wtorek, 24 grudnia 2013

Maddy składa życzenia, czyli wielkie wydarzenie.

Witam Was w ten piękny dzień, obfity w śnieg i w ogóle! 
     Chciałam Wam wszystkim złożyć życzenia, bo już tak wielu osobom dzisiaj wysłałam wiadomość o treści "Wzajemnie", że zaczynam myśleć, iż jestem naprawdę niemiła. 
     Wesołych Świąt, duuuużo miłości i prezentów, żeby jedzenie poszło w cycki i w bicepsy, szczęśliwego Nowego Roku i wszystkiego, co sobie wymarzyliście, kochani! <3 Nie jestem dobra w składaniu życzeń i może dlatego zawsze czekam, aż inni się za to zabiorą, a potem odpisuję coś w stylu "Wzajemnie". A jakie cyrki są przy dzieleniu się opłatkiem, kiedy to Madzia stoi na środku pokoju i czeka, aż wszyscy po kolei do niej podejdą (nie robią tego). Hm, moje życie jest żałosne.
     Tak, zgadza się, teraz powinniście napisać mi, jaka to jestem super i wspaniała. :) Hihi, ja zua.
     Co do rozdziału, to wiem, że nie ma go już jakiś czas, ale na razie raczej nie będzie. Są święta i nie mam czasu na pisanie. W piątek postaram się wziąć za rozdział i może w weekend go wstawię. A tymczasem się z wami żegnam, jeszcze raz życzę wesołych świąt i pamiętajcie, że Was kocham! <3
Buziaki, 
M. ;*

niedziela, 15 grudnia 2013

Violetta Story - Chapter 55.

Violetta Story, chapter 55.

Violetta
     Od incydentu z Tomasem coś się zmieniło w moim sposobie postrzegania uczucia, którym darzy mnie Leon. Wcześniej traktowałam jego miłość do mnie jako... Jako nagrodę, coś, co dostałam w prezencie od niego. Nie potrzeba było dużo czasu, bym ja odwzajemniła jego uczucie i zrozumiała, że to właśnie on od samego początku był mi przeznaczony. A więc była to dla mnie swego rodzaju nagroda za dobre sprawowanie. Dopiero, gdy zobaczyłam to cierpienie w jego oczach, które nie było spowodowane tym, że go zraniłam, ale strachem, uświadomiłam sobie najważniejszą rzecz. Tak naprawdę każde z nas boi się miłości i tego, co potrafi ona zrobić z człowiekiem. Nawet ktoś taki jak Leon Verdas, ktoś, kogo do tej pory uważałam za niezniszczalnego. Owszem, widziałam tysiąc razy, jak cierpi, czasami przy mnie płakał i nigdy mi to nie przeszkadzało, bo przecież każdy ma chwile słabości. Ale gdzieś podświadomie cały czas wierzyłam w to, że nie tyle Leona nic nie może złamać, ale jego miłości. Że jego miłość jest nieskończona, nie wyłącznie ta, którą mnie obdarował, również ta, którą darzy swoich rodziców, przyjaciół, muzykę. Pomyliłam się, bo nic nie jest nieskończone. I właśnie to wyczytałam z jego oczu, gdy w nie spojrzałam. Zdałam sobie sprawę z tego, że nasza miłość nie jest najsilniejsza na świecie, bo w wielu aspektach jesteśmy po prostu niczym dzieci, które dopiero się uczą. 
- Leon. - wyszeptałam. - Chyba jeszcze wiele musimy się nauczyć.
     Odwrócił się do mnie i zobaczyłam na jego twarzy lekki uśmiech.
- Wiem. - odparł cicho. - Ale nie wiem, czego powinniśmy się nauczyć.
     Westchnęłam i splotłam nasze dłonie ze sobą. Zawsze zadziwiało mnie to, jak idealnie do siebie pasują. Tak jakby zostały stworzone dla siebie nawzajem. 
- Musimy nauczyć się ufać. - powiedziałam. - I kochać tak mocno, że aż strach pomyśleć.
     Poczułam jego oddech na policzku i po chwili szeptał mi już do ucha najpiękniejsze słowa na świecie.
- Już cię kocham tak mocno, że aż strach pomyśleć.
     Uśmiechnęłam się i objęłam rękoma jego szyję, by się do niego przytulić. Pachniał tak samo, jak zawsze - ładnie i znajomo. 
- Zawsze można kochać jeszcze mocniej, Leon. - wymamrotałam, wtulona w jego koszulę. - Zawsze.
     Pogłaskał mnie po plecach i oparł brodę na czubku mojej głowy. 
- A więc nauczmy się kochać mocniej.
~,~
Tomas
     Cały ten czas próbowałem sobie samemu udowodnić, że zapomniałem o Violetcie i to, co do niej czułem, nie było prawdziwą miłością. Gdy zakochałem się w Stefy, to było dla mnie coś niezwykłego. Wiedziałem, że chcę o nią zawalczyć i tym razem mi się uda. Czułem to. Czułem, że Stefy jest mi przeznaczona. Wszystko układało się idealnie. No, może nie tak do końca, bo ostatnimi czasy Stefy była narażona na cierpienie. Sprawa z jej ojcem, mieszkanie u babci... Ale byłem przy niej cały czas. Wystarczyło kilka sekund, by zepsuć to, co budowałem tyle czasu. Wystarczyło tylko kilka słów wyśpiewanych przez Violettę Castillo tym anielskim głosem. I od razu w mojej głowie uroiła się myśl, że ona napisała to dla mnie. Dlaczego? Przecież doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że ona kocha Leona. A ja kocham Stefy. Ale czy na pewno? Gdyby moja miłość do niej była prawdziwa, to nie próbowałbym pocałować Violetty.
- Tomas! - nie zdążyłem zapukać, a Stefy otworzyła drzwi i rzuciła mi się na szyję.
     A ja, kolejny raz udowadniając, że jestem kompletnym idiotą, po prostu zesztywniałem i nie odwzajemniłem jej uścisku. Ona jakby od razu wyczuła moje napięcie i odsunęła się powoli, nie wiedząc, dlaczego tak się zachowuję. Patrzyła na mnie tymi swoimi brązowymi oczami, które zawsze kojarzyły mi się z wielką fabryką czekolady. I nie odezwała się ani słowem. Tylko czekała. Czekała na wyjaśnienia.
- Chyba straciłem kontrolę. - wyszeptałem po dłuższej chwili milczenia.
     Zamknęła za sobą ostrożnie drzwi, by za bardzo nie hałasować i złapała mnie za rękę. Zaprowadziła mnie do ogrodu, który mieścił się na tyłach domu jej babci, gdzie obecnie mieszkała ze swoją mamą. Między zadbanymi grządkami kolorowych kwiatów ciągnęła się wąska dróżka, którą dotarliśmy do pewnego rodzaju zagajnika. Tam, w cieniu drzew, usiedliśmy naprzeciw siebie. Nie widziałem dokładnie jej twarzy, bo słońce zaczęło zachodzić, ale w jej oczach wyraźnie malowało się skonsternowanie i smutek.
- Powiedz mi, o co chodzi, Tomas. - poprosiła cicho.
     Wziąłem głęboki oddech i już chciałem zacząć swoją przemowę, którą naprędce wymyśliłem, gdy Stefy prowadziła mnie między krzewami do tego miejsca, kiedy uświadomiłem sobie, że kompletnie zapomniałem, co tak naprawdę chciałem powiedzieć. Wszystkie słowa wyleciały mi z głowy, chociaż byłem pewien, że zaledwie sekundę temu stanowiły dość składną i sensowną całość. A więc z moich ust wydostało się tylko jedno, wypowiedziane niewyraźnie zdanie:
- Próbowałem pocałować Violettę.
     Miałem ochotę palnąć się otwartą dłonią w czoło, wykrzyczeć do samego siebie, że jestem największym palantem na świecie, zdzielić się swoją własną pięścią w twarz, byleby tylko uświadomić jej, że wcale nie chciałem tak bezpośrednio tego powiedzieć. Ale nie zrobiłem nic z tych rzeczy. Zamiast tego wpatrywałem się w jej oczy, w których momentalnie pojawiło się niedowierzanie. Nie spodziewała się tego po mnie. Przecież byliśmy razem tacy... szczęśliwi. Tak szczerze, to sam się tego po sobie nie spodziewałem. Moje słowa były trafne. Straciłem kontrolę.
- Dlaczego? - zapytała. 
     Nie powiedziała nic wymyślnego, ale jednak poczułem niebywały ból w sercu, bo ją zraniłem. Nie okazywała tego, ale ja zbyt dobrze ją znałem.
- Nie wiem. - odparłem. - Straciłem kontrolę.
- Kochasz mnie? - ledwo zdążyłem dokończyć, a ona już zadała następne pytanie.
     Pytanie, na które w tamtym momencie nie znałem odpowiedzi. A przynajmniej tak myślałem, bo gdy otworzyłem usta, tak naprawdę nie wiedząc, co chcę powiedzieć, wydobyła się z nich deklaracja miłości. 
- Kocham cię. 
     Miałem świadomość, że następnego dnia może się okazać, iż tak naprawdę nigdy nie wiedziałem, co oznacza kogoś kochać. W kilka godzin wszystko co ważne w moim życiu stanęło pod znakiem zapytania. Tak wiele może się zdarzyć w pozornie krótkim czasie.
- A ja ciebie. Więc co się, do jasnej cholery, dzieje? - Stefy ukryła twarz w dłoniach.
     Zbliżyłem się do niej, ostrożnie, nie wiedząc, jak zareaguje. Objąłem ją delikatnie, a ona wtuliła się we mnie, chociaż powinna mnie odepchnąć. Powinna mnie nienawidzić.
~,~
Ludmiła
     Uczucia i myśli, a raczej ich nadmiar, zaczynały mnie powoli denerwować. No bo, jak to jest, że gdy ich nie ma, że gdy czujesz pustkę, to pragniesz coś poczuć, a kiedy już czujesz, to masz ochotę krzyczeć i rzucać przedmiotami? To takie paradoksalne i niesprawiedliwe. Sama już tak naprawdę nie wiem, czego chcę. Z jednej strony uważam, że miłość jest kompletną stratą czasu. Miłość oznacza cierpienie. A z drugiej strony zastanawiam się, dlaczego ludzie lgną do tego uczucia jak ćmy do światła. Co ono takiego daje? Pozorne szczęście? Owszem. Pozorne. 
- Cześć. - odwróciłam gwałtownie głowę i ujrzałam Leona.
     Jego twarz prześladowała mnie w snach od dłuższego czasu, tak samo jak Federica. Tyle, że w sprawie z Verdasem nic nie było aż tak skomplikowane jak z Pasquarellim. Bo w końcu od zawsze wychodziłam z założenia, że bez przyjaciół jesteś nikim. Przyjaźń jest tego rodzaju wartością, która zostaje na zawsze i nigdy nie odchodzi, o ile jest prawdziwa, oczywiście. Na chwilę zbłądziłam, ale na szczęście udało mi się wrócić do prawdziwej siebie i teraz wiem, że zawsze skrycie w to wierzyłam. 
- Hej, Leon. - odpowiedziałam. 
     Powinnam dodać coś w stylu "miło cię widzieć", albo nawet oszczędzić sobie te zwroty grzecznościowe i przejść do sedna, czyli do wyboru piosenki na reality, ale nie powiedziałam już nic. Tylko patrzyłam na  niego szeroko otwartymi oczami, jakbym widziała go po raz pierwszy od bardzo długiego czasu. W pewnym sensie była to prawda, bo od zerwania nie zwracaliśmy na siebie większej uwagi. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę z tego, że moje serce o nim nie zapomniało. Że cały ten czas czekało, aż nadejdzie odpowiedni moment, by podszepnąć mi słowa prawdy. Zawsze chciałaś, by był dla ciebie niczym anioł stróż. Przyjaciel na dobre i na złe.
- Masz już jakieś sugestie co do piosenki? - zagaił Leon, siadając na krześle naprzeciw mnie.
     Przygryzłam wargę i spuściłam głowę, co ostatnio często mi się zdarzało. Coś wewnątrz mnie bezustannie hamowało moje zwykłe instynkty, jak na przykład to, że jeśli ktoś zadaje ci pytanie, to nie możesz odpowiedzieć jednoznacznie. Kiedyś stosowałam się do tej zasady i chyba nie było to niczym złym czy niestosownym. Starałam się po prostu być na swój sposób tajemnicza, by każdy, kto napotka mnie na swojej drodze, musiał się zatrzymać i zastanowić, kim naprawdę jestem. 
- Wiesz, Ludmiła, nie mamy zbyt dużo czasu. - kontynuował Leon, gdy zorientował sie, że nie mam zamiaru odpowiedzieć na jego pytanie. - Jeśli dzisiaj pozostaniemy na etapie gapienia się na siebie, to możemy uznać, że przegrana w reality jest naszym celem.
     Uniosłam wzrok, odrobinę zdziwiona jego wypowiedzią.
- Ja rozumiem, że nie było między nami ostatnio dobrze. - westchnął. - Tak szczerze, to sam nie wiem, jak było. Ale było, minęło, musimy żyć tym, co jest i będzie.
     W myślach przyznałam mu rację, chociaż nie dałam tego po sobie poznać. Tak naprawdę nie miałam pojęcia, jak powinnam się w stosunku do Verdasa zachować. W jaki sposób miałam mu oznajmić, że chciałabym zostać jego przyjaciółką?
- Mam piosenkę. - wyrzuciłam z siebie. - Zaśpiewać? - chciałam, by jak najszybciej przestał tak na mnie patrzeć.
    Westchnął i skinął głową, więc przymknęłam na chwilę powieki i zaczęłam śpiewać.

