piątek, 20 lutego 2015

Las vacaciones de Violetta - 5. Se fossi il vento mi perderei con te

Las vacaciones de Violetta 
Capitulo 5

,,Se fossi il vento mi perderei con te"



Leon


Myślałem, że najtrudniejszą częścią decyzji o rezygnacji z motocrossu będzie przyzwyczajenie się do tego, że to nie jest już część mojego życia. Że nie poczuję już tej wolności, jaka ogarnia mnie za każdym razem, kiedy odpalam motor. Ale pomyliłem się. Najgorsze jest to, że Violetta jest przeze mnie smutna i ciągle posyła mi wymuszone uśmiechy. Zna mnie, i doskonale wie, dlaczego zrezygnowałem. Chociaż to wcale nie  p r z e z  nią. Zrobiłem to  d l a  niej. I trochę dla siebie. Bo po prostu nie potrafiłem już cieszyć się z tego, że idę na tor. Myślałem wtedy tylko o tym, że Violetta się o mnie martwi i wcale nie chce, żebym jeździł. 
Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się delikatnie, widząc jak marszczy nos i w skupieniu przygląda się swojemu pamiętnikowi. Zawsze byłem ciekawy, jakie tajemnice kryje ten dziennik. To na pewno skarbnica myśli i wszystkich trosk Violetty. Kiedy się o coś sprzeczamy, marzę o tym, by móc do niego zajrzeć i odgadnąć jej myśli. Bo gdy jest na mnie zła, zamyka się w sobie i nic nie da się odczytać z jej twarzy, co zazwyczaj jest dla mnie bardzo łatwe. 
- Piszesz o mnie? - zapytałem, wyrywając ją z zamyślenia. 
Uniosła głowę i uśmiechnęła się do mnie lekko, przygryzając długopis.
- Może. 
Odgarnąłem jej niesforny kosmyk włosów z twarzy i zerknąłem z ukosa na zapisane jej starannym pismem strony. Na jednej z nich widniał portret, i chociaż nie miałem okazji dokładnie się mu przyjrzeć, chłopak w koszuli w kratę na sto procent był mną. 
- Leon! - trzepnęła mnie dłonią w tył głowy. - Nie podglądaj!
- Przepraszam. - zaśmiałem się. - Ładny rysunek. Kto to? 
Violetta spojrzała na mnie ze zmrużonymi oczami. 
- Przecież wiesz. - odłożyła pamiętnik na stolik nocny i zarzuciła mi ręce na szyję.
Uśmiechnąłem się do niej, a ona przeciągnęła dłonią po moich włosach i wtuliła się we mnie z lekkim westchnieniem. Objąłem ją mocniej i pocałowałem delikatnie w czubek głowy.
- Jesteś taka smutna przeze mnie? - odezwałem się po chwili. 
- Leon, nie chcę o tym rozmawiać. - odpowiedziała, odsuwając się ode mnie. - Chcę tylko, żebyś mnie przytulił i powiedział, że mnie kochasz.
Natychmiast wziąłem ją w ramiona i mocno przytuliłem. To, że jestem jej potrzebny, że mnie kocha - ta świadomość potrafi podnieść mnie na duchu nawet w najtrudniejszej chwili. Bo właśnie na to czekałem przez całe swoje życie. Na tą miłość. Na nią, na moją Violettę.
- Kocham cię. - wyszeptałem, wtulając twarz w jej szyję.
Odsunęła się odrobinę i popatrzyła mi w oczy. Nachyliłem się, a na jej policzkach wykwitły rumieńce, kiedy złożyłem delikatny pocałunek na jej ustach. Zawsze się rumieni, gdy ją całuję, i jest to tak słodkie, że muszę pocałować ją kolejny raz, i kolejny - i nie mogę przestać.
- Cześć, gołąbeczki! - już prawie zapomniałem o całym świecie, całując jej malinowe usta, kiedy przerwał nam wesoły głos z włoskim akcentem.
Violetta zaśmiała się i spojrzała na przyjaciółkę spod uniesionych brwi. Mój wzrok był bardziej morderczy, ale cóż - trudno zliczyć, ile razy Francesca przerwałą chwilę, której nikt nie powinien przerywać. Musimy chyba zafundować jej jakieś dzwoneczki, które będzie mogła nosić jako naszyjnik i przynajmniej wszyscy będą świadomi tego, że się zbliża i należy przerwać wszystkie dotychczasowe czynności.
- Przyszłam na wielkie pakowanie. - oświadczyła Francesca, nie zwracając uwagi na nasze miny. - Najpierw pakujemy twoje walizki, a później idziemy do mnie, żeby spakować moje. 
Ach, ta Francesca. Ciągle ta sama energiczna Włoszka, odrobinę (dużą odrobinę) nietaktowna. 
- Dasz nam chwilkę, panno niecierpliwa? - zapytałem z rozbawieniem w głosie. 
- Jasne. - odparła, uśmiechając się szeroko. - Ale żadnego całowania, dostajecie tylko małą chwileczkę.
Violetta zachichotała, a ja rzuciłem Włoszce kolejne mordercze spojrzenie, na co ona posłała nam buziaka i zamknęła za sobą drzwi. Złożyłem na ustach Violi szybkiego całusa i wstałem z jej łóżka.
- Lecicie do Rzymu za dwa dni, dlaczego ona chce się pakować dzisiaj? - zmarszczyłem brwi.
- Ja się boję, że się nie wyrobimy. - wymamrotała Violetta, odkładając na półkę swój pamiętnik. - Lecimy na tydzień, muszę chyba zabrać całą swoją szafę.
Pokręciłem głową z rozbawieniem i cmoknąłem ją w policzek.
- Idę, bo Fran mnie zabije. - uśmiechnąłem się do niej i otworzyłem drzwi, wpuszczając do pokoju rozemocjonowaną Francescę.
Zszedłem po schodach i pożegnałem się z Germanem oraz Ramallo, a zanim znalazłem się na świeżym powietrzu usłyszałem jeszcze zdziwiony głos Violetty, który rozbawił mnie do łez.
- Francesca, gdzie ty zmieścisz tyle opasek?!


