Violetta Story, chapter 41.
Leon
Podniosłem się szybko, zaniepokojony. Violetta złapała mnie za rękę i spojrzała na mnie nierozumiejącym wzrokiem.
- Zaraz wrócę, kochanie, muszę coś sprawdzić. - pocałowałem ją w czoło i skierowałem się do drzwi. Gdy tylko je otworzyłem moje nozdrza wypełnił odór spalonego materiału. Zakrztusiłem się dymem, który wylewał się przez otwarte drzwi do kuchni. Kaszląc i parskając udałem się do pomieszczenia, a tam zastałem pana Castillo próbującego ugasić ogień, którym zajęła się materiałowa ścierka. Niezbyt mu to jednak szło, jeszcze pogarszał sprawę. Położyłem mu dłoń na ramieniu, a on odwrócił się i pokręcił głową, jakby nie wiedział, co się dzieje.
- Panie Castillo, co się stało, u licha?! - zawołałem, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś, czym moglibyśmy ugasić ogień.
- Ścierka spadła na kuchenkę! - wyjaśnił. - Musimy coś zrobić, bo jest coraz gorzej!
Przypomniałem sobie o gaśnicy, którą widziałem w korytarzu prowadzącym do gabinetu pana Castillo. Nigdy nie zdarzyło mi się coś podobnego, w moim rodzinnym domu zawsze bardzo ostrożnie obchodziliśmy się z ogniem, bo jeden z kuzynów mamy zginął w pożarze. Dlatego nie do końca wiedziałem, jak się zachować. Wiedziałem tylko, że jeśli czegoś nie zrobię, to coś może się stać Violetcie. Rodzice od małego mi powtarzali, że nawet mały pożar może stać się w przeciągu minuty śmiertelnie niebezpieczny.
- Ma pan gaśnicę w korytarzu, prawda? - wydusiłem między kolejnymi atakami kaszlu.
- No tak, byłbym zapomniał! - krzyknął i wyszedł z kuchni. Zanim zdążyłem pomyśleć nad jakimś kolejnym posunięciem, pojawił się z powrotem z czerwoną gaśnicą w ręku.
- Idź do Violetty, nie pozwól jej wyjść z pokoju! Bardzo silnie reaguje na dym! - rozkazał mi. Czym prędzej popędziłem do pokoju Violi. Zastałem ją w drzwiach, już chciała wychodzić. Wziąłem ją na ręce i położyłem na łóżku.
- Ej! Ja chciałam wyjść! - pisnęła. Zamknąłem za nami drzwi, by zbyt dużo dymu, który zaczął się już rozprzestrzeniać, nie dostało się do pomieszczenia.
- Nie możemy teraz wyjść. - powiedziałem, ściskając jej dłoń.
- A gdzie tata? - zapytała, próbując się podnieść. - Ja chcę... - nie pozwoliłem jej dokończyć, bo przycisnąłem ją mocno do siebie i objąłem ramionami. Sarknęła niezadowolona z obrotu spraw, ale wtuliła się w moją koszulkę.
- Śmierdzisz dymem. - oświadczyła, odsuwając się lekko. - Leon, co tam się dzieje?
Odwróciłem wzrok, bo nie chciałem spojrzeć w jej oczy. Potrafiła wyczuć moje kłamstwo, wykrywając fałsz w moim wzroku.
- Nic takiego. - wzruszyłem ramionami, wpatrując się w jakiś niezidentyfikowany punkt. Violetta okazała się sprytniejsza niż myślałem, bo wykorzystując moją chwilową dezorientację wyskoczyła z łóżka i popędziła do drzwi. W ostatniej chwili chwyciłem ją w pasie i zatrzymałem.
- Leon, ja chcę wyjść! - zawołała, machając nogami. - Puść mnie!
Odwróciłem ją w swoją stronę i położyłem jej palec wskazujący na ustach, sygnalizując, że lepiej by była cicho. Odwróciła wzrok i założyła ręce na pierś.
- Nie możemy wyjść, bo jest mały problem z... - spojrzała na mnie z wyczekiwaniem. Nie zdążyłem dokończyć, bo z kuchni dobiegł nas triumfalny okrzyk:
- No wreszcie!
Domyśliłem się, że panu Castillo udało się ugasić ogień. Uznałem jednak, że dym może nadal się utrzymywać i zacisnąłem mocniej dłonie na biodrach Violetty.
