środa, 31 grudnia 2014

Las vacaciones de Violetta - 1. Solo amor, amor, amor y mil canciones

Las vacaciones de Violetta 
Capítulo 1



,,Solo amor, amor, amor y mil canciones




Violetta


Odłożyłam swój fioletowy pamiętnik na stolik nocny i zgasiłam lampkę, po czym przykryłam się kołdrą. To był dzień pełen wrażeń. Najpierw uroczyste zakończenie roku w Studio, podczas którego wszyscy musieliśmy zaprezentować się przed poważnymi przedstawicielami You-Mixu w idealnie wyprasowanych garniturach, których zaprosił Marotti, później świętowanie rozpoczęcia wakacji w Resto... Rozpoczyna się kolejny etap w moim życiu. W końcu właśnie zakończyłam swój kolejny rok w Studio, a po wakacjach wracam do tej szkoły już po raz ostatni. Ostatni rok, nowe zadania, nowe piosenki, i dużo, dużo pracy. Ale najpierw zasłużony odpoczynek.
      Westchnęłam cicho, wspominając uśmiechy na twarzach przyjaciół. Wszyscy wreszcie odnaleźli swoje szczęście. Najlepszą nagrodą za trudy i cierpienia, jakie przebyłam, jest właśnie świadomość, że najważniejsi ludzie w moim życiu są szczęśliwi. 
Już powoli przysypiałam, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi.  Pomyślałam, że pewnie mi się wydawało, i przewróciłam się na drugi bok. Pukanie rozległo się jednak znowu, i po chwili drzwi lekko się uchyliły, wpuszczając do ciemnego pokoju odrobinę światła.
- Vilu? Śpisz?
- Leon?
Zerwałam się z łóżka i zapaliłam światło, mrużąc oczy. Gdy go zobaczyłam, natychmiast przygładziłam włosy. Niezbyt lubię, gdy mnie tak zaskakuje. Wyglądam jak strach na wróble, w rozciągniętej piżamie i z rozczochranymi włosami, a on patrzy na mnie tymi swoimi zielonymi oczami i czuję się... No cóż, skrępowana.
- Cześć. - odezwał się. - Przepraszam, że cię obudziłem.
- Leon, mój tata może nie mieć nic przeciwko twoim odwiedzinom w ciągu dnia, ale nie jestem pewna, czy...
Leon uśmiechnął się lekko.
- Wiem, wiem, przyszedłem tylko na chwilkę. - zapewnił mnie. - Musiałem cię zobaczyć.
- Widzieliśmy się niecałe dwie godziny temu. 
- Viola, dlaczego jesteś taka sceptyczna? Próbuję być romantyczny. - uniósł brwi, przyglądając mi się z rozbawieniem.
Odwzajemniłam jego uśmiech i podeszłam bliżej. Może i widzieliśmy się niedawno, ale muszę przyznać, że już zdążyłam się stęsknić za jego zawadiackim uśmiechem i dołeczkami w policzkach. I tymi oczami, i tym pięknym głosem...
- Hm, no dobrze. - westchnęłam. - Masz jeszcze jakieś romantyczne teksty do wygłoszenia? Chciałabym, żebyś już mnie przytulił.
Leon zaśmiał się cicho i przytulił mnie do siebie. Wzięłam głęboki oddech, czując jego przyjemny zapach. 
- Wiesz, cały dzień nie mieliśmy chwili dla siebie. - wyszeptał w moje włosy. - Pomyślałem, że mógłbym cię gdzieś porwać.
Odsunęłam się od niego odrobinę, unosząc brwi w geście zdziwienia. To coś nowego. Jeszcze nigdy nie próbował wyciągnąć mnie z domu w środku nocy. Myślę, że to dlatego, że odrobinę obawia się mojego taty. Mimo tego, że nie jest tak źle, jak było na początku (tata na sam widok Leona wzdrygał się i musiałam zastawiać drzwi krzesłami, gdy Leon mnie odwiedzał). 
- Porwać? Teraz? Jest ciemno. Mój tata w życiu nie pozwoli mi wyjść z domu. - przeciągnęłam dłonią po jego włosach, nie mogąc się powstrzymać.
Leon przyciągnął mnie blisko i zbliżył usta do mojego ucha.
- Porywacze nie pytają o pozwolenie. - poczułam jego ciepły oddech na policzku i już wiedziałam, że nie ma opcji, żebym mu odmówiła.
Bo Leon zawsze umiał zdobywać wszystko to, czego chciał. Dobrze pamiętam ,,starego Leona”, którego poznałam, gdy pierwszy raz pojawiłam się w Studio. Był wtedy chłopakiem Ludmiły i... No, cóż, zachowywał się jak jej męska kopia. Był arogancki i zbyt pewny siebie, dążył do celu po trupach, nie zważał na uczucia innych. Uznałam wtedy, że jest snobem i nie warto sobie nim zawracać głowy, nawet jeśli ma najpiękniejsze oczy na świecie, niczym dwa błyszczące szmaragdy. Ale później on mnie zauważył i jakoś tak... Zakochałam się w nim, w szarmanckim przystojniaku z mnóstwem wad, które pomogłam mu zwalczyć. Stał się moim księciem na białym koniu, o którym zawsze marzyłam, chociaż wcale nie był idealny.
Teraz jest zupełnie inny niż tamten arogancki Leon, ale nadal potrafi zaskarbiać sobie zaufanie i sympatię wszystkich dookoła. Jeśli czegoś chce, to dokłada starań, by to dostać. Ale jeśli chodzi o mnie... Nigdy nie musiał się zbytnio wysilać – wystarczy tylko, by się do mnie zbliżył, a ja mu ulegam.
- Okej. - głos mi się odrobinę załamał, bo ciągle czułam jego oddech bardzo blisko.
- Tak szybko się zgadzasz? Myślałem, że będę musiał powalczyć. - Leon udał oburzenie.
- Kłamca. - uderzyłam go w ramię. - Doskonale wiesz, że jesteś przystojny. Nie mogę ci odmówić!
Leon zaśmiał się, słysząc te słowa. Oczywiście, że doskonale wie, jaki jest przystojny. Ta cecha na zawsze w nim pozostanie i w sumie mi się to podoba - Leon zna własną wartość, co jest zupełnym przeciwieństwem mnie, bo ja nigdy nie potrafiłabym docenić siebie samej. 
- Cóż, nic na to nie poradzę. - poruszył śmiesznie brwiami i złapał mnie za rękę. - Idziemy?
Chciałam mu jeszcze powiedzieć, że jestem w piżamie, ale on już wyciągnął mnie z pokoju, po drodze zgarniając sweter zawieszony na krześle. Otulił mnie nim szczelnie (nawet podczas porywania mnie z domu troszczy się o mnie), po czym wziął mnie na ręce i zaczął powoli schodzić po schodach. Miałam wielką ochotę wybuchnąć śmiechem, ale wiedziałam, że musimy zachowywać się naprawdę cicho, by nikogo nie obudzić. 