Camila


 - Powiedz mi, czy oni kiedykolwiek dorosną? - zapytała z rozbawieniem Ludmiła, przyglądając się Danowi i Fede, którzy odstawiali jakieś dziwne tańce na parkiecie Resto.
Zaśmiałam się i pokręciłam głową. Całkiem poważnie - naprawdę nie wydaje mi się, żebyśmy wszyscy kiedykolwiek dorośli. Myślę, że te wariacje z nastoletnich lat na zawsze pozostaną w naszych sercach, i nawet jako dorośli ludzie będziemy robili kompletnie szalone i bezsensowne rzeczy. Tacy już jesteśmy. I to bardzo dobrze.
- Fede, uważaj! - zawołała Lu, gdy Federico zaczął kręcić się dookoła własnej osi z zamkniętymi oczami.
- Czy on jest trzeźwy? - zmarszczyłam brwi.
  Ludmiła wybuchła śmiechem.
- Z tego, co wiem, to chyba tak. - odparła, kręcąc głową z dezaprobatą. - Wstydu mi znowu narobi, głupek.
Upiłam łyk koktajlu i zamyśliłam się na chwilę. Głośna muzyka i gwar rozmów nagle przestały do mnie docierać i zatopiłam się w myślach. Teraz jesteśmy tutaj - wakacje, błogi odpoczynek, a później ostatni rok w Studio. W tym momencie przeszłością są nasze pierwsze kroki w Studio, pierwsze piosenki, poznawanie świata i życia. Możemy usiąść przy albumie ze zdjęciami i powspominać. A co będzie za rok? Kiedy znajdziemy się w momencie zakończenia ważnego etapu naszego życia, kiedy będziemy musieli opuścić mury Studio21, miejsca, w którym nauczyliśmy się tak wiele... Wtedy będziemy wspominać także te wakacje, ostatnie wakacje przeżyte ze świadomością, że czeka na nas kolejna przygoda w Studio. 
- Cami, jesteś tu jeszcze? - Natalia pomachała mi dłonią przed oczami.
- Naty, skąd się tu wzięłaś? - zdziwiłam się.
Nie zauważyłam nawet, kiedy weszła do Resto.
- Przyszłam dziesięć minut temu. Zasnęłaś czy co?
- Nie, po prostu myślałam... - westchnęłam. - O tym, co będzie, kiedy skończymy Studio. Powinniśmy sprawić, by te wakacje były najlepszymi. Żebyśmy zapamiętali je na zawsze. To mogą być ostatnie wakacje, które spędzamy wszyscy razem, tutaj. 
Naty przytaknęła mi ze łzami w oczach.
- Aż się wzruszyłam - zaśmiała się przez łzy. 
- Robi się sentymentalnie, dziewczęta. - przerwała nam Ludmiła. - Idziemy tańczyć, żebyśmy rzeczywiście zapamiętali te wakacje jako najlepsze.
Spojrzałam na nią i przyszło mi do głowy, że rok temu nikt by nawet nie śmiał pomyśleć, że Ludmiła Ferro może być miła. A co dopiero, że mogłaby się z nami przyjaźnić - a jednak. To niesamowite, jak miłość potrafi zmieniać ludzi. 
- Rany, widzę w twoich oczach, o czym myślisz. - odezwała się nagle Ludmiła. - Wiem, nikt by się nie spodziewał, że mogę być dobra i w ogóle. Ale teraz chodźmy tańczyć!
Natalia zachichotała i pociągnęła za rękę Maxiego, który właśnie wszedł do Resto. Pokręciłam głową z uśmiechem i okręciłam Ludmiłę dookoła, śmiejąc się, co ona skomentowała zirytowaną miną. Widziałam jednak w jej oczach radość i szczęście, gdy weszłyśmy na parkiet i zaczęłyśmy tańczyć.

Francesca


Westchnęłam ze znużeniem, patrząc na wielki stos ubrań wyrzuconych z garderoby Violi. Nie wiedziałam, że ona ma tyle ciuchów, i sądząc po jej sceptycznej minie, ona także nie zdawała sobie z tego sprawy. To zabawne, bo do tej pory stwierdziłyśmy, że o istnieniu przynajmniej połowy tych ubrań nie miała pojęcia. 
- Nigdy nie widziałam cię w tej bluzce. - uniosłam ze stosu niebieską bluzkę z uroczymi falbankami przy rękawach.
Viola przyjrzała się jej ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie wiedziałam nawet, że ją mam. - pokręciła głową, składając tiulową spódniczkę. 
Zaśmiałam się i odłożyłam bluzkę na stosik złożonych rzeczy. 
- A to co? - uśmiechnęłam się domyślnie, dostrzegając pogniecioną koszulę w kratę, która raczej nie należała do Violetty.
Viola zarumieniła się i spuściła wzrok, na co ja zachichotałam. Ja też trzymam w swojej szafie jedną koszulkę Marco. Jest pognieciona, bo często używam jej jako poduszki, czasami też w niej śpię... To jeden z ulubionych T-shirtów Marco, ale ja nie mam zamiaru mu go zwrócić. Jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie, że kiedyś zabiorę mojemu księciu jedną z jego szat na znak, że nasz związek jest ,,na zawsze". Nie wiem, dlaczego uważałam, że zwiążę się kiedyś z księciem, ale nie to jest najważniejsze. Ważne jest to, że rzeczywiście udało mi się odnaleźć miłość i dotrzymałam obietnicy złożonej przez siedmioletnią Francescę. Dlatego właśnie Marco nie odzyska swojej koszulki.
- Leon miał ją na sobie w ten dzień... - Violetta zająknęła się, rumieniąc się jeszcze bardziej. - Kiedy mnie pierwszy raz pocałował.
- Oooo, jak romantycznie! - zapiszczałam. - Nadal pachnie jego perfumami, co?
Viola westchnęła z rozmarzeniem i pokiwała głową. Niebywałe. Myślałam, że moja historia z siedmiolatką, księciem i dotrzymaną obietnicą jest romantyczna, ale Viola i Leon jak zwykle to przebili. Ja nawet nie pamiętam, w co Marco był ubrany, kiedy mnie pierwszy raz pocałował. Pamiętam każdy inny szczegół, oprócz tego. A mogłaby być z tego taka romantyczna historia!
- Zawsze jesteście romantyczniejsi niż ja i Marco. Zastopujcie trochę. - pokazałam Violetcie język i udałam obrażoną.
- To nieprawda, Fran. Ty i Marco jesteście romantyczniejsi. Ostatnio kupił ci największe pudełko czekoladek, jakie w życiu widziałam, i to bez okazji. - zaprotestowała Violetta, wkładając do walizki kilka bluzek.
Pokręciłam głową z rozbawieniem.
- Po pierwsze, to nie było bez okazji: zmusiłam go, żeby mi kupił te czekoladki. - zaśmiałam się. - A po drugie: później sam zjadł wszystkie, bo okazało się, że były karmelowe, a ja takich nie lubię.
Tym razem Violetta wybuchła śmiechem.
- Jak dla mnie to jest romantyczne. Na swój sposób. - uśmiechnęła się do mnie. - Wyzwiska Cami i Daniela, to jak Ludmiła ciągnie za grzywkę Fede albo ciągła zabawa w berka Naty i Maxiego... To wszystko jest romantyczne, bo jest częścią pięknej miłości. 
Odwzajemniłam jej uśmiech i kontynuowałam składanie porozwalanych ciuchów. Pozwoliłyśmy, by piękne słowa Violi na chwilę zawisły w powietrzu, sprawiając, że zapanowała przyjemna cisza. Cisza, w której tak naprawdę można usłyszeć więcej, niż w słowach. 
- Właśnie dlatego Leon się w tobie zakochał. - odezwałam się po chwili. - Umiesz kleić słowami, Violetta.
Viola spojrzała na mnie z dziwną miną, po czym złapała się za brzuch i zaczęła się histerycznie śmiać. Znowu - nie powiedziałam nic śmiesznego!
- Malować, Francesca. - powiedziała, widząc moją nierozumiejącą i zirytowaną minę. - Malować słowami.
- Tak, to też umiesz. - przyznałam. - A teraz składaj te ciuchy, bo nigdy nie skończymy!
Viola zachichotała i wróciła do składania ubrań. Pokręciłam głową i także zabrałam się za pracę. Chociaż nie wiem, dlaczego tak ją to rozbawiło, miałam całkowitą rację - Violetta nie zaskarbia sobie sympatii ładną buzią. Wszyscy ją kochają, bo wystarczy kilka jej słów, by rozświetlić nawet najbardziej pochmurny dzień. Ona jest słońcem. I to wielkie szczęście, że udało mi się ją odnaleźć. 

