środa, 21 stycznia 2015

Las vacaciones de Violetta - 3. Loving can heal, loving can mend your soul

Las vacaciones de Violetta
Capitulo 3

,,Loving can heal, loving can mend your soul"




Stefy

Kiedy tego pamiętnego wieczoru Tomas pojawił się w barze karaoke i mnie przeprosił, myślałam, że problemy i cierpienie wreszcie odejdą w niepamięć i będę mogła cieszyć się chwilą obecną, razem ze wspaniałymi przyjaciółmi, jakich podarowało mi przeznaczenie. I przez chwilę naprawdę tak było. Spokój, cisza. Cisza przed burzą. Bo dopiero po kilku tygodniach zorientowałam się, że Tomas nie ma ochoty być tylko moim przyjacielem. I ja także wcale nie mam na to ochoty (to mnie frustruje najbardziej). Ja wiem, że mu wybaczyłam. Naprawdę wierzę w to, że Tomas chce się zmienić i żałuje tego, co zrobił. Wierzę w to całym sercem. Ale przecież to normalne, że się boję. Boję się, że mnie znowu zrani i kolejny raz będę miała złamane serce. Tylu ludzi w moim życiu  już mnie zawiodło. I wszystkich obdarzyłam uczuciem. Może po prostu powinnam przestać to robić. Zamknąć się w sobie i stać się nieczułą suką... Nie oszukujmy się! Jestem zbyt wrażliwa na cierpienie innych, by być obojętna. Nie umiem przestać być tą naiwną Stefy Martinez, która wierzy w każde słowo i każde spojrzenie. Może przez tę historię z Tomasem czegoś się nauczyłam... Ale co mi z tej nauki, skoro ciągle go kocham.
Zaczynam myśleć, że jestem jakaś inna. Wszyscy moi przyjaciele cieszą się miłością i przyjaźnią, urządzają sobie szalone imprezy i rozprawiają o tym, jakie to życie jest piękne i kolorowe. Nie mam im tego za złe. Ich uśmiechy sprawiają, że mam przynajmniej jeden powód do bycia chociaż trochę szczęśliwą. Ale chciałabym, tak jak oni, stać się nagle szaloną optymistką, tylko dzięki miłości, która uskrzydliłaby mnie i pozwoliła mi latać. Właśnie dlatego poprosiłam Francescę o rozmowę z Tomasem. Znam go i wiem, że pewnie i tak jej nie posłucha, ale... Może coś wreszcie do niego dotrze, chociaż część tego, co moja przyjaciółka mu powie.
- Stefy! - rozległo się wołanie mamy.
No tak, ona też sprawia, że się uśmiecham. Od ostatniej wizyty taty minęło trochę czasu i zdążyłyśmy ponownie się do siebie zbliżyć. W sumie kilka razy do mnie dzwonił, ale nie powiedziałam jej o tym. Po co? I tak nie odebrałam. Myślał chyba, że jeśli założy garnitur i się wykąpie, ja nagle uznam go za najlepszego tatę na świecie i rzucę mu się w ramiona. Nic z tych rzeczy. Wyrządził zbyt wiele krzywd. Nawet ja, ta dziewczyna, która nie potrafi na nikogo zbyt długo się gniewać (nawet na kretyna, który złamał jej serce), nie umiem wymazać wszystkich jego win z pamięci. To po prostu niemożliwe. Zniszczył mi dzieciństwo. Złamał mi serce. Mi i mamie, która nigdy nie chciała dla nikogo źle.
- Idę! - podniosłam się z łóżka i zeszłam powolnym krokiem na dół.
Przeprowadziłyśmy się z mamą do nowego domu. Nie chciałyśmy dalej siedzieć babci na głowie (poza tym strasznie mnie ona denerwowała), a dom, w którym mieszkałam od dzieciństwa, za bardzo przypomina mi o tacie. I o tym koszmarze, który nam zgotował. 
Ten dom jest przytulny i mały. Wiem, że stać nas na dużo większy, ale mama chciała chyba ciepłego gniazdka, do którego chętnie się wraca. 
- Przyszła Violetta. - mama uśmiechnęła się do mnie. 
Wyszłam do przedsionka i zobaczyłam Violę i Leona. Violetta jak zwykle ubrała rozkloszowaną spódniczkę i koronkową bluzkę. Włosy związała w wysoki kucyk i wyglądała naprawdę ładnie, co potwierdzało także rozmarzone spojrzenie Leona. 
- Co tam, gołąbeczki? - starałam się zabrzmieć wesoło, co chyba się udało, bo Viola uśmiechnęła się szeroko.
- Leon wybiera się na tor, więc pomyślałam, że pójdziemy do mnie i zrobimy sobie babski wieczór. - odparła Violetta.
Odwzajemniłam jej uśmiech i oznajmiłam, że szybko się przebiorę i możemy iść. Wprawdzie moim marzeniem było w tamtym momencie zwinięcie się na łóżku i posłuchanie jakiś smutnych piosenek, ale nie mogłam zbyć Violi, gdy wyglądała na tak uradowaną. Pewnie tylko zepsułabym jej humor.
Powiedziałam mamie o tym, że wybieram się do Violetty, po czym wyszliśmy z domu. Spojrzałam na splecione ręce Violetty i Leona i poczułam ukłucie zazdrości, więc zaraz odwróciłam wzrok. Nie powinnam być zazdrosna o szczęście moich przyjaciół. To wspaniałe, że odnaleźli miłość. 
- Obiecaj, że będziesz ostrożny - odezwała się Violetta, gdy znaleźliśmy się w pobliżu toru motocrossowego.
- Obiecuję.
Leon pocałował Violę w usta, po czym odwrócił się w stronę, z której słychać było ryk motorów. Gdy zbliżał się do bramy, pomachał nam jeszcze i zniknął.
- Martwisz się. - szturchnęłam Violettę w ramię, kiedy ruszyłyśmy w drogę do jej domu.
- Troszeczkę. - odparła, spuszczając wzrok. - Za każdym razem, kiedy Leon idzie na tor, mam wrażenie, że stanie się coś złego. Mam paranoję. Ale to nieważne. Do tej pory nic się nie stało, oprócz kilku zadrapań.
Ja na miejscu Violetty też odchodziłabym od zmysłów. Wszyscy wiemy, że Leon naprawdę dobrze jeździ, ale wypadki chodzą po ludziach. A szczególnie tych, którzy parają się jazdą na szybkich i ciężkich maszynach.
Oczywiście jej tego nie powiedziałam, bo chyba by zemdlała.
- To normalne. - pocieszyłam ją. - Kochasz Leona i boisz się, że coś mu się stanie. Ja też bym się bała.
Viola uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością i resztę drogi spędziłyśmy na beztroskim plotkowaniu. Violetta zaczęła opowiadać o tym, jak rano przed Resto urządzili sobie z Federico kolejną bitwę, bo on ciągle śmiał się z jej randki z Leonem, i nagle wszyscy przyjaciele się do nich przyłączyli. Obie wybuchnęłyśmy niepohamowanym śmiechem, gdy wspomniała o siostrze Naty - Lenie - która pojawiła się przed Resto ze swoim chłopakiem i tak ich przeraził widok zaciętej walki, że czym prędzej uciekli.
- Pewnie wzięli was za wariatów - wydusiłam, gdy już udało mi się opanować śmiech.
- Pewnie tak - zaśmiała się Viola. - Jakbyś widziała ich miny, Stef, to byś padła. Jak to powiedziała Camila, to była trzecia wojna światowa przed barem pełnym ludzi. Jasne, że sobie pomyśleli, że jesteśmy szaleni!
Znowu się roześmiałyśmy. Właśnie takie chwile, spędzone w towarzystwie przyjaciół, pozwalają mi naprawdę cieszyć się życiem i wakacjami. Nawet, jeśli zaraz powracają wątpliwości i problemy.