Francesca



Ostatnie kilka tygodni były niczym sen. Całe to wcześniejsze zamieszanie z wyjazdem Marco do Meksyku sprawiło, że po nocach płakałam, a w ciągu dnia starałam się udawać, że wszystko jest w porządku. Ale wcale nie było, bo bez niego usychałam niczym kwiat bez wody. A później wrócił i, mimo drobnych zawirowań, moje życie wróciło do normy. Znów jestem tą wesołą Francescą, znów cieszę się z każdej chwili spędzonej z przyjaciółmi. Czasami trudno mi uwierzyć w to, jak dobrze sprawy się poukładały. Ja jestem szczęśliwa z Marco, Viola z Leonem, Cami z Danielem, Naty z Maxim, Ludmiła z Federico, a Stefy powoli zaczyna przekonywać się do Tomasa. Wszystkie najbliższe mi osoby odnalazły swoje szczęście w postaci prawdziwej miłości. 
  A Marco... Odkąd już wrócił na stałe do Buenos Aires, codziennie zabiera mnie na romantyczne randki, prawi mi komplementy i jest taki wspaniały, że z dnia na dzień zakochuję się w nim jeszcze bardziej. Nawet Luca nie rzuca mi już morderczych spojrzeń, gdy wychodzę na randkę albo rozprawiam o tym, jak bardzo kocham Marco. Mój nadopiekuńczy brat najwyraźniej wreszcie zrozumiał, że jego mała siostrzyczka wcale nie jest sama w tej miłości – mój wybranek wpadł do miłosnej studni tak samo głęboko jak ja. 
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu. Podniosłam go i zobaczyłam na ekranie imię Stefy. Zdziwiona, że przyjaciółka dzwoni do mnie o tak późnej porze, odebrałam.
- Stef? Coś się stało?
- Tak. Posłuchaj, Fran, jak ci powiem, to normalnie nie uwierzysz. - Stefy mówiła z przejęciem. - Kiedy wszyscy się już rozeszliśmy, no wiesz, wieczorem, to Tomas poszedł za mną. 
Pisnęłam jak mała dziewczynka.
- I co dalej? 
- No więc poszedł za mną, i zapytał, czy może mnie odprowadzić. Zgodziłam się. Nagle on zaczął mówić o tym, jak bardzo mnie kocha, że chciałby już do mnie wrócić i... - zawahała się. - Próbował mnie pocałować. 
Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam. Byłam odrobinę zszokowana rewelacjami przyjaciółki. Jeszcze kilka godzin temu Stefy i Tomas byli na etapie rzucania sobie ckliwych spojrzeń. A on nagle wyskakuje z pocałunkiem?
- I co zrobiłaś?
- Zwiałam. - odparła Stefy. - Co miałam zrobić? Nie jestem jeszcze gotowa na taki krok...
Westchnęłam. Miałam cichą nadzieję, że po tym, jak Tomas zdecydował się zrobić pierwszy krok w postaci przeprosin, szybko ze Stefy do siebie wrócą. Chociaż doskonale rozumiem przyjaciółkę, i wiem że nie tak łatwo komuś wybaczyć i spróbować odbudować coś, co się rozpadło. Poza tym, Tommy chyba trochę się pospieszył.
- Rozumiem cię. - odezwałam się po chwili. - Ale, niestety, Tomas jest dość niecierpliwy. On naprawdę cię kocha i nie zrezygnuje, póki cię nie odzyska.
Znam Tomasa długo i wiem, jaki jest. Niecierpliwy, czasami nietaktowny i... Hm, dość uparty. Rzadko słucha zdania innych. Myślę, że to właśnie dlatego tak często popełnia błędy.
- Wiem. - powiedziała cicho Stefy. - Pomyślałam, że może mogłabyś z nim pogadać.
Zmarszczyłam brwi.
- Ja? - zapytałam zdziwiona.
- Tak, bo wiesz, przyjaźnicie się... - oczami wyobraźni widziałam, jak Stefy przygryza nerwowo wargę, czekając na moją odpowiedź.
- No dobrze, a co miałabym mu powiedzieć?
Przez chwilę panowała cisza, aż wreszcie Stefy odpowiedziała z wahaniem w głosie.
- Mogłabyś mu powiedzieć, że potrzebuję czasu. Żeby na mnie nie naciskał. - zaproponowała. - Boję się, że jeśli za szybko mu wybaczę, on znowu mnie zrani.
Przeciągnęłam dłonią po rozczochranych włosach, przygryzając wargę. Z jednej strony bardzo chciałam pomóc Stefy. Ale przecież Tomas na pewno mnie nie posłucha, choćbym tysiąc razy powtarzała mu to samo. Albo źle mnie zrozumie. Och, ta misja jest skazana na niepowodzenie!
- Okej, spróbuję z nim porozmawiać. - odpowiedziałam w końcu. - Ale nic ci nie obiecuję. Tomas jest uparty.
- Wiem, wiem, ale może ciebie posłucha. - w głosie Stefy słychać było nadzieję. - Dziękuję, Fran. Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie.



Camila



- Dobra, już, już, muszę iść do domu. - odsunęłam od siebie Daniela ze śmiechem, wycofując się w głąb ogrodu.
- Cam, jeszcze chwilkę... - znowu przyciągnął mnie do siebie i złożył na moim policzku pocałunek.
      Naprawdę bardzo chciałam jeszcze z nim zostać, zaszyć się w jakimś zakątku ogrodu, przekomarzać się i całować do rana. Ale...
Zaśmiałam się i pociągnęłam go za włosy.
- Idę do domu. Widzimy się jutro w Resto? 
- Tak. - twarz Daniela rozświetlił uśmiech. - Z samego rana. Pa, Cam! - pocałował mnie jeszcze raz w usta, a gdy pacnęłam go w ramię, ze śmiechem umknął w ciemną noc.
Pokręciłam głową z rozbawieniem i weszłam po schodkach na ganek domu. Ostatnie trzy godziny spędziłam w towarzystwie Daniela w barze karaoke. Śmialiśmy się z innych ludzi (co pewnie nie jest miłe, ale cóż), i po prostu byliśmy razem. Chociaż odkąd przyjaciółki rozeszły się w swoje strony powtarzałam sobie, że zaraz  także wracam, nie mogłam rozstać się z Danem. Jest tak bardzo... Tak idealnie do siebie pasujemy. Oboje odrobinę szaleni, lubiący zabawę, uparci. No i uwielbiamy się przekomarzać i wyzywać. To trochę dziwne. Kiedy inne pary chodzą na romantyczne randki i szepczą sobie czułe słówka, my siedzimy w zatłoczonym barze, wymieniając się obelgami. Ale kocham to. Kocham Daniela. 
- O której to się wraca do domu? - podskoczyłam gwałtownie na dźwięk głosu mojej mamy.
Uśmiechnęłam się słodko i zamrugałam powiekami, mając nadzieję, że obejdzie się bez kazania na temat ,,O której godzinie powinna wracać do domu Camila Torres”. Miałam teraz jedynie ochotę na pójście do swojego pokoju i poskakanie po łóżku ze szczęścia. Bo szczęście wypełnia mnie całą.
- No dobrze, dzisiaj ci daruję. - kobieta zaśmiała się, a ja rzuciłam jej się na szyję. - Cieszę się, że jesteś szczęśliwa.
- Jestem, mamo. Nawet sobie nie wyobrażasz, ja bardzo. - oderwałam się od swojej rodzicielki z błyszczącymi oczami. - To chyba niezdrowe. - wyszeptałam z konspiracyjnym uśmiechem.
Mama kolejny raz się roześmiała i popędziła mnie po schodach. Wbiegłam do swojego pokoju, także się śmiejąc. Wszystko układa się idealnie. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że pewnego dnia powrócą problemy, ale teraz wiem, jak sobie z nimi radzić. I mam u boku kochających mnie przyjaciół i wspaniałego chłopaka.
Usiadłam na miękkim łóżku i uśmiechnęłam się sama do siebie. Telefon, który odłożyłam na stolik nocny, zabrzęczał, obwieszczając przyjście wiadomości. Podniosłam go i odczytałam wiadomość od Violetty.
      ,,Aaaaa, Cami! Życie jest piękne!
Domyśliłam się, że Leon rzeczywiście zawitał w środku nocy do pokoju Violetty, tak jak planował. Chce zabrać Violę do parku i pooglądać z nią gwiazdy, choć wydaje mi się, że jest to pretekst do położenia się z nią na trawie i całowania jej przez pół nocy. Ale to i tak słodkie.
,,To będą piękne wakacje, Vilu! xx” - odpisałam przyjaciółce, po czym opadłam na poduszki i zasnęłam w kilka sekund. 