Es seguro que me oíste hablar
de lo que se puede hacer,
de la magia que tiene cantar
y de ser quien quieres ser
Ya no importa qué pueda pasar,
sino lo que tú has de hacer,
el color que uses al pintar,
lo que pienses y el pincel

     Gdy skończyłam, otworzyłam oczy. Spodziewałam się wszystkiego - Leon mógł zacząć bić mi brawo i wychwalać piosenkę, mógł mnie wyśmiać i powiedzieć, że ten tekst jest do bani i do tego, o zgrozo, fałszowałam, ale zrobił coś zupełnie innego. Z jego ust wydostało się pytanie, które sama sobie od dłuższego czasu zadawałam. 
- Kochasz Federico? - zabrzmiało to raczej tak, jakby już był pewien, ale tylko się upewniał.
     Bo nie potrafił uwierzyć w to, że Ludmiła Ferro mogła kogoś pokochać. W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że znam odpowiedź na pytanie, które mi zadał.
~,~
Camila
     Siedziałam z podkulonymi nogami pod ścianą Studio, czekając na Francescę. Czułam energię bijącą od mijających mnie ludzi. W tej szkole zawsze rano panowała trudna do opisania atmosfera. Tak gorąca, jakby wszyscy szykowali się do skoku. I rzeczywiście, w pewnym sensie, tak było - atakowaliśmy świat swoją muzyką, a ranek był czasem, by się do wszystkiego dobrze przygotować. By znowu zaskoczyć, zszokować i pokazać, że muzyka to my. 
- Cześć, Cam! 
     Poczułam się dokładnie tak jak kilka tygodni temu, gdy jeszcze byłam z Danielem i przybiegł do mnie rano, by oznajmić, że zabiera mnie na koktajl. Siedziałam wtedy w tym samym miejscu i także czekałam na Francescę. Włoszka była później zdenerwowana, bo pod namową Daniela poszłam na ten koktajl do Resto i jakimś sposobem się minęłyśmy. Przez bitą godzinę łaziła po Studiu, szukając mnie, a okazało się, że poszłam do miejsca, z którego ona chwilę wcześniej wyszła. Później śmiałam się z tej sytuacji cały następny dzień, bo była tak absurdalnie zabawna. Tym razem jednak to wspomnienie wywołało tylko nieprzyjemne ukłucie w sercu. Bo wtedy byłam jeszcze z Danielem i wszystko się na pozór dobrze układało. Jesteście przyjaciółmi. A tobie to pasuje. Potrząsnęłam głową, by odgonić od siebie myśli dotyczące tego, co tak naprawdę mi pasuje, a co nie. Uśmiechnęłam się do Daniela, gdy usiadł obok mnie na podłodze.
- Jak ci mija dzień? - zapytał, spoglądając na mnie.
     Zaśmiałam się cicho i odgarnęłam włosy z twarzy.
- Dopiero się zaczął. - odparłam z rozbawieniem. - Ale jak na razie nie jest źle.
- Nie jest źle? - zdziwił się Dan, unosząc brwi. - Chyba trzeba cię trochę rozweselić. 
     Odsunęłam się od niego nieznacznie, bo za każdym razem, gdy chciał mnie "rozweselić", kończyło się to na strasznie głupich lub wstydliwych sytuacjach z udziałem nauczycieli Studio lub funkcjonariuszy pilnujących porządku w pobliskim parku. On tylko parsknął śmiechem, gdy zauważył moją niepewność i wyciągnął otwartą dłoń w moją stronę.
- Cukierek specjalnie dla ciebie. - mrugnął do mnie żartobliwie.
     Przyjrzałam się z podejrzliwością cukierkowi, który chciał mi ofiarować. Aż za dobrze znałam to opakowanie. Klejący się idiota. Myślałam, że Maxi już zrezygnował z przynoszenia ich do Studio, ale jednak. A to ci dopiero głupek!
- Nie chcę. - zaprotestowałam. - Próbujesz mnie rozbawić czy pozbawić umiejętności otwierania ust na najbliższy tydzień?
     Daniel znowu się roześmiał, na co uniosłam brwi. Coś ewidentnie było z nim nie tak. To znaczy... Zachowywał się tak, jak kiedyś. Wszystko obracał w żart, śmiał się co dwie sekundy i sprawiał wrażenie kogoś, kto nie traktuje życia na poważnie. Takiego go zawsze najbardziej lubiłam, ale ostatnimi czasy odkryłam jego inne oblicze. Nie powiem, żeby mnie ono odrzuciło, wręcz przeciwnie. Daniel zrównoważony, z poważną miną to całkiem coś innego niż Daniel próbujący zakleić ci usta cukierkiem. Ale chyba w każdej wersji roztacza wokół siebie tą charakterystyczną aurę, która kojarzy mi się tylko z nim. 
- No wiesz, czasami zbyt dużo mówisz. - zażartował Dan. - Nie pogardziłbym chwilą ciszy. 
     Uderzyłam go mocno pięścią w ramię, na co podskoczył i teatralnym gestem złapał się za miejsce, w które go walnęłam.
- Nie waż się żartować z gadatliwości Camili Torres. - rozległ się rozbawiony głos i ujrzeliśmy Francescę.
     Włoszka usiadła obok nas, uśmiechając się promiennie. Normalnie pewnie bym się ucieszyła, że jest wesoła, ale tym razem jej uśmiech wyglądał dosyć upiornie. Tak szczerze, to uśmiechała się trochę jak psychopata cuchnący alkoholem, który ma zamiar do ciebie podejść i podarować ci cukierka. Nieraz takiego spotkałam i nigdy nie lubiłam tego rodzaju okazywania uczuć.
- Przestań się tak uśmiechać, Fran. - pogroziłam jej palcem. - Wyglądasz jak ten facet, który...
     Francesca zatkała mi usta dłonią i zgromiła mnie wzrokiem. Jej ręka stłumiła mój śmiech. Fran nigdy nie lubiła, gdy wspominałam o sytuacjach, kiedy to facet z butelką piwa szedł za nami aż pod samo Studio, podśpiewując sobie pod nosem. Wiedziałyśmy, że jest niegroźny, bo znali go wszyscy uczniowie Studio, ale i tak uciekałyśmy, żeby go zgubić. On  nic sobie z tego nie robił i udawało mu się jakimś cudem dojść z nami do szkoły. Pewnego razu wyznał Fran, że się w niej zakochał i zaprosił ją na kolację, co Włoszka niezbyt dobrze wspominała. Mówiła, że śmierdział gorzej od śmietnika, gdy stał zaledwie dwa kroki od niej. 
- No dobra, dobra. - odsunęłam się od niej ze śmiechem. - Ale przecież to był całkiem spoko koleś. Nie rozumiem, dlaczego go odrzuciłaś. 
     Daniel, nie wiedząc o co chodzi, spojrzał dziwnie na Francescę, która zakryła twarz dłońmi i jęknęła.
- Nie pytaj. - machnęłam ręką ze śmiechem. 
     Daniel zawtórował mi, ale skutecznie uciszyło nas kolejne mordercze spojrzenie ze strony panienki Resto. Wyglądała na autentycznie zdenerwowaną, ale pod tą maską kryło się lekkie rozbawienie, które próbowała przed nami ukryć.
- Idziemy na zajęcia. - zarządziła Fran, podnosząc się z posadzki. - Zawarliście jakiś pakt, ja to wiem. A teraz próbujecie mnie pogrążyć!
     Ja i Dan zachichotaliśmy pod nosem, żeby jeszcze bardziej nie rozjuszyć Francesci i wstaliśmy. Posłusznie podążyliśmy za nią do sali, w której zaraz miały się odbyć zajęcia z Beto. Uśmiechałam się cały czas, czując, jak dłoń Daniela co chwilę ociera się o moją. Szliśmy blisko siebie, zapominając o dystansie, który przecież miał nas dzielić.
~,~
Lara
     Niestety nigdy nie byłam kimś, kto lubi odbijać facetów innym dziewczynom. Pewnie gdybym miała w sobie na tyle jadu, by się to udało, to spróbowałabym przekonać Leona Verdasa do tego, że powinien pokochać mnie i zapomnieć o Violetcie. Ale, na swoje własne nieszczęście, zdawałam sobie sprawę z jednej rzeczy - nie ważne, jak mocno bym się starała, on i tak dalej myślałby o Violetcie. Wpadł po uszy, dokładnie tak, jak ja. Przynajmniej to nas łączy. No i motory, pragnienie adrenaliny i tego wiatru we włosach. Tak naprawdę to jesteśmy do siebie podobni pod wieloma względami. Ale co to zmienia? Przeciwieństwa się przyciągają, a jego przyciągnęła niewinna panienka Castillo.