Stefy


Nigdy nie oczekiwałam księcia na białym koniu, który zabierze mnie z wysokiej wieży i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Jako mała dziewczynka pragnęłam królestwa, dużego zamku i tysiąca balowych sukienek. Kiedy podrosłam, zrozumiałam, że chcę tylko domu, w którym mogłabym czuć się bezpieczna. Podczas kiedy inne dziewczynki nadal marzyły o zamku, ja zderzyłam się nieoczekiwanie z rzeczywistością i zostałam wrzucona do prawdziwego świata, w którym rodzice bez przerwy się kłócą, a tatuś nie jest wcale rycerzem, który broni przed potworami spod łóżka. Tatuś jest jednym z tych potworów, których panicznie się boisz. 
To nigdy nie było w porządku, bo przecież nic takiego złego nie zrobiłam. Ale chciałam tylko szczęścia i bezpieczeństwa. Byłam gotowa nawet zrezygnować z korony i królestwa. I zrezygnowałam.
Moje życie nie było usłane różami, dopóki nie odnalazłam Studia21, schowanego za drzewami okalającymi alejkę parku w malowniczym Buenos Aires. Studio21 okazało się być moim królestwem. W tym miejscu byli moi przyjaciele, których szukałam tak długo. Oraz miłość mojego życia. Właśnie t e n książę, którego nigdy nie oczekiwałam. Może nie idealny, ale właśnie ten. 
Przynajmniej wtedy tak myślałam.
- Stefy, zatańcz ze mną, nie daj się prosić. - Tomas pociągnął mnie za rękę.
- Tomas, nie mam ochoty. - usiadłam z powrotem przy stoliku i odgarnęłam włosy z twarzy. - Czy ty kiedykolwiek się męczysz?
Tomas uśmiechnął się szeroko i już miał kolejny raz zaprosić mnie tańca, kiedy odciągnęła go ode mnie roztańczona Naty. Podziękowałam jej pełnym ulgi uśmiechem i odetchnęłam. Tak, Tomas to niby mój książę z bajki. A raczej na pewno. Bo mimo tysiąca popełnionych przez niego błędów, nie potrafię z niego zrezygnować. Nie umiem powiedzieć mu, że już go nie kocham. Bo kocham. Nawet, kiedy zamienia się w upierdliwego i nadpobudliwego eks-chłopaka, który mógłby przetańczyć całą noc, nie zważając na moje błagania o odpoczynek. 
- Cześć, ślicznotko. - obok mnie usiadł jakiś chłopak z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. - Dlaczego siedzisz tutaj sama?
  Boże, jaki oklepany tekst. Przecież wszyscy tak mówią. Równie dobrze mógłby już teraz mi oznajmić, że ma ochotę zaszyć się ze mną na zapleczu.
- Nie mam nastroju na flirt, kolego. - odparłam, rzucając mu znużony uśmiech. 
- Kolego? - zaśmiał się. - Kto teraz tak mówi?
Nie odpowiedziałam, rezygnując z głupiej wymiany zdań. Przyjrzał mi się badawczo, ale także nic już nie powiedział. Nadal jednak siedział przy moim stoliku, obracając w dłoniach kubek z koktajlem Natalii.
- Diego. - ktoś klepnął go w ramię, i dopiero wtedy oderwał ode mnie wzrok. - Dlaczego siedzisz ze Stefy?
Diego. Dopiero widząc go ramię w ramię z Danielem zrozumiałam, że już się poznaliśmy. Dosyć dawno. Jeśli się nie mylę, nie był wtedy z Danem w przyjacielskich stosunkach, a ja zapobiegłam bójce, która się między nimi wywiązywała.
- Przemoc do niczego nie prowadzi, tak to wtedy powiedziałaś, prawda? - Diego wyrwał mnie z zamyślenia. - Teraz cię pamiętam. 
- Ja ciebie też. - odpowiedziałam niepewnie. - Miło było poznać.
Uśmiechnął się, słysząc ironię w moim głosie. Daniel najwyraźniej nie do końca wiedział, dlaczego Diego jeszcze ze mną rozmawia, bo miał dość skonsternowaną minę. 
- Mnie też było miło, koleżanko. - odezwał się w końcu, głosem uwodzicielskim i całkowicie wolnym od ironii. 
Mrugnął do mnie i odszedł wraz z Danielem. Przyglądałam mu się, dopóki nie zniknął w tłumie zebranych w Resto ludzi, i aż przeszły mnie ciarki, kiedy obejrzał się i spojrzał prosto na mnie. 
- Kim był ten facet? - zapytał Tomas, przysiadając się do mnie.
Oderwałam wreszcie wzrok od miejsca, w którym zniknął Diego, i skupiłam się na Tomasie. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Nie wiem. Nie znam go. - wzruszyłam ramionami i upiłam łyk koktajlu. 
Tomas przyjrzał mi się podejrzliwie, ale ja tylko się niewinnie uśmiechnęłam, mając nadzieję, że nie wyczuł kłamstwa. Bardzo dobrze znam Tomasa i wiem, że często podejmuje pochopne decyzje. Gdybym mu powiedziała, że znam Diego, bo kiedyś powstrzymałam go przed pobiciem Daniela, pewnie by się zaniepokoił.
A gdybym mu powiedziała, że uwodzicielski głos i badawcze spojrzenie Diego sprawiły, że szybciej zabiło mi serce, pewnie poszedłby urwać mu głowę.


