Violetta Story, chapter 63.
Tomas
Może jednak nie jestem tak dobrym człowiekiem, jakim chciałbym być. Nie potrafię nawet z godnością znieść zerwania, tylko od razu robię jakieś głupstwa. Co oni wszyscy sobie muszą teraz o mnie myśleć? Kilka minut po zakończeniu związku ze Stefy zacząłem podrywać Ludmiłę. I nawet sam nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego? To był dziwny impuls. Ale ja powinienem być na tyle silny, by go zwalczyć. Mógłbym przecież postarać się odzyskać Stefy, chociaż to niemożliwe, by dała mi drugą szansę. Gdybym jednak pokazał jej, że bez względu na to, jak wiele razy mnie odrzuci, ja będę walczył, może zyskałbym coś w jej oczach.
Ale po co gdybać. Zniszczyłem wszystko.
- Nie mów, że znowu się nad sobą użalasz. - Agus stanęła naprzeciw mnie. - Zaczynasz mnie naprawdę bardzo denerwować. Jesteś taki...
- No, jaki? - uniosłem głowę i spojrzałem na nią spod przymrużonych powiek.
- Dziwny. - sarknęła. - Jesteś dziwny. Niszczysz wszystko. Nawet ja to widzę.
A później pokazała mi język i odeszła. Co takiego miała na myśli? Przecież nie mówiłem jej o tym, jak próbowałem pocałować Violettę, o zerwaniu ze Stefy ani o tej sytuacji z Ludmiłą. Postanowiłem, że zaprzestanę wreszcie zwierzania się dwunastolatce, bo to odrobinę żałosne. Chyba powinienem sam umieć uporać się ze swoimi problemami.
- Agus! - zawołałem, podnosząc się z kanapy. - O co ci chodzi? Agus!
Znalazłem ją po kilku minutach pod łóżkiem w moim pokoju. Przytuliła do siebie swoją ulubioną maskotkę i zwinęła się w kłębek. Pociągnąłem ją za rękę, ale ona się wyrwała. Usiadłem więc na podłodze i westchnąłem teatralnie. Agus po chwili wychynęła spod łóżka.
- Chodzi mi o to, że się zmieniłeś, Tomas. - powiedziała, zaciskając pięści. - Nie jesteś już tym Tomasem, którym byłeś kiedyś.
Pomyślałem, że Agus robi sobie ze mnie żarty. Ale miała tak poważną minę jak nigdy. Czy naprawdę zmieniłem się aż tak? A jeśli nawet, to dlaczego tego nie zauważyłem? Gdyby zaszła we mnie jakaś znaczna zmiana, na pewno bym to zarejestrował. To niemożliwe, żeby wszyscy widzieli to, czego ja nie potrafię dostrzec. Nie.
Nic się nie zmieniło.
- Wcale się nie zmieniłem.
Agus tylko prychnęła i wyszła z uniesioną głową. Zatrzasnąłem za nią drzwi, by pokazać jej, jak bardzo jestem na nią zły.
Nic się nie zmieniło.
~,~
Marco
Błądziłem po uliczkach Buenos Aires, bo dopadły mnie dziwne wątpliwości. A co, jeśli zraniłem ją za bardzo, ponownie odchodząc? Może Francesca wcale nie chce mnie z powrotem. Nie mieliśmy okazji nawet porozmawiać na ten temat. Ale ja tak bardzo potrzebuję jej miłości. Nawet nie wiem, dlaczego. Dlaczego tak cholernie mocno pragnę mieć ją przy sobie i już nigdy nie zranić. Nie chcę ranić.
- Marco!
Odwróciłem się i ujrzałem Camilę. Była zdyszana, jakby mnie goniła od dłuższego czasu. No tak. Pewnie zauważyła mnie przed domem Francesci, a gdy zawróciłem i uciekłem, podążyła za mną. Muszę przyznać, że dawno tak szybko nie biegłem. A od czego tak właściwie uciekałem? Od najpiękniejszej rzeczy, jaka mnie spotkała w życiu. Od miłości, której pragnąłem bardziej, niż czegokolwiek innego.