Ludmiła



Przewróciłam się na drugi bok i okryłam się kołdrą, wzdychając pod nosem. W domu panowała cisza, bo moi rodzice dawno poszli spać. Ale ja jakoś nie mogłam zasnąć, wydarzenia minionego dnia ciągle zaprzątały mi myśli, każąc mi się szeroko uśmiechać do ściany. Moje życie w tak krótkim czasie tak bardzo się zmieniło...
Odrzuciłam kołdrę i wzięłam swój telefon obklejony błyszczącymi naklejkami ,,SUPERNOVA”. Roześmiałam się cicho na ten widok i wybrałam  numer Federico.
- Fede? - wyszeptałam. - Obudziłam cię?
- Nie. - odpowiedział zaspanym głosem Federico. - Viola zrobiła to pierwsza. Wymknęła się gdzieś z Leonem i narobili przy tym takiego huku, że nawet ja się przebudziłem. Musiałem ją kryć przed Germanem. 
Zachichotałam pod nosem, wyobrażając sobie rozczochranego Federico próbującego odciągnąć tatę Violetty od drzwi jej pokoju. 
- Jesteś bohaterem, grzyweczko.
- Nie żartuj sobie ze mnie, Lu. - zaprotestował z nutą rozbawienia w głosie. - Musiałem schować się pod kołdrę Violi i mówić damskim głosem. German chciał dać Violetcie, znaczy mi, buziaka na dobranoc. Przeżyłem traumę.
  Tym razem roześmiałam się głośno. Oj, Violetta ma u Fede przechlapane. 
- A po co dzwonisz do mnie w środku nocy, księżniczko? - zapytał Fede.
Przygryzłam wargę. W sumie zadzwoniłam do niego, bo nie mogłam spać. Chciałam usłyszeć jego głos. Ale przecież nie mogłam mu tego powiedzieć. To zbyt wstydliwe. Zachowuję się jak te tabuny nastolatek mdlejących na sam widok swoich sympatii, do których grona nigdy nie chciałam należeć. Ale zakochując się w Federico wpadłam po uszy, i już nic nie mogę na to poradzić. Mogę jedynie go kochać całą sobą, tak, jak jeszcze nikogo nie kochałam. 
- Hm, nudziłam się. - odparłam w końcu.
- Po prostu się za mną stęskniłaś, nie udawaj. - mówił tym uwodzicielskim głosem, którego używał tylko w stosunku do mnie.
Wzięłam głęboki oddech, by zabrzmieć pewnie.
- Wcale nie. - głos mi lekko zadrżał i Federico już wszystko wiedział.
- Nie martw się, Lu, zobaczymy się za kilka godzin. - Federico roześmiał, a mi zrobiło się ciepło na sercu mimo tego, że próbowałam być na niego zła. - Przyjdę po ciebie koło dziewiątej i pójdziemy do Resto. 
Uśmiechnęłam się sama do siebie na myśl, że już niedługo zobaczę Federico, i westchnęłam z udawanym żalem. 
- No dobrze, może uda mi się wstać tak wcześnie.
- Dobranoc, Ferro. Kolorowych snów.
- Dobranoc, panie grzywka. - odpowiedziałam z rozbawieniem w głosie. - Kocham cię. - dodałam szeptem.
Już miałam się rozłączyć, gdy usłyszałam jego równie cichą odpowiedź:
- Ja ciebie też, księżniczko.
Zasnęłam z uśmiechem na ustach, marząc o tym, by przyśnił mi się ten chłopak z półmetrową grzywką i wielkim sercem, który sprawił, że wreszcie zaczęłam się uśmiechać bez wyraźnego powodu. 


Natalia



Przetarłam zaspane oczy i ziewnęłam przeciągle, wpatrując się w zapisy nutowe, które trzymałam na kolanach. Mimo dość późnej godziny próbowałam dokończyć piosenkę, nad którą ostatnio zaczęłam pracować. To dla mnie coś nowego, bo rzadko kiedy komponuję. Wolę raczej interpretować cudze utwory. Ale miniony miesiąc był tak przepełniony szczęściem i miłością, że inspiracja sama do mnie przyszła.
- Naty, śpisz? - drzwi się otworzyły i do pokoju wślizgnęła się Lena.
- Nie śpię. - uśmiechnęłam się do siostry i poklepałam miejsce obok siebie. - Siadaj.
Lena usiadła na łóżku i oparła się o stos poduszek. Miała rozmarzoną minę - na jej ustach błąkał się lekki uśmieszek, a w oczach tańczyły wesołe iskierki. Odłożyłam na bok nuty.
- Dlaczego masz taką minę? - zapytałam z domyślnym uśmiechem.
- Byłam na randce z Samem. - odparła Lena.
- Aaaa! - pisnęłam. - I jak było?  
Związek Leny i Samuela trwa nieco ponad cztery miesiące i jestem naprawdę szczęśliwa, że moja siostra wreszcie odnalazła swoją drugą połówkę. Wygląda na to, że nie jest to tymczasowe zauroczenie. Codziennie przyglądam się uśmiechowi Leny i nie mogę się nadziwić, jak miłość potrafi uskrzydlić człowieka. Moja siostra z natury jest osobą bardzo optymistyczną, ale odkąd w jej życiu pojawiła się miłość, dosłownie jaśnieje ze szczęścia.
Lena westchnęła pod nosem i uśmiechnęła się lekko. 
- Wspaniale. - powiedziała po chwili. - Byliśmy w barze karaoke. Siedzieliśmy sobie i rozmawialiśmy, gdy nagle usłyszałam swoje imię. Wyobraź sobie, że Sam zgłosił mnie do konkursu karaoke i musiałam tam wyjść i zaśpiewać... No i wygrałam!
Odgarnęłam niesforne kosmyki włosów z twarzy, posyłając siostrze uśmiech. 
- No jasne, że wygrałaś, przecież śpiewasz niesamowicie. - mrugnęłam do Leny.
- Gdyby nie ty, nie odkryłabym tego baru i nie spędziłabym z Samem tego cudownego wieczoru. - oświadczyła Lena. - Dlatego musimy niedługo wybrać się na tą podwójną randkę, którą mi obiecałaś. 
Pokiwałam energicznie głową, uśmiechając się do siostry. Już chciałam coś powiedzieć, gdy przerwał mi dźwięk telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz, na którym widniało imię Maxiego. 
- Maxi? Czemu dzwonisz tak późno.
- Tak, mamo, już wracam, nie martw się. - odezwał się Maxi, na co zmarszczyłam brwi.
- Co? Maxi, dobrze się czujesz? 
W słuchawce rozległy się jakieś głosy i śmiechy, po czym ktoś trzasnął drzwiami i wszystko ucichło.
- Naty, jesteś tam? - zapytał Maxi po chwili milczenia.
- Tak. Maxi, dlaczego nazwałeś mnie mamą? - w moim głosie słychać było rozbawienie.
- A, przepraszam, ale musiałem jakoś uwolnić się od Braco. - zaśmiał się Maxi. - Nie chciał mnie wypuścić, gadał ciągle coś w stylu hagalaka, Maxi, hagalaka!
Hagalaka? Wyobraziłam sobie sytuację opisaną przez Maxiego i wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. 
- Nie śmiej się, ledwo co mi się udało uciec! - wzburzył się Maxi.
Uspokoiłam się dopiero po chwili, nie słuchając tego, jak Maxi oburza się moim rozbawieniem. Często dostaję tak zwanej ,,głupawki” w najmniej odpowiednich momentach. Lena siedziała obok i słuchała naszej rozmowy, również chichocząc.
- Co znaczy hagalaka? - zapytałam, gdy już całkiem opanowałam wybuchy śmiechu.
- Nie wiem! - zawołał Maxi. - Naprawdę nie wiem! Myślę, że Braco majaczył. 
Pokręciłam głową z rozbawieniem.
- Co tak w ogóle robiłeś u Braco o tej godzinie? - zaciekawiłam się, czego od razu pożałowałam, bo Maxi rozpoczął długą opowieść. - Nie, nie! Lepiej mi nie mów. Później nie będę mogła zasnąć, bo całą noc będę się śmiała. 
Sytuacje związane z Braco zazwyczaj były dziwne i śmieszne, bo ten chłopak zawsze robił coś bez sensu lub pakował się w kłopoty. Ale znam go, tak samo jak Maxi i reszta naszych przyjaciół,  już bardzo długo i wiem, że to fajny chłopak i dobry kolega. 
- No dobrze, widzimy się jutro, księżniczko. - westchnął z rozbawieniem Maxi. - Śpij dobrze. Kocham cię.
- Ja ciebie też. - odparłam. - Hagalaka, Maxi. - dodałam jeszcze, na co Maxi jęknął z frustracją.
Rozłączyłam się, chichocząc pod nosem.
- Jesteście dziwną parą. Odrobinę szaloną - odezwała się Lena.
- Wiem. - uśmiechnęłam się szeroko. - Ale szalona miłość to najlepsza miłość. - mrugnęłam do siostry i wróciłam do pracy nad piosenką.