     Choćbym nie wiem jak bardzo chciała to zmienić, nie potrafię polubić Violetty. Pewnie jest to skutek tego, iż Leon ją kocha, ale... Nie wiem, czy w jakiejkolwiek innej sytuacji mogłabym się do niej przekonać. Jest taka... idealna. Nieskazitelna, wiecznie piękna, nigdy się nie potyka, ma ten swój niepowtarzalny talent muzyczny. Jest takim rodzajem dziewczyny, na której tle wszyscy blakną. Pewnie ona tego nie widzi, bo jest taka uczynna i dobra dla wszystkich, ale to prawda. Blask Violetty Castillo przyćmiewa całą resztę świata. I właśnie to mnie w niej denerwuje - uważa się za taką zwykłą, przeciętną, bo to widać po jej zachowaniu, ale w rzeczywistości... Chyba byłabym bardziej skłonna ją lubić, gdyby wszystkim naokoło opowiadała, że jest najlepsza i najpiękniejsza. 
     A ja? Ja przy niej czuję się taka malutka. Góruje nade mną nie tylko dzięki obcasom, jest po prostu wyższa. Zawsze byłam bardzo niska, do tego nie mam tych niekończących się, zgrabnych nóg, które ona posiada. Moja cera nie promienieje tak jak jej, moje włosy nie są tak błyszczące jak jej. Na dodatek ona umie śpiewać i tańczyć, a ja naprawiać motory. Ona nosi sukienki, a ja spodnie na szelkach. Nie chcę się zmieniać, bo zawsze lubiłam siebie taką, jaka jestem. Ale przy Violetcie chyba każdy czuje się taki... nijaki. I każdy gdzieś tam głęboko pragnie być taki, jak ona.
- Myślisz o Leonie? - obok mnie pojawił się Nico.
     Odgarnęłam do tyłu włosy związane w wysoki kucyk i westchnęłam.
- Tak właściwie to o Violetcie.
     Nico uniósł brwi i usiadł na krześle.
- To jego dziewczyna? - zapytał.
     Odrzuciłam ze złością ścierkę usmarowaną olejem i usiadłam obok niego. Uświadomiłam sobie, że przecież jestem na niego zła i nie powinnam mu się zwierzać. Ale spojrzałam na niego i zrozumiałam, że nikt inny mnie nie wysłucha. Lepsze to niż nic.
- Tak. - odparłam cicho. - Widziałeś ją, jest piękna, ma długie nogi, umie śpiewać. Do tego jest miła, skromna i uczynna. Nigdy bym jej nie dorównała, gdybym spróbowała przekonać Leona...
     Nico objął mnie ramieniem, chcąc mi dodać otuchy. Nie poczułam się tak, jak gdy Leon mnie obejmował (chociaż dla niego to było pewnie jak obejmowanie kumpla), ale było mi miło. Tak jakby przytulał mnie tata, albo starszy kuzyn, który chce ci pomóc. 
- Wiesz, Lara, to chyba nie jest odpowiedni moment, ale muszę ci coś powiedzieć. - odezwał się nagle Nico.
     Z przerażeniem stwierdziłam, że może zaraz mi wyznać, że mu się podobam. Przecież sekundę temu myślałam o tym, że w jego objęciach czuję się kochana i bezpieczna, ale w inny sposób. Tak jakby był moim starszym braciszkiem. Nigdy nie myślałam o nim w romantyczny sposób, dopóki nie wypowiedział tych kluczowych słów - muszę ci coś powiedzieć. Przełknęłam ciężko ślinę i przygotowałam się na to, co miał mi zaraz oznajmić.
- Jestem twoim bratem, Lara. - powiedział.
     Nawet w innym życiu bym się tego nie spodziewała.
~,~
Naty
     Pracowanie w parze z Francisco to istna tortura. Nie chciałabym nikogo obrażać ani nic, ale on naprawdę chyba zapomniał, w jaki sposób rozmawia się z ludźmi. Nie jestem jakimś specem w kwestii komunikacji międzyludzkiej, ale jednego jestem pewna: Francisco ma wielki problem z nieśmiałością. Odzywa się tylko pod przymusem, kiedy go o to poproszę, a czasami i tak muszę mu powtarzać po pięć razy, że powinien włączyć się do dyskusji, która dyskusją nie będzie, jeśli będę gadała sama do siebie. Mieliśmy do tej pory dwie próby, a udało nam się jedynie wybrać piosenkę i ustalić, że najlepiej by było, jakby Francisco nie śpiewał. Próbowałam mu wmówić, że przecież jeśli oboje zaśpiewamy określone partie piosenki, to będzie ciekawiej, ale on się uparł. Oświadczył, że nie zaśpiewa przed publicznością i przez resztę próby się nie odzywał. 
- Naty. - z zamyślenia wyrwał mnie głos Francesci. - Idziesz ze mną na zakupy? Cami poszła z Danielem na koktajl.
     Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się lekko.
- Jasne, że idę. - odparłam. - A co ze Stefy i Violą? - zmarszczyłam brwi.
     Francesca westchnęła cicho i odwróciła wzrok. Ostatnio usilnie próbowałyśmy zebrać się w piątkę, wszystkie razem, ale ciągle coś przeszkadzało. Stefy od kilku dni nie przychodziła do Studio, Viola wiecznie zabiegana za każdym razem obiecywała, że następnego dnia znajdzie czas... A z kolei Camila najpierw była smutna z powodu Daniela i nie miała ochoty na wyjścia, a gdy już się z nim pogodziła, to postanowiła odbudować ich relacje i cały czas wolny przesiadywała w jego towarzystwie.
- Naty, a może zapytaj Ludmiłę, czy nie chciałaby z nami pójść. - odezwała się niepewnie Fran.
     Otworzyłam szeroko oczy. Do tej pory temat mojej przyjaźni z Lu był zakazany w towarzystwie Fran, Cami, Violi i Stefy, a z kolei przy Ludmile lepiej było nie mówić o przyjaciółkach. Nie byłam pewna, czy to kiedykolwiek się skończy, miałam czasami dość. Ale brnęłam w to dalej, nie chcąc nikogo pospieszać. 
- Naprawdę? - zapytałam z niedowierzaniem. - Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli...?
     Francesca pokręciła głową i uśmiechnęła się do mnie lekko.
- Ufam ci, Nat. - stwierdziła. - Jeśli ty wybaczyłaś Ludmile, to chyba czas, żebyśmy wszyscy dali jej drugą szansę.
     Złapałam przyjaciółkę za rękę i ścisnęłam ją delikatnie, chcąc jej przekazać to, jak bardzo jestem wdzięczna. Nie wiedziałam, jak to wyrazić słowami. W tamtym momencie odczuwałam taką ulgę i radość, że w oczach stanęły mi łzy szczęścia.
- Chodźmy jej poszukać. - oświadczyłam, ocierając łzy. - Na pewno strasznie się ucieszy.
~,~
Federico
     Byłem właśnie w sali tanecznej i ćwiczyłem kroki do piosenki, którą niedawno napisałem. Musiałem jakoś wyładować emocje, a taniec był na to najlepszym sposobem. Po dwóch godzinach byłem strasznie zmęczony i czułem się, jakby ktoś wypruł mi wszystkie wnętrzności. Ale satysfakcja przyćmiewała to wszystko. Nie pamiętam, kiedy ostatnio udało mi się napisać coś tak radosnego i skłaniającego do tańca. To chyba właśnie ta przysłowiowa ironia losu, że stworzyłem coś tak pozytywnego akurat gdy parszywy humor nie chciał mnie opuścić.
- Federico. - rozległ się cichy głos.
     Odwróciłem się i ujrzałem Ludmiłę. Wyglądała zupełnie inaczej, niż zazwyczaj. Widziałem już chyba z milion masek panienki Ferro, ale tej jeszcze nigdy. Ta Ludmiła patrzyła na mnie z lekkim przestrachem, ale z jej oczu biła pewność. Coś sobie uświadomiła, coś odkryła. Bardzo chciałem się dowiedzieć, co to takiego.
- Cześć. - przywitałem się. 
     Podeszła do mnie bliżej, przygryzając wargę. Oczy miała czerwone, jakby płakała, a gdy odgarnęła długie włosy z bladej twarzy zauważyłem, że obgryzła paznokcie do krwi. Ręce jej się trzęsły. Nie miałem pojęcia, co się święci.
- Coś wiem. - powiedziała.
     Zmarszczyłem brwi i przeczesałem dłonią włosy. 
- Co takiego? - zapytałem. 
     Stanęła w odległości zaledwie dwóch kroków ode mnie. Wystarczyło, żebym wyciągnął rękę i mógłbym odgarnąć nieforny kosmyk włosów opadający na jej czoło. Kiedy się uśmiechnęła, nie mogłem się powstrzymać i rzeczywiście to zrobiłem. Zesztywniała, ale nie odsunęła się. 
- Kocham cię i chyba zawsze tak było. - oświadczyła. - To dziwne, ale myślałam, że nigdy nikomu tego nie powiem.
     Cały świat jakby stanął w miejscu, wszystko dookoła znikło i została tylko ona. Gdyby była kimś innym, zbliżyłbym się do niej i powiedział, że też ją kocham, pocałowałbym ją i... Ale nie. To była Ludmiła Ferro, a przy niej nigdy nie było tak, jak zawsze. Przy niej wszystko się zmieniało i nabierało barw.