Leon

Motocross to moja druga pasja, prawie tak ważna jak muzyka. Violetta doskonale zdaje sobie z tego sprawę - właśnie dlatego dzisiaj wysłała mnie na tor, chociaż proponowałem jej wyjście do kina. Viola ma chyba wyrzuty sumienia, bo dużo czasu spędzam z nią i nie chodzę na tor tak często, jak kiedyś. Nie mam jej tego za złe, ale ona już taka jest - musi wszystkich uszczęśliwić. Szczególnie osoby, które kocha.
Nie jestem ani ślepy, ani głupi, dlatego wiem, jak bardzo Violetta boi się za każdym razem, kiedy idę pojeździć na motorze. Kiedyś podjechałem na nim pod jej dom, ale na mój widok prawie zemdlała i oświadczyła, że ,,nie wsiądzie na to cholerstwo". Nigdy więcej nie próbowałem namawiać jej na przejażdżkę motorem. Rozumiem, skąd u niej taki wstręt do tych maszyn - jej mama zginęła przecież w wypadku samochodowym spowodowanym przez motocyklistę. To musi być dla niej trudne, akceptować moją pasję. Ale jednak stara się, i nigdy nie wypomniała mi tego, że się ścigam. Po prostu woli się trzymać z daleka. I wcale tak bardzo mi to nie przeszkadza. Owszem, chciałbym dzielić z nią także i tą pasję, ale nie będę jej do niczego zmuszał. Poza tym, to muzyka jest tym, co nas łączy. To mi w zupełności wystarcza. 
- Verdas! - rozległ się głos Lary. - Bujasz w obłokach! Znowu!
Zsiadłem z motoru i zdjąłem kask. To chyba nie jest mój dobry dzień jeśli chodzi o motocross. Myśli zaprząta mi tyle spraw, że nie potrafię skupić się na torze. 
- Wybacz, Lara. - westchnąłem, przeciągając dłonią po rozczochranych włosach. - Lepiej pójdę do domu. Nie mogę się skupić.
- Ale dlaczego? Co jest nie tak? - dopytywała Lara. - Przedwczoraj osiągnąłeś swój najlepszy czas. 
Przedwczoraj przyszedłem na tor rano, jeszcze przed spotkaniem z Violą. A dziś... Kilka minut przed tym, jak wsiadłem na motor, patrzyłem w jej na pozór wesołe oczy, i obiecałem jej, że będę ostrożny. Nie mogę teraz tak po prostu przycisnąć pedału gazu i pójść na całość.
- To po prostu nie mój dzień.
Lara jeszcze przez chwilę przyglądała mi się ze zmrużonymi podejrzliwie oczami, ale zaraz zrezygnowała i wróciła do dłubania w jakimś zabłoconym motorze. Tak, znowu się obrazi i kolejnym razem będę musiał ją przepraszać, ale cóż mogę zrobić. Trudno jej zrozumieć to, że może być coś ważniejszego niż motory. Dla niej motocross jest całym światem. 
- Castillo cię rozprasza. - odezwała się, kiedy wróciłem z szatni i skierowałem się w stronę wyjścia z toru.
- Ona ma na imię Violetta. - w moim głosie zabrzmiały nuty zdenerwowania. - I proszę cię, Lara, nie wtrącaj się w moje sprawy.
Już w połowie tego zdania wiedziałem, że popełniam błąd. 
- Och, przestań. Nie wtrącam się, tylko stwierdzam fakt.
Miałem zamiar coś jej odpowiedzieć, ale tylko otworzyłem usta. Do niedawna między mną a Larą układało się dobrze - znowu zaczęliśmy sobie docinać i śmiać się ze swoich głupich kawałów, jak kiedyś. Ale pewnego dnia, jakieś dwa tygodnie temu, przyprowadziłem ze sobą na tor Violettę. Została tylko na chwilkę, ale Larę bardzo to rozdrażniło i od tamtej pory kłócimy się częściej, niż kiedykolwiek. Nic z tego nie rozumiem, bo Lara zapewniała mnie przecież, że już nic do mnie nie czuje. A jeśli to nie jest zazdrość, to... O co chodzi?
- Idź już. 
- Tak zrobię. - odparłem cicho i odwróciłem się na pięcie.
Jak na złość po drodze musiałem potknąć się o jakiś kamień, co skomentowała głośnym prychnięciem. Puściłem to mimo uszu i szybkim krokiem wyszedłem z zakurzonego i głośnego toru. 
Słońce zaczęło już zachodzić, tworząc piękny krajobraz, ale nie potrafiłem się tym cieszyć. A przecież jeszcze dwie godziny temu szczęście wypełniało mnie całego i zdawało się być nieodłączną częścią mojego życia. 
Cóż, beztroska nie może trwać wiecznie.


Francesca

- On zaraz ją pocałuje! - wykrzyknęła Violetta, wpatrując się uporczywie w ekran telewizora.
Zaśmiałam się cicho, gdy dziewczyny zaczęły skandować: ,,całuj, całuj, całuj". Viola włączyła odcinek jakiejś telenoweli, którą Olga z zapałem ogląda, i okazało się to być idealnym dopełnieniem babskiego wieczoru. Na stoliku rozłożyłyśmy tyle jedzenia, ile udało nam się znaleźć w kuchni, i teraz wszędzie walały się okruchy ciastek i papierki po batonikach. Ciągłe intrygi i romantyczne sceny tak nas wciągnęły, że nawet nie zauważyłyśmy, kiedy zrobiło się dosyć późno. 
- I to jest facet? - jęknęła Cami, gdy mężczyzna na ekranie odsunął się od dziewczyny. - Kurczę, nawet nie umie się do całowania dobrze zabrać.
- Przecież on jest z Dominicą. - oświadczyła Stefy, sięgając po garść popcornu. - Dlatego nie chce całować Genevieve.
Zdążyłyśmy obejrzeć ponad dwadzieścia odcinków, i w miarę poznać fabułę. Akcja rozgrywa się w Madrycie, i głównym wątkiem jest związek Juana z Dominicą. Serial byłby strasznie nudny i pewnie zasnęłybyśmy przy pierwszym odcinku, gdyby nie obecność Genevieve, która podrywa Juana na każdym kroku. Cóż, nie jest to zbyt pouczająca opowieść, ale za to jak wciągająca!
Natalia zachichotała.
- No cóż, chyba jednak chce ją całować. - wskazała na ekran. 
- Koniec, wyłączamy to! - Ludmiła zerwała się z miejsca i szybko wyłączyła telewizor.
Spojrzałyśmy na nią zdziwione. 
- Ludmiła! - pisnęła Stefy. - Akcja się właśnie rozkręcała!
Ludmiła odrzuciła włosy zebrane w wysokiego kucyka i zaśmiała się. Zabrzmiała trochę jak stara Ludmiła (no i ten gest z włosami też ją przypominał), ale zaraz zreflektowała się uśmiechem.
- Akcja rozkręca się od pierwszego odcinka. - oświadczyła. - To nawet nie jest telenowela. To jest tasiemiec. Zbliżają się do siebie przez dwadzieścia odcinków i jeszcze się nie zaczęli całować. To niedorzeczne.
Zerknęłam na Violę.
- W sumie, Lu ma rację. - wzruszyła ramionami.
- Ale... - zaczęła z szatańskim uśmieszkiem Camila.
- Nie możemy tego tak pozostawić. - dokończyła za nią Stefy.
- Przykro nam, Lu. - Naty udała skruszoną, a ja jej przytaknęłam z uśmiechem.
Ludmiła zmarszczyła brwi i rzuciła nam spojrzenie pełne dezaprobaty. Już chciała coś powiedzieć (najprawdopodobniej kolejny sarkastyczny tekścik z kolekcji Ludmiły Ferro, która jest bardzo pokaźnych rozmiarów), ale... Nie zdążyła.  Wyłączenie telenoweli w trakcie odcinka to wielki grzech. Nawet jeśli ta telenowela jest bardzo, ale to bardzo zła i może ciekawić tylko gosposię Violetty. 
- AAAA, BITWA! - krzyknęła Viola, rzucając się na Ludmiłę z poduszką.
Wszystkie zaraz poszłyśmy w jej ślady, wznosząc wojenne okrzyki. No cóż, Ludmiła jest całkiem nowa w naszej ,,paczce". To znaczy, już ponad trzy miesiące się z nią przyjaźnimy i w ogóle, ale to tak naprawdę jej pierwsze nocowanie u Violetty. I niestety nie zna wielu zasad. Biedna Ferro.
- Co wy w ogóle robicie?! - zawołała Ludmiła, uchylając się przed poduszką Stefy.
- Wydrukuję ci później wszystkie zasady, Lu - zaśmiała się Naty. 
Violetta i Cami wspięły się na oparcie kanapy i uniosły do góry poduszki.
- Ale na razie czyńmy swą powinność, moje drogie! - Viola wymierzyła palec w Ludmiłę.
- VAMOS, CHICAS! - ryknęłam niczym na jakiejś arenie i ponownie ruszyłyśmy do ataku.
Rozpętała się prawdziwa wojna na poduszki, z których po chwili zaczęło się sypać pierze, ale jakoś nie zwróciłyśmy na to uwagi. Atakowana Ludmiła porwała z kanapy ostatnią poduszkę i przystąpiła do kontrataku, śmiejąc się głośno. Chyba po raz pierwszy widziałam na jej twarzy tak szczery i szeroki uśmiech. 
- Lo vado a salvarti, mia cara*! - rozległ się głos i do pokoju wparował Federico.
Prawdziwe szaleństwo! - przyszło mi na myśl, kiedy Ludmiła wskoczyła na plecy Fede i razem zaczęli okładać nas poduszkami. 
- Follia reale! - postanowiłam wyrazić swoje myśli na głos, broniąc się przed atakiem.
- Follia grande! - odparł Federico, zanosząc się śmiechem.
Nikt nie zrozumiał naszych włoskich okrzyków, ale zaraz przestało mieć to znaczenie, bo razem z Cami obrałyśmy nową taktykę i ukryłyśmy się za kanapą.
Szaleństwo.
Szczęście.