Hej, nie mam czasu, lecę na sylwestra! Szczęśliwego Nowego Roku, kochani, i obyście byli szczęśliwi w tym nadchodzącym 2015. Kocham Was z całego serca, dziękuję za tak miłe powitanie i mam nadzieję, że pierwszy rozdział Wam się podoba. Kolejny w weekend <3
Jeśli ktoś ma problem z komentarzami, niech zjedzie na dół i w archiwum kliknie ,,2014", powinny się wyświetlić posty i wtedy komentarz da się dodać. 
Wasza na zawsze, 
Maddy

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Las vacaciones de Violetta - 0. Prólogo

Las vacaciones de Violetta 
Prólogo

,,Que ya te ame, mil vidas atras"



        Słońce już powoli zachodziło nad zabieganym Buenos Aires, ale w pięknym, mieniącym się zielenią parku słychać było słabe dźwięki dochodzące z mieszczącego się nieopodal Studio21. Tego dnia zakończył się kolejny rok szkolny i uczniowie szkoły muzycznej wykorzystywali ostatnią okazję do zaśpiewania i zatańczenia razem. Wesoła muzyka i przytłumione śmiechy sprawiały, że cała okolica wydawała się być piękniejsza i bardziej kolorowa niż cała reszta świata. Świecący neon z napisem ,,Resto-Band", wyłaniający się zza wysokich drzew, zapraszał wszystkich do ciepłego wnętrza baru. Ładnie utrzymanymi alejkami przechadzały się pary trzymające się za ręce, matki z wózkami dziecięcymi czy grupki dzieci bawiące się w berka. 
       Pod jednym z najbardziej rozłożystych drzew, na którego pniu można było dojrzeć mnóstwo deklaracji miłości czy przyjaźni, siedziała grupka przyjaciół. Śpiewali piosenkę o tytule ,,Esto no puede terminar", a ich głosy łączyły się tak harmonijnie i idealnie czysto, że ludzie przystawali, by obdarzyć ich choćby uśmiechem. Chłopak w kolorowej czapce z daszkiem wybijał na pniu drzewa rytm piosenki, czarnowłosa dziewczyna w opasce na głowie grała na gitarze, wysoka blondynka tańczyła wraz z koleżanką z burzą brązowych loków i chłopakiem w granatowej kamizelce, a reszta towarzystwa dopełniała wszystko swoimi głosami. Dziewczyna w różowej sukience i o delikatnych rysach twarzy trzymała za rękę chłopaka w koszuli w kratę, co chwila rzucając mu czułe spojrzenia. Obok niej siedziała rudowłosa, szturchana w ramię przez blondyna z zawiadackim uśmiechem na twarzy. Na pokrowcu od gitary pozostawionym na ziemi przycupnęła brunetka o uroczym kształcie twarzy i długich włosach zaplecionych w warkocz; śpiewała wraz ze wszystkimi, ale co kilka chwil zerkała nieśmiało na chłopaka o hiszpańskich rysach.
       Z twarzy ich wszystkich można było wyczytać, że są szczęśliwi. Mimo faktu, iż nie wiedzieli, co ich jeszcze spotka i czy będzie to dobre, cieszyli się chwilą obecną i tym, że mogą ją przeżywać z  przyjaciółmi. Przyjaciółmi, których - po tak długich poszukiwaniach - wreszcie udało im się odnaleźć. Wszyscy byli sobie nawzajem przeznaczeni. I wszyscy, razem czy osobno, tworzyli coś pięknego, coś niepowtarzalnego. Coś, co płonęło ogniem niemożliwym do ugaszenia. 
- Maxi, teraz ,,Juntos somos mas"! - zawołała czarnowłosa, uderzając rytmicznie o struny gitary. - Lu, zaczynasz!
     Blondynka zaczęła śpiewać, a cała reszta wyklaskiwała rytm piosenki w akompaniamencie gitary. Za chwilę dołączyła reszta dziewczyn, a chłopaki przy kolejnej zwrotce. Każdy dźwięk, każdy ich ruch, był spontaniczny, ale idealnie współgrał z całą resztą.

Encuentro todo en mi musica
Porque estoy siempre bailando
Yo necesito que mi musica
Mediga que estoy buscando
Buscando en mi

Po parku poniósł się ich wesoły śmiech. Czarnowłosa odłożyła gitarę i usiadła obok Maxiego, chłopaka w czapce z daszkiem. Po chwili pojawił się brunet z zarzuconą na plecy gitarą, którego Francesca powitała szerokim uśmiechem i krótkim pocałunkiem. 
- Jak myślicie, co nas czeka? - zapytała nagle Violetta, zwracając uwagę wszystkich zebranych przyjaciół. - No wiecie, w te wakacje. I później. Ten rok był piękny...
- Myślę, że nie możemy przewidzieć, co się stanie.  - odparła po chwili Stefy, dziewczyna z warkoczem. - Ale jestem pewna, że jeśli będziemy dalej razem, to kolejny rok będzie równie piękny jak ten.
Violetta uśmiechnęła się delikatnie. Od dłuższego czasu martwiła się nadchodzącymi wakacjami. Może i było to trochę dziwne, bo powinna się przecież cieszyć. I to wcale nie tak, że się nie cieszyła – po prostu radości towarzyszył także strach przed... nieznanym. Kiedy wróciła do Buenos Aires, rozpoczęła nowy etap w swoim życiu, przepełniony cierpieniem, ale również ogromem szczęścia i miłości. Bała się, że to szczęście gdzieś ucieknie i już nie wróci.
- Viola, nie martw się tak. - zwróciła się do niej Francesca, od razu wyczuwając nastrój przyjaciółki. - To będą najpiękniejsze wakacje w naszym życiu. Będziemy śpiewać i bawić się, razem, i nie pozwolimy, by cokolwiek lub ktokolwiek zniszczył to, co mamy.
Wszyscy przytaknęli ochoczo na słowa Włoszki. 
- Zrobiło się sentymentalnie. - zaśmiał się Daniel, szturchając Camilę w bok.
Całe towarzystwo wybuchło śmiechem. Po chwili park znów wypełnił się dźwiękami piosenki, tym razem ,,Ser mejor”. 
Francesca miała rację. To miały być najpiękniejsze wakacje w ich życiu. 

Hola, amigos! <3
Wczoraj niechcący opublikowałam wersję roboczą tego posta (głupia Madzia), więc pewnie niektórzy już się spodziewali czegoś nowego. Licznik odwiedzin momentalnie podskoczył o dwa razy, więc jest mi szalenie miło i mam nadzieję, że wybaczycie mi tą małą gafę. :)
Nie wiem, dlaczego postanowiłam wrócić na Dame tu amor. Chyba po prostu się stęskniłam. Za Wami, za pisaniem. Wiem, że od bardzo długiego czasu nie było nic na ,,Algo se enciende de nuevo", ale niedługo pojawi się tam kolejny rozdział. Miałam problemy z komputerem, a później złapałam jakąś blokadę i nie mogłam nic napisać. Jak widzicie, przeszło mi, bo zaczynam kolejne opowiadanie! :D A raczej kontynuację mojego kochanego Violetta Story. 
Zmieniłam szablon, dodałam player z moimi ukochanymi piosenkami, założyłam sobie gg (numer nadal jest ten sam), więc wszystko jest już gotowe. Oficjalnie tutaj wracam, bo trochę mnie jednak nie było. 
Kocham Was. Jeśli to czytasz, kochany czytelniku, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Chciałabym wiedzieć, ile Was tu jeszcze jest i kto będzie czytał o wakacjach paczki przyjaciół, którą w sumie doskonale znacie :) Pewnie niektórych z Was znam, bo - hej! - już kiedyś tu byłam. Mam nadzieję, że o mnie pamiętacie. 
Dobra, bo ta notka wyszła dłuższa niż prolog. Ale tak bardzo się cieszę, że znowu tu jestem! <3
Wasza na zawsze, 
Maddy. 
PS pierwszy rozdział niebawem, oczekujcie! 

EDIT jest jakiś problem z komentarzami, przynajmniej ja go mam i kilka osób też mi zgłaszało... Nie wiem, o co chodzi, ale jeśli nie możecie dodać komentarza, to zjedźcie na dół i w archiwum kliknijcie ,,2014", wyświetlą wam się posty i wtedy powinno się udać (u mnie działa). 

środa, 19 marca 2014

Violetta Story - Epilogue.

Violetta Story, epilogue.

