pozwoliłam Leonowi odprowadzić się pod same drzwi.
- Leon... - zaczęłam. - Zanim pójdziesz, muszę ci coś powiedzieć.
- Co takiego? - zaniepokoił się. No tak, zazwyczaj jak ktoś tak zaczyna rozmowę, to nie kończy się to dobrze.
- Po prostu chcę, żebyś wiedział, że kocham cię najmocniej na świecie i... - wzięłam głęboki oddech. - Jesteś dla mnie wszystkim, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. - wyszeptałam. Poczułam, że powinnam mu to powiedzieć. Zawsze to on mi mówi, jak bardzo mnie kocha i w ogóle, więc raz ja powinnam przejąć inicjatywę.
- Ja ciebie też kocham, Violu. - wymruczał Leon, przysuwając się do mnie. Uniósł mój podbródek palcem i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Zapomniałam, że stoimy przed drzwiami mojego domu, że w każdej chwili może pojawić się tata lub Olga, zapomniałam o całym bożym świecie. Objęłam jego szyję rękoma i odwzajemniłam pocałunek, chyba najgłębszy pocałunek w moim życiu. Leon złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie najbliżej jak się dało. Całowaliśmy się już ponad minutę i trwałoby to dłużej, gdyby drzwi nagle się nie otworzyły.

I jest! Przepraszam, że dopiero o tej godzinie, ale czasu mi brakło troszkę. Ten rozdział dedykuję Dynce G. :) Ktoś pytał o Naxi - w następnym rozdziale ich trochę będzie. :) Przepraszam, że przerywam wam w takim momencie, ale ostatnio zauważyłam, że inne bloggerki tak robią, więc ja też. xD Postaram się dodać następny rozdział szybciej niż ten, może będzie nawet jutro, choć to mało prawdopodobne, raczej pojutrze wieczorem. :) Co jeszcze... Aha, co do sceny, w której Cami i Dan jedzą cukierki - ostatnio koleżanka u mnie nocowała i jadłyśmy takie super klejące się cuksy, więc to stąd wziął się pomysł na tą scenę. :D No i macie trochę Stefy, bo Xenia chciała. xD Do następnego, kocham was! <3
Buziaki, M. ;*