Natalia


Podziękowałam kelnerowi za przyniesiony właśnie koktajl i upiłam kilka łyków, rozkoszując się krótką chwilą odpoczynku. Maxi obrał sobie chyba za dzisiejszy cel zamęczenie mnie na śmierć i przetańczenie całej nocy. Ktoś kiedyś powiedział, że wakacje to czas na odpoczynek... Cóż, ten ktoś nie znał Maxiego. Jego energia nigdy się nie kończy.
- Nat, musisz przepytać Maxiego. - odezwała się Ludmiła, przyglądając się mojemu chłopakowi. - Spójrz na Fede i Daniela. Na sto procent najedli się cukierków.
Zaśmiałam się.
- Wczoraj zwinęłam Maxiemu ostatnią paczkę cukierków. - odparłam, pokazując jej dyskretnie cukierki ukryte w mojej torebce. 
- Więc pewnie kupił następne. - Ludmiła zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu i nachyliła się do mnie. - Musimy odeprzeć ich atak. Przepytaj Maxiego, a ja spróbuję jakoś ustawić Fede i Daniela i wyciągnąć z nich informacje.
Zachichotałam, widząc jej poważną minę. Ludmiła ostatnio zauważyła, że Federico po cukierkach wariuje bardziej niż zazwyczaj, dlatego zaczęła go bardzo pilnować. Pod względem słodyczy nasi chłopcy są niczym pięciolatki. Za nic w świecie nie da im się przemówić do rozsądku.
- Przecież nic nam nie powiedzą. - zaoponowałam, patrząc na Ludmiłę sceptycznym wzrokiem. - Zawarli jakiś pakt. Jeden nie wyda drugiego.
Ludmiła westchnęła, a ja z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu. Niebywałe - jesteśmy prawie dorosłymi ludźmi, a musimy borykać się z takimi problemami jak to, żeby chłopaki ograniczali jedzenie cukierków. 
- O czym tak szeptacie? - zapytała Camila, przysiadając się do nas. 
- O cukierkach. 
- A, właśnie. - Cami wyciągnęła z kieszeni kilka cukierków i położyła je na stoliku. - Właśnie zwinęłam kilka Danielowi.
Ludmiła pokręciła głową z dezaprobatą, przyglądając się kolorowym słodyczom.
- Czy one w ogóle są dobre? Te cukierki? 
- Coś ty. - Camila skrzywiła się z obrzydzeniem. - Strasznie się kleją. Po prostu naszych kochanych chłopców bardzo to bawi, dlatego tyle tego jedzą. Nigdy nie zrozumiem facetów.
        Wzięłam jednego cukierka ze stolika i odwinęłam go z kolorowego papierka, przyglądając się mu ze sceptyzmem. 
- Robisz to na własną odpowiedzialność, Naty. - ostrzegła mnie Cami. - Ty też? Nie wierzę. - dodała jeszcze, gdy Ludmiła poszła w moje ślady.
Spojrzałyśmy po sobie i w jednym momencie włożyłyśmy swoje cukierki do ust. Na początku smakował bardzo dobrze - trafił mi się smak wiśniowy, mój ulubiony, więc uśmiechnęłam się lekko i wzruszyłam ramionami. Ludmiła także nie wydawała się być jakoś specjalnie poruszona degustacją szatańskich cukierków. Ale po chwili... Hm, no cóż, to rzeczywiście szatańskie cukierki. Jeśli już raz się w niego wgryziesz, trudno jest to powtórzyć. 
- Ostrzegałam! - Camila pogroziła nam palcem, zwijając się ze śmiechu.
Jak na złość, przy naszym stoliku pojawił się nagle Maxi, a zaraz po nim Fede. Byli zlani potem po przetańczeniu niemal dziesięciu piosenek i dopiero po chwili zauważyli papierki po cukierkach. Uśmiechnęli się do siebie konspiracyjnie.
- Dziewczyny, witamy w świecie cukierków! - zawołał Fede, przytulając Ludmiłę.
Maxi wyszczerzył się i również objął mnie w pasie.
- Uśmiechnij się, Naty. - pocałował mnie w policzek, a ja trzepnęłam go w tył głowy, nadal niezdolna do użycia szczęki, która została sklejona przez cukierka. - No dalej, uśmiech!
Nagle Camila zachwiała się na krześle, nadal śmiejąc się wniebogłosy, i po chwili już leżała na podłodze.
- Karma! - zawołała Ludmiła z triumfalną miną, uwolniwszy się od szatańskiego cukierka. - Każdego dopada.
Zaśmialiśmy się wszyscy oprócz Camili, która z naburmuszoną miną podniosła się z podłogi i z powrotem usiadła przy stoliku. 
Przez resztę wieczoru starałyśmy się odebrać chłopakom paczkę, którą Maxi znalazł w mojej torebce. Nie było to łatwe, a oczywiście skończyło się na tym, że zjedli wszystko. Udało im się nawet wciągnąć w cukierkową zabawę Leona, który pojawił się w Resto razem z Violą i Fran. Violetta także dała się namówić na skonsumowanie jednego z cukierków, co skomentowała tylko pełną dezaprobaty miną. 