German

Siedząc w gabinecie w towarzystwie stosów dokumentów, słyszałem oczywiście krzyki i piski dobiegające z salonu. Kiedy moich uszu dobiegły słowa ,,bitwa" i ,,powinność" już wiedziałem, co się kroi. I pewnie jeszcze kilka miesięcy temu wystraszyłbym się i wysłał Violę do jakiegoś psychologa, ale dziś... Tylko się uśmiechnąłem pod nosem i wróciłem do wypełniania dokumentów.
Violetta stała się jedną z tych szalonych nastolatek, które potrafią rzucić ci się na plecy bez wyraźnego powodu z okrzykiem ,,wojna!", w najmniej odpowiednim momencie zacząć gadać do samych siebie albo śpiewać do szczotki przy akompaniamencie piosenki Elvisa Presleya. Nie znałem jej od tej strony. Zawsze była... spokojną dziewczynką. Ale cóż mogę zrobić, kiedy ona jest taka szczęśliwa? Szczęście tak na nią wpływa, i nie tylko na nią - na wszystkich, z którymi to szczęście dzieli. Weźmy na przykład takiego Leona - ułożony i kulturalny chłopak, a ostatnio widziałem jak razem z Violą i Federico odstawiali we trójkę jakiś dziwny taniec. 
To trochę dziwne, nawet dla mnie samego, że jestem w stanie tak myśleć, ale to jest właśnie ich czas na takie szaleństwa - i nikt nie ma prawa im tego odbierać. Chociaż czasami ciężko jest mi patrzeć na Violettę, kiedy trzyma za rękę Leona i razem wchodzą po schodach do jej pokoju (nadal nie pozwalam jej zamykać drzwi, bo trzeba mieć umiar, prawda?), to jednak później widzę uśmiech na jej twarzy i... I ja również jestem szczęśliwy. 
Rozległ się jakiś huk, aż podskoczyłem, ale to był tylko Federico, który wypadł z kuchni, wznosząc jakiś okrzyk po włosku. Pokręciłem głową z rozbawieniem. 
- German. - w drzwiach stanął Ramallo. - Masz gościa.
Zmarszczyłem brwi. O tak późnej godzinie?
- Cześć.
Zobaczyłem Jade. Odkąd dowiedziałem się, dlaczego trafiła do szpitala psychiatrycznego, odwiedzam ją regularnie. Przez te dwa miesiące rozkwitła, i nawet w szarej koszulce i rozciągniętych spodniach, stałym ubiorze wszystkich pacjentów, wydaje mi się piękniejsza niż kiedyś. Tamta elegancka i wyrafinowana kobieta, z tysiącem irytujących mnie gestów i dziecinnym podejściem do życia, zniknęła. Jej miejsce zajął ktoś, kogo nigdy nie miałem okazji poznać, co jest moją wielką, naprawdę wielką stratą. Bo prawdziwa Jade LaFontaine, bez ozdób i fałszywych spojrzeń, jest wspaniałą osobą. 
Osobą, w której mógłbym się zakochać...
Ale nie spodziewałem się jej tutaj. Pacjenci rzadko kiedy dostają pozwolenie na wyjście poza teren szpitala.
- Co tu robisz, Jade?
- Oficjalnie nie jestem już pacjentką Szpitala Psychiatrycznego w Buenos Aires - oświadczyła z szerokim uśmiechem na twarzy. 
Wstałem od biurka i podszedłem do niej, by ją przytulić. Kiedyś niezbyt lubiłem to robić, bo jej perfumy mnie odurzały, ale także to się zmieniło. Teraz jej włosy pachną czymś słodkim i stonowanym, i wcale nie mam ochoty wypuszczać jej z objęć.
- Tatuuuusiu! - do gabinetu wparowała Violetta, ubrana w różową piżamę i z rozczochranymi włosami. - O! Nie chciałam przeszkadzać. 
Uśmiechnęła się słodko, kiedy oderwaliśmy się od siebie z Jade jak oparzeni.
- Co się stało, Vilu? - zapytałem, z zakłopotaniem zerkając na Jade.
- Mogę powiedzieć ci to później, skoro jesteś zajęty.
- Nie, nie, mów, Violu. - przerwała jej Jade z nieśmiałym uśmiechem.
Viola spojrzała podejrzliwie na Jade, ale zaraz zwróciła się do mnie.
- A więc, Francesca powiedziała mi właśnie, że za tydzień miała lecieć do Włoch, do swojej rodziny, ale jej tata musi zostać w Buenos Aires, dlatego nie będą mogli lecieć. - zaczęła mówić Violetta, robiąc maślane oczka; już wiedziałem, że najwyraźniej będzie mnie o coś prosić. - A my przecież lecimy za tydzień do Rzymu. Pomyślałam, że moglibyśmy zabrać ze sobą Francescę.
Popatrzyłem na nią karcącym spojrzeniem, chcąc zobaczyć jej reakcję. Wywinęła wargę w geście niezadowolenia i zamrugała szybko powiekami. No cóż, trudno jest jej nie ulec. Poza tym, nie mam nic przeciwko zabraniu Francesci na wakacje do Rzymu. Zaplanowałem ten wyjazd już dawno, bo mam tam kilka spraw do załatwienia, a Viola bardzo chce pozwiedzać Włochy. Jeśli zabierzemy ze sobą Francescę, przynajmniej nie będzie sama chodzić po mieście. 
O tak, to bardzo dobry pomysł.
- Jutro zadzwonię do rodziców Francesci i ustalę szczegóły. - powiedziałem, na co Viola rzuciła mi się na szyję. 
- A teraz uciekaj do przyjaciół, bo zaraz rozniosą nam dom. - zaśmiałem się, słysząc kolejne piski dochodzące z salonu. 
Viola uśmiechnęła się do mnie jeszcze raz i wybiegła z pomieszczenia, krzycząc: ,,uwaga, powracam!". Pokręciłem głową z rozbawieniem i odwróciłem się do Jade, która przyglądała mi się z zaciekawieniem.
- Violetta... Zmieniła się. - odezwała się po chwili.
- Tak. - potwierdziłem. - Ale wreszcie jest szczęśliwa. A ja staram się nie odbierać jej tego szczęścia głupim zachowaniem nadopiekuńczego ojca.
Jade uśmiechnęła się, zupełnie inaczej niż kiedyś. Trudno mi uwierzyć w to, że jej prawdziwy uśmiech zawsze taki był. Że zawsze gdzieś tam się krył, pod tą warstwą fałszu i obłudy. 
- Poproszę Olgę o kawę i porozmawiamy, jeśli masz ochotę. - zaproponowałem.
Wydało mi się to tak naturalne, że aż się sam zdziwiłem, kiedy już siedzieliśmy w kuchni przy blacie i rozmawialiśmy o błahych sprawach. Olga po chwili postawiła przed nami dwa kubki parującego napoju, a Jade podziękowała jej z uśmiechem. Miałem ochotę uszczypnąć się, by upewnić się, czy to przypadkiem nie kolejny sen. 
Ale to nie był sen. I ta świadomość wywołała na mojej twarzy jeszcze szerszy uśmiech.