- Leon, albo mi powiesz, co się dzieje, albo się bardzo, bardzo obrażę. - oświadczyła Viola, marszcząc brwi.
- Już nic się nie dzieje, kochanie. - uśmiechnąłem się lekko. - Był mały problem w kuchni, ale już wszystko pod kontrolą.
Violetta obdarzyła mnie tak przenikliwym spojrzeniem, że aż się wzdrygnąłem pod jego wpływem. Na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
- No dobra, niech ci będzie. - zgodziła się. - Gdzie mój tata? - zapytała dziecięcym głosikiem, wydymając śmiesznie wargi. Po jej słowach drzwi pomieszczenia otworzyły się gwałtownie i do pokoju wparował pan Castillo.
- Wywietrzyłem dom, już może wyjść. - zwrócił się do mnie. Violetta spojrzała na nas obu zdziwiona.
- Ja też tu jestem, dlaczego rozmawiacie tak, jakby mnie nie było? - zmarszczyła nosek. - Jesteście dziwni. Oboje. - parsknęła śmiechem i wolnym krokiem wyszła z pokoju.
~,~
Naty
Zajęcia z Jackie podobały się praktycznie wszystkim. Przez całą lekcję improwizowaliśmy, większość chłopaków się wygłupiała, ale Jackie nie miała nic przeciwko. Powiedziała, że to ma być dla nas zabawa połączona z nauką. Maxiemu niezbyt wychodzi taniec towarzyski, przewrócił mnie kilka razy, ale i tak było wspaniale. Każda chwila z nim spędzona jest wspaniała.
- Naty, chcesz iść do Resto czy odprowadzić cię do domu? - zapytał Maxi. - W sumie jest trochę późno, pewnie wszyscy poszli już do domu, więc myślę, że...
- Maxi, odprowadź mnie do domu. - przerwałam mu, bo gdyby się rozgadał, to by już nie przestał. - Dziewczyny siedzą w Resto, ale ja nie mam na to ochoty.
Maxi pokiwał powoli głową i złapał mnie za rękę. Nie zdążyliśmy wyjść ze Studia, a przed nami wyrosła sylwetka Ludmiły.
- Naty i Maxi, Maxi i Naty... - uśmiechnęła się szeroko, ukazując rząd prostych zębów. - Jacy wy jesteście słodcy!
Od razu wyczułam w jej głosie jakąś dziwną nutę, coś nieznanego. Tak jakby nie była do końca pewna tego, co mówi. A ona zawsze była pewna wszystkiego, co robi. Kolejna zmiana w zachowaniu Ludmiły Ferro do kolekcji. Kpiący uśmiech na jej twarzy nie wydawał mi się już tak prawdziwy i szczery, jak kiedyś. Teraz wyglądał sztucznie, jak udawany. Ludmiła zachowywała się jak kiepska aktorka.
- Ludmiła, mogłabyś nas zostawić w spokoju i... - zaczął Maxi, ale uniosłam rękę i przestał mówić.
- Coś się stało, Ludmiła? - zapytałam łagodnym głosem, przyglądając jej się z zaciekawieniem.
- A czemu coś miałoby się stać? - zaśmiała się nerwowo, zupełnie jak nie ona. - Chciałam tylko ci powiedzieć, Naty, że wyrządziłam ci wiele przykrości i bardzo tego żałuję. Wybaczysz mi?
Chciałam coś powiedzieć, ale Maxi mnie uprzedził. Kompletnie nie spodziewałam się takich słów z jego strony.
- Ludmiła, ja już znam takie triki. - prychnął. - Chcesz znowu omamić Naty i zrobić sobie z niej służącą. Ale ja ci na to nie pozwolę.
- Maxi, ja nie... - zaprotestowałam, ale nie dał mi dokończyć. Nie chciałam, by mówił takie rzeczy Ludmile. Wyczuwałam coś w jej tonie głosu, co podpowiadało mi, że tym razem nie kłamie.
- Naty, nie martw się, obronię cię, nie pozwolę jej tobą manipulować. - zapewnił mnie, uśmiechając się lekko.
- Dlaczego?! - wrzasnęła nagle Ludmiła. - Nawet, gdy mam dobre zamiary, nikt nie potrafi mi zaufać! Ja też jestem człowiekiem! Mam uczucia! - po tych słowach odwróciła się na pięcie i odbiegła. Usłyszeliśmy już tylko jej łkanie. Pierwszy raz od długiego czasu byłam świadkiem płaczu Ludmiły Ferro. Zgromiłam Maxiego wzrokiem.