Okej, napiszę to tylko raz, przepraszam, ale muszę.
LODOVICA W POLSCE
AAA
Już :) Nie mogę przeboleć faktu, że nie mieszkam w Warszawie. Przegapić taką okazję... Lodo, i tak cię kiedyś dopadnę. Powiem jej TI AMO i ją przytulę, zobaczycie. 
Co do rozdziału, tak, znowu najadłam się cukierków. Sorki.
Mam nadzieję, że mimo wszystko się wam podoba. :) 
Kocham Was <3
Wasza na zawsze,
Maddy

wtorek, 10 lutego 2015

Las vacaciones de Violetta - 4. Y no encuentro la manera de decir, que le das luz a mi vida, desde que te vi

Las vacaciones de Violetta
Capitulo 4

,,Y no encuentro la manera de decir, que le das luz a mi vida, desde que te vi"


Camila

- Zatańczysz, piękna?
Uniosłam głowę, by zobaczyć, kto tym razem postanowił się nade mną poznęcać. Przede mną stał jakiś umięśniony brunet, oczywiście już lekko wstawiony, z głupawym uśmiechem na twarzy. Westchnęłam pod nosem.
- Nie, dzięki. - odparłam, rzucając mu wymuszony uśmiech.
- Ależ taka piękna dziewczyna nie powinna siedzieć sama. - oburzył się, siadając obok mnie. 
Odsunęłam się trochę. Kurczę, to już chyba czwarty z kolei ,,przystojniak", który próbuje się do mnie dosiąść. Jestem pewna, że gdyby Daniel siedział przy mnie, żaden z tych macho nawet by nie podszedł. Ale oczywiście szanowny pan Leiva musiał znowu pójść gdzieś z Diego, zostawiając mnie samą jak palec. Wszystko rozumiem, ale Dan doskonale wie, że wcale nie mam ochoty być na tej imprezie - a skoro już na niej zostałam, d l a  n i e g o, to powinien mi towarzyszyć.
- Nie jestem sama. 
- Och, a więc gdzie jest twój towarzysz? - chłopak uniósł brew. - Jest niewidzialny?
Zaśmiałam się sztucznie i wstałam z kanapy, która wyglądała na droższą niż cały mój dom.
- Miło się rozmawiało. - rzuciłam, odchodząc. 
- Poczekaj... - złapał mnie za ramię, odwracając w swoją stronę.
Wyrwałam mu się i już miałam powiedzieć coś bardzo niemiłego, kiedy rozległ się głos Daniela.
- Czego chcesz od mojej dziewczyny?
Westchnęłam z irytacją. O nie, nie będzie teraz zgrywał księcia na białym koniu. Wcześniej go nie było, to teraz sama sobie poradzę z tym nachalnym idiotą. Nie potrzebuję jego pomocy. 
- Twoja dziewczyna sama sobie poradzi. - sarknęłam, przenosząc wzrok z powrotem na umięśnionego chłopaka. - Nie mam ochoty z tobą tańczyć. Śmierdzi ci z ust, tak na marginesie. Radziłabym pić wolniej, bo nie dotrwasz nawet do połowy imprezy.
Pociągnęłam Daniela za rękę i oddaliliśmy się od osłupiałego macho. Kiedy udało nam się przecisnąć między tańczącymi ludźmi do przestronnego holu, założyłam ręce na pierś i rzuciłam Danowi groźne spojrzenie. Ten wieczór niedługo uplasuje się na pierwszym miejscu rankingu najgorszych wieczorów w historii mojego życia. A to niedobrze wróży, szczególnie że Daniel obiecał spędzić cały jutrzejszy dzień ze mną. To będzie jego osobisty koszmar.
- O co chodzi? - zapytał, unosząc brwi.
- O co chodzi? - warknęłam. - To już czwarty z kolei. Ze wszystkimi musiałam sama sobie poradzić, więc nie zgrywaj teraz bohatera.
Westchnął i przeciągnął dłonią po włosach.
- Diego ciągle mnie komuś przedstawia. Nie wiem, po co niby mam poznawać tych wszystkich pijanych ludzi, ale co mogę zrobić? 
- Dlaczego ja też nie mogę ich poznać?
Daniel roześmiał się i przybliżył do mnie. Odsunęłam się, ale on zaraz mnie do siebie przyciągnął, więc już się nie opierałam. W sumie, może trochę za ostro reaguję. Ale nie przyznam mu się do tego. Kwestia dumy. Niech mnie teraz przeprasza, dobrze mu to zrobi.
- Wiem, że wcale tego nie chcesz. - oświadczył, pocierając nosem o mój nos. - Diego jest już... Hm, dosyć pijany. Nie będzie nic pamiętał. Możemy już iść.
- Na pewno? Przecież mówiłeś...
- Nie lubię pijanego Diego. Pogadam z nim jutro. - przerwał mi, kierując się do drzwi. 
Podążyłam za nim i po chwili byliśmy już przed domem. Huk stracił odrobinę na sile, więc odetchnęłam z ulgą i odgarnęłam z twarzy włosy, rozkoszując się przyjemnym wiaterkiem. 
- Nie pogadasz jutro z Diego, bo obiecałeś spędzić cały dzień ze mną. - przypomniałam sobie, gdy zbliżaliśmy się do rozświetlonego Resto. - Szach, mat.
Daniel objął mnie ramieniem i zaśmiał się pod nosem.
- Twoi rodzice będą jutro w domu?
- Tak, a co? - przyjrzałam mu się podejrzliwie.
- No cóż, mogę się postarać, żeby mnie wyrzucili koło siódmej. - odparł, składając pocałunek na moim odkrytym ramieniu. - Jestem w tym dobry.
Zarumieniłam się na wspomnienie wieczoru, kiedy trochę się zapomnieliśmy i mój tata wparował do mojego pokoju. Zrobił się taki czerwony, że miałam wrażenie, iż zaraz wybuchnie, a Daniel tylko się śmiał, kiedy tata gonił go aż do drzwi wyjściowych. 
- Widzę, że oboje mamy plan. - zachichotałam. - Zobaczymy, kto wygra.
Daniel mrugnął do mnie i weszliśmy do zatłoczonego Resto. Zauważyłam w kącie pomieszczenia roześmianą Francescę siedzącą na kolanach Marco, i pomachałam jej energicznie. Już po chwili szalałyśmy razem na parkiecie.