Daniel

Usiadłem na ławce przed Resto i spojrzałem na zachodzące słońce. Kolejny dzień się kończy. I wreszcie mogę powiedzieć, że jestem w pełni szczęśliwy - bo naprawdę cieszę się, wiedząc, że kolejny niedługo nadejdzie, i jednocześnie odrobinę smuci mnie to, że ten obecny odchodzi. O to chyba w tym wszystkim chodzi, prawda? Tęsknota i oczekiwanie. 
Z rozmyślań o sensie życia i tym podobnych sprawach, które nie wiedzieć czemu nagle przyszły mi do głowy, wyrwała mnie pewna rudowłosa piękność. Stanęła przede mną z groźną miną, a gdy na jej widok tylko otworzyłem usta, ściągnęła brwi w pełnej dezaprobaty minie. Chciałem rzucić jakiś żart, jakiś komentarz, powiedzieć c o k o l w i e k, ale odjęło mi mowę. 
Bo wyglądała tak pięknie. Jej włosy, zazwyczaj niesforne i pokręcone w długie fale, były proste i lśniły w świetle zachodzącego słońca, które nadawało też pięknego odcienia jej brązowym oczom i ustom pociągniętym krwiście czerwoną szminką. Ubrała obcisłe spodnie w kwiatowe wzory, błękitną bluzkę na ramiączkach, wysokie czarne buty, a na jej szyi błyszczał naszyjnik. Nie mogę powiedzieć, że wyglądała jak księżniczka - bo wcale tak nie było. Wyglądała jak dziewczyna, która umie walczyć o swoje. I właśnie dlatego dopiero po jakiejś minucie byłem w stanie wstać i coś powiedzieć, nie mdlejąc przy tym z wrażenia.
- Wyglądasz...
- Hm, oszczędźmy sobie dziś, Dan. - przerwała mi ze śmiechem. - Rozumiem, że uwielbiasz mi docinać, ale dzisiaj zrobimy wyjątek.
Ująłem ją pod rękę i ruszyliśmy alejką, kierując się w stronę ulicy, której nazwę podał mi wcześniej Diego. 
- W sumie to chciałem powiedzieć, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie, a kiedy się tak odstawiasz, to nogi mi miękną i chyba cały wieczór będę się tylko na ciebie gapił.
Nie odpowiedziała, ale widziałem rumieniec, który wykwitł na jej pięknej twarzy.
- No cóż, ty też wyglądasz nie najgorzej. - odparła po chwili.
- Dzięki, Cam.
- Ale nadal jesteś idiotą. - zaznaczyła, na co się roześmiałem.
- Nawzajem. - dała mi kuksańca w bok, ale również się uśmiechnęła.
Pod wskazany przez Diego adres dotarliśmy w dziesięć minut. Cami skrzywiła się, słysząc dudniącą muzykę i krzyki dochodzące z dużej willi. Jako jedyna na całej ulicy była tak rozświetlona, a na podjeździe stało co najmniej dwadzieścia samochodów. Cóż, Diego nie wspomniał, że jego znajomy ma zamiar sprowadzić na imprezę pół miasta.
- To chyba nie jest impreza w naszym stylu! - zawołała Cam, próbując przekrzyczeć muzykę.
Pokiwałem powoli głową. Wolałbym wrócić do Resto, gdzie teraz bawią się nasi wszyscy przyjaciele. Czuję już, że jest to jedna z tych imprez, na której po prostu trzeba się upić, żeby być uznanym za ,,fajnego". Nie ma alkoholu, nie ma zabawy.
- Zostaniemy godzinę i wracamy do Resto, okej?! - krzyknęła. - Luca robi podobno show z balonami!
Zaśmiałem się, wchodząc po schodach prowadzących do wielkich mahoniowych drzwi.
- Wolę balony Luci, niż to... - oświadczyłem, kiedy uderzył nas zapach alkoholu i spoconych ciał. 
Objąłem ją ramieniem i zaczęliśmy się przeciskać między tańczącymi ludźmi. Po niecałej minucie muzyka dudniła mi już w uszach tak mocno, że nie słyszałem nawet swoich własnych myśli. Chociaż impreza dopiero się zaczęła, na moje oko połowa gości była już wstawiona. Super. Idealnie.
- Dan! - ktoś klepnął mnie w ramię. - Chodźcie!
Podążyliśmy za Diego do dużej i przestronnej kuchni, w której kręciło się tylko kilka osób i było o wiele ciszej. Camila rozejrzała się dookoła wielkimi oczami. Wystrój był... No cóż, imponujący. Znajomy Diego na pewno ma nadzianych rodziców. Ten dom wygląda na jeszcze droższy niż willa Violetty, która także jest pokaźnych rozmiarów. Ale tutaj... To nie jest ciepłe, rodzinne gniazdko, jak dom Castillo - to jest dom, który ma imponować ważnym gościom i mówić wszystkim przybyłym, że właściciele mają pieniądze i na dodatek uwielbiają je wydawać. 
- Fajnie, że jesteście. - odezwał się Diego, podając nam dwa kubki z jakimś napojem.
Camila z podejrzliwą miną powąchała napój, i zaraz się skrzywiła. Uśmiechnąłem się do Diego, starając się nie zwracać uwagi na osoby zebrane w kuchni, które zaczęły się przysłuchiwać naszej rozmowie.
- Nie możemy długo zostać, wpadliśmy tylko na chwilę. - powiedziałem, a Cami mi przytaknęła, odstawiając kubek na blat. 
- A co macie ciekawszego do roboty niż dobra impreza? - zapytał Diego, rozkładając ręce jakby dla podkreślenia tego, jak ta impreza jest ,,dobra". - Amigo, zapewniam cię, że nie będziecie się tutaj nudzić.
Camila szturchnęła mnie delikatnie w ramię, chcąc zwrócić moją uwagę, ale ja tylko uśmiechnąłem się jeszcze raz i nic już nie powiedziałem. Co miałem niby zrobić? Naprawdę chcę odnowić moją przyjaźń z Diego. Skoro on najwyraźniej uznaje takie imprezy za dobre, to i ja mogę spróbować się wpasować. A kolejnego dnia zaproszę go na wieczór do Resto i wszyscy będziemy usatysfakcjonowani.
- Dan! - syknęła Cami, gdy Diego oddalił się, by przyprowadzić kogoś, kogo ,,koniecznie musi nam przedstawić". - Teraz będziemy musieli tutaj siedzieć, dopóki wszyscy nie padną od nadmiaru alkoholu albo póki policja się nie zjawi, bo ten huk jest straszny...
Złapałem ją za dłonie, którymi zawzięcie wymachiwała, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych. 
- Cam, proszę - powiedziałem cicho. - Nie chcę, żeby Diego sobie pomyślał, że się próbuję wymigać.
- Ale tu jest strasznie. - jęknęła, odgarniając włosy z twarzy. 
Kilka dziewczyn na niebotycznie wysokich szpilkach prychnęło z lekceważeniem, słysząc słowa Cami. Westchnąłem. 
- Wynagrodzę ci to. - zapewniłem ją, ściskając jej dłonie. - Przyjdę do ciebie jutro i będziemy cały dzień oglądać filmy i jeść popcorn. 
Może to dziwne, ale to jest właśnie ulubione zajęcie Camili. To znaczy, nie narzeka, kiedy zabieram ją na romantyczne randki, albo kiedy idziemy potańczyć do Resto... Ale jest taka energiczna, że czasami po prostu siada przed telewizorem i nie wstaje przez cały dzień, żeby później mieć jeszcze więcej siły do szaleństw. 
- No dobra. - zgodziła się wreszcie. - Ale filmy i popcorn nie wystarczą. Jeszcze coś wymyślę. 
Zaśmiałem się i pocałowałem ją.
- Kretyn. - wyszeptała prosto w moje usta.
- Też cię kocham.


*Fede krzyczał coś w stylu ,,lecę się uratować, moja ukochana".
No cóż, dwa tygodnie mnie nie było :c Szkoła się zaczęła, takie życie. Mam ferie dopiero w połowie lutego (jako ostatnia...), ale obiecuję, że kiedy one wreeeszcie nadejdą, to rozdziały będą częściej. A teraz się z Wami żegnam i mam nadzieję, że ten rozdział się podoba. Macie Stefy, Danilę (<3), Germana z Jade, trochę wariacji w domu Violki, no i smutaska Leona :ccc Ale nie martwcie się o naszego przystojniaczka ;) W serialu może i jest ,,PRZYJACIELEM" Violusi, ale u mnie są słodką parką i ona go pocieszy <3333
Mam fazę na serduszka. Bo tak bardzo Was kocham. Ajj 
Aha, reaktywowałam aska (w sensie cały czas sobie był, ale nie zaglądałam na niego rok). Teraz możecie śmiało zadawać pytania, bo będę się starała na nie odpowiadać :) Zapraszam też na tumblra, piszcie do mnie na gg i inne pierdółki, hihiihi
Wasza na zawsze, 
Maddy 

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Las vacaciones de Violetta - 2. Without you, I'm just a sad song

Las vacaciones de Violetta 
Capítulo 2

,,Without you, I'm just a sad song"