Niedawno się zorientowałam, że 9 grudnia minęło dokładnie pół roku od dnia, w którym założyłam tego bloga. Chciałam napisać dla was jakieś dłuższe podziękowania na tę okazję, ale nie dałam rady. Ostatnio mam nawał obowiązków. Ale przecież będzie jeszcze tyle okazji, by wam zaprezentować jakieś obszerniejsze podziękowania. A tymczasem chciałabym wam powiedzieć, że jestem ogromnie wdzięczna za to, że ze mną jesteście. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo moje życie się zmieniło dzięki Wam wszystkim. Dziękuję z całego serca. Nie za wejścia, komentarze czy "taki". Dziękuję za to, że jesteście i czytacie. Nawet jeśli się nie odzywacie i pozostajecie w cieniu.
Buziaki, M. ;*

sobota, 30 listopada 2013

Violetta Story - Chapter 54.

Violetta Story, chapter 54.

Stefy
     Nasze oczy się spotkały. Wstrzymałam oddech. Nigdy nie zwróciłam uwagi na to, że mam identyczne oczy jak tata. Brązowe, głębokie. Takie same. Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę, nie odzywając się. Co mogłam powiedzieć? Witamy z powrotem, tatusiu? Przecież to on zniszczył wszystko.
- Wynoś się. - syknęła babcia głosem, którym bardzo często mama wyganiała mnie do mojego pokoju, gdy była bardzo zła.
     Poczułam na ramieniu mocny uścisk. Odwróciłam głowę i dostrzegłam mamę. Wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. Ledwo trzymała się na nogach i nie zdziwiłabym się, gdyby się pod nią ugięły po puszczeniu mojego ramienia, w które wbijała swoje długie i wypielęgnowane paznokcie. 
- Przyszedłem porozmawiać z moją córką. - odezwał się tata.
     Zatoczyłam się do tyłu, jakbym chciała uciec od tego, co reprezentował sobą tata. Widziałam w nim wszystko, co złe, wszystko, co nienaturalne i dziwne. 
- Nie chcę z tobą rozmawiać. - wyszeptałam, wycofując się powoli.
     Po chwili już mnie nie było. Usłyszałam odgłosy szarpaniny, po czym domyśliłam się, że tata nic sobie nie zrobił z tego, iż nikt nie miał najmniejszej ochoty wpuszczać go do domu. Krzyki, przekleństwa i huk zamykanych gwałtownie drzwi. Nikt nie pobiegł za mną, więc mamie i babci pewnie udało się wyrzucić tatę. 
     Położyłam się na łóżku w moim małym pokoiku i ukryłam twarz w poduszce. Łzy same zaczęły płynąć. 
~,~
German
     Po słowach, które mną wstrząsnęły do głębi, Esmeralda zabrała swoją torebkę i jak gdyby nigdy nic wyszła. Żadnego pożegnania, nic. 
     Miała rację? Czy rzeczywiście nie powinienem związywać się z Jade, wiedząc, jaka jest? Zdawałem sobie sprawę z tego, że ta kobieta jest niczym dziecko - przywiązuje się do ludzi zbyt szybko i później nie umie zapomnieć. Uparcie dąży do swego, nie zważając na to, że cel jest niemożliwy. A jednak zgodziłem się zostać jej narzeczonym, stanąłem na ślubnym kobiercu. Tylko po to, by ją później zostawić. Potrząsnąłem gwałtownie głową, by odepchnąć od siebie te myśli. Do tej pory tak o tym nie myślałem. Nie myślałem o tym, że dawałem jej sprzeczne sygnały i mogła wszystko odebrać nie tak, jak powinna.
- German, nie zadręczaj się. - Ramallo usiadł naprzeciw mnie i uśmiechnął się ciepło.
     Ale ja nie potrafiłem przestać myśleć o tym, że może, w jakiś swój pokrętny sposób, Jade mnie kochała. Myślałem, że to takie jakby zauroczenie, że była ze mną raczej bardziej dla pieniędzy, niż z miłości. Ale to nie jest takie proste, jak mi się wydawało. Esmeralda mi uświadomiła, że mimo swoich postanowień nie udało mi się naprawić wszystkiego. Przeoczyłem jeden szczegół, ale na tyle ważny, że mógł obrócić mój świat o trzysta sześćdziesiąt stopni. 
~,~
Naty
     Nigdy nie poznałam chłopaka imieniem Francisco. Wiem tylko, że Ludmiła zrobiła sobie z niego sługę, gdy ja wreszcie otworzyłam oczy. Ale później nadszedł okres "wielkich zmian", jak zwykłam to ostatnio nazywać, Ludmiła odkryła siebie i przestała pomiatać biednym Francisco. Od tamtej pory niewiele o nim słyszałam. Dopiero, gdy został wybrany do udziału w reality-show, zrobiło się o nim głośniej w Studio. Cami, Maxi, Lu, Leon, Tomas, Violetta, nawet ja - jesteśmy dosyć znani w szkole. Praktycznie każdy wie, kim jesteśmy, częściowo przez to, że w zeszłym roku większość z nas brała udział w reality. Na dodatek niejedna dziewczyna w Studio pragnie takiej pięknej przyjaźni jak ta Cami i Fran, czy takiej miłości jaką darzą siebie Leon i Violetta. Ale o Francisco nikt nie słyszał, aż do teraz. I właśnie on stał się najczęstszym tematem plotek, bo nikt się go nie spodziewał w tegorocznym reality. 
- Cześć! - klepnęłam go w ramię. - Jestem Naty, ty jesteś Francisco. Jesteśmy razem w parze, wiesz, reality i te sprawy. A więc, musimy wybrać piosenkę.
     Chłopak patrzył na mnie oszołomiony, jakby nie rozumiał, dlaczego w ogóle się do niego odzywam.
- Ale... - zająknął się. - Ach, no tak! - klepnął się dłonią w czoło. - Przepraszam, jestem trochę zdezorientowany.
     Zachichotałam i usiadłam na jednym z krzeseł ustawionych pod ścianą sali instrumentalnej. Francisco włożył ręce do kieszeni i odwrócił wzrok.
- Nic nie powiesz? - zniecierpliwiłam się po dwóch minutach oczekiwania na jego słowa.
     Spojrzał na mnie jak na wariatkę. Dopiero w tym momencie dostrzegłam, że jest na swój sposób przystojny. Na pewno nie ma takiej budowy ciała jak Broadway, nie jest tak uroczy jak Maxi ani nie ma tego uwodzicielskiego spojrzenia Leona, ale nie jest też brzydki. Niesforne kosmyki czarnych włosów ułożone w artystycznym nieładzie, duże, niebieskie oczy patrzące na mnie zza okularów, blada cera, kilka pojedynczych piegów - to wszystko składa się na całkiem przyzwoity obrazek.
- Dlaczego tak patrzysz? - zapytał, a na jego policzki wpłynął rumieniec.
- Na jakich instrumentach grasz? - zmieniłam temat.
     Nie chciałam jeszcze bardziej go speszyć, bo by mi się spalił z zażenowania, a przecież musimy wybrać jakąś piosenkę do reality. Czas pędzi nieubłaganie i wbrew pozorom mamy go coraz mniej.
- Na skrzypcach i na wiolonczeli, ale umiem też na gitarze elektrycznej, klasycznej i trochę na keybordzie. - odparł, drapiąc się po głowie.
     Klasnęłam w ręce i poderwałam się z miejsca. Podeszłam szybko do kąta sali, gdzie wszyscy kładli nuty i teksty do różnych piosenek. W tym miejscu od zawsze można znaleźć twórczość wszystkich uczniów Studio. Przejrzałam pospiesznie stos papierów, aż wreszcie natrafiłam na ozdobioną fioletowymi serduszkami kartkę z nagłówkiem "Habla si puedes". Uśmiechnęłam się na widok pochyłego pisma Violetty i podeszłam do Francisco, podając mu kartkę.