- Maxi, przecież ci mówiłam, że ona się zmienia. - odezwałam się w miarę spokojnym tonem. - Nie powinieneś jej mówić tego wszystkiego.
Maxi spojrzał na mnie jak na wariatkę. Dlaczego on nie potrafi po prostu zrozumieć tego, w jakiej sytuacji obecnie znajduje się Ludmiła? Ona nie wie, co robić. Jest zdezorientowana nowymi uczuciami, które się w niej budzą. Nie pomagamy jej zachowując się w taki sposób. To jeszcze bardziej utwierdza ją w przekonaniu, że nie ma sensu się zmieniać. Gdyby to ode mnie zależało, to cała nasza paczka przyjęłaby ją z otwartymi ramionami. Szkoda, że nawet ja nie umiem niektórych rzeczy wybaczyć Ludmile.
- Proszę cię, Naty, naprawdę jej wierzysz? - uniósł brwi, a ja przytaknęłam energicznie.
- Nie mówię, że jest już słodka i miła dla wszystkich wokół, ale zaszła w niej jakaś zmiana. - powiedziałam. - Musimy dać jej trochę czasu.
Maxi nie wyglądał na zbyt przekonanego. Najwyraźniej moje argumenty nie wystarczyły mu do uwierzenia w zmianę postępowania Ludmiły, która wyrządziła jemu i naszym przyjaciołom tyle złego. Może każde z nas potrzebowało czasu na przemyślenie niektórych spraw?
- Maxi, wiem, że niełatwo ci uwierzyć w to, co mówię. - westchnęłam. - Ale nie kłóćmy się przez Ludmiłę. Zostawmy ten temat, dobrze? - uśmiechnęłam się lekko, a on po chwili odwzajemnił mój uśmiech i przyciągnął mnie do siebie.
- Zero gadania o Ludmile. - mrugnął do mnie. Pokiwałam głową i pocałowałam go delikatnie w nos, po czym złączyłam nasze usta w czułym pocałunku.
~,~
Angie
Rano weszłam do Studia z uśmiechem na ustach. Nie wiem dlaczego, ale obudziłam się z tak dobrym humorem, że miałam ochotę przytulić każdego z osobna. Ciągle sobie coś nuciłam i machałam do nieznajomych osób, które wyglądały na przygnębione. W tak piękny dzień nie warto jest być smutnym. Wszyscy powinni śpiewać, tańczyć i cieszyć się z tak wspaniałego daru, jakim jest życie. Tanecznym krokiem weszłam do pokoju nauczycielskiego i roześmiałam się na widok upaćkanego czymś Beto.
- Beto, co masz na twarzy? - wydukałam pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu. Beto chyba dopiero gdy się odezwałam zarejestrował moją obecność i rękawem szarej marynarki wytarł umorusaną twarz.
- Nic takiego, tylko jadłem ciastko z kremem. - uśmiechnął się szeroko. - Co taka wesoła jesteś, Angie?
Okręciłam się dookoła i roześmiałam się głośno. Odłożyłam torebkę na stolik i z westchnieniem usiadłam na krześle naprzeciw Beto.
- Sama nie wiem, Beto. - odparłam. - Obudziłam się z takim dobrym humorem i mam nadzieję, że zostanie on ze mną do końca dnia!
Beto poprawił okulary i zmarszczył nos, zastanawiając się nad czymś głęboko. W tym momencie do pomieszczenia wparowała Jackie, a zaraz za nią Pablo. Oboje mieli jakieś papiery i teczki w rękach i mruczeli coś do siebie pod nosem. Pablo codziennie tak wygląda z rana, swoją drogą to on prawie bez przerwy siedzi z nosem w papierach, ale Jackie? To wydało mi się odrobinę dziwne.
- Piękny mamy dzień, prawda Pablo, Jackie? - uśmiechnęłam się. - Nie traćcie czasu na jakieś nudne papierzyska.
Pablo usiadł przy biurku i nawet nie zwrócił uwagi na moje słowa. Wymamrotał tylko coś, co chyba miało brzmieć jak "cześć" i ponownie oddalił się do swojego własnego świata. Z kolei Jackie usiadła obok niego i powtórzyła wszystkie jego gesty. Już miałam zapytać ich o co chodzi, gdy Beto wybuchnął gromkim śmiechem.
- Jackie wygląda zupełnie jak Pablo, tylko że ma dłuższe włosy i... - złapał się za brzuch. - To takie zabawne!