Leon


         Zaśmiałem się pod nosem, gdy Violetta kolejny raz zapytała, gdzie ją zabieram. Szliśmy od jakichś pięciu minut, nie wliczając w to szaleńczego biegu, jaki rozpoczął się zaraz pod jej domem. Schodząc po schodach narobiliśmy strasznego huku,  i zaczęliśmy uciekać w obawie, że obudziliśmy Germana. Wolałbym sobie nawet nie wyobrażać miny pana Castillo, gdyby zobaczył swoją córkę wymykającą się z domu w środku nocy, na dodatek z chłopakiem. Świat zmieniłby się po tym wydarzeniu i nic nie byłoby już takie samo.
  Minęło kilka minut, a Violetta zdążyła się już bardzo zirytować faktem, że nie ma pojęcia, dokąd zmierza. Taka już jej natura, i chyba to właśnie najbardziej w niej kocham. Dla przypadkowego przechodnia Castillo może wydać się słodką i niewinną dziewczynką w tiulowej spódniczce, która skacze po scenie i śpiewa tym swoim głosikiem anioła, a w wolnych chwilach powtarza sobie, że jest piękna, podziwiając się w lustrze. Ale ona jest w rzeczywistości całkiem inna - chociaż nie mniej wspaniała, niż się wszystkim wydaje. Po pierwsze, wcale nie jest taka słodka i niewinna. Potrafi być naprawdę wredną dziewczynką, jeśli ktoś zalezie jej za skórę. I zna bardzo dużo wyzwisk - kiedyś oglądaliśmy razem jej ulubiony serial i naprawdę się zdziwiłem, gdy zdenerwowała się na jedną z postaci i postanowiła uraczyć ją stekiem obelg. Po drugie - Viola jest nieśmiała, zawstydzają ją komplementy i nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wspaniałą dziewczyną jest. Chociażby cały świat chórem wykrzyczał jej prosto w twarz, że jest najpiękniejsza na tej planecie, ona by w to nie uwierzyła. Spłonęłaby rumieńcem i zaprzeczyła, po czym wróciłaby do przerwanego zajęcia z miną typu ,,och, ależ ludzie są irytujący". 
- Leon, proszę, proszę, proszę, powiedz mi, gdzie idziemy. - odezwała się znów słodkim głosikiem, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Nie mogę ci powiedzieć. To niespodzianka.
- Ale jest ciemno! I jestem w piżamie! - jęknęła, sfrustrowana swoją niewiedzą.
  Znowu się zaśmiałem i przytuliłem ją do siebie.
- Jak już zauważyłaś, jest ciemno, więc nikt się nie zorientuje, że jesteś w piżamie. - oświadczyłem.
  Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się lekko na widok jej rozczochranych włosów i grubego swetra, który na siebie zarzuciła. Była piękna, nawet z tą zirytowaną miną na uroczej twarzyczce. 
  Szliśmy jeszcze kilka minut w prawie zupełnych ciemnościach, a lekko chłodny wiatr przyjemnie muskał nasze twarze. Była to idealna noc na romantyczną randkę. Patrzenie w gwiazdy może się wydać niektórym tandetnym i dość oklepanym pomysłem, ale Viola naoglądała się bardzo dużo komedii romantycznych. Wiem, że nie potrzebne jej wcale wielkie dowody miłości, ale dobrze ją znam i wiem, że mimo pozorów jest w głębi duszy romantyczką. Czasami trzeba czytać między wierszami. 
- Jesteśmy. - zatrzymaliśmy się w parku mieszczącym się obok Studio, oświetlonym nikłym światłem jednej latarni.
- To jest przecież park.
- Tak. Będziemy oglądać gwiazdy. 
  Violetta rzuciła mi niedowierzające spojrzenie. 
- Naprawdę?
  Jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech i rzuciła mi się na szyję, piszcząc jak mała dziewczynka, a ja roześmiałem się, obejmując ją w pasie. 
- Kocham cię, Leon. - wyszeptała po chwili, odsuwając się lekko.
- Ja ciebie też, Vilu. - odparłem cicho, patrząc w jej błyszczące z emocji oczy.
  Mogłem w nich zobaczyć bezgraniczną miłość. Nigdy nie przypuszczałem, że będę taki szczęśliwy. Przez długi okres Violetta nie potrafiła się zdecydować i świadomość, że nie jestem dla niej tym jedynym, rozdzierała mi serce. A później nadszedł ten dzień, kiedy uśmiechnęła się do mnie i oświadczyła, że chce tylko mnie i nikogo innego. Zapamiętałem jej słowa, zapamiętałem radość w jej oczach i nawet to, jak była ubrana. Jej brązowe włosy były lekko pokręcone i lśniły w słońcu, a niebieska koszulka podkreślała jej ciemne oczy. To był jeden z najważniejszych i najpiękniejszych dni w moim życiu. 
- Teraz powinieneś mnie pocałować, żeby romantyczna randka była romantyczną randką. - Violetta wyrwała mnie z zamyślenia.
  Przyglądała mi się z niepewnością i przygryzała wargę, co tak mnie rozczuliło, że pocałowałem ją od razu, nic już nie mówiąc. Jej usta były ciepłe, miękkie i smakowały malinami, tak jak zawsze. Objąłem ją mocniej i poczułem, jak uśmiecha się pod moimi ustami.
- Mieliśmy oglądać gwiazdy – wymamrotała między pocałunkami.
- Gwiazdy nam nie uciekną – szepnąłem.
  Westchnęła ze zdziwieniem, gdy wziąłem ją na ręce i przycisnąłem do siebie, siadając na pobliskiej ławce. Chciała coś powiedzieć, ale zaraz znowu zacząłem ją całować. Kiedy już raz ją pocałuję, nie mogę przestać. Czasami ciągle trudno mi uwierzyć w to, że jest moja.
- Oglądamy te gwiazdy? - odezwałem się po kilku minutach, cmokając ją w nos.
  Westchnęła i uśmiechnęła się lekko, patrząc mi w oczy.
- Oglądamy - odparła, po czym zeskoczyła z moich kolan. 
  Położyliśmy się obok siebie na trawie i spojrzeliśmy na rozgwieżdżone niebo. Viola splotła nasze palce razem, a gdy na nią zerknąłem, miała przymknięte powieki. Pocałowałem ją delikatnie w policzek.
- Skąd wiedziałeś, że to moje marzenie? - wyszeptała po chwili, ściskając mocniej moją dłoń. 
- Hm, czytałem między wierszami - odparłem, odwracając się, by lepiej ją widzieć.
  Roześmiała się cicho.
- Na kolejnej randce życzę sobie lotu balonem i orkiestry.
- Jak sobie życzysz. 
- Leon, żartuję. - skrzywiła się. - Nie wsiadłabym do balonu. A orkiestra jest tandetna.
  Tym razem ja wybuchnąłem śmiechem. 