Violetta

Otworzyłam oczy, słysząc śpiew krzątającej się w kuchni Olgi, i ziewnęłam przeciągle. Poprzedniego wieczoru byłam z przyjaciółmi w Resto, ale musiałam dość wcześnie wrócić, bo tata nie chciał nawet słyszeć o tym, bym wróciła później niż dziesiąta. No cóż, niektóre rzeczy się nie zmieniają. Poza tym, i tak niezbyt miałam ochotę na zabawę. Leon powiedział, że ma coś do zrobienia w domu i nie może przyjść, i bez niego czułam się jakoś dziwnie. Ciągle rozmyślałam o tym, co mogło być tak ważne, by musiał cały dzień siedzieć w domu. I miał taki przygaszony głos... Ale postanowiłam na niego nie naciskać, i zaczekać, aż sam do mnie zadzwoni albo przyjdzie. Każdy czasami potrzebuje czasu dla siebie, chwili w samotności.
- Violu! - zawołała śpiewnym głosem Olga. - Śniadanie!
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na zegarek stojący na szafce nocnej. Zbliżała się dziesiąta. Zazwyczaj nie śpię do tej godziny, nawet w wakacje, kiedy nie muszę iść rano do Studia. Nie jestem typem śpiocha. Ale tej nocy... No cóż, nie mogłam przestać myśleć o Leonie. To niesamowite - on zaprząta moje myśli bez przerwy, nigdy z nich nie znika. Czasami sprawia to, że mimowolnie się uśmiecham do ściany, a innym razem się przez to nie wysypiam. 
  Z westchnieniem wstałam z ciepłego łóżka i zeszłam na dół, gdzie Olga nakrywała właśnie stół. Zmarszczyłam brwi, widząc sześć talerzy. 
- Ktoś przyjdzie na śniadanie? - zapytałam, siadając na krześle.
- Jade. - odparła z dziwną miną Olga. - Miała być na obiedzie, ale twój tata ma coś pilnego do załatwienia w południe, dlatego zaprosił ją na śniadanie.
Jade. No cóż, nie zapomniałam tego, że nie była dla mnie zbyt miła, kiedy dawno temu mieszkała w naszym domu. Co ja gadam - zachowywała się jak wredna jędza, za którą ją miałam. Niby się zmieniła, ale... Nadal nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł, żeby tata znowu się z nią spotykał. Jade jest trochę nieprzewidywalna. Poza tym, Olga mówiła, że niedawno wypuścili ją ze szpitala psychiatrycznego. Normalnych ludzi nie zamyka się w takich szpitalach. Skoro wyszła, to pewnie już z nią dobrze, ale kto wie, co siedzi w jej głowie.
- Tu jest sześć talerzy. - odezwałam się po chwili. - Nas jest czworo, plus Jade, to jest pięć. 
- Moja kruszynka, taka dobra z matematyki. - zachichotała Olga, po czym oddaliła się do kuchni.
Westchnęłam. Olga uwielbia być tajemnicza - to chyba przez tą kosmiczną liczbę telenowel, które obejrzała. Ale czasami wolałabym być przygotowana na to, kto będzie nam towarzyszył przy posiłku.
- Cześć. - podskoczyłam gwałtownie, gdy zza rogu wyłonił się Leon.
- Leon! - od razu rzuciłam mu się na szyję.
Nie widziałam go zaledwie dzień, ale zdążyłam się stęsknić. Poza tym, bardzo się o niego martwię. Ta ,,ważna sprawa", którą musiał załatwić w domu, wydaje mi się dziwnie podejrzana. Innymi słowy, uważam, że po prostu coś go dręczy i musiał sobie to przemyśleć w spokoju.
- Nie masz nic przeciwko temu, żebym zjadł z wami śniadanie? - uśmiechnął się do mnie lekko.
Pokiwałam głową i usiedliśmy obok siebie przy stole. Od razu zasypałam go pytaniami. Tak, niby chciałam dać mu trochę czasu i w ogóle, żeby sobie przemyślał to, co ma do przemyślenia, ale... Jestem zbyt ciekawska. I za mocno go kocham, żeby patrzeć na te smutne oczy.
- Violu, Violu, zaczekaj chwilę. - przerwał mi. - Wszystko ci wyjaśnię, właśnie po to przyszedłem. 
- Chodźmy. - pociągnęłam go za rękę. - Do mojego pokoju. - dodałam, widząc jego zdziwioną minę.
Kiedy już weszliśmy do pomieszczenia, przypomniałam sobie, że nadal jestem w piżamie, a moje włosy wyglądają, jakbym przeżyła właśnie tornado. No, i pokój nie jest w nienagannym porządku, bo nie zdążyłam nawet pościelić łóżka. Kurczę, powinnam czasami więcej myśleć.
- Pójdę się przebrać i mi wszystko opowiesz, okej? - wymamrotałam, w roztargnieniu zgarniając z krzesła spódnicę i jakąś koszulkę. - Wyglądam jak strach na wróble...
Leon zaśmiał się i przyciągnął mnie do siebie, i jakoś tak wyszło, że po chwili siedziałam na jego kolanach. I całkowicie przeszła mi ochota na robienie czegokolwiek innego niż wpatrywanie się w jego oczy.
- Jesteś piękna, zawsze i wszędzie. - wyszeptał, a ja oczywiście się zarumieniłam na wściekle czerwony kolor.
- Powiedz mi, dlaczego jesteś smutny.
Odwrócił wzrok. 
- Chodzi o to, że... Chyba zrezygnuję z motocrossu.
Otworzyłam usta, ale nic nie powiedzialam, tylko gapiłam się na niego ze zdumieniem. Leon nie rezygnuje ze swoich marzeń. Nie wyobrażam sobie, żeby pewnego dnia stanął przede mną i oświadczył, że nigdy już nie ma zamiaru zaśpiewać ani zatańczyć. Muzyka jest zbyt ważna. Motocross także, a przynajmniej tak myślałam...
- Ale... - zająknęłam się. - Dlaczego? To przeze mnie...?
Leon natychmiast zaprzeczył, ale widziałam w jego oczach, że bije się z własnymi myślami. Oczywiście, że to moja wina. Choćbym go siłą zaciągała na tor, byle tylko nie oddalać go od pasji, on i tak będzie czuł się źle z tym, że robi coś, co mi się nie podoba. I n i c nie mogę na to poradzić, bo przecież nie zmienię swoich uczuć. 
- Nie rezygnuj ze swoich marzeń, Leon. - moje oczy wypełniły się łzami. - Proszę, nie z mojego powodu. 
- Nie, Violetta, nie płacz. - ujął moją twarz w dłonie, starając się mnie uspokoić. - To nie twoja wina. Po prostu... Nie czuję już tej adrenaliny. Wolałbym się teraz w pełni poświęcić muzyce. 
Nadal czułam ściskanie w gardle, i miałam wielką ochotę się rozpłakać. Ale wiedziałam, jaki ból by mu to sprawiło, więc się opanowałam. 
- Ale jesteś tego pewien? Tak po prostu zrezygnujesz? 
Leon pokiwał głową, przygryzając wargę. Wahanie miał wypisane na twarzy. Ale nie mówiłby mi o tym, gdyby nie postanowił już na sto procent. 
- Nie rozmawiajmy już o tym. - otrząsnął się po chwili z zamyślenia i odgarnął mi włosy z twarzy. - Chodźmy zjeść śniadanie.
Pisnęłam zaskoczona, kiedy wziął mnie na ręce i wyniósł z pokoju. Zeszliśmy po schodach, śmiejąc się. 