Violetta
     Patrzyłam na śmiejących się przyjaciół. Minęło tyle czasu, odkąd ich poznałam, odkąd wróciłam do Buenos Aires jako ta przestraszona dziewczynka, która chciała po prostu odnaleźć swoje miejsce na świecie. Na szczęście jej się udało. Teraz jestem zupełnie inna, ale to chyba dobrze. Każdy się zmienia, ważne jest tylko, by te zmiany były na lepsze. Ja zdecydowanie jestem teraz dojrzalsza, wiem o życiu więcej, niż te dwa lata temu. I to wszystko dzięki przyjaciołom, którzy pomogli mi przez to przebrnąć. Były chwile smutku, chwile radości... Ale my zawsze byliśmy razem. I na tym właśnie polega życie - trzeba cieszyć się i smucić razem z tymi najbliższymi. Nie powinniśmy żyć przeszłością, to prawda, ale miło jest czasami usiąść przy albumie ze zdjęciami i przywołać wspomnienia. Bo każdy lubi raz na jakiś czas odwrócić się, spojrzeć w daleką przeszłość i uśmiechnąć się.
     Moje rozmyślania przerwał głośny chichot Ludmiły. Spojrzałam na nią i mimowolnie się uśmiechnęłam. Obok niej siedział Federico i brzdąkał coś na gitarze, podśpiewując ,,Ti credo", co chwilę się do niej uśmiechając. Ewidentnie dawał jej do zrozumienia, że słowa przez niego śpiewane są skierowane do niej i tylko do niej.  Naty, tak samo jak ja, przyglądała się tej parze. Z kolei siedzący nieopodal Maxi wpatrywał się z uwielbieniem w uroczą Hiszpankę. Ona jakby poczuła na sobie jego wzrok i odwróciła głowę, po czym zarumieniła się na wściekle czerwony kolor. 
- O czym tak rozmyślasz? - poczułam jego ciepły oddech na policzku.
     Leon usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem, mocno do siebie przytulając. Wciągnęłam w nozdrza jego zapach, taki sam jak zawsze, ładny i znajomy. Pocałował mnie w czubek głowy i westchnął cicho, wodząc po moim ramieniu dłonią.
- O tym, jak dużo czasu minęło. - odpowiedziałam, uważnie śledząc ruchy jego ręki; zdecydowanie za bardzo mnie rozpraszał. - No wiesz, odkąd wróciłam do Buenos Aires i... zaczęłam wszystko od nowa.
     Leon uśmiechnął się pod nosem i nic nie odpowiedział, tylko się delikatnie pochylił i złożył na moich ustach subtelny pocałunek. Nie przestawał głaskać mnie ramieniu, co wywołało u mnie szybsze bicie serca. 
- Codziennie dziękuję losowi za to, że pozwolił nam się spotkać. - wyszeptał prosto w moje usta. - Nam wszystkim, chociaż nie powiem, że ty sama w zupełności byś mi wystarczyła. - dodał żartobliwym tonem.
     Zachichotałam i popatrzyłam mu głęboko w oczy. Widziałam w nich bezgraniczną miłość. Zawsze tak było. I skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie zastanawiam się każdej nocy, czym sobie na niego zasłużyłam. Bo przecież nie jestem nikim specjalnie wyjątkowym, a już na pewno nie aż tak, by ktoś taki jak Leon Verdas kochał mnie tak mocno. A jednak. Mam naprawdę wielkie szczęście.
     Przeczesałam wzrokiem całą aulę Studio, nie mogąc przestać się uśmiechać - Francesca wtulona w Marco, Federico grający na gitarze dla Ludmiły, nieśmiałe spojrzenia Stefy i Tomasa, Maxi bawiący się loczkami Natalii, Daniel umazany kremem czekoladowym i tarzająca się ze śmiechu Cami, rozpromieniona Angie... Wszyscy ci ludzie są dla mnie tak ważni. Bez nich moje życie nie miałoby sensu. 
- Raz, raz, raz, wszyscy do grupowego zdjęcia! - Ludmiła stanęła na scenie i zaczęła machać energicznie rękami. 
     Wszyscy natychmiastowo przerwali swoje wcześniejsze zajęcia i wbiegli na scenę. Lu podała swój telefon Pablo, wyjaśniając działanie aparatu fotograficznego i stanęła obok nas, uśmiechając się szeroko. 
- A jednak... - zaczęłam cicho, nachylając się do Leona. - Wszystko się dobrze skończyło.
     Leon odgarnął mi włosy z twarzy i uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, który jest zarezerwowany tylko dla mnie. 
- Nie, kochanie. To się dopiero zaczyna. 
     Pokiwałam głową, wodząc wzrokiem po auli, nie mogąc nacieszyć się widokiem niemal cielesnego szczęścia wypełniającego pomieszczenie. Nasza historia będzie miała jeszcze wiele rozdziałów i już my zadbamy o to, by miała to szczęśliwe zakończenie. Będziemy śpiewać, tańczyć, cieszyć się i dzielić miłością aż do końca. 


Tak naprawdę od dawna wiedziałam, że 65 rozdział to będzie koniec ,,Dame tu amor", nie byłam tylko pewna, czy dam radę to zakończyć. Ale naprawdę dużo myślałam i ta historia musi właśnie teraz dobiec końca, gdy jest w niej tyle szczęścia, że chyba więcej się nie da. Od początku miał być happy-end, nigdy nie miałam zamiaru inaczej zakończyć ,,Violetta Story". Teraz pozostało mi już tylko podziękować Wam, czytelnikom, za to, że ze mną byliście i nigdy nie pozwoliliście mi zwątpić. Dzięki Wam miałam szansę zaistnieć i nigdy nie będę w stanie się za to odwdzięczyć. Daliście mi wiarę w to, że mogę coś zrobić dobrze. Nie jestem w stu procentach zadowolona z tego opowiadania, bo nic nie jest idealne, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jak dla mnie lepsze nie może być - dałam z siebie wszystko. Nigdy nie przypuszczałam, że tyle ludzi może czytać coś, co ja napiszę, ale jednak. Dziękuję za wszystkie miłe słowa, za wszelką pomoc, za to, że czytaliście i po prostu byliście. Ten epilog dedykuję Xenii Verdas, bo stała się dla mnie kimś na rodzaj przyjaciółki - była nawet wtedy, gdy nie było nikogo. A całe opowiadanie dedykuję Wam wszystkim, bo bez Was by nie istniało. Proszę, to tylko taka skromna prośba, by każdy, kto kiedykolwiek to czytał i teraz czyta, zostawił po sobie ślad w postaci komentarza. Naprawdę chciałabym jeszcze raz ,,zobaczyć" Was wszystkich w jednym miejscu i uśmiechnąć się, bo jesteście dla mnie naprawdę ważni, każdy, nawet ci, którzy zazwyczaj siedzieli cicho. Jeszcze raz dziękuję i pamiętajcie, że za każdym razem, gdy coś się kończy, coś nowego się zaczyna. 

Buziaki, 
Wasza na zawsze, 
M. ;*

wtorek, 11 marca 2014

Violetta Story - Chapter 64.

Violetta Story, chapter 64.