Pokręciłam głową z rozbawieniem. Beto potrafi z dosyć drętwej sytuacji zrobić coś niebywale zabawnego. I chyba to każdy w nim najbardziej lubi.
- Jackie, dlaczego zachowujesz się jak Pablo? - zapytałam, odsuwając od siebie Beto, który chciał mi wcisnąć do ust jakieś ciastko.
- Bo jest denerwujący i go przedrzeźniam. - zaśmiała się. - To strasznie nudne. Jak on może tak całymi dniami? - prychnęła. Pokiwałam z uznaniem głową. Dokłanie, Jackie wyjęła mi te słowa z ust.
- Angie, Angie, Angie, Angie, Angie! - rozległ się przeraźliwy wrzask i do pokoju nauczycielskiego wbiegły Camila, Francesca, Naty i Stefy. Wszystkie były zdyszane i ledwo łapały oddech.
- Co się stało dziewczyny? - zdziwiłam się. - Pali się gdzieś? - uniosłam brwi. Francesca jako pierwsza zdołała wydusić z siebie coś zrozumiałego:
- Angie, masz kontakt z Violettą?
Gdy Fran zadała to pytanie, wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Nie wiem, co mnie tak rozbawiło. Może Beto, który właśnie wsadził sobie długopis do oka, a może Jackie, która powtarzała dokładnie każdy ruch Pabla. Po prostu nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Cztery dziewczyny patrzyły na mnie jak na wariatkę, ale nikt poza nimi nie zwracał na mnie większej uwagi. Wszyscy mieli jakieś ciekawsze zajęcia. I tutaj znowu to samo - nie wiem dlaczego, ale rozbawiło mnie to jeszcze bardziej.
- Angie, Angie, co jest? - pytały dziewczyny, spoglądając na siebie zaniepokojone moim zachowaniem.
- Nic takiego, przepraszam was. - odchrząknęłam. - Hm, no więc, owszem, mam kontakt z Violą, ale ona prosiła, by...
- Wiemy, nie chciała, byśmy mieli jeszcze jakikolwiek kontakt. - przerwała mi Camila. - Powiedziała, że tak będzie lepiej.
Westchnęłam przeciągle, ale wyciągnęłam komórkę z kieszeni dżinsów i wybrałam numer Violetty. Niestety, po kilku sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka. Usłyszałam rozbawiony głos Violi, który obwieszczał, iż nie może rozmawiać, bo spędza właśnie szalony dzień z dwoma najukochańszymi mężczyznami na świecie. To wywołało na mojej twarzy jeszcze szerszy uśmiech, niż wcześniej.
- Nie odbiera, najwyraźniej jest zajęta. - poinformowałam je, na co miny im zrzedły. - Ale jak tylko oddzwoni, to dam wam znać. - pocieszyłam je. Każda z nich przytuliła mnie mocno, podziękowały i wyszły z pomieszczenia.
- Beto, nie widziałeś gdzieś takiego niebieskiego długopisu? - zapytał nagle Pablo, przerywając ciszę, która zapanowała.
- Beto, nie widziałeś gdzieś takiego niebieskiego długopisu? - przedrzeźniła go Jackie ze śmieszną miną, a on chyba dopiero teraz zorientował się, że kobieta go naśladuje i wydął dziwnie wargi.
- Dlaczego mnie papugujesz? - zmarszczył brwi.
- Dlaczego mnie papugujesz? - powtórzyła za nim Jackie, uśmiechając się kpiąco. W tym momencie Beto wzniósł triumfalny okrzyk:
- Znalazłem! Niebieski długopis! - uśmiechnął się szeroko. - Tylko musicie się jakoś podzielić, bo jest tylko jeden, a wy oboje go chcieliście i...
- Daj. - poprosił Pablo, wyciągając dłoń w kierunku Beto. To samo zrobiła Jackie. Beto wodził zdezorientowanym wzrokiem po ich twarzch przez chwilę.
- Jestem rozdarty! - zawołał rozpaczliwie, na co się roześmiałam. Och, cóż to za wesoły dzień dzisiaj!