- Mógłbyś zagrać na skrzypcach, a ja na keybordzie. - zaproponowałam, gdy zapoznał się już z nutami.
     Francisco pokiwał powoli głową. 
- Dobrze, więc załatwione. Na dzisiaj to koniec, nie? - uśmiechnął się nerwowo. - To ja spadam, cześć! - po tych słowach wybiegł z sali.
     Chciałam za nim zawołać, że powinniśmy podzielić jakoś między sobą tekst piosenki, ale zorientowałam się, że i tak mnie nie usłyszy. A nawet jeśli już, to pewnie mnie zignoruje i ucieknie. Westchnęłam i usiadłam na podłodze, chwytając po drodze gitarę. Zaczęłam wybrzdąkiwać po cichu rytm "Ahi estare", gdy rozległ się przeraźliwy huk i do pomieszczenia wpadli Maxi i Andres.
- Andres, co robisz! - zawołał Maxi, załamując ręce nad leżącym na podłodze kolegą.
     Zaśmiałam się cicho.
- Przepraszam, to wszystko przez stres! - usprawiedliwił się Andres, podnosząc się z podłogi.
     Maxi wywrócił oczami i usiadł obok mnie, po czym pocałował mnie w policzek i założył mi kosmyk włosów za ucho.
- Witam, śliczna. - przywitał się, mrugając do mnie. 
- Cześć. - odparłam, przyglądając się z rozbawieniem Andresowi, który usiadł przy perkusji.
     Maxi podążył za moim wzrokiem i zmarszczył brwi, patrząc na przyjaciela. Andres podniósł z podłogi pałeczki i zaczął wybijać jakiś dziwny rytm, podśpiewując sobie przy tym pod nosem. Po chwili jednak zrezygnował i wstał, przy czym oczywiście nie obyło się bez jakiejś wpadki. Rozległ się huk i Andres znowu leżał na podłodze. Wybuchliśmy z Maxim śmiechem, ale pomogliśmy Andresowi wstać.
- Andres, powiesz nam, co cię gryzie? - zapytałam, uśmiechając się.
     Chłopak pokręcił głową i zaczął się powoli wycofywać.
- Lepiej pójdę! - krzyknął trochę za głośno. - Pa, misiaczki! - pomachał nam i wybiegł.
     Spojrzeliśmy po sobie z Maxim i ponownie wybuchnęliśmy niekontrolowanym śmiechem. Zwijaliśmy się na podłodze, trzymając się za brzuchy, które rozbolały nas z nadmiaru śmiechu. 
- Nie chcę wam przerywać, ale zaczynają się zajęcia. - rozległ się głos.
     Podnieślimy się gwałtownie i ujrzeliśmy Camilę. Miała rozczochrane włosy i dziwnie rozbiegane spojrzenie, jakby nie potrafiła skupić myśli na jednej rzeczy, jakby coś bez przerwy nie dawało jej spokoju. Postanowiłam, że później z nią porozmawiam na temat Daniela i tego, jak sobie z tym wszystkim radzi. W końcu jesteśmy przyjaciółkami, a przyjaciele powinni sobie pomagać w trudnych chwilach.
- Już idziemy. - wymamrotał Maxi i pociągnął mnie za rękę.
~,~
Ludmiła
     Dziwne uczucia, które się we mnie obudziły, nie dawały mi spać całą noc. Nigdy nie byłam dobra w radzeniu sobie z nadmiarem myśli. Jeśli było ich za dużo, to... Po prostu je wyrzucałam z głowy, zapominałam o nich. Tym razem jednak było inaczej, bo moje myśli dotyczyły zbyt ważych apektów mojego życia. Federico i to, co tak naprawdę do niego czuję. Naty i to, że odważyła się mi wybaczyć. Leon i moje wątpliwości co do tego, czy będzie chciał być moim przyjacielem. 
- Lu! - podbiegła do mnie Naty. - Mam dla ciebie wiadomość.
     Odgarnęłam włosy z twarzy i pokiwałam głową. 
- Jaką wiadomość, Naty? - zapytałam.
     Natalia uśmiechnęła się szeroko, co wydało mi się dosyć dziwne.
- Federico do mnie dzwonił. Pytał, co powinien zrobić, żeby dostać się do twojego królestwa.
     Zmarszczyłam brwi. Doskonale wiedziałam, o co chodziło Fede, gdy o to pytał. Zbudowałam wokół siebie mur i wpuściłam za niego jedynie nielicznych, w tym Naty. Ale nie mogłam dać po sobie poznać, iż zrozumiałam, co miał na myśli.
- Że co? - prychnęłam. - Nie wiem, o co chodzi. Jesteś pewna, że mówił to przy całkowicie zdrowych zmysłach?
     Naty przewróciła oczami i pociągnęła mnie za ramię. Weszłyśmy do sali instrumentalnej, gdzie już zaczęli się zbierać inni. Zaraz miały się zacząć zajęcia z Beto, który i tak pewnie się spóźni, jak zawsze.
- Lu, przecież wiesz, że Fede coś do ciebie czuje. - kontynuowała swój wywód Naty. - Nie możesz tego od siebie odrzucać. 
     Westchnęłam ciężko, odwracając wzrok. Jak mogłam po prostu dopuścić do siebie uczucie, od którego tak rozpaczliwie próbowałam uciec? Nie chcę kochać. Boję się kochać, bo tak naprawdę nigdy mi to zbyt dobrze nie wychodziło. Zawodzę ludzi, których kocham, a więc lepiej, żebym się jakoś wybroniła przed tym przeklętym uczuciem. Przyjaźń to jedno, a miłość to zupełnie inna sprawa. Natalia zdaje sobie z tego sprawę, ale jej łatwo mówić o tym, bym pozwoliła się pokochać, bo ona tak długo obcuje z tym uczuciem. Wie już, czego się powinna spodziewać. A ja nie wiem. Hm, chociaż wiem jedno - jeśli kochasz i jesteś kochany, to czym prędzej spodziewaj się cierpienia. 
- Nie chcę, Naty. - wyszeptałam. - Tak jest mi dobrze.
     Przez resztę lekcji nie patrzyłam na Natalię, ale dobrze wiedziałam, że mi nie uwierzyła. Chyba sama sobie nawet nie uwierzyłam.
~,~
Violetta
     Strach Leona mi się udzielił. A co jeśli Tomas znowu czegoś spróbuje? Ja wiem, jest teraz ze Stefy i bardzo mu na niej zależy, ale przecież podobno stara miłość nie rdzewieje. Z drugiej strony, on nigdy mnie tak naprawdę nie kochał. Zwykłe zauroczenie, od którego nie potrafił się uwolnić, sam mi tak powiedział. Skąd więc ten dziwny strach o to, że między mną a Leonem znów ktoś namiesza?
- Cześć, Violu. - podskoczyłam na dźwięk głosu Tomasa.
     Wmaszerował do pomieszczenia z rękami w kieszeniach dżinsów i usiadł naprzeciw mnie. Wyglądał na całkowicie wyluzowanego.
- Wybierzemy jakąś piosenkę? - zapytał, unosząc brwi.
     Pokiwałam głową, starając się powstrzymać drżenie dłoni. Miałam wrażenie, że zaraz rozpadnę się na kawałki z napięcia.
- Pomyślałem, że dobrze by było, gdybyśmy zaśpiewali coś... spokojnego. - uśmiechnął się delikatnie.
     Wstałam i podeszłam do stosu zapisanych nutami i słowami kartek. Spomiędzy tych najbardziej wymiętych wyjęłam różowy kawałek papieru i podałam go Tomasowi. Napisałam tą piosenkę poprzedniego dnia, gdy Leon poszedł do domu. Do późna siedzieliśmy i rozmawialiśmy, ale nie chciałam, by mnie odprowadzał do domu. Potrzebowałam chwili tylko dla siebie, na przemyślenia.
- Zaśpiewaj. - poprosił cicho.
     Wzięłam głęboki oddech, przymknęłam powieki i spełniłam jego prośbę. Oczami wyobraźni widziałam tylko Leona.

Por tu amor yo renaci eres todo para mi
Hace frio y no te tengo y el cielo se ah vuelto gris
Puedo pasar mil años, soñando que vienes a mi
Por que esta vida no es vida sin ti

     Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że Tomas jest bardzo blisko mnie. Na pewno stał dalej, gdy zaczynałam śpiewać. Wszystkie moje obawy nagle uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, ale ja stałam jak sparaliżowana, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu czy słowa.
- Tomas... - zaczęłam cicho, ale głos ugrzązł mi w gardle.
     Przed oczami ujrzałam Leona, z bólem wypisanym na twarzy i to dało mi siłę, by odepchnąć Tomasa od siebie i odzyskać głos.
- Myślałam, że sobie odpuściłeś. - wyszeptałam, drżącymi dłońmi podnosząc torebkę.
     Tomas przeciągnął dłonią po włosach.
- Ja też tak myślałem.
     Rozległ się huk i wtedy zobaczyłam prawdziwego Leona. Nie zwracając uwagi na Tomasa wybiegłam z pomieszczenia, modląc się w duchu o to, by udało mi się dogonić Leona. Pędził jakby nic nie mogło go powstrzymać, jakby chciał uciec od wszystkiego i wszystkich. Ale przecież widział wszystko, widział, że odepchnęłam Tomasa. 
- Leon! - mój głos zabrzmiał jak żałosny pisk, który mogła z siebie wydać pięciolatka, która właśnie spadła z huśtawki.
     Wtedy się zatrzymał, usiadł pod drzewem i podciągnął kolana pod brodę, ukrywając przed światem swoją twarz.
- Napisałam tą piosenkę dla ciebie. - wyszeptałam łamiącym się głosem, uklękając obok niego.
     Uniósł głowę i spojrzał na mnie oczami pełnymi cierpienia, niedowierzania i strachu. Ujęłam jego twarz w dłonie, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc. 
- Nigdy bym nie przypuszczał, że będę się czegoś bał tak bardzo, jak utraty ciebie. - odezwał się po chwili. 
     Wtedy go pocałowałam, bo nie przychodziło mi już nic innego do głowy. Bałam się, że mnie odepchnie, odrzuci. Ale on tylko przytulił mnie do siebie mocno i odwzajemnił pocałunek.
~,~
Daniel
     Do jakiego doszedłem wniosku po licznych przemyślaniach i odrzuconych wiadomościach od Diego? Że przez życie nikt nie może iść sam. Trzeba mieć kogoś, do kogo można się zwrócić w tych najtrudniejszych chwilach. Jeśli człowiek dusi wszystko w sobie, to w końcu nie wytrzymuje. Jeszcze niedawno miałem przyjaciół, Camilę i Studio. Po przyjeździe Diego wszystko to porzuciłem. Dlaczego? Tylko ułatwiłem Diego zadanie. Sam narobiłem więcej szkód w swoim życiu, niż on zdążył przez ten czas. 
- Cami! - zawołałem, przyspieszając kroku. 
     Odwróciła się i spojrzała na mnie tak, jakby był... dawną częścią jej życia, o której już zapomniała. 
- Co tu robisz, Daniel? - zapytała, marszcząc czoło.
     Zawahałem się, ale zaraz odrzuciłem wszytskie wątpliwości.
- Chciałbym wszystko naprawić. - powiedziałem. - Zostańmy chociaż przyjaciółmi, Cam. Przepraszam cię za wszystko.
     Przez chwilę przyglądała mi się z typową dla niej podejrzliwością, ale zaraz na jej twarzy wykwitł najpiękniejszy uśmiech na świecie.
- Nie tylko ty raniłeś, Dan. - westchnęła. - Wybaczmy sobie nawzajem. 
~,~
Lara
     Nigdy nie rozumiałam dziewczyn, które chciały mieszkać w zamku i nosić fantazyjne suknie. Nie marzyłam o byciu księżniczką, o księciu na białym koniu i cudownym happy-endzie. Pragnęłam raczej czegoś, co by uszczęśliwiło mnie na tyle, bym mogła kiedyś sobie pogratulować godnego życia. Swoje szczęście odnalazłam na torze.
- Lara, możesz mi powiedzieć, co z moim motorem? - uniosłam wzrok i dostrzegłam Nico.
     Westchnęłam i odłożyłam narzędzia. Nico zaczynał mnie już powoli denerwować. Traktował mnie jak swoją służącą odkąd mój ojciec mu powiedział, że zawsze może mnie prosić o pomoc. Cóż, potraktował to trochę za bardzo na serio, bo zrobił sobie ze mnie kogoś na rodzaj pokojówki.
- Nie odpala. - odparłam, zgarniając z krzesła swoje rzeczy.
     Nico parsknął śmiechem i włożył dłonie do kieszeni swojego kombinezonu.
- To wiem. Ale może coś z tym zrobisz? - uniósł brwi, patrząc na mnie z pogardą.
     Poprawiłam włosy i uśmiechnęłam się do niego ironicznie.
- Nie. Skończyłam już na dzisiaj pracę. Do zobaczenia, Nicuś. - posłałam mu buziaka i ruszyłam przed siebie.
     Myślałam, że się od niego uwolniłam, ale zaraz pojawił się obok mnie. Przyspieszyłam, ale on zrobił to samo. Sapnęłam zdenerwowana i przystanęłam.
- Dlaczego za mną idziesz? - zapytałam ze złością.
- Nie mam na czym jeździć, więc idę z tobą. - wzruszył ramionami.
     Roześmiałam się i poprawiłam torbę na ramieniu. Ten chłopak zaczynał się robić tak denerwujący, że aż śmieszny.
- Idę do Studio, takiej szkoły muzycznej. - wyjaśniłam mu. - Wydaje mi się, że nie masz tam czego szukać.
     Nico założył ręce na pierś i zmrużył oczy.
- A ty? Czego tam szukasz? 
     Uniosłam wyżej pakunek, który trzymałam w prawej ręce, by mógł się przyjrzeć.
- Muszę oddać Leonowi rzeczy. Zapomniał ich ostatnio. - powiedziałam.
- Leonowi? Temu, w którym się bujasz? - zaśmiał się.
     W jego głosie było tyle jadu, że aż się zachwiałam. Nie było dla mnie łatwym tematem to, że nie wyzbyłam się jeszcze tego głupiego uczucia, którym obdarzyłam Verdasa. Od początku dobrze wiedziałam, że on bezgranicznie kocha Violettę, ale jednak pozwoliłam sobie na chwilę zapomnienia i coś do niego poczułam. Nie powinnam, bo tylko naraziłam się na cierpienie. Ale stało się.
- Zostaw mnie w spokoju, Nico. - sarknęłam i odwróciłam się na pięcie.
     Nigdy nie płakałam przez byle co. Ale tym razem łzy popłynęły wbrew mojej woli.



Tyle czekaliście, a ja Wam takie nic daje. Przepraszam, naprawdę. I dziękuję Wam, bo mam, do jasnej cholerci, 104 obserwatorów. Jesteście wspaniali.
Buziaki, M. ;*

niedziela, 17 listopada 2013

Violetta Story - Chapter 53.

Violetta Story, chapter 53.