Francesca
     Czułam się dokładnie tak, jakby płomień, który rozpaliła we mnie miłość, powoli przygasał. Nie mógł wygasnąć całkowicie, bo nigdy nie uda mi się przestać kochać Marco, ale ta nadzieja, którą miałam, też postanowiła zacząć znikać. A wiedziałam, że gdy zniknie nadzieja, nie zostanie nic, co pomogłoby mi jakoś pozbierać się po stracie Marco. 
- Do jasnej cholery, otwórz te drzwi, Francesca! 
     Poderwałam się na równe nogi. Czyżby to był naprawdę głos Marco dobijającego się do drzwi mojego pokoju, czy ja mam omamy? Ta druga opcja jest całkiem możliwa. Zaczynam popadać w paranoję. Niedługo będę widziała rzeczy, których nikt inny nie widzi, zacznę rozmawiać sama ze sobą i...
- Francesca! - krzyk był tak przeraźliwie głośny, że z przestrachu skuliłam się na łóżku.
     Nie mogłam otworzyć tych drzwi. Tam na pewno czai się coś, co chce zniszczyć wszystko, co do tej pory udało mi się ocalić. Ale co tak naprawdę ocaliłam? Te okruchy nieszczęśliwej miłości? Co one mi dadzą? Pomogą mi przetrwać, czy może będą mnie nękać w koszmarach nocnych do końca życia? 
- Przecież to jeszcze nie koniec!
     Nie? A więc dlaczego siedzę teraz samotnie w swoim pokoju, wypłakując wszystkie łzy? Dlaczego nie ma tu Marco? Dlaczego... Dlaczego nie potrafisz obudzić w sobie nadziei? Przecież on stoi za tymi drzwiami i czeka na ciebie. Potrząsnęłam gwałtownie głową i ukryłam twarz w dłoniach. Nawet moje własne myśli są przeciw mnie. Nie ma już żadnej nadziei. Nic nie ma.
- Fran, proszę!
     Fran!
     Podbiegłam do drzwi i otworzyłam je. Przez chwilę miałam ochotę na powrót je zatrzasnąć, zupełnie jakby żyły we mnie dwie inne osoby. Jedna z nich chciała słuchać rozumu, a druga serca. Ostatecznie wygrało serce, bo zobaczyłam przed sobą Marco we własnej osobie. I już wiedziałam, że rozum próbował mnie oszukać. A raczej ja sama siebie próbowałam oszukać. Wmawiałam sobie, że to koniec, podczas gdy Marco rozpaczliwie chciał napisać jeszcze wiele rozdziałów tej książki. Moje serce też tego chciało. Ja tego chciałam.
- Przepraszam. - powiedzieliśmy jednocześnie, po czym wpadliśmy sobie w ramiona.
     Ogień znowu zapłonął.
~,~
Camila
     Nie wiedziałam, co się święci, gdy zobaczyłam Daniela uśmiechającego się do siebie. Wyglądał jak wariat, szczerząc się tak. Podeszłam do niego niepewnym krokiem i szturchnęłam go w ramię, by otrząsnął się z tego dziwnego transu. Przestał się uśmiechać na chwilę, ale gdy mnie zauważył, jego usta znów rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, który zaczął mnie odrobinę przerażać. No bo kto to widział, żeby mieć takie wahania nastrojów? Ja już powoli przestaję nadążać za nim, on sam się nie może zdecydować, jaki nastrój chce mieć. 
- Cześć, Cam.
- Dlaczego się uśmiechasz? - zapytałam, unosząc brwi.
     Daniel roześmiał się głośno i serdecznie, obejmując mnie ramieniem. Nawet nie wiem dlaczego, ale nagle rozbawił mnie ten jego dobry humor, i także zaczęłam się śmiać. Tarzaliśmy się po ziemi, nie mogąc opanować wesołości, gdy ktoś odchrząknął znacząco. Odwróciliśmy się z Danem jak jeden mąż i ujrzeliśmy Diego. Wystraszyłam się, ale Daniel nie wyglądał na przejętego pojawieniem się chłopaka.
- Musimy pogadać. - odezwał się Diego, ale w jego głosie pobrzmiewała nuta podenerwowania, a nie ironii.
     Pomyślałam sobie, że coś się święci. I może Daniel też o tym myślał - dlatego miał taki dobry humor. Ale skąd ma pewność, że święci się coś dobrego? Równie dobrze może się okazać, że Diego uknuł kolejny spisek i pod maską zestresowanego chłopaka ukrywa sarkastyczny uśmieszek mówiący: ,,mam was". Nie potrzeba dużo czasu, by się zorientować, jaki jest Diego Fernandez.
- Okej, mów. - Daniel kiwnął głową, co chyba odrobinę zirytowało Diega.
- W cztery oczy. 
     Rzuciłam Danielowi pytające spojrzenie. Co takiego mógł chcieć od niego Diego, by prosić go o rozmowę sam na sam? Przecież zdaje sobie sprawę z tego, że ja wiem o wszystkim, co łączy go z Danielem. Nie mamy z Danem przed sobą tajemnic, bo tajemnice niszczą wszystkie relacje, a my nie chcemy znowu tego przeżywać.
- Nie mam przed Camilą tajemnic. - Daniel wzruszył ramionami. - Czy to coś ważnego?
     Widziałam, że się z nim przekomarza. Ten ton głosu znałam doskonale, bo tysiące razy już mnie nim przedrzeźniał. Dan dobrze wiedział, o czym chce rozmawiać Diego i może zdawał sobie też sprawę z tego, że nie powinien zgadzać się na przeprowadzenie tej rozmowy przy mnie. Ale i tak się z nim drażnił. Co mnie ominęło?
- To zależy, jak na to spojrzeć. - odparł Diego z tym swoim sarkastycznym uśmieszkiem.
     Dostrzegłam jednak między nimi coś, czego wcześniej nie było - porozumienie. Ja nie wiedziałam, o czym rozmawiają, ale oni dwaj tak, i najwyraźniej postanowili używać swego rodzaju szyfru. Znikło to napięcie, które pojawiało się zawsze, gdy rozmawiali i na jego miejsce pojawiło się coś innego, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Na początku mnie to zdezorientowało, w mojej głowie kołatało się pytanie: ,,dlaczego Daniel przekomarza się ze swoim wrogiem, który najwyraźniej nie ma nic przeciwko?". Ale za chwilę zrozumiałam, że musieli już wcześniej rozmawiać i stało się coś, co mogło na zawsze zmienić ich relacje. A może już zmieniło, sądząc po ich uśmieszkach. Poczułam nawet dumę, bo wreszcie udało im się dojść do porozumienia. Tak, to prawda, nie przepadam za Diego, ale jeśli Daniel go toleruje, to czemu miałabym mieć coś przeciwko? W końcu każdy potrzebuje przyjaciela, a szczególnie ktoś, kto sprawia wrażenie osoby z zamarzniętym sercem. 
- No dobra, amigo. - wetschnął z rozbawioną miną Daniel. - Porozmawiamy, ale daję ci pięć minut, bo pewna piękność na mnie czeka.
     Zarumieniłam się, gdy puścił do mnie oko. Diego obrzucił nas spojrzeniem.
- Ej, przystopujcie, bo zaraz zwymiotuję od nadmiaru hormonów w tym pomieszczeniu. - Diego udał obrzydzonego.
     Uznałam to za całkiem zabawne i zaśmiałam się. Po chwili Daniel mi zawtórował, ale Diego odwrócił wzrok. Widziałam jednak powstrzymywany uśmiech na jego ustach. Może i próbował nadal udawać, ale byłam pewna, że już niedługo przestanie ukrywać przed nami prawdziwego Diego Fernandeza, który chyba nie był aż taki zły, na jakiego wyglądał. Swoją drogą, Diego mógł się okazać naprawdę fajnym facetem.
~,~
Lara
     Gdy weszłam do domu, obudziły się we mnie wspomnienia. Nie chciałam o tym wszystkim myśleć - uśmiechnięta mama, śmiejący się tata, a między nimi malutka ja, stawiająca pierwsze kroki i wypowiadająca pierwsze niewyraźne słowa. Łzy stanęły mi w oczach, kiedy zauważyłam wśród różnych rupieci porozwalanych w kącie pomieszczenia swój stary wózek dla lalek. Pamiętam, jak mama pomagała mi się zajmować lalką - zmieniałyśmy jej razem ubranka i chodziłyśmy na spacery. Byłam wtedy na etapie ,,małej  mamusi", czyli jednym słowem chciałam matkować wszystkiemu, co malutkie i ,,słodziaśne". Tata nie bawił się z nami w tą zabawę, ale uśmiechał się do mnie znad gazety, którą właśnie czytał. Byłam jego oczkiem w głowie, nawet jeśli czasami tego nie okazywał. A ja wiedziałam, że mnie kocha, nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Szkoda, że teraz nie mam już takiej pewności co do jego uczuć. Nie wiem, kim w ogóle jest ten człowiek, który kiedyś był dla mnie oparciem w każdej sytuacji. 