Francesca

  Weszłam do pustego jeszcze Resto, rozglądając się w poszukiwaniu Tomasa, z którym się umówiłam. Chciałam porozmawiać z nim na temat Stefy, chociaż nie widziałam w tym większego sensu. To tak jakby poświęcić całe swoje życie na uczenie psa ludzkiego języka, albo zapytanie pilota samolotu, czy na pewno umie wylądować. Kompletny bezsens. Ale czego się nie robi dla przyjaciół?
- Cześć, Fran, co robisz tutaj tak wcześnie? - odezwał się jeden z kelnerów, Rodrigo.
- Cześć, Rodrigo. - westchnęłam, siadając przy ladzie. - Jakoś nie mogłam spać, więc przyszłam. Poza tym, umówiłam się z Tomasem, i chciałam wcześnie zerwać go z łóżka. 
  Rodrigo pokiwał głową ze śmiechem, wycierając ścierką niebieski kubek.  Rozejrzałam się po barze, ziewając przeciągle. Stoliki były równo poustawiane przy ścianach, na scenie stały instrumenty i mikrofon, a podłogi lśniły czystością. Była dopiero ósma rano, dlatego Resto było puste. Niedługo jednak zaczną schodzić się najrozmaitsi ludzie, od rozkrzyczanych nastolatków potrafiących tańczyć cały dzień, po ubranych elegancko biznesmenów zamawiających codziennie to samo.
- Fran, mam nadzieję, że masz jakiś ważny powód, dla którego kazałaś mi wstać tak wcześnie w pierwszy dzień wakacji. - rozległ się głos Tomasa, który właśnie wszedł do baru. - Bo jeśli nie, to będę bardzo zły.
  Roześmiałam się na widok jego zirytowanej miny. Wiem, że Tomas niezbyt lubi wcześnie wstawać. Ale stwierdziłam, że im wcześniej załatwię tą sprawę, tym szybciej przestanę się zamartwiać. Przez całą noc nie mogłam spać, bo zastanawiałam się, co powiem Tomasowi. Co jest dosyć dziwne, biorąc pod uwagę to, że rozmowę z nim uważam za stratę czasu. 
- Mam ważny powód, nie martw się. - odparłam, siadając przy jednym ze stolików.
  Tomas usiadł naprzeciw mnie, przecierając oczy.
- Jaki to powód?
- Hm, no więc... - zawahałam się. - Chciałam porozmawiać z tobą o Stefy.
  Na dźwięk imienia Stefy Tomas otworzył szeroko oczy i natychmiast się przebudził. 
- Mówiła coś o mnie? Bo... - zaczął.
- Tomas, sęk w tym, że Stefy chyba nie jest jeszcze gotowa na to, żeby do ciebie wrócić. - przerwałam mu. - Zraniłeś ją.
  Tomas spuścił głowę, jakby zawstydzony. Doskonale go rozumiałam – na jego miejscu też bym się wstydziła. Zrobił coś naprawdę głupiego i zranił Stefy, która darzy go prawdziwą miłością, i teraz za to płaci. Stefy nie potrafi znowu mu zaufać i ciągle przed nim ucieka, nawet jeśli zdołała mu częściowo wybaczyć.
- Wiem o tym. - powiedział cicho. - Ale myślałem, że mi wybaczyła.
  Gdy uniósł wzrok, w jego oczach było tyle cierpienia, że przez sekundę miałam ochotę odwołać wszystko, co powiedziałam. On naprawdę myślał, że Stefy mu wybaczyła, a teraz mam odebrać mu tą resztkę nadziei? Wydało mi się to zbyt okrutne. Przecież dobrze wiem, że Tomas kocha Stefy. On po prostu... Bardzo często popełnia błędy, raniąc wszystkich dookoła. Nie jest złym człowiekiem. Gubi się w swoich własnych uczuciach, ale ma dobre serce.
- Posłuchaj, Tommy... - odezwałam się po chwili smutnym głosem. - Myślę, że Stefy ci wybaczyła, ale nadal nosi ból w sercu. Bo nie da się tak po prostu zapomnieć o tym, że osoba, którą darzymy miłością, nas zraniła. Bo ona myślała... Myślała, że ją kochasz, a ty poddałeś to w wątpliwość, próbując pocałować Violettę. I później podrywałeś Ludmiłę, no i... Daj jej trochę czasu, Tommy.
  Tomas westchnął ciężko i przeciągnął dłonią po włosach.
- Mam po prostu czekać? - wymamrotał. - Czekałem na Violettę. I co? Uciekła mi.
  Już chciałam powiedzieć, że w końcu na Violettę też naciskał, latał za nią i ciągle zadawał jej to samo pytanie, nie dając jej spokoju... Ale nie chciałam jeszcze bardziej go dołować. 
- Uwierz mi, ona potrzebuje czasu. A sytuacja z Violettą... Dobrze wiesz, że to całkiem co innego. Viola zawsze kochała Leona. A Stefy kocha ciebie.
  Tomas pokiwał głową, ale bez przekonania. Widziałam na jego twarzy, że wcale go nie przekonałam, a jedynie zasmuciłam. Ale co jeszcze mogłam zrobić? Teraz wszystko zależało od niego. Albo mnie posłucha i da sobie spokój z naciskaniem na Stefy (w co szczerze wątpię), albo dalej będzie robił to, co robi, i Stefy nigdy nie będzie w stanie znów mu bezgranicznie zaufać i dopuścić do swego wrażliwego serca.
- Nie schrzań tego, Tommy. - poklepałam go po ramieniu i uśmiechnęłam się lekko, wstając z krzesła. - Stefy cię kocha.
  Skierowałam się do wyjścia z Resto, chcąc udać się do parku, gdzie umówiłam się z Marco. Po drodze jeszcze raz obejrzałam się za siebie. Tomas siedział przy stoliku ze spuszczoną głową, bawiąc się jakimś rzemykiem. Wyglądał na strasznie smutnego. Westchnęłam cicho. Lepiej, żeby Stefy długo nie czekała z wybaczeniem Tomasowi, bo może się okazać, że on zwątpi w to, czy jakakolwiek miłość mu się należy. 


Camila

  Zamknęłam za sobą drzwi domu i ruszyłam w drogę do Resto. Powietrze było parne i suche, a słońce świeciło mocno, więc nawet w zwiewnej koszulce i krótkich spodenkach było mi gorąco. Ale nie zwracałam większej uwagi na upał. Moją twarz rozświetlał szeroki uśmiech, bo czekał mnie kolejny dzień w towarzystwie przyjaciół i Daniela. A teraz na dodatek rozpoczęły się wakacje, co oznacza dobrą zabawę i dużo wolnego czasu. 
  Przeszłam jeszcze kilka przecznic i skręciłam w uliczkę, którą szybko doszłam do parku mieszczącego się obok Studio. Zza drzew widać było kolorowy szyld Resto, w którego kierunku się skierowałam. Już po chwili słyszałam niewyraźne śmiechy i odgłosy rozmów dobiegające z baru. 
- Cam! - przede mną nagle pojawił się Daniel. - Jest po dziewiątej. Co tak późno przyszłaś?
  Uniosłam brew. Zakładałam, że ,,z samego rana” nie oznacza godziny wcześniejszej niż dziewiąta. Ale Daniel ciągle mnie zaskakuje, chociaż dosyć długo go znam. Najważniejsza zasada? Trzeba pilnować tego, jak dużo słodyczy zjada dziennie. Wiem, to dziwne, prawda? Tego powinna pilnować raczej jego mama, jakieś dziesięć lat temu. Ale odkryłam, że Daniel ma w sobie dużo z małego dziecka, mimo tej maski nonszalanckiego podrywacza. I to też w nim kocham. Kocham w nim wszystko, co sprawia, że jest indywidualnością, którą inni mogliby uznać za coś dziwnego.
- A o której miałam przyjść? - zapytałam, przyglądając mu się uważnie.
- No, nie wiem, ja tu jestem od dawna i na ciebie czekam. - odparł, obejmując mnie ramieniem. - Ale mogę ci wybaczyć to drobne spóźnienie, jeśli dasz mi buziaka.
  Zaśmiałam się i cmoknęłam go krótko w usta, przeciągając dłonią po jego i tak już rozczochranych włosach. Ta czupryna, wiecznie w nieładzie, jest jego znakiem rozpoznawczym. Kto ma najbardziej rozczochrane włosy w całym Studio? Oczywiście, że Daniel Leiva. Niektórzy zastanawiają się pewnie: czy on je kiedykolwiek czesze? Owszem, spędza na układaniu tego ,,nieładu" ponad pół godziny każdego ranka. Hm, wady też trzeba kochać.
- Tyle ci na razie wystarczy. - uśmiechnęłam się do niego słodko i razem weszliśmy do tłocznego Resto.
  Luca pomachał do nas, a ja odmachałam mu z wielkim uśmiechem. On jednak już biegł do drzwi prowadzących do kuchni, zza których dobiegały jakieś okrzyki. Pokręciłam głową z rozbawieniem i usiadłam naprzeciw Dana przy jednym z wolnych stolików.
- Wiesz, Cam, muszę ci coś powiedzieć. - odezwał się nagle poważnym głosem Daniel.
  Spojrzałam na niego wielkimi oczami. Daniel Leiva nie mówi poważnym głosem. Poważnym głosem mówią rodzice, biznesmeni, starsi ludzie, c a ł a  r e s z t a  ś w i a t a, ale nie Daniel. To po prostu sprzeczne z jego naturą. 
- Niedługo umrzesz. Nie, wyjeżdżasz i już nie wrócisz. Nie, czekaj, nic nie mów... - zająknęłam się. - Już mnie nie kochasz. Zgadłam? Boże, zgadłam...
  Daniel pokręcił głową i złapał mnie za ręce, którymi zawzięcie wymachiwałam. Popatrzył mi głęboko w oczy z lekkim uśmiechem na twarzy, a ja spuściłam wzrok, zawstydzona. No tak, może to po prostu moment z serii tych, które przejdą do historii. Daniel postanowił powiedzieć coś poważnym głosem, żeby doprowadzić do białej gorączki swoją dziewczynę.
- Przepraszam... Hm, co takiego musisz mi powiedzieć? - zreflektowałam się, nie chcąc wyjść na jeszcze większą idiotkę.
- Chodzi o Diego. - Dan zawahał się. - Zaprosił nas na imprezę organizowaną przez jakiegoś gościa z jego szkoły. Powiedziałem mu, że przyjdziemy.
  Otworzyłam usta ze zdziwienia. Wyobrażałam sobie, że zachorował na nowotwór i niedługo zaczną wypadać mu włosy, podłączą go do tysiąca maszyn, albo że wyjeżdża na drugi koniec świata, do kraju, którego nazwy nie potrafię wymówić, i już nigdy go nie zobaczę, gdy odezwał się tym poważnym tonem. A on mi mówi... O imprezie? 
- Prawie zeszłam na zawał! - pisnęłam. - Czy impreza to naprawdę aż tak poważna sprawa, że musisz mi o niej mówić z grobową miną?
- Bałem się, że się zdenerwujesz, bo nie zapytałem cię o zdanie. - Dan spuścił wzrok, co było kompletnie do niego niepodobne.
  Zmarszczyłam brwi. Rzeczywiście, pewnie powinnam się na niego zdenerwować czy coś, tupnąć nogą i wyjść z Resto, by musiał przychodzić pod mój dom z gitarą i śpiewać mi romantyczną balladę w geście przeprosin. Bo w sumie nie wiem, czy mam ochotę iść na imprezę, na którą zaprosił nas Diego. Trochę się do niego przekonałam, ale jednak to jest ciągle ten sam tajemniczy facet, który prawie zniszczył mój związek z Danem. Nie to, żebym nadal miała do niego żal. Wiem, że Daniel też popełnił błąd w przeszłości i Diego wcale nie jest zły...
- Powinnam być na ciebie zła. - pogroziłam mu żartobliwie palcem. - Ale wiem, jak bardzo chcesz odbudować swoją przyjaźń z Diego. Więc pójdziemy na tę imprezę.
  Twarz Daniela rozświetlił najpiękniejszy na świecie uśmiech. Uwielbiam patrzeć na niego, gdy jest taki szczęśliwy. Chyba, że uszczęśliwiają go cukierki. Wtedy moim zadaniem jest zmycie z jego twarzy tego pięknego uśmiechu. Cóż, takie życie.
- Dzięki, Cam. - pocałował mnie w policzek, a później w usta.
  Romantyczną chwilę przerwał nam kelner, który podszedł, by zapytać, co zamawiamy. Już miałam powiedzieć mu, że nie wolno podchodzić do ludzi, którzy się całują, by zapytać o jakieś głupie zamówienie, kiedy zobaczyłam nad ramieniem Dana wchodzących do Resto Leona i Violettę. Rzuciłam kelnerowi minę typu ,,jesteś uratowany" i zerwałam się z miejsca.
- Leon, porwę ją na chwilę. - uśmiechnęłam się do Verdasa i odciągnęłam Violę na bok. - Mów. Opowiadaj. Wszystko. Jak było? Cudownie? Idealnie?
- Było buzi, buzi? - rozległ się głos Federico, który nie wiadomo skąd pojawił się obok nas.
  Roześmiałam się, a Violetta pacnęła Włocha w ramię i pokazała mu język, na co on mrugnął do niej i podszedł do chichoczącej Ludmiły. Po chwili usłyszałyśmy cichy śmiech Leona, który siedział przy ladzie. Viola zarumieniła się i nachyliła do mnie, by szeptem zrelacjonować romantyczną randkę, o której od zawsze marzyła.