 German
     Jade. Osoba, którą odegrała bardzo ważną rolę w moim życiu, mimo wszystko. Nigdy nie wymaże jej z pamięci, nie mogę zapomnieć chwil, które z nią spędziłem. Tak naprawdę byłem z nią przez jakiś czas szczęśliwy, oboje byliśmy szczęśliwi. Myślałem, że ją kocham, że jest dla mnie kimś, kogo szukałem - bratnią duszą. Po śmierci Marii wydawało mi się niemożliwe, bym znalazł kogoś takiego. Może byłem zaślepiony szczęściem. A może ona od zawsze umiała omotać sobie tych naiwnych wokół palca. Zdecydowanie byłem naiwny. Ale przecież ten etap w moim życiu już się skończył. Przestałem myśleć o Jade i o tym, że mimo swojego charakteru też jest człowiekiem i zraniłem jej uczucia. W pewnym sensie udało mi się zamazać jej twarz i widziałem ją jakby przez mgłę, w snach. 
     Od ostatniego incydentu z jej udziałem nie miałem z nią kontaktu. Rozpłynęła się w powietrzu? Tak to sobie tłumaczyłem w chwilach melancholii, gdy zastanawiałem się nad tym, co ona teraz robi i jak sobie radzi. Myślałem o tym, chociaż wcale nie chciałem i to utwierdzało mnie w przekonaniu, że nigdy nie można uciec od przeszłości i ran, które na nas pozostawiła. 
     Życie potrafi być złośliwe i zaskakujące. Ta niewiarygodna szybkość, z jaką wszystko pędzi do przodu na chwilę znika i idziemy powoli, chłonąc najważniejsze doznania. I wtedy znowu zrywamy się do biegu, bo los tak chce. Coś umyka naszej uwadze, a później wraca, by nas zaskoczyć jeszcze bardziej niż poprzednim razem. I tak właśnie się czułem, gdy stanęła przede mną prawie idealna kopia Jade LaFontaine. Jakby cały świat nagle ruszył do przodu zbyt szybko, bym mógł wszystko opanować, jakoś się uporać z uczuciami.
- Porozmawiać? Ale o czym? - wykrztusiłem, patrząc na kobietę, która przedstawiła się jako Esmeralda.
     Odgarnęła z twarzy swoje brązowe włosy dokładnie takim samym gestem. Oczami wyobraźni ujrzałem Jade. W Esmeraldzie była jednak powaga i delikatność, jakiej u Jade zawsze mi brakowało. Tylko to utrzymało mnie w przekonaniu, że stoi przede mną ktoś tylko do mojej byłej narzeczonej podobny i nic więcej.
- O Jade. A niby o czym? - Esmeralda uniosła brwi. 
     Potrząsnąłem głową, by powrócić do rzeczywistości i wypuściłem głośno powietrze. 
- Nie mam od dłuższego czasu kontaktu z Jade. Naprawdę nie wiem, o czym chce pani ze mną rozmawiać... - zaprotestowałem.
     Esmeralda wolnym krokiem podeszła do stołu zastawionego potrawami. Byłem tym taki zaskoczony, że aż urwałem w połowie zdania. Kobieta postawiła swoją czarną, skromną torebkę na wolnej przestrzeni, jaką znalazła na blacie i poprawiła granatową marynarkę. Później odwróciła się z powrotem do mnie i zlustrowała mnie wzrokiem.
- Zna pan Jade. - odezwała się. - A więc chyba zdaje sobie pan sprawę z tego, jaka ona jest. Czasami widzi rzeczywistość w zbyt różowych kolorach, ale to działa w dwie strony.
     Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale Esmeralda uciszyła mnie machnięciem ręki. Czułem bijącą od niej pewność siebie.
- Proszę dać mi skończyć. A więc, Jade nie jest w zbyt dobrym stanie. - kontynuowała. - Obecnie przebywa w ośrodku psychiatrycznym, po tym, jak zaczepiała na ulicy mężczyzn, myśląc, że są panem. Nie będę się wdawać w szczegóły, bo po pana minie wnioskuję, iż sobie to łatwo wyobrazić. - uśmiechnęła się kpiąco. - To pana wina.
     Aż mnie zatkało. Wciągnąłem gwałtownie powietrze i się nim zakrztusiłem z wrażenia. Ramallo uderzył mnie mocno w plecy otwartą dłonią, bym przestał kasłać.
- Jak to moja wina?
     Esmeralda zachichotała pod nosem, jakby bawiło ją to, że właśnie prawie umarłem z zaskoczenia. 
- Twoja, bo pozwoliłeś jej się pokochać. 
     Nie uszło mojej uwadze, że zrezygnowała już ze zwracania się do mnie per pan
~,~
Federico
     Słowa Ludmiły rozbrzmiewały w mojej głowie przez całą drogę do hotelu, w którym obecnie mieszkałem z mamą. Oczywiście zaraz po ich wypowiedzeniu uciekła. Nie pobiegłem za nią, bo coś mi podpowiadało, że ona potrzebuje samotności. Każdy czasami musi sobie pomyśleć w odosobnieniu, z dala od wścibskich spojrzeń. 
W tej chwili tak. Bo jestem z tobą.
     Zrozumiałem, że Ludmiła w pewnym sensie boi się szczęścia, boi się wreszcie przyjąć do wiadomości, że i jej należy się odrobina radości i uśmiechu w życiu. Ta dziewczyna wiecznie udaje, nie wie, kim jest tak naprawdę. To dość zabawne, bo ja akurat doskonale wiem, kim jest Ludmiła Ferro. Wie to także Naty, która postanowiła dać jej drugą szansę. Ludmiła jest niesamowicie utalentowana, wrażliwa, bardzo szybko przywiązuje się do ludzi i boi się porażek. Takie cechy odkryłem u niej podczas niewielkiej ilości czasu, jaką razem spędziliśmy. Może warto porozmawiać z Naty? Ona w końcu zna Ludmiłę praktycznie od zawsze. Na pewno wie o niej więcej, niż ktokolwiek inny.
     Czy zakochałem się w panience Ferro? Zadaję sobie to pytanie od dłuższego czasu, ale nie potrafię znaleźć na nie odpowiedzi. Ciągle pamiętam o tym niefortunnym zauroczeniu Violettą z tamtego roku. A co, jeśli do Ludmiły też czuję coś tak kruchego, że niedługo o tym zapomnę? Nie chcę jej zranić, a to jest bardzo łatwe. Wystarczy jeden niewłaściwy gest, jedno słowo, a ona znowu zamknie się w swoim królestwie i mnie do niego nie wpuści. Hm, tak naprawdę nadal jeszcze mnie do niego nie wpuściła. Czuję między nami dystans, jakąś barierę, którą tylko ona może przekroczyć. 
     Wyszarpnąłem z kieszeni dżinsów telefon i szybko wystukałem na klawiaturze numer Natalii. Poczułem, że rozmowa z kimś, komu także zależy na Lu, jest konieczna. Szkoda, że nie znam więcej osób, dla których Ferro by coś znaczyła.
- Federico? Dlaczego dzwonisz tak późno? - rozległ się głos Naty.
     Odetchnąłem głęboko, by uspokoić drżenie głosu. Nie wiedziałem, co powiedzieć. O co tak naprawdę chciałem zapytać Naty? Czego chciałbym się dowiedzieć? 
- Jak dostać się do królestwa Ludmiły? - wypaliłem.
     Już chciałem się poprawić, bo przecież Naty nie zrozumiałaby mojego bełkotu na temat jakichś królestw. Powinienem zatrzymać swoje przemyślenia dla siebie. 
- Jest pewne hasło. Mogę ci je zdradzić. - odparła, jakby dokładnie wiedziała, o czym bredzę.
     Zdałem sobie sprawę z tego, że przecież Naty dostała się dawno temu za mury królestwa Ludmiły. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała, o czym mówię.
- Mów. - poprosiłem cicho.
- Dwa proste słowa. Kocham cię.
~,~
Francesca
     To tak jakby ktoś zabrał mi cząstkę mnie samej. Tak jakbym straciła coś, bez czego trudno mi oddychać. Tak się czułam, leżąc podłodze na środku mojego pokoju i rozmyślając o Marco.
     Tak, wiem, powinnam dać sobie spokój i po prostu zapomnieć, a nie użalać się nad sobą. Robienie z siebie ofiary nic nie da. Lepiej podnieść się i iść dalej, z dumnie uniesioną głową. Po co zadręczać się przeszłością? Niektóre chwile i ludzie nigdy nie wrócą, będą żyć tylko w naszej pamięci. Tyle, że ja nie chcę wcale powiedzieć mu "żegnaj". Co z tego, że to już koniec nas? Ja nie umiem wymazać go z pamięci.
- Fran. - cichy głos przedarł się do mojej świadomości.
     Bez pośpiechu wstałam z podłogi i założyłam za ucho kosmyki włosów, które wymknęły się zza białej opaski ozdobionej czerwoną kokardką. Przetarłam oczy, bo miałam dosyć zamglony obraz. Dostrzegłam Violettę, Camilę, Stefy i Naty. Wszystkie cztery miały zatroskane miny.
- Co tu robicie? - zapytałam zachrypniętym głosem.
     Spojrzały po sobie i po chwili odpowiedziała mi Violetta.
- Byłyśmy przecież umówione na karaoke. 
     Spuściłam wzrok. Zachowałam się jak kompletna egoistka, tak po prostu sobie wychodząc i olewając przyjaciółki. Ale byłam zaślepiona cierpieniem. Nie widziałam nic poza zamazanym obrazem zatłoczonego Resto, łzy płynęły po moich policzkach strumieniami. Czy to jest jakieś usprawiedliwienie, czy może nie mam nic na swoją obronę?
- Chodzi o Marco? - zapytała cicho Stefy.
     Skinęłam ledwo dostrzegalnie głową i usiadłam przed dużym lustrem zawieszonym na ścianie. Przyjrzałam się dokładnie swojemu odbiciu. Coś jest ze mną nie tak? Dlaczego mnie spotyka to wszystko? Jestem taka przeciętna, taka zwykła, taka nijaka. 
- On wyjeżdża do Meksyku. - wyszeptałam. - A przecież ja go kocham.
     Przymknęłam powieki i pozwoliłam łzom płynąć swobodnie po bladych policzkach. Zacisnęłam mocno pięści, by nie walnąć w coś z całej siły w przypływie niekontrolowanych emocji.
- Jesteśmy z tobą, Fran, pamiętaj. - wszystkie cztery objęły mnie lekko ramionami.
     Mimo wszystko uśmiechnęłam się przez łzy. Gdy świat mi się wali, one są obok. Gdy promienieję ze szczęścia, one są obok. Są zawsze, nie ważne, czy to dobre czy złe chwile. Prawdziwi przyjaciele to skarb. Może jednak nie wszystko w moim życiu jest takie najgorsze. I mnie spotykają dobre rzeczy.
- Chodźcie na to karaoke. - zaśmiałam się przez łzy. - Muszę coś robić, bo oszaleję.
     Dziewczyny uśmiechnęły się do mnie szeroko. Wiem dobrze, o czym każda z nich pomyślała. Taką Fran znamy i kochamy. Właśnie. Przecież taka jestem. Silna i niezależna. Nieszczęśliwa miłość to nie koniec świata. Marco kiedyś wróci, bo naprawdę mnie kocha. Nie jestem naiwna i wiem, że nie wszystko kończy się dobrze, ale... Ta historia akurat dostanie swój happy-end. Jestem tego pewna. 
~,~
Violetta
     Pociągnęłam łyk koktajlu truskawkowego i przyjrzałam się ludziom tańczącym na parkiecie. Uśmiechnięte twarze, rozczochrane włosy - wszyscy wyglądali praktycznie tak samo. Tylko jedna postać odznaczała się na tle tłumu. Francesca. Odkąd weszłyśmy do klubu karaoke nie opuszczała parkietu. Przetańczyłam z nią kilka piosenek, ale ileż można. Stefy, Naty i Cami postanowiły pośpiewać i obecnie robiły furorę wśród zebranych swoim wykonaniem "Veo Veo". Ja jakoś nie potrafiłam zmusić się do wejścia na scenę. W głowie ciągle siedziała mi Fran i to, w jakim była stanie, gdy do niej przyszłyśmy. A później tak szybko się pozbierała. Zawsze zazdrościłam jej tego, że jest taka silna i potrafi sobie poradzić z najtrudniejszymi problemami. Nie ważne, co się dzieje, Francesca Resto zawsze znajdzie jakiś sposób, by się z tym uporać. Utrata miłości swojego życia... Pamiętam doskonale, co się ze mną działo, gdy wyjechałam do Madrytu. Umierałam z tęsknoty za Leonem, nie chciałam wychodzić z domu, krzyczałam, płakałam, rzucałam przedmiotami. Uczucie rozrywające mnie od środka było nie do zniesienia. Cóż, niestety nie każdy radzi sobie tak dobrze z cierpieniem jak nasza Fran. 
- Violu, chodź ze mną potańczyć! - zawołała wesoło Fran, przerywając moje rozmyślania.
     Uniosłam na nią wzrok i ujrzałam szeroki uśmiech, który chyba miał zamaskować to, co tak naprawdę w tamtym momencie odczuwała moja przyjaciółka. Może i jestem bardzo wrażliwa i nie umiem uporać się z niektórymi uczuciami tak jak Fran, ale potrafię odróżnić fałszywy uśmiech od prawdziwego. 
- A nie wolałabyś pogadać? - zapytałam niepewnie.
     Francesca usiadła obok mnie na miękkiej kanapie, którą zajmowałam tylko ja. 
- Wiesz, ty potrzebujesz rozmowy, gdy cierpisz. - zaczęła. - Ale ja nie chcę rozmawiać, ja chcę się bawić, uśmiechać i cieszyć tym, co jeszcze mi zostało. Tak wiele dzisiaj straciłam.
     Wiedziałam, że ma na myśli Marco. Był praktycznie całym jej światem, zajmował w jej sercu bardzo dużo przestrzeni. Zakochała się w nim tak, jak jeszcze nigdy, obdarzyła go uczuciem, które bała się komukolwiek podarować po niefortunnym zauroczeniu Tomasem. Marco pokazał jej, że jest jeszcze sens kochać, że to uczucie może rozjaśnić nawet najsmutniejsze dni. A teraz odszedł. O tak, Francesca rzeczywiście straciła bardzo dużo.
- Przepraszam, Fran. - westchnęłam. - Chyba powinnam częściej myśleć o potrzebach innych, a nie tylko wiecznie "ja, ja, ja"... 
     Przyjaciółka położyła mi dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się. Jej wyraz twarzy mówił, że nie ma mi za złe tego, że się odrobinę pomyliłam. Nikt nie jest idealny.
- Zawsze przy mnie jesteś i to jest najważniejsze. - powiedziała Fran. - Kocham cię.
     Po tych słowach przytuliłam ją do siebie mocno. Wielkie szczęście, że spotkałam Francescę Resto. Bez nie nie byłabym tym, kim jestem. Jak zwykle musiało stać się coś złego, bym uświadomiła sobie kolejną ważną rzecz.
~,~
Stefy
     Od kiedy zamieszkałyśmy z mamą u babci, moje życie stało się niewiarygodnie monotonne. Nigdy nie byłam zrzędliwa, więc nikomu nie zwierzyłam się z tego, że to wszystko zaczyna mnie powoli nudzić. Że nie cieszą mnie już takie błahostki jak randka z Tomasem czy babeczki, które mama piecze raz na tydzień. Jakaś ważniejsza rola w zadaniu wyznaczonym przez Pablo, pochwała od Jackie, która jest bardzo wymagająca, wypad na miasto z przyjaciółmi... Tak, wiem, powinnam być wdzięczna losowi za to, że pozwolił mi wreszcie na odrobinę szczęścia. Ale to chyba prawda, że najbardziej pragniemy tego, czego nie możemy mieć.
     Chciałam mieć spokojne życie, a kiedy je dostałam... Poczułam, że dreszczyk emocji jest niezbędny.
- Stefy, co ta kanapka ci zrobiła? - ciszę rozdarł rozbawiony głos mamy.
     Zauważyłam, że porwałam kawałek chleba na małe kawałeczki i porozkładałam je na talerzu, przez co utworzyły serce. 
- Przepraszam, zamyśliłam się. - wymamrotałam, wpychając do ust część mojego "dzieła".
- Myślałaś o Tomasie? - zapytała mama, uśmiechając się domyślnie, tak, jak potrafi tylko matka pytająca swoje dziecko o miłosne rozterki.
     Westchnęłam cicho i upiłam łyk zimnej już herbaty.
- Tak właściwie to myślałam o... tacie.
     Mina momentalnie jej zrzedła. Tak, nie powinnam o tym wspominać. W końcu tyle krzywdy nam wyrządził, zniszczył nam praktycznie całe życie swoim uzależnieniem od alkoholu. Nie miałam szansy na normalne dzieciństwo, wszystko przeminęło szybko jak jakiś przykrótki koszmar, po którym budzisz się w ciepłym łóżku i uświadamiasz sobie, że nic ci nie grozi. 
- Stefy... - zawahała się.
- Nie powinnam. Wiem. Przepraszam. - spuściłam głowę i zaczęłam wodzić palcem po talerzu.
     Mama chyba chciała powiedzieć coś jeszcze, ale przerwało jej delikatne pukanie do drzwi. Podniosłam się, bo pomyślałam sobie, że to pewnie Tomas przyszedł po mnie, żebyśmy razem poszli do Studia, ale babcia mnie uprzedziła. Dość szybkim krokiem wyszła z kuchni i otworzyła drewniane drzwi. Nie stał za nimi Tomas.
     Stała tam osoba, której w życiu bym się nie spodziewała przed tymi drzwiami. Ubrany w garnitur. W życiu nie widziałam go w garniturze. Wyglądał jak... nie on. Ogolona twarz, oczy nie zamglone, ale czyste i lustrujące wszystko dookoła tak, jakby to był pierwszy raz. Jakby urodził się na nowo.
     Ujrzałam mojego ojca.
~,~
Camila
     Starałam się z całych sił nie myśleć o Danielu. Wybraliśmy drogę, którą każde z nas musi kroczyć osobno. Wspólnie zdecydowaliśmy, że tak będzie lepiej. To dziwne, bo wcale nie jest mi lepiej bez niego. Ale muszę zwalczyć w sobie to dziwne uczucie, którym darzę Daniela. Teraz nie jestem już pewna tego, że to miłość. Coś się zmieniło. Nigdy chyba nie ufałam Danowi. Zawsze było jakieś "ale", które wisiało między nami niewypowiedziane. Naszemu związkowi czegoś brakowało. Może prawdziwego uczucia? A może zaufania? Teraz to nie ważne, bo nadszedł koniec. I nic nie możemy z tym zrobić.
- Cami, pospiesz się. - ponagliła mnie Francesca.
     Odgarnęłam w roztargnieniu włosy z twarzy i spakowałam do kolorowej torebki potrzebne rzeczy, po czym uśmiechnęłam się do przyjaciółki. 
- Możemy iść.
     Wyszłyśmy na świeże powietrze i ruszyłyśmy w kierunku Studia. Długa sukienka łopotała wokół moich kostek przy dość porywistym wietrze, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że świat się nie zmienił. Od zerwania z Danielem nabrałam zwyczaju analizowania wszystkich doznań, tak jakbym na siłę próbowała się przekonać, że wcale nie tak wiele rzeczy uległo zmianie. 
- Cami, powiedz, jak to jest, patrzysz codziennie na Daniela i wiesz, że nie możesz z nim być... - odezwała się Fran.
     Przyjrzałam jej się. Widoczne było, iż moja przyjaciółka z całych sił próbuje uporać się ze stratą Marco. Znam ją bardzo dobrze i wiem, co robi, gdy cierpi. Oczywiście pierwszym etapem zawsze jest to, że się załamuje, po czym wstaje na nogi. Później stara się przeanalizować to, jak zachowała by się inna osoba na jej miejscu, zadaje mnóstwo pytań. 
- Na początku było mi trudno. Ale zrozumiałam, że nasze uczucie nie było do końca prawdziwe. To nigdy nie była miłość. - westchnęłam, mrużąc oczy przed słońcem, które rankiem świeciło mocno nad Buenos Aires.
     Francesca otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zaraz z tego zrezygnowała. Pogłaskałam ją po ramieniu w geście otuchy.
- Jak myślisz... To lepiej, że Marco jest daleko i nie mogę na niego patrzeć? - zapytała po chwili cichym głosem. - Chyba nie zniosłabym myśli, że jest blisko i nie mogę...
     Lepiej? Nie. Na pewno nie jest lepiej, gdy tracisz miłość swojego życia.
- Nie, Fran, tak wcale nie jest lepiej. - odparłam. - Powinnam cię pocieszyć, ale nie chcę kłamać. Gdy tracisz miłość, okoliczności nie są ważne. Zawsze jest tak samo.
     Pierwszy raz przyszło mi do głowy, że uczucie, które mogło zrodzić się między mną a Danielem nie dostało szansy. Za mało czasu, zbyt duże oczekiwania.
~,~
Leon
     Próbowałem się z tym uporać. Naprawdę próbowałem. Ale przez to nie śpię już po nocach, nie umiem się na niczym skupić. Przez jakiś czas wychodziło mi udawanie szczęśliwego. Ale wiecznie nie można nosić maski. 
- Leon! - poczułem jej kruche ramiona obejmujące moją szyję.
     Przytuliłem ją do siebie już odruchowo, bo dotykanie jej stało się dla mnie jak oddychanie. Niezbędne do życia. 
- Cześć. - szepnąłem, gdy się ode mnie odsunęła.
     Spuściłem głowę, ale i tak poczułem na sobie jej przenikliwe spojrzenie. Lustrowała mnie wzrokiem dokładnie, jakby szukała czegoś, co jest nie tak, jak powinno.
- Martwisz się. - stwierdziła tak cicho, że ledwo słyszalnie.
     Szeroki uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Odgarnęła niesforne kosmyki włosów, które wymknęły się z zaplecionego luźno warkocza i przygryzła wargę. Cofnęła się o kilka kroków i usiadła na krześle, które najprawdopodobniej zostawił tam Beto w roztargnieniu poprzedniego dnia.
- Boję się. - odezwałem się.
     Po jej minie wywnioskowałem, że doskonale wie, co siedzi mi w głowie. Nigdy nie potrzebowaliśmy wielu słów, by odkryć swoje najskrytsze sekrety.
- Myślałam, że mi ufasz. - jej głos się łamał.
     Uklęknąłem przy niej i ująłem jej dłonie. 
- Ufam. - pocałowałem delikatnie zewnętrzną stronę jej filigranowej rączki. - Ale jestem tchórzem, Violu.
     Westchnęła cicho i zsunęła się z krzesła prosto w moje ramiona. 
- Nie jesteś tchórzem, Leon. - wymamrotała, wtulając się w moją koszulę. - Strach nie jest niczym złym. 
     Przycisnąłem ją do siebie mocno, ale już nic nie powiedziałem. Co z tego, że każdy odczuwa strach. Co z tego, że to normalne. No tak, mogę się bać wysokości czy czegokolwiek innego, ale myślałem, że o to już nie będę się musiał obawiać. A tymczasem to wróciło w najmniej odpowiednim momencie.

Masz, Xenia. Tak bardzo chciałaś, to proszę bardzo, prezentuję ci rozdział 53. :D Teraz się pewnie wyprzesz tego, że czekałaś, jak to ty, ale co tam. xd Przepraszam tak w ogóle za to, że tak długo nie było rozdziału, ale miałam lenia i cały weekend sobie czytałam "Dary Anioła". Jak ktoś też się jara tą książką, to niech da znać. xd A tak serio, to obiecuję, że w następnym rozdziale będzie Naxi, bo ostatnio coś o nich zapomniałam. I to tyle ode mnie. Kocham was i do następnego! <3
[EDIT] KUUURDE MAM 100 OBSERWATORÓW <3 <3