- Co się z nami stało? - wyszeptałam sama do siebie, podchodząc do komody, na której stało zdjęcie przedstawiające mnie i ojca na torze.
      Zrobione zostało zaledwie kilka miesięcy po śmierci mamy. Nie chciałam wychodzić z domu, tylko płakałam i patrzyłam w ścianę, ale pewnego dnia tata wyciągnął mnie na zewnątrz, mówiąc, że pokaże mi coś niesamowitego. Nie wiedziałam, co to, ale mówił o tym z takim przekonaniem... Zabrał mnie na tor. Na początku nie mogłam zrozumieć, ale później poczułam tą adrenalinę i wiedziałam, że to jest dla mnie niesamowite. I on też wiedział, nawet jeśli ja nie miałam o tym zielonego pojęcia. 
- Pamiętasz ten dzień? 
     Odskoczyłam od komody i odwróciłam się gwałtownie. Ujrzałam nie kogo innego jak tatę, ale niestety nie był sam. Obok niego stał Nico. Pomyślałam sobie, że jeszcze nie zdążyłam się zastanowić dokładnie, jak ta rozmowa ma wyglądać, ale na pewno nie uwzględniałam obecności Nico. Nie. Chciałam wszystko sobie z tatą wyjaśnić sam na sam. 
- Pamiętam. - odpowiedziałam, nie mogąc się powstrzymać. - Co on tu robi? - wskazałam na Nico.
- Przyszłaś porozmawiać? - odezwał się tata, ignorując moje pytanie.
     Przełknęłam ciężko ślinę i pokiwałam głową. Nie mogłam się teraz wycofać, nawet jeśli obecność Nico mogła całkiem wszystko popsuć. 
     Przeszliśmy wszyscy do kuchni, gdzie usiedliśmy przy stole. Nikt nie zaczął rozmowy, co mnie odrobinę zirytowało. Dlaczego to ja zawsze muszę pierwsza wyciągać rękę na zgodę? Nie próbuj się teraz wykręcać. No tak. Zapomniałam, że przecież właśnie tego się spodziewałam, bo tata od dawna nie umiał ze mną rozmawiać. A biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia... Powinnam przynajmniej spróbować, bo nie tylko dla mnie to jest trudne. 
- Myślę, że... - głos jakby ugrzązł mi w gardle; słowa, które jeszcze przed chwilą wyraźnie malowały się w mojej głowie, zniknęły. - Myślę...
- Że to głupie tak utrudniać sobie życie? - dokończył za mnie Nico. - Że tak naprawdę to, jak się czasami zachowujemy, jest bez sensu?
     Popatrzyłam na niego zdziwiona. Nie to chciałam powiedzieć, gdy wcześniej wyobrażałam sobie tą rozmowę, ale tak naprawdę Nico wyjął mi te słowa z ust. Wiedziałam dobrze, że to prawda. Ludzie najczęściej nieświadomie sami sobie stwarzają problemy tam, gdzie ich nie ma. I to właśnie zrobiliśmy z tatą: postawiliśmy między sobą mur, chociaż nie było to wcale potrzebne. Gdybym spróbowała z nim porozmawiać wcześniej, oszczędziłabym nam obojgu tyle bólu. 
- Właśnie. - powiedziałam, uśmiechając się delikatnie do Nico. - To miałam na myśli. 
     Na twarzy taty pojawiła się niepewność. Owszem, ta cała sytuacja to w większości jego wina, on powinien pierwszy przeprosić, ale... Tak naprawdę jakie to ma teraz znaczenie? Jest moim tatą i popełnił błąd, który ja chętnie za niego naprawię, jeśli tylko dalej będzie mnie kochał. Taka jest prawda - zrobię wszystko, byśmy znowu byli tak blisko, jak kiedyś. 
- A ja myślę, że... - zaczął tata. - Jest mi strasznie przykro i... Przepraszam was oboje.
     Rzuciłam okiem na Nico. Na jego twarzy nie było widać wahania. Nie miał wątpliwości co do tego, że powinniśmy wybaczyć tacie, tak jak ja. Zauważył moje spojrzenie i mrugnął do mnie, po czym oboje się roześmialiśmy z bliżej nieokreślonego powodu. Tata popatrzył na nas dziwnie, ale po chwili uśmiechnął się delikatnie i rozłożył ręce. Przytuliłam się do niego, czując, że naprawiłam nasz domek z kart, który niemal się zawalił. 
~,~
Stefy
     Chyba każda dziewczyna zna to uczucie: zachowujesz się normalnie, a w środku coś się rozsadza. Masz wrażenie, że jeszcze tylko chwila i nie dasz rady dalej udawać. Ale później przychodzi kolejny dzień i znowu się fałszywie uśmiechasz, wychodzisz gdzieś z przyjaciółmi, którzy przestali pytać, bo nie chcą cię ranić. I tak upływa nie wiadomo jak wiele czasu. On się nie odzywa, a ty wiesz, że jest tchórzem i to wszystko dlatego. 
- Stef, idziesz z nami na karaoke? - zapytała Violetta, wyrywając mnie z zamyślenia.
     Spojrzałam na nią. Na jej twarzy widać było rumieńce szczęścia, ale w oczach zagościł niepokój. To przez ciebie. Przestań im pokazywać swoje prawdziwe uczucia, zabijasz to ich niczym niezmącone szczęście. Momentalnie się wyprostowałam i przywołałam na swoją twarz szeroki, lecz niezbyt szczery, uśmiech. Violettę to jakby trochę uspokoiło, ale wiedziałam, że i tak nie udało mi się jej nabrać. Po prostu się cieszyła, że przynajmniej udawać szczęśliwą jeszcze potrafię. 
- Chodźmy. - wstałam i wzięłam ją pod ramię.
     Podążyłyśmy za resztą przyjaciół. Widziałam na ich twarzach szczęście, które wreszcie zagościło w ich sercach. Każdej nocy zastanawiałam się, dlaczego tylko ja nie mogę zaznać takiego czystego szczęścia. Oni wszyscy dostali je w prezencie i najwyraźniej nikt nie miał zamiaru im go zabrać. A tymczasem ja krzyczałam wewnątrz, pragnąc wreszcie zaznać spokoju. 
       Weszliśmy do baru karaoke, który ostatnio często odwiedzaliśmy. Polubiłam to miejsce, mimo że było głośne i pełne ludzi. Z reguły wolałam jakieś ciche zakątki, takie jak mój pokój, ale bardzo podobało mi się, że cały bar jest rozświetlony kolorowymi światłami i ciągle gra w nim muzyka. Głosy moich przyjaciół, które doskonale się dopełniały, pozwalały mi chociaż na chwilę zaznać trochę szczęścia. 
- Stefy, chodź ze mną do łazienki. - Camila pociągnęła mnie za ramię. 
- Właśnie, wszystkie chodźmy, poprawimy makijaż i te sprawy. - Violetta zaśmiała się jakoś dziwnie, nerwowo. 
- Ruszajmy! - wykrzyknęły jednocześnie Naty i Ludmiła.
      Zmarszczyłam brwi. Zachowywały się zdecydowanie dziwnie. Francesca podbiegła do nas po kilku sekundach i spojrzała na coś ponad moim ramieniem, po czym odegrała dość nieudolnie scenkę pod tytułem ,,och nie, rozmazał mi się tusz, musimy natychmiast iść do toalety!". Wiedziałam, że coś jest nie tak i one wszystkie próbują to przede mną ukryć. Zanim zdążyły zaprowadzić mnie do toalety, odwróciłam się, gwałtownie wyrywając się z ich uścisku.
- Stefy, nie... - próbowała powstrzymać mnie Lu.
     Ale ja już zobaczyłam to, co tak próbowały przede mną ukryć. W wejściu do baru stał Tomas Heredia we własnej osobie. Wyglądał tak, jakby kogoś szukał. Jakiś głos w mojej głowie krzyczał, że Heredia pewnie umówił się tu ze swoją kolejną panienką, ale ja podeszłam do niego pewnym krokiem, jakby otumaniona uczuciami, które tyle czasu ukrywałam.
- Stefy, jak dobrze, że jesteś. - odezwał się, gdy mnie zobaczył.
      Uświadomiłam sobie, jak dawno nie słyszałam jego głosu.
     Przestań!
- Czego chcesz? - warknęła Ludmiła, nagle pojawiając się u mojego boku.
     Otoczyła mnie cała reszta przyjaciół. Wyglądali jak rycerze, którzy za wszelką cenę będą bronili ,,swojego". Ich obecność napełniła mnie pewnością siebie. Dopóki mam ich przy sobie, nie muszę się niczego bać. 
- Chciałbym porozmawiać ze Stefy. - odpowiedział lekko poddenerowany Tomas.
     Wzięłam głęboki oddech. Postąpiłam jeden krok do przodu, oddalając się od przyjaciół, a przybliżając się do Tomasa. Mimo wszystko musiałam z nim porozmawiać. Chciałam wiedzieć, co ma jeszcze do powiedzenia po tym wszystkim. Rzuciłam przyjaciołom lekki uśmiech, by się nie martwili i odeszłam z Tomasem w ustronne miejsce, gdzie nie było tak głośno.
- A więc, co tutaj robisz? - zapytałam.
     Walczę o twoje uznanie. Słowa, które kiedyś wypowiedział, pojawiły się niespodziewanie wśród moich zagmatwanych myśli.