Natalia

  Opowieść Maxiego o jego przygodzie z Braco bawiła mnie jeszcze przez pół nocy, które przesiedziałam z Leną w moim pokoju, pracując nad piosenką i plotkując. Co chwilę chichotałam, wyobrażając sobie opisaną przez niego sytuację. Może to trochę dziwne, bo na przykład dla Leny nie było to wcale takie śmieszne. Ale czymże jest życie bez odrobiny szaleństwa?
  Przecisnęłam się między stłoczonymi w Resto ludźmi i podeszłam do lady, przy której siedziały Violetta z Camilą. Na twarzy Violi wykwitły dwa czerwone rumieńce, a Torres uśmiechała się do niej domyślnie. Biedna Viola, padła ofiarą dociekliwości panienki Torres. 
- O czym gadacie? - zapytałam, siadając obok nich. 
- Buzi, buzi – odezwał się Federico, biorąc od Luci kubek z koktajlem. - Leon, Violetta, randka. Buzi, buzi. - zaśmiał się, widząc minę Violetty, i wrócił do swojego stolika.
  Zachichotałam pod nosem, domyślając się, o co chodzi. Wieść o romantycznym pomyśle Leona rozeszła się dość szybko. Camila niezbyt radzi sobie z utrzymywaniem czegoś w sekrecie. 
- Jak było? - zwróciłam się do Violetty.
- Idealnie. - wymamrotała z rumieńcem na twarzy, zerkając na Leona rozmawiającego z Danielem.
  Spojrzałyśmy na siebie domyślnie z Camilą, ale nie pytałyśmy o nic więcej, bo Violetta robiła się coraz bardziej czerwona i już zaczynała przypominać odcieniem dorodnego pomidora.
- Naty! - obok mnie nagle pojawił się zdyszany Maxi. - Wreszcie jesteś!
  Poprawiłam mu przekrzywioną czapkę, śmiejąc się. 
-  Hagalaka?
- Natalia! - oburzył się, a ja roześmiałam się jeszcze głośniej. - Jesteś okrutna.
- Cóż ja mogę na to poradzić. - wzruszyłam ramionami z szerokim uśmiechem na ustach. 
  Maxi pokręcił głową, udając złość, ale widziałam lekki uśmieszek błąkający się po jego twarzy. 
- Hagalaka? - odezwała się Camila. - Macie jakiś swój język czy coś?
  Maxi popatrzył na mnie i pokręcił głową, próbując mi pewnie przekazać, bym nic nie mówiła Camili o sytuacji z Braco. 
- Chodzi o...
- Nie! - zawołał Maxi, łapiąc mnie za rękę.
       Nawet nie zdążyłam się zorientować, o co chodzi, kiedy wybiegliśmy na zewnątrz. Maxi nie miał chyba zamiaru się zatrzymać, bo rozpędził się tak, jakby brał udział w jakiś wyścigach. Zrównałam się z nim i krzyknęłam ,,Kto pierwszy ten lepszy!", wyprzedzając go ze śmiechem. Pędziliśmy alejkami parku, mijając zdziwionych naszym zachowaniem ludzi. 
- O nie! - odwróciłam się i zobaczyłam, że Maxi zatrzymał się kilka kroków za mną.
  Podeszłam do niego i zmarszczyłam brwi na widok jego miny.
- Co się stało, Maximiliano? - zapytałam. - Wygrałam wyścig. Przyjmij to do wiadomości, pogódź się z tym i wracajmy do Resto.
- Zgubiłem czapkę!
       Roześmiałam się. Bo czy ta sytuacja nie była zabawna? Maxi wyglądał, jakby co najmniej zdechła mu rybka i musiał spuścić ją w kiblu. 
- Nie śmiej się! - zawołał, załamując ręce. - To moja ulubiona czapka!
      Uspokoiłam się i spojrzałam trzeźwo na sytuację. Podczas naszego szaleńczego i kompletnie bezsensownego wyścigu Maxi zgubił swoją ulubioną czapkę, i jeśli jej szybko nie znajdziemy, będzie przybity przez kolejny tydzień, a później zmusi mnie do wybrania się z nim po zakup nowej. Nie, to nadal jest zabawne. 
- Nie martw się, Maxi, zaraz ją znajdziemy - zaśmiałam się, klepiąc go po ramieniu. - Chodź.
  Maxi westchnął i podążył za mną. Staraliśmy się iść dokładnie tą samą drogą, którą wcześniej biegliśmy, ale nie było to wcale takie łatwe. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak duży i pełen ślepych uliczek jest ten park. Hm, może to dlatego, że nigdy nie musiałam przemierzać go w poszukiwaniu czapki, którą Maxi mógł zgubić dosłownie wszędzie. Oczywiście gdy go zapytałam, czy pamięta, w którym miejscu miał nadal czapkę na głowie, on odpowiedział, że nie. Och, ten chłopak doprowadzi mnie kiedyś do białej gorączki.
- I co teraz? - jęknął, gdy doszliśmy do Resto, a po czapce nie było śladu.
  Przytuliłam się do niego, mając nadzieję, że uda mi się jakoś poprawić mu humor.
- Kupisz sobie nową czapkę. - odparłam. - Albo nie, ja ci kupię. To będzie prezent na twoje urodziny.
- Mam urodziny za cztery miesiące, Naty.
  Westchnęłam.
- I co z tego? - wzruszyłam ramionami. - Nie cieszysz się, że dostaniesz prezent wcześniej? 
  Maxi już chciał coś odpowiedzieć (najprawdopodobniej coś dołującego, co przybiłoby go jeszcze bardziej - mój kochany optymista), gdy rozległo się wesołe wołanie Leny, która właśnie się do nas zbliżała z wysokim brunetem u boku. 
- Cześć! - uśmiechnęła się szeroko, gdy już do nas podeszli. - Dlaczego Maxi ma taką minę?
- Zgubił swoją ulubioną czapkę, kiedy się ścigaliśmy w parku. - wyjaśniłam, obejmując Maxiego w pasie. 
  Lena i Samuel popatrzyli po sobie z dziwnymi minami.
- Dlaczego się ścigaliście w parku? - zapytała w końcu Lena. 
- W sumie nie wiem. - zaśmiałam się. 
  Naszą rozmowę przerwało pojawienie się Federico i Violetty. Słysząc ich krzyki, odwróciliśmy się wszyscy w stronę wejścia do Resto, skąd właśnie wypadli. Fede śmiał się głośno, a Viola goniła go z wściekłą miną. Domyśliłam się od razu, że to kolejna bitwa z serii ,,Pasquarelii kontra Castillo", których świadkiem byłam już kilka razy. Z Resto po chwili wyszła również Ludmiła, a zaraz za nią Leon. Oboje pokładali się ze śmiechu. 
  Samuel spojrzał z przestrachem na Lenę.
- Co oni robią?
- Naty, ratuj! - krzyknął Fede, przebiegając obok mnie.
- Bądź mężczyzną, Pasquarelli! - Viola wskoczyła mu na plecy, po czym złapała go za włosy ze zwycięskim okrzykiem.
  Roześmiałam się, widząc przerażone miny Leny i Samuela. Dla mnie nie było to nic dziwnego. Szaleństwo stało się nieodzowną częścią mojego życia. 