Ludmiła

Nie chcę się uśmiechać, bo to zaczyna chyba wyglądać nieco upiornie, ale nie mogę przestać. Uśmiech ciągle wkrada się na moją twarz. Dosłownie czuję, jak moje serce także się uśmiecha, bo wreszcie może kogoś kochać i czuć, że to dobre. Że to miłość czysta i odwzajemniona, nieskażona kłamstwami i intrygami. Jedyną rzeczą, jaka stała mi na drodze do szczęścia, byłam  j a. Ludmiła, która ciągle knuła przeciwko innym, bo była zazdrosna o wszystko, czego nie mogła mieć. Ludmiła, która zagubiła się we własnych uczuciach i stworzyła sobie jakąś odrębną rzeczywistość, w której ludzie ją kochają za nazywanie siebie ,,supernową". 
Kto by pomyślał, że wcale nie potrzeba wielkiej popularności, podziwu i tysiąca fanów, żeby być bezgranicznie szczęśliwym. Wystarczą małe rzeczy, jak śmiech przyjaciół, i świadomość, że możesz śmiać się razem z nimi. Byłam naprawdę ślepa, pragnąc tego, co nigdy nie dałoby mi szczęścia. 
- Lu, jesteś tu jeszcze? - poczułam, że Federico szturcha mnie w ramię. - Proszę o uwagę, Ferro właśnie odleciała na inną planetę!
Trzepnęłam go w tył głowy, bo kilka osób odwróciło się w naszą stronę z rozbawionymi minami. 
- Dlaczego zawsze krzyczysz w miejscach publicznych? - zapytałam, mrużąc groźnie oczy.
- Krzyczę, bo ciągle się wyłączasz. - odparł Fede ze śmiechem. - Poza tym, krzyczenie jest fajne. Powinnaś spróbować.
Spojrzałam na niego spod uniesionych brwi i uśmiechnęłam się tym uśmiechem, który zawsze oznacza kłopoty dla grzywki Pasquarelliego. 
- Nie! - zawołał, kiedy rzuciłam się na niego i złapałam go za czuprynę.
- Proszę o uwagę, narcyz Pasquarelli zaraz poleci poprawiać fryzurę! - zawołałam, zanosząc się śmiechem.
Fede zaczął przygładzać włosy, które wprowadziłam w kompletny nieład (uważam, że tak wygląda o wiele lepiej, ale niestety Pasquarelli jest tak uparty, jak ja). Kilka osób obserwowało nas z rozbawieniem, a kiedy Federico rzucił im mordercze spojrzenie, zachichotali cicho i wrócili do swoich zajęć. 
- Jesteśmy kwita. - podsumowałam, znowu czochrając jego włosy.
- Obraziłem się. - odparł, zadzierając głowę.
- Naprawdę? - zachichotałam. - Jak długo wytrzymasz? 
Pokazał mi język i odwrócił się do mnie plecami, pewnie chcąc udowodnić, jak strasznie obrażony jest. Ale ode mnie nie można się tak po prostu uwolnić. Szturchnęłam go w plecy, a gdy nie zareagował, zrzuciłam go z krzesła. Chciałam się roześmiać, ale nagle usłyszałam za sobą tak głośny wybuch śmiechu, że wystraszyłam się i sama także zaliczyłam spotkanie z podłogą. Z wściekłą miną spojrzałam w górę i ujrzałam Camilę i Fran, uśmiechnięte od ucha do ucha.
- No co? - zapytała Francesca, przyglądając się mojej minie.
- Wystraszyłaś mnie. - burknęłam.
Federico objął mnie ramieniem i przeciągnął jeszcze raz dłonią po włosach.
- Dzięki, Fran. Lu uwielbia spadać z krzeseł. - wyszczerzył się.
Przewróciłam oczami i usiedliśmy wszyscy razem przy jednym ze stolików. Oczywiście po chwili znalazłam się na kolanach Federico, co dziewczyny skomentowały głośnym i rozmarzonym ,,ooooooo". Nie rozumiem, dlaczego zawsze to robią. Kiedy widzą Violettę i Leona, mnie z Fede, Naty z Maxim - jakąkolwiek parę. To chyba jakiś ich rytuał.
- Fede, co z Violą? Miała być o tej godzinie w Resto. - odezwała się po chwili Camila, upijając trochę koktajlu truskawkowego.
Fede uśmiechnął się domyślnie.
- Rano przyszedł do niej Leon, więc podejrzewam, że troszeczkę się spóźnią. - odpowiedział, a my roześmialiśmy się, widząc jego szatańską minę.
Wreszcie udało mi się zrozumieć, na czym polega życie. 