- Muszę ci wszystko wyjaśnić. - westchnął Tomas.
     Spuściłam wzrok. Co takiego on chciał mi wyjaśniać? Co jeszcze było dla niego niejasne?
- Czy ty kiedykolwiek coś do mnie czułeś? - wyrzuciłam z siebie to, co mnie dręczyło najbardziej.
      Czuję do ciebie coś wielkiego - czy to nie on kiedyś to powiedział? Mam wrażenie, że wtedy to był zupełnie inny Tomas. Na pewno nie ten sam, który teraz stoi przede mną i próbuje przeprosić za tysiące błędów, które zniszczyły nasz związek.
- Oczywiście, że tak. - w jego głosie słychać było smutek. - Kochałem cię i nadal kocham. Teraz już to wiem i chciałbym, byś ty także wiedziała.
Jak ważna dla niego jestem? Najważniejsza na świecie. Czy gdybym naprawdę była tylko jego zabawką, ciągle by się o mnie starał? Może rzeczywiście kochał mnie, mój uśmiech i to, jaka jestem, tak jak zawsze mówił? Ślicznie się uśmiechasz. Powinnam pozwolić mu ponownie wkroczyć do mojego życia? A co, jeśli znowu je zniszczy i sprawi, że wszystko straci sens?
- Nie chcę już więcej cię ranić, Stefy. - przerwał moje rozmyślania, podchodząc do mnie powoli. - Byłem tchórzem, ale już pozbyłem się strachu. Nie boję się niczego. Możemy pokonać przeciwności razem.
Powinnam? Cieszmy się życiem. Może nie. Ale tak bardzo chcę znowu być szczęśliwa. A tylko on może dać mi bezgraniczne poczucie szczęścia. 
I ta szczerość w jego oczach.
~,~
Ludmiła
Gdzieś głęboko czułam, że w końcu uda mi się między nich wpasować. Wszyscy jesteśmy do siebie tak podobni, a jednocześnie zupełnie różni. Uzupełniamy się i tak jest dobrze. Nie czuję się przy nich skrępowana, bo wiem, że jestem dla nich ważna. Oni dla mnie także - zdaję sobie sprawę z tego, że bez nich nie zaszłabym tak daleko. Jestem lepszym człowiekiem dzięki przyjaciołom. I nie zamieniłabym ostatniego czasu w moim życiu na nic innego. Wreszcie mogę całkiem szczerze powiedzieć, że szczęście zagościło w moim sercu.
- O czym rozmyślasz, Lu? - zapytała Naty, siadając obok mnie wraz z Fran i Cami.
Popatrzyłam na przyjaciółki i uśmiechnęłam się do nich.
- O tym, jak ostatnie wydarzenia mnie zmieniły. - odpowiedziałam. - Czuję, że wreszcie jestem szczęśliwa.
- Wszyscy tak czujemy, Lu. - odezwała się Camila. - Dopóki będziemy się trzymać razem, to szczęście nie ucieknie.
Uśmiechnęłam się do nich jeszcze raz. Po chwili dosiedli się do nas pozostali. Byliśmy w salonie w domu Violetty, by świętować z okazji dość zaskakującego zakończenia reality. Finał konkursu odbył się normalnie, bez żadnych niespodzianek. Jednak podczas ogłaszania wyników Pablo zaskoczył wszystkich, mówiąc, że każdy z osobna jest zwycięzcą. Wyjaśnił nam, że uświadomił sobie, iż nie warto podsycać między nami rywalizacji. Powinniśmy zrozumieć, że wszyscy jesteśmy utalentowani. Dawnej Ludmile bardzo by się takie zakończenie konkursu nie spodobało. Ale nie czuję nic prócz bezgranicznego szczęścia. Bardzo się zmieniłam.
- Co tam, moja księżniczko? - Federico usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
Zachichotałam pod nosem, słysząc to określenie. Nigdy mi się nie znudzi słowo ,,księżniczka" wypowiadane przez niego pod moim adresem.
- To samo, co dziesięć minut temu. - odpowiedziałam z przekąsem. - Czy ty masz sklerozę, grzyweczko?
Federico udał oburzonego i odwrócił się do mnie plecami. Od razu wyczułam, że pan Pasquarelli ma ochotę na przekomarzanki, więc szturchnęłam go w plecy, a gdy nie zareagował, pociągnęłam go za włosy. Na to zareagował aż nazbyt szybko i żwawo, bo aż spadłam z kanapy.
- Boże, Fede, masz za dużo energii! - zawołałam, gramoląc się z powrotem na nogi.
Federico przybrał skruszoną minę i pomógł mi wstać.
- Przepraszam, ale wiesz, że moich włosów nie można dotykać. Reaguję zbyt emocjonalnie, i ty doskonale to wiesz, więc tak naprawdę to... - zaczął swoją paplaninę.
Uciszyłam go machnięciem ręki. Wiedziałam, że jeśli się rozgada, to nie przestanie przez bardzo długi czas i w końcu wyjdzie na to, że wszystko jest moją winą. Federico jeszcze nie zdążył sie zorientować, że na mnie po prostu nie można zrzucić winy, bo jestem zbyt sprytna, ale nadal próbuje. Między innymi za ten upór go kocham, chociaż czasami, albo może nawet częściej niż czasami, doprowadza mnie do szału i mam ochotę wyrwać mu te wspaniałe włosy. Cóż, nikt nie jest idealny. Dałam mu krótkiego buziaka, by nie był taki naburmuszony przez resztę wieczoru, ale on zaczął domagać się jeszcze jednego, więc uderzyłam go w ramię. 
- Leon, przestań! - nasze przekomarzanki przerwało pojawienie się Leona i Violetty. - No błagam, przestań!
Leon był umazany bitą śmietaną i z całych sił próbował tak zbliżyć się do Violetty, by ją także upaćkać. Ona usiłowała się bronić, co dość komicznie wyglądało. Zachichotałam pod nosem, nie chcąc im przerywać, ale Federico i Maxi byli mniej dyskretni i roześmiali się na cały głos, psując całe przestawienie. Razem z Naty zgromiłyśmy chłopców wzrokiem, oni jednak tylko się szeroko uśmiechnęli w odpowiedzi. Leon zadowolił się upaćkaniem bitą śmietaną policzka Violetty i posadził ją sobie na kolanach, wycierając ręce w chusteczkę.
- No dobra, to co będziemy robić? - zapytał Marco.
Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, do czego zdążyłam się już przyzwyczaić. Tak jest za każdym razem i nawet mi się to podoba - razem jesteśmy niczym wielki wulkan energii, której nikt nie może powstrzymać. Nas nikt nie może powstrzymać. 
- Może przywitacie mnie, tak na początek?! - przez naszą wesołą paplaninę przebił się znajomy głos.
Wszystkie głowy zwróciły się w stronę drzwi wejściowych, przez które nie wiadomo kiedy weszła do domu wysoka kobieta o pięknym, jaśniejącym uśmiechu. Na początku nikt nic nie mówił, chyba wszyscy byliśmy zbyt zszokowani. A ona tylko się uśmiechała i czekała. Nie miała wątpliwości, że tęskniliśmy i jesteśmy naprawdę szczęśliwi na jej widok, bo za dobrze nas znała. Wiedziała, że musimy ochłonąć. Za dużo szczęścia jak na jeden dzień. 
- Angie, do jasnej ciasnej! - pisnęła Violetta, zrywając się na równe nogi.
Leon roześmiał się na te słowa i także wstał, podchodząc do kobiety. Oboje z Violettą przytulili się do niej, zanosząc się śmiechem. Znaczy się, Viola chyba jednocześnie płakała, ale kto ją wie. Po chwili dołączyła się do nich Francesca, Camila, Naty, Stefy i chłopaki, chociaż z lekkim ociąganiem. ,,Faceci" - pomyślałam. Jednak w końcu tylko ja pozostawałam poza tym kręgiem witającym Angie. Nie wiedziałam, czy powinnam do niej podchodzić. Ale zaraz przypomniałam sobie jej słowa pod moim adresem, które znalazły się w liście pożegnalnym. ,,Powiedz Ludmile, że tak naprawdę wcale się nie myliła, bo rzeczywiście błyszczała jak gwiazda każdego dnia". I już nie miałam wątpliwości co do tego, co powinnam zrobić.
- Jak dobrze cię widzieć, Angie! - zawołałam, dołączając się do grupowego uścisku.
Nikogo nie zdziwiło moje zachowanie, nikt nie rzucił mi spojrzenia mówiącego, że Ludmiła Ferro tak się nie zachowuje. Bo ta Ludmiła tak się zachowuje, to jest nowa, lepsza Ludmiła. Angie mrugnęła do mnie przelotnie, czego chyba nikt oprócz mnie nie zauważył. Ale ja doskonale zdawałam sobie sprawę, co nauczycielka chciała przekazać mi tym gestem.
     ,,Nareszcie, Lu. Zawsze wiedziałam".

No cześć, przepraszam za opóźnienia (kolejny raz), po prostu kompletny brak czasu. Kocham Was i nigdy nie przestanę! <3
Buziaki, M. ;*