~,~
Stefy
Powolnym krokiem wyszłam ze Studio, podśpiewując sobie pod nosem piosenkę, którą ostatnio napisałam. Dzisiaj wszyscy z niewiadomych przyczyn tryskali humorem. Nawet Cami, Fran i Naty, chociaż nie udało nam się uzyskać żadnych informacji o Violetcie. To chyba Angie nas zaraziła tym pozytywnym nastawieniem dzisiejszego dnia. Mimo wielu zmartwień, każdy się śmiał. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Świat wokół wydaje się taki kolorowy, gdy na chwilę zapominasz o wszystkich problemach i zmartwieniach. Gdy tylko przekroczyłam próg domu, wiedziałam, że sielanka się skończyła.
- Mówiłam ci tysiąc razy, żebyś nie kupował tyle tego piwska, bo śmierdzi potem w całym domu! - wrzasnęła mama, waląc pięścią w blat kuchenny. Wzdrygnęłam się.
- Będę sobie kupował ile będę chciał! - krzyknął tata, zataczając się i przewracając krzesło. - A tobie nic do tego!
- Jak to nic?! - zawołała. - Jestem twoją żoną, ty jełopie! - w tym momencie wparowałam do kuchni, jak gdyby nigdy nic. Mój brzuch dosyć głośno sygnalizował, że chce jeść, a ja nie miałam zamiaru głodować całą noc, bo zapewne tyle ich kłótnia będzie trwała.
- Stefania, wyjdź. - rozkazała oschle mama, ale ja puściłam to mimo uszu i otworzyłam lodówkę. Wyjęłam z niej jogurt i odwróciłam się do rodziców, którzy przyglądali mi się z uwagą.
- Wyjdź. - warknął ojciec, zaciskając dłonie na brzegu stołu, aż mu knykcie zbielały. Trochę się wystraszyłam, bo zanosiło się na grubszą awanturę, niż zazwyczaj, skoro się powstrzymywał. Chciał, bym wyszła. To mogło znaczyć tylko jedno: nie był jeszcze na tyle pijany, by odlecieć po kilku wyzwiskach.
~,~
German
Po niemiłym incydencie z ogniem postanowiłem zabrać Violettę i Leona na miasto. Chciałem jakoś wynagrodzić im to niezbyt fajne doświadczenie. Wszystko było moją winą i to mnie najbardziej boli. Naraziłem moją kochaną córeczkę, no i oczywiście Leona, na niebezpieczeństwo. A przecież właśnie od niebezpieczeństw zawsze chciałem ją uchronić. Ta sytuacja dała mi dużo do myślenia. Może jednak Madryt nie jest dla nas? Może powinniśmy wrócić? Chyba powinienem pogodzić się z przeszłością i zacząć od nowa, w Buenos Aires. Tutaj żadne z nas nie jest szczęśliwe. I do tego ciągle przytrafiają nam się jakieś wypadki. Pierwszego dnia w Madrycie w naszym pokoju hotelowym wysiadł prąd. Gdy przeprowadziliśmy się do tego domu, nie było wody. A teraz jeszcze ten mały pożar, który na szczęście udało mi się ugasić. Może ktoś daje mi znaki? Może ktoś chce, bym wrócił do Argentyny? A może to... Maria? Chyba popadam w paranoję. Przecież ona nie... Nie... Nie potrafię nawet o tym myśleć. Ale chyba czas stawić czoło problemom, a nie przed nimi uciekać. Zrobię to dla Marii i Violetty. Tylko one się liczą. Ale czy tam uda mi się żyć normalnie?
Mam nadzieję, że przynajmniej trochę wyjaśniłam w sprawie Germana, Leona i Violetty. Jak widzicie Germanowi ten mały pożar dał do myślenia, a poza tym Violetta znowu cieszy się życiem. W tym rozdziale chciałam pokazać, że mimo problemów, każdy z bohaterów odnalazł jakieś pozytywy w życiu. Podobało wam się? ^_^ Aha, no tak, sprawa Stefy - coś się będzie działo w związku z nią i Tomasem oraz jej rodzicami w następnym rozdziale, ale więcej nie zdradzę. Fragment z perspektywy Angie dedykuję mojej przyjaciółce Adze, która ma fioła na punkcie tej postaci i ogląda Violettę tylko z jej powodu. :* xD I to chyba tyle. Nie wiem, kiedy następny rozdział, raczej nieprędko, bo w poniedziałek już szkoła. :( Ale postaram się jak najszybciej, obiecuję. <3 No i chciałabym prosić, abyście nie spamowali pod rozdziałami. To jest naprawdę denerwujące. Stworzę za chwilę zakładkę, w której będziecie mogli sobie spamować linkami do woli. To tyle. Do następnego!
Buziaki, M. ;*