Marco

  Cały ranek spędziliśmy z Francescą w parku, rozmawiając o błahych sprawach i skradając sobie przelotne całusy. To niesamowite, że Fran samą obecnością potrafi rozświetlić każdy mój dzień. Jej uśmiech jest niczym promyk słońca, błyszczące oczy niczym tysiące gwiazd zapowiadających piękną przyszłość, a miłość do mnie jest nadzieją, dzięki której ciągle żyję. 
  Powinienem pewnie też wspomnieć o tym, że z tej miłości zacząłem czytać zbyt dużo wierszy. Może stąd te poetyckie określenia.
  Fran zaśmiała się ze swojego własnego żartu, którego niestety nie usłyszałem, zbyt zajęty rozmyślaniem o tym, jaka jest piękna. Okręciłem ją dookoła, także się śmiejąc, by nie zrobiło jej się przykro. Niestety, jedną z cech Francesci jest to, że jest zabawna tylko wtedy, gdy wcale tego nie chce. Nawiasem mówiąc, znaczy to tyle, że kompletnie nie umie opowiadać kawałów. 
- Jako jedyny śmiejesz się z moich żartów, Marco. - powiedziała Fran, splatając palce z moimi. - Inni chyba nas nie rozumieją. Na przykład Viola i Cami zawsze śmieją się, gdy wcale nie opowiadam żadnego żartu. To dziwne. 
  Powstrzymałem uśmiech, który wkradał się na moje usta, i westchnąłem.
- Straszny nasz los niezrozumianych kawalarzy.
  Zachichotała cicho, po czym posłała mi najpiękniejszy uśmiech na świecie i zapatrzyła się w dal.
- Marco, czy ty widzisz to samo, co ja? - odezwała się nagle, zatrzymując się.
  Zmrużyłem oczy, bo słońce świeciło tego dnia dość mocno, i spojrzałem w kierunku, który wskazywała Francesca. Pod Resto rozgrywała się dość dziwna sytuacja - Viola goniła Federico z wściekłością wypisaną na twarzy, a sam Pasquarelli był tym faktem najwyraźniej bardzo rozbawiony. Nagle Viola wskoczyła na jego plecy i uczepiła się jego włosów, krzycząc: ,,mam cię, panie grzywka!". Wtedy zrobiło się jeszcze większe zamieszanie, bo najwyraźniej Ludmiła uznała, że tylko ona może dotykać włosów Fede, i dołączyła się do zaciekłej bitwy. Leon natomiast popędził na ratunek Violi, a tymczasem z Resto wyszła także Camila w towarzystwie Daniela, który trzymał w ręku jakiś kolorowy przedmiot. Na horyzoncie pojawił się nagle Maxi, lecz niestety po drodze wpadł w wir bitwy, jaka toczyła się między naszymi przyjaciółmi. 
  Roześmiałem się głośno, a Fran mi zawtórowała. Gdy w całej szamotaninie znalazły się także dotąd neutralne w całej sytuacji Camila i Natalia, podeszliśmy bliżej. 
- Co tu się dzieje? - zawołała Francesca, gdy znaleźliśmy się na tyle blisko, że niemal oberwała kolorowym przedmiotem, który okazał się być czapką (najpewniej należącą do Maxiego).
- Trzecia wojna światowa! - odparła Camila, zwijając się ze śmiechu.
  Zmarszczyłem brwi, przyglądając się rozgrywającej się sytuacji. Po chwili towarzystwo zapomniało o tym, co było pierwszym obiektem ,,kłótni" i wszyscy zaczęli zabierać sobie czapkę Maxiego. Razem z Francescą dołączyliśmy do przyjaciół po krótkiej obserwacji. Dopiero po dziesięciu minutach Maxiemu wreszcie udało się odzyskać czapkę, co tak rozbawiło Natalię, że zaczęła się głośno śmiać.
  Mówią, że śmiech jest zaraźliwy. I to prawda, bo zaraz wszyscy leżeliśmy na ziemi, trzymając się za brzuchy.
- Lena, Sam, co tak stoicie? - krzyknęła po chwili Naty w kierunku stojącej nieopodal pary. - Chodźcie do nas!
- Myślę, że oni się nas boją. - Francesca wyszeptała Natalii na ucho. - Zobacz, jaką on ma minę. 
  Zerknąłem na Federico, Ludmiłę, Violettę i Leona, którzy toczyli ze sobą jakąś zaciekłą walkę na mordercze spojrzenia, co z kolei bardzo bawiło Camilę i Daniela. Gdybym ich nie znał, też bym się trochę wystraszył. 
  Gdy siostra Naty wreszcie się przemogła i podeszła do nas, ciągnąc za sobą chłopaka z przerażoną miną, wziąłem Fran za rękę i weszliśmy do Resto, które już zdążyło się zrobić zatłoczone i duszne.
- Kurczę, moje życie jest szalone. - westchnęła Francesca, siadając przy jednym z nielicznych wolnych stolików. 
  Zaśmiałem się i przytaknąłem jej. Odkąd wszystko wróciło do normy, nie tylko w naszym związku, ale także w życiu naszych przyjaciół, takie szalone i dziwne sytuacje zdarzają się dość często. Ostatnio kiedy siedzieliśmy wszyscy w domu Francesci, zastanawiając się, jaki film obejrzeć, Leon zaczął gonić Violettę bez wyraźnego powodu. W końcu wpadli na tatę Fran, który tylko spojrzał na nich jak na wariatów i powiedział Francesce, żeby może lepiej znalazła sobie normalniejszych przyjaciół. Ona odparła, że jest w takim samym stanie psychicznym jak oni, co jej tata skomentował krótkim westchnieniem. Śmialiśmy się z tego wtedy przez resztę wieczoru.
- Według mnie to dobrze. - powiedziałem, ujmując jej dłoń. - Szczęście jest szalone. Miłość jest szalona.
- Było takie przysłowie o szaleństwie, zaraz je sobie przypomnę...
  Pokręciłem głową z rozbawieniem i zamknąłem jej usta pocałunkiem. Byłem więcej niż pewien, że Fran przekręci to przysłowie i i tak nic nie zrozumiem.


Hola!
Nie wiem, co mnie naszło z tym szaleństwem. Kurde, zrobiłam z nich wszystkich totalnych wariatów. Ale miałam taki dobry humor, jak pisałam ten rozdział... Cóż, musicie mi to wybaczyć. Chyba w sumie nie wyszło tak źle.
Nie jestem pewna, kiedy pojawi się kolejny rozdział, bo pojutrze znów zaczyna się szkoła, ale postaram się napisać go jak najszybciej :)
Zapraszam na ,,Algo se enciende de nuevo", na którym zaraz pojawi się nowy rozdział. Macie tutaj też mojego tumblra, nie violettowego, ale co tam, możecie mnie zaobserwować <3
Violetta Live ruszyło z kopyta, a ja mam pytanie, ktoś z Was wybiera się do Łodzi? Ja idę na 14:30 i może kogoś z Was spotkam :D hehehehe
Aha, problem z komentarzami rozwiązany :D
KOCHAM WAS <3
Wasza na zawsze, 
Maddy