Stefy

Słońce przyjemnie ogrzało moje odkryte ramiona, a lekki wiaterek rozwiał mi włosy, kiedy wyszłam z domu i udałam się w drogę do Resto. Buenos Aires, skąpane w promieniach słońca i pachnące latem, wydaje się być ostatnio rajem na ziemi. Szczególnie jeśli masz kogoś, z kim możesz dzielić piękno tego wszystkiego.
- Stefy.
Obok mnie pojawił się nagle Tomas. Uśmiechnęłam się do niego, ale czar prysł. Mój dobry humor od razu wyparował, a zastąpiło go zdenerwowanie. Bo nigdy nie mam pojęcia, co tym razem Tomas zrobi. Czy postanowił posłuchać Francesci i da mi czas na przemyślenie sobie wszystkiego? A może znowu wyzna mi miłość, chociaż ja nie jestem na to gotowa? 
- Idziesz do Resto? - zapytał po chwili.
- Tak. - odparłam, zerkając na niego.
Gdy nasze oczy się spotkały, poczułam te same motylki w brzuchu, które czułam podczas naszej pierwszej randki. Kiedy wyjął z bukieciku jedną stokrotkę i wplótł mi ją we włosy, nazywając mnie ,,panią wiosną" i patrząc na mnie jak na ósmy cud świata. Poczułam, że mimo wątpliwości, tak naprawdę z całego serca pragnę, żeby znowu wyznał mi miłość. 
- Rozmawiałem ostatnio z Francescą. - odezwał się, odwracając wzrok.
Przygryzłam wargę. Powiedz coś, Stefy! - krzyczały moje myśli. Ale cóż miałam mu powiedzieć? 
- Rozumiem cię, Stefy. - kontynuował. - Rozumiem. I zaczekam. Ale muszę wiedzieć, czy... Czy mnie kochasz. Czy w ogóle powinienem czekać.
Zatrzymałam się i spojrzałam na niego. To ten sam Tomas, który wywołał we mnie takie uczucia, jakich jeszcze nigdy nie zaznałam. Ten sam Tomas, który mnie kocha. I ten sam, który mnie zranił, złamał mi serce, który ciągle się gubi. Którego kocham? Podobno powinno się kochać także wady... A czy kiedy stałam przed nim, a on wyznawał mi, że próbował pocałować Violettę, z tą skruszoną i smutną miną, nie kochałam go? Kochałaś. I właśnie dlatego później płakałam przez całą noc, cały kolejny dzień... 
- Kocham cię. - odpowiedziałam cicho. 
- A więc na ciebie zaczekam. - uśmiechnął się do mnie tak niewinnie, że nie mogłam nie odwzajemnić tego uśmiechu. - Chodźmy, przyjaciółko.
Wziął mnie pod ramię i ruszyliśmy w dalszą drogę. Trochę się rozluźniłam, i chociaż czułam się odrobinę niezręcznie, kiedy mnie tak trzymał i nazywał swoją przyjaciółką, to jednak wreszcie poczułam szczęście. Czyste i niczym niezmącone. 
Szliśmy już od dobrych kilku minut, śmiejąc się z jakichś błahostek, gdy nagle minęła nas rozpędzona Natalia. Jej loczki były rozczochrane i w sumie tylko dlatego ją poznaliśmy, bo od razu zniknęła nam z pola widzenia, piszcząc i zanosząc się śmiechem. Za chwilę oczywiście dogonił nas także Maxi, zdyszany i czerwony na twarzy.
- Czy Natalia pobiegła w stronę Resto? - zapytał.
Pokiwałam głową, a Tomas tylko zachichotał. Maxi zasalutował nam i rzucił się w pościg za Natalią. 
- Słońce chyba uderzyło im do głowy. - zaśmiał się Tomas.
- Chciałabym w to wierzyć. - zawtórowałam mu. - Ale oni nie potrzebują wcale słońca, żeby robić te wszystkie szalone rzeczy. 
Tomas przytaknął mi.
- Gonimy ich? - odezwał się po chwili, zerkając na mnie niepewnie.
- Kto ostatni ten płaci za koktajl! - zawołałam, zrywając się do biegu.
Tomas roześmiał się i ruszył za mną.



Francesca 

- Marco, zgadnij jaką mam nowinę. - uśmiechnęłam się szeroko do Marco, gdy usiadł obok mnie, stawiając na stoliku dwa koktajle truskawkowe.
Uniósł brwi, czekając na moje rewelacje.
- Za tydzień lecę do W łoch razem z Violą! - pisnęłam.
Od samego początku tych wakacji wiedziałam, że będą wspaniałe, ale gdy Violetta wczoraj oznajmiła mi, że jej ojciec zgodził się na to, bym razem z nimi poleciała do Włoch, całe moje życie zrobiło się jeszcze bardziej kolorowe. Nie dość, że będę mogła wreszcie zobaczyć się ze wszystkimi moimi kuzynami i kuzynkami, z którymi nie widziałam się od wieków, to będę w Rzymie r a z e m z najlepszą przyjaciółką! Już sobie wyobrażam, jak oprowadzam Violettę po mieście, jak pokazuję jej wszystkie moje ulubione miejsca i małe kawiarenki, najlepsze sklepy i budki z najpyszniejszymi lodami na całym świecie. 
- To wspaniale, Fran. - odparł Marco. - Ile tam zostajecie?
- Tydzień. - odpowiedziałam, odgarniając włosy z twarzy. - Nie martw się, mam zamiar codziennie wydzwaniać do ciebie po tysiąc razy. Viola nie będzie miała nic przeciwko. Leon zasypie ją telefonami już w samolocie, jestem tego pewna.
Marco roześmiał się i objął mnie ramieniem.
- Będę tęsknił jak wariat. - westchnął. - Rozstania to najgorsza część wakacji.
- Ej, nie bądź pesymistą. - przeciągnęłam dłonią po jego włosach, uśmiechając się. - Tydzień minie jak z sznura strzelił.
Marco zachichotał. Zmarszczyłam brwi, bo nie wiedziałam, co go rozbawiło.
- Bicza, Fran. - odezwała się Camila, widząc moją nierozumiejącą minę.
- Co? 
- Jak z bicza strzelił. 
- Jakiego znowu bicza, Cami? - zapytałam.
Marco roześmiał się, a Cami po chwili mu zawtórowała. Wzruszyłam ramionami i zajęłam się swoim koktajlem. To normalna część każdego dnia - mówię o czymś całkowicie poważnym i w pewnym momencie Cami wtrąca coś zupełnie bez sensu, co bawi wszystkich oprócz mnie.
- Skończyliście? - spojrzałam na nich spod uniesionych brwi, gdy się odrobinę uspokoili. 
- Oj, Fran, naprawdę będę za tobą bardzo tęsknił. - Marco pocałował mnie w policzek.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Nie podlizuj się. - pogroziłam mu palcem. - Musisz mi kupić kwiaty i czekoladki, żebym ci wybaczyła.
- Jak sobie życzysz. - Marco wziął mnie na ręce i nie zważając na moje piski, skierował się do wyjścia z Resto.
Po chwili przestałam się opierać i dopiero gdy wyszliśmy na zewnątrz, pociągnęłam Marco za włosy, by zwrócić jego uwagę.
- Co robisz, Fran? - zapytał rozbawiony.
- Nic. Powiesz mi, gdzie idziemy?
- Kupić ci kwiaty i czekoladki.
Westchnęłam i przewróciłam oczami. Jeśli tak bardzo chce mi kupić kwiaty i czekoladki, to niech już mu będzie. Wybiorę sobie największe pudełko czekoladek, jakie się da.
- Wystarczyłby buziak i bym ci wybaczyła, ale skoro chcesz mi coś kupić, to idziemy kupić największe w historii pudełko czekoladek!
Marco roześmiał się głośno i pocałował mnie w usta.

Hejo, hejo!
Rozdział bym dodała pewnie jakieś pół godziny temu, gdyby nie ten głupi gif na górze. Wgapiałam się w niego przez jakieś dwadzieścia minut, a potem zapomniałam o tym, że miałam dodać rozdział, i poszłam sobie zrobić kanapkę. Przepraszam :cccc
Mam depresję, ponieważ skończyła się Violetta. Ale depresja sprzyja wenie, więc ROZDZIAŁY SIĘ PRODUKUJĄ!
Zostały mi trzy dni do ferii. Módlcie się za mnie. 
Kocham Was mocno, mocno, mocno! <3
Wasza na zawsze, 
Maddy