- Francesca cię potrzebuje. - wymamrotała Cami, biorąc głęboki oddech. - Myślę, że tego jest dla niej za dużo. Ona... Płacze i nie może przestać. Gdy cię zobaczyłam, kazałam jej szybko do ciebie biec, ale ona się boi. Boi się, że znowu odejdziesz. Marco, musisz coś zrobić! Ona traci nadzieję!
A przecież Francesca Resto zawsze wierzyła - nawet w to niemożliwe - do samego końca. Za każdym razem to ona była osobą, w której pozostawał promyczek nadziei, chociaż inni już się poddali. Podnosiła mnie na duchu, gdy chciałem odpuścić. Mówiła, że to prawda, co ludzie mówią - nadzieja umiera ostatnia i tak powinniśmy żyć. Francesca Resto nigdy nie traci nadziei.
A teraz, przeze mnie, przestaje wierzyć w naszą miłość. Co ja najlepszego narobiłem?
- Biegnij! - wydarła się Violetta, która pojawiła się nie wiadomo skąd obok Camili.
A więc pobiegłem. Najszybciej, jak tylko umiałem, na ratunek miłości, której omal sam nie zniszczyłem. Jak mogłem mieć jakiekolwiek wątpliwości? Przecież nasze uczucie jest zbyt mocne, byśmy mogli bez siebie żyć. Nie potrafię i nie chcę już nigdy przeżyć choćby jednego dnia bez Francesci. Ona też nie. Tylko muszę jej to wszystko powiedzieć, bo inaczej jej nadzieja zgaśnie.
A gdy zgaśnie ona, zgasnę i ja.
~,~
Daniel
Jeszcze niedawno bym się przestraszył tego sarkastycznego uśmieszku na twarzy Diego, ale tym razem tylko mnie rozgniewał. Dlaczego akurat gdy wszystko zaczęło się układać, on postanowił znowu się pojawić? Próbował wytrącić mnie z równowagi, to było jasne. Ale po tym, jak Camila przyznała się do tego, że nadal mnie kocha... Zyskałem siłę. Nie wiem, skąd się ona wzięła, ale dzięki miłości poczułem się o wiele silniejszy. I wiedziałem, że mogę pokonać Diego, niekoniecznie w taki sposób, o jakim do tej pory myślałem. Przecież byliśmy kiedyś przyjaciółmi. Najlepszymi. A ja go zostawiłem w potrzebie, co odbiło się na jego przyszłości, dlatego on się teraz na mnie mści. Ale czy to nie jest tak, że zawsze warto przeprosić? To podobno zmniejsza poczucie winy, a ja niewątpliwie takie odczuwam. Nie mogę się uwolnić od poczucia odpowiedzialności za to, jakim podłym człowiekiem stał się Diego Fernandez. Pamiętam, że uważałem go za bardzo... dobrego. Kiedyś. Pomagał tym, którzy byli w potrzebie. Nie miał w sobie nic z tego chłopaka, którym jest teraz. Czy to możliwe, by zmienił się aż tak, aby nie potrafił już wybaczać?
- Przyszedłeś. - jego głos był przesiąknięty jadem.
- Przyszedłem, ale nie po to, by się kłócić. - odparłem. - Chcę... przeprosić. Za to, że nie byłem wystarczająco dobrym przyjacielem.
Gdy zobaczyłem jego minę, już wiedziałem - on właśnie tego najbardziej się bał. Nie chciał, bym zrozumiał swoje błędy i go przeprosił. Jest zbyt dobry, by mścić się na mnie po tym, jak okazałem skruchę. Nie potrafi. A przecież tak bardzo pragnął mi się odpłacić za krzywdę, jaką mu wyrządziłem. Sam bym tego chciał, gdybym był na jego miejscu.
- Ty nie... - zająknął się chyba pierwszy raz, odkąd powrócił do mojego życia. - Nie możesz.
- Diego, jest mi cholernie przykro. - powiedziałem, ignorując jego słowa. - Dopiero teraz zrozumiałem, że nigdy cię nie przeprosiłem.
Zacisnął pięści i rzucił mi wściekłe spojrzenie.
- To nie tak miało być. - syknął. - Miałeś być tym złym, a ja tym...
Świat nie dzieli się na dobrych i złych. Dlaczego dopiero teraz to widzę? Nic nie jest czarne i nic nie jest białe, a ja jak kompletny ślepiec tak postrzegałem świat. Byłem głupi. Obaj byliśmy.
- Widocznie nie różnimy się aż tak, jak myślałeś. - westchnąłem.
Tak naprawdę jesteśmy tacy sami i jednocześnie zupełnie inni. I tak jest dobrze.
~,~
German
Jade zaprowadziła mnie do podłużnego pokoju, w którym wzdłuż ścian ustawione były starannie zaścielone łóżka. Pokój był bardzo skromnie urządzony i na początku się zdziwiłem, że Jade wytrzymuje w tak - jak ona by to kiedyś określiła - ,,niegustownym wnętrzu". Ale za chwilę spojrzałem na nią jeszcze raz i zrozumiałem, że zaszła w niej radykalna zmiana. Nie była już tą samą Jade, którą miałem poślubić. Czyżby to przeze mnie się tak zmieniła? A jeśli tak, to czy to źle?
- No więc, po co tu przyjechałeś? - zapytała.
Z jej głosu zniknął ten protekcjonalny ton, który zawsze mnie tak irytował. Nie poprawiała też włosów. Miałem wrażenie, że patrzę na kogoś zupełnie innego. Tylko te jej przenikliwie niebieskie oczy przypominały mi, że siedzi przede mną Jade LaFontaine.
- Chciałbym, hm, jakby to określić... - zawahałem się. - Przeprosić cię.
Jade uśmiechnęła się lekko, zupełnie jak nie ona.
- A za co?
Zmarszczyłem brwi. Byłem pewien, że Jade jest na mnie wściekła, bo to przeze mnie trafiła do szpitala psychiatrycznego. Zakładałem, że codziennie myśli tylko o tym, jakie to straszne, że zakochała się akurat we mnie. Że przeklina mnie za to, że nie umiałem jej pokochać.
- Jak to za co? Nie umiałem cię kochać tak, jakbyś tego chciała. Porzuciłem cię przed ślubem. Przeze mnie trafiłaś do psychiatryka. - słowa wylewały się ze mnie i nie umiałem ich powstrzymać.
A wtedy ona się roześmiała. Siedziałem osłupiały i przyglądałem się, jak zakrywa twarz dłońmi i zanosi się śmiechem. Nigdy nie widziałem, by Jade się tak głośno i szczerze śmiała. Zazwyczaj tylko chichotała albo rechotała bez opamiętania, co było czasami dosyć przerażające.
- Była u ciebie Esmeralda, prawda? - zapytała, na co ja pokiwałem niepewnie głową. - Jak tylko stąd wyjdę, to sobie z nią porozmawiam. Słuchaj, ona ma swoją ,,teorię", ale to totalne bzdury. Trafiłam tutaj po tym, jak razem z Matiasem znowu natknęliśmy się na naszego ojca.
Opowiedziała mi o tym, jak ich ojciec znowu próbował wciągnąć ją i Matiasa w kryminalną intrygę. Na początku się opierali i nie chcieli mieć z nim do czynienia, ale obiecywał im wielkie pieniądze, a - jak wszyscy wiedzą - Matias jest bardzo łasy na fortunę. A więc po pewnym czasie przystał na propozycję swojego ojca, a Jade z braku laku postanowiła zrobić to samo. Nie chciała zostać sama, bez brata. Skończyło się na tym, że pan LaFontaine znowu zwinął forsę i zniknął, Matias wyjechał gdzieś za granicę, a Jade została sama. Była załamana po stracie ojca i brata i trafiła do szpitala.
- I to jest prawdziwa historia. - zakończyła. - Esmeralda mi nie wierzy, bo nie potrafi dopuścić do siebie myśli, że tata zwrócił się do mnie i do Matiasa, gdy potrzebował ,,wspólników", a nie do niej. Wymyśliła sobie jakąś głupotę i teraz wszystkim ją rozpowiada.
A więc to, że Jade wylądowała w psychiatryku nie jest moją winą?
- Nie jesteś na mnie zła? - zapytałem.
- Nie. Dawno mi przeszło. Myślałam, że cię kocham tak mocno, jak jeszcze nikogo, ale przeceniłam swoje uczucia. - uśmiechnęła się. - To nigdy nie było aż tak głębokie, bym tak długo żywiła do ciebie urazę.
Zamyśliłem się na chwilę. Zaraz, zaraz, czyżby Jade brzmiała...
- Brzmisz mądrze. - palnąłem, czego od razu pożałowałem.
Jade wydęła wargi i spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek.
- Czy ty naprawdę myślałeś, że jestem taka głupia? - jej głos brzmiał podejrzanie spokojnie. - Udawałam idiotkę, bo takich ludzi traktuje się jak dzieci. A ja chyba potrzebowałam jeszcze raz przeżyć dzieciństwo.
Roześmiałem się. Jak to możliwe, że tak się pomyliłem co do Jade? Wszystko, co o niej myślałem, było wysnutymi na podstawie biernych obserwacji bzdurami. Nigdy nie była aż taka nieinteligentna i nieporadna, za jaką ją miałem. Ukrywała naprawdę interesującą osobę pod maską pustej kobiety, która ciągle myśli tylko o pieniądzach.
- Żeby było jasne, to nie znaczy, że nie mam obsesji na punkcie butów. - rzuciła, uśmiechając się do mnie.
Ponownie wybuchnąłem śmiechem. Kto by pomyślał...?
~,~
Lara
- Ziemia do Lary!
Podskoczyłam gwałtownie i zerwałam się z fotela, na którym przesiedziałam ostatnie dwie godziny. Chciałam tylko chwilę odpocząć i pójść na tor, ale zaczęłam myśleć o tacie, o Nico i jakoś tak straciłam poczucie czasu. Ostatnio zdarza mi się to dość często i zastanawiam się, jak długo jeszcze uda mi się to ciągnąć.
- Coś chciałeś ode mnie? - zapytałam Leona z lekkim wyrzutem w głosie. - Zawału bym przez ciebie dostała.
Leon pokręcił głową i usiadł naprzeciw mnie. Miał poważną minę, po czym domyśliłam się, że zebrało mu się właśnie na rozmowę, której wolałabym uniknąć. Będzie próbował mnie przekonać, że wszystko dobrze się skończy, że nie mam się czym przejmować i nie powinnam się zamartwiać. Kocham go całym sercem, ale pocieszać to on niezbyt umie. Albo umie, tylko czuje się przy mnie zbyt niezręcznie, by mogło mu to wyjść dobrze.
- Musimy pogadać. - powiedział cicho.
Westchnęłam i przeciągnęłam dłonią po włosach. Chyba powinnam wreszcie się ruszyć i coś zrobić.
- Nie, ja już wszystko wiem, Leon. - zaprotestowałam. - Nie chcesz, żebym się tak martwiła. I chyba rzeczywiście muszę coś zrobić. A więc pójdę teraz do taty i powiem mu wszystko, co mi leży na sercu.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Gdy tylko wypowiedziałam te słowa, wydały mi się absurdalne. Dlaczego akurat teraz miałabym iść do ojca i przepraszać go za coś, czego nie zrobiłam? Czy to nie on powinien wyciągnąć do mnie pierwszy dłoń? To on mnie zranił.
- Na pewno? - zapytał Leon niepewnym głosem. - Jeśli nie jesteś gotowa, to ja cię do niczego nie zmuszam. Możesz zostać u nas jak długo chcesz, to nie problem. Chodzi mi tylko o to, że kocham cię i nie chcę patrzeć, jak cierpisz.
Gdy usłyszałam z jego ust słowa ,,kocham cię" skierowane wprost do mnie, na chwilę odebrało mi mowę. Mimo, że wiedziałam, co miał na myśli. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i kocha mnie jak przyjaciółkę. Nie ma w tym ani krzty romantyczności i w moich uczuciach też nie powinno jej być. Co z tego, że to już prawie wygasło. Coś się tam jeszcze tli i nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się tego pozbyć. A może nawet tego nie chcę? Nigdy nie będziemy razem, bo on kocha Violettę, ale być może ta moja miłość do niego ma mi uświadamiać, że nie zawsze dostajemy to, czego chcemy.
- Jestem gotowa porozmawiać z ojcem. - oświadczyłam twardo. - Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy, ale powinniśmy po to sięgać, jeśli nam na tym zależy, prawda?
Leon uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Prawda.
~,~
Ludmiła
Nie jestem przywiązana do Francesci tak jak Violetta czy Camila, ale i tak szkoda mi się jej zrobiło. Miałam ochotę zacząć płakać razem z nią. Pokazać jej, że nie jest sama. Ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Nigdy nie miałam żadnej przyjaciółki oprócz Naty. Nie mam zielonego pojęcia, jaka jest Francesca, bo praktycznie jej nie znam. A chyba powinnam poznać, bo wybaczyła mi tyle złego. Tak samo jak Camila, Violetta, Stefy i cała reszta. Niby teraz należę do ich ,,paczki" i nie jestem ich wrogiem, ale czuję się w tym wszystkim dziwnie nowa.
- Witam panienkę Ferro. - moje rozmyślania przerwał uwodzicielski głos Federica, który jakimś cudem dostał się do mojego pokoju.
- Co tu robisz, grzyweczko? - zapytałam, marszcząc brwi.
Uśmiechnął się zalotnie i usiadł obok mnie.
Parsknęłam śmiechem i poczochrałam mu włosy. Natychmiast poderwał się z miejsca i poprawił grzywkę.
- Poniesiesz karę! - udał oburzonego i nagle znalazłam się w jego ramionach.
Zaczęłam się szamotać, ale on mnie nie puszczał. Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że Federico ma tyle siły i energii, ale zdążyłam się już przekonać, że potrafi nieść mnie na rękach przez całą drogę ze Studio do mojego domu, a później jeszcze przez bitą godzinę tańczyć i śpiewać. Czasami mam wrażenie, że on nigdy się nie męczy.
- Puść mnie! - pisnęłam, machając nogami.
- Wypuszczę księżniczkę, jeśli da mi buziaka. - oświadczył z tryumfalnym uśmiechem. - No dalej, daj buziaka królewiczowi.
Gdy nazwał mnie księżniczką, przestałam się wyrywać i znieruchomiałam. Takie określenie mnie rozczula, bo nigdy nie byłam niczyją księżniczką. Nigdy, przenigdy. I nagle pojawił się on. Może nie jest księciem na białym koniu, ale dla mnie jest idealny.
To wielkie szczęście, że go spotkałam.
- No dobra, jeden buziak. - pocałowałam go. - Albo dwa. Albo więcej.
Wielkie szczęście.
Aloha! Przybywam z takim tam sobie rozdziałem. Następny nie wiem kiedy, ale wiem, że Was kocham! <3 Enjoy!
Buziaki, M. ;*