czwartek, 14 maja 2015

One Part - Leonetta - ,,Ze snu"

 Ze snu



And you've got your demons and darling they all look like... me

       Oboje zwykli myśleć, że świat to pewien rodzaj wrednego cynika, który wszystkim rzuca kłody pod nogi tylko po to, by mieć z tego ubaw. Bez przerwy spiskuje z przeznaczeniem - ich najważniejszym celem jest roztrzaskanie twojego życia na tysiące maleńkich odłamków, których nie będziesz w stanie poskładać. Czasami decydują się na podrzucenie ci pewnej osoby, stworzonej do znajdywania kawałków twojego serca i składania ich w jedno. Po co to robią? Przecież nie chcą twojego szczęścia... 
       Cóż, nic tak nie boli, jak utracona radość.

In dreams... i meet you in warm conversation

       Śniły jej się zielone oczy. Zielone jak kwitnąca łąka wiosną, ciepłe i przypominające o chwilach beztroski. Wiedziała doskonale, że ich nie zna, i są tylko wytworem jej udręczonej wyobraźni, ale była dumna - bo stworzyła coś tak pięknego. Wiedziała, że nie istnieją, i nigdy nie przyjdą. Oprócz tych chwil, kiedy zatracała się w świecie, który mogłaby pokochać. Ale mimo wszystko wołała.
       Pomóżcie mi przetrwać w tym z i m n i e!

       Kiedy odpowiedziały na jej rozpaczliwe wołanie, miała wrażenie, że nadal znajduje się w śnie, który stworzyła. Oglądała się dookoła, szukając pięknej łąki i skrzydlatych wróżek. Ale nigdzie ich nie było. Tylko chichoczący cicho świat, chłostający ją wiatrem po policzkach. Rozwiewający jego kasztanowe włosy. Znikający w obliczu tych pięknych oczu. 
- Czy ja cię wyśniłam?
- Jestem prawdziwy.
- To dobrze. 
        Uśmiech. Powinien ją wziąć za wariatkę? Może. Ale zieleń rozbłysła na dźwięk tego pytania. 
        Może on też mnie w y ś n i ł?

Long handwritten note deep in the pocket

     Wydawał jej się tak nierealny jak śnieg latem. Niewiarygodny, niczym pojawiający się znienacka książe na białym rumaku. On miał tylko te błyszczące szmaragdy i uśmiech, który odkryła później - i uspokajające usta, i kojące dłonie. Nie potrzebował rumaka. Wcale.
- Myślę, że cię kocham.
       Jej głos niósł się echem po pokoju, tak różnym od ciepłej łąki w kolorze jego oczu. 
       Nie uciekaj.
       P r o s z ę.
- Czyli teraz jestem twoim księciem?
- Nie. Jesteś moim Leonem.
- To mi wystarczy, jeśli tylko mnie chcesz.
- Zawsze będę chciała. 
        Z a w s z e będę chciała.
       Od tamtej pory wszystkie ich liściki miłosne kończyły się tym wyznaniem. Bo zawsze chcieli. 

        W końcu wkroczyło przeznaczenie, które nie chciało ich szczęścia. Ulotne chwile pozostały na pogniecionych i rozmazanych zdjęciach. Szerokie uśmiechy i radosne oczy, rozczochrane włosy i splecione dłonie. Serca, złączone na zawsze jednym krótkim wyznaniem. 
         Miłość, r o z e r w a n a n a strzępy.

I stood right by the tracks, your face in the locket

       Zachowała medalik z ich fotografią w środku, bo nigdy nie chciała zapomnieć o szmaragdach, które patrzyły na nią z miłością. On zatrzymał przy sobie jej ostatni list. Niestety po latach twarze na fotografii wyblakły i zaczęły sprawiać wrażenie zapomnianych. Może nawet nieprawdziwych. Wyśnionych. Ale kilka słów - jakby na zawsze uchwyconych w ich radosnych spojrzeniach - przetrwało na wieczność. List też nie chciał pamiętać żadnych innych słów, napisanych przez Violettę tamtego dnia. Tylko...
        Mój Leonie,
        Na zawsze chcę. Zawsze będę chciała. - Violetta

        Cóż za prosta historia - powie ktoś, gdy usłyszy ją przy kominku, popijając ciepłą herbatę.. Cóż za niezwykła miłość, powiedzą ci, którzy poznali moc wyśnionego w marzeniach uczucia.
       Niestety... Na świecie niewiele jest miejsca dla niezwykłości. Czasami lepiej zatrzymać ją na swojej łące, i opowiadać o niej tylko swoim wróżkom z kolorowymi skrzydłami. 

What a sad beautiful tragic love affair...

         Cóż za smutna historia.
         Właśnie dlatego w nią wierzysz, prawda?


Taylor Swift - Sad Beautiful Tragic


Witajcie aniołki! Przepraszam, że od miesiąca nic się tu nie pojawiło. Mam bardzo mało czasu... I pewnie powinnam zawiesić bloga czy coś, ale jakoś nie potrafię. Już niedługo wakacje i wiem, że wtedy będę mogła dla Was pisać więcej. A tymczasem przedstawiam wam starego parta, który nigdy nie ujrzał światła dziennego. Uważam, że - delikatnie mówiąc - jest beznadziejny, ale nie mam nic innego. Napisałam go jeszcze w tamtym roku, zachwycona twórczością Taylor Swift. Historia nie jest jakaś rozbudowana, to po prostu kilka słów opartych na tym, co stworzyła Tay - wraz z wplecionymi postaciami Leona i Violetty. W sumie to po prostu jakiś depresyjny bełkot, ale cóż. Możecie sobie sami dopowiedzieć całą historię :) Enjoy! 
Wasza na zawsze (serio serio na zawsze), 
Maddy

piątek, 10 kwietnia 2015

Las vacaciones de Violetta - 7. I was screaming long live all the magic we made

Las vacaciones de Violetta
Capitulo 7

,,I was screaming long live all the magic we made"



Francesca

        Kiedy znaleźliśmy się już na lotnisku w Rzymie, pan Castillo poszedł odebrać nasze bagaże, a my z Violą postanowiłyśmy zmierzyć się z wyzwaniem, jakim będzie włączenie telefonów. Skrzywiłam się, gdy komórka zaczęła wydawać z siebie tysiąc dźwięków na raz. Czternaście wiadomości o treści ,,już tęsknię" lub ,,kocham cię" od Marco, kilka od Camili (pełnych emotikonek i serduszek), oraz oczywiście trzydzieści nieodebranych połączeń od mamy. To takie miłe, mieć świadomość, że ktoś tęskni za tobą jak wariat, chociaż nie ma cię dopiero kilka godzin. 
Zachichotałam, kiedy Viola przewróciła oczami i odebrała telefon, uprzednio kasując tysiące nieodebranych połączeń od Leona. Z uśmiechem na ustach wybrałam numer Marco. Nie musiałam czekać długo - odebrał po jednym sygnale, jakby siedział i wgapiał się w wyświetlacz. 
- Francesca! - zawołał, aż odsunęłam komórkę od ucha. - Nie mogłem się już doczekać, aż zadzwonisz. Jak minął lot? Kiedy wreszcie wracasz?
- Za tydzień, nic się w tej kwestii nie zmieniło. - odparłam rozbawionym głosem. - Lot minął spokojnie.
Postanowiłam nie wspominać o tym, że oczywiście cały czas marudziłam i skarżyłam się dosłownie na wszystko, zwracając na siebie uwagę pasażerów. German prawie spalił się ze wstydu, szczególnie kiedy Violetta zaczęła wariować i znowu krzyczała jakieś głupoty o piesku. Przynajmniej tym razem nikomu się nie oświadczyła (musiałam, przepraszam).
- Zadzwonię do ciebie, jak już będziemy w hotelu. - zapewniłam go, uprzedzając kolejny potok pytań.
  Marco chciał jeszcze coś powiedzieć, a ja nie miałam serca się rozłączać, ale Viola szturchnęła mnie w ramię i wytrąciła mi telefon z ręki. Kiedy zgromiłam ją wzrokiem, tylko się uśmiechnęła. Naszą sprzeczkę przerwał pan Castillo, który postawił przed nami bagaże i oświadczył, że taksówka zaraz podjedzie i powinniśmy się zbierać. 
- Co mówił Leon? - zapytałam, kiedy już szliśmy w kierunku wyjścia z lotniska, ciągnąc za sobą walizki. 
Viola zachichotała cicho, poprawiając torebkę na ramieniu.
- To samo, co Marco. - odparła, posyłając mi uśmiech.
Zaśmiałam się razem z nią. To słodkie, że tak za nami tęsknią. Chociaż mam nadzieję, że Marco żartował, kiedy mówił, że codziennie będzie przysyłał mi kwiaty. Wydaje mi  się to niemożliwe, bo w sumie przesyłka z Argentyny do Włoch ma długą drogę do przebycia, ale kto wie, co ten kochany idiota wymyślił. Chociaż to Maxi i Andres są specjalistami od głupich pomysłów i szalonych dziwactw, to jednak Marco też się zdarza wpaść na coś tak głupiego, że można się tylko roześmiać. 
- Śmiejcie się z nich, ale jestem pewien, że też już tęsknicie. - odezwał się pan Castillo, uśmiechając się tym uśmiechem, który jest zarezerwowany tylko dla rodziców. 
- Jasne, że tak. - Viola wzruszyła ramionami. - Ale, w przeciwieństwie do nich, nie mamy obok Maxiego, Federico, Andresa i Daniela, którzy mają tysiące głupich pomysłów na sekundę. Chłopcy potrafią mieć na siebie duży wpływ, tatusiu.
Pan Castillo zmarszczył brwi, odrobinę zaniepokojony, a my z Violettą znowu zachichotałyśmy.
- Nie zdziwię się, jeśli zastaniemy w naszym pokoju klauna, trzymającego wielkiego balona z napisem ,,kocham cię", który zacznie śpiewać romantyczną balladę, jednocześnie tańcząc macarenę. 
  Tym razem także Viola spojrzała na mnie zdziwiona, na co ja wybuchłam śmiechem. Ten dziwny scenariusz wcale nie zrodził się w mojej głowie - jeszcze tak szalona nie jestem. To Maxi wymyślił, że chłopcy wynajmą dla nas klauna, bo wie, że się ich boję, a Daniel, Fede i Andres trochę urozmaicili ten wspaniały pomysł. Naprawdę nie mam pojęcia, skąd oni biorą takie głupoty.
- Wspólna inwencja twórcza chłopców - dodałam jeszcze, widząc dziwne miny Violi i pana Castillo. - Dlatego właśnie się śmiejemy, proszę pana.
Viola pokręciła głową z rozbawieniem, a jej tata tylko otworzył usta, by zaraz je zamknąć. No cóż, brakło mu słów w obliczu głupoty chłopaków - to całkiem normalne. Ja cały czas zastanawiam się, jak udało mi się przywyknąć do tych idiotów.


Stefy

Tomas jest typem romantycznego marzyciela, który wiecznie buja w obłokach i w głębi duszy pragnie prawdziwej miłości, która nigdy nie odejdzie, i zawsze to wiedziałam. Kiedy się w nim zakochiwałam, nie myślałam o tym, że mogą nadejść złe chwile. Widziałam tysiące wad, które definiują go tak samo, jak miliony zalet, i chociaż trochę się bałam, wskoczyłam w tą miłość, nie oglądając się za siebie. Bo nie chciałam przecież idealnego księcia, ale kogoś, kto mógłby mnie pokochać. Niestety, ostatnio odnoszę wrażenie, że ,,tysiące wad i miliony zalet" to nie jest trafne określenie dla Tomasa. ,,Miliony wad i tysiące zalet" - to coraz częściej pojawia się pośród moich pogmatwanych myśli, próbując dostać się do szufladki z napisem ,,Tomas". 
Może mój rozum ma rację, próbując uciszyć serce. Tomas... Jego uśmiech jest jak muzyka, ale chyba powinnam odnaleźć inny uśmiech. Może powinnam zmienić piosenkę. Ta piosenka bezustannie mnie rani, nie trafia w dźwięki i ciągle gra złe nuty. Po prostu trwa już zbyt długo. I pojawiła się nowa, o tajemniczym brzmieniu. Nie znam jeszcze jej tekstu, ale bardzo chcę go poznać. Czuję, że będzie inny, niż ciągłe ,,przepraszam, pogubiłem się". Mam dość. Tak, mam dość. Mam dość tego, że Tomas ciągle powtarza to samo, a mimo wszystko nie potrafi zmienić swojego zachowania. Próbowałam mu wytłumaczyć, co czuję, mając świadomość, że chciał pocałować moją najlepszą przyjaciółkę. Nawet Francesca z nim rozmawiała i wyjaśniła to, że moje serce nie może od razu mu wybaczyć. Że potrzebuję czasu - dużo czasu, by ponownie pozwolić mu być moją muzyką. Ale on zepsuł to, co chciałam uratować. Nie wykorzystał swojej szansy. Dał się ponieść emocjom, które wbiły kolejny nóż w naszą okaleczoną miłość. Teraz już prawie nic nie zostało. I może to trochę moja wina, ale większość ran zadał on. 
I tego już mu nie wybaczę.
- Cami? - zerwałam się z łóżka, gdy Camila weszła do mojego pokoju. 
- Wiem, że pewnie wolisz zostać tutaj, po tym, co się wczoraj stało. - odezwała się Camila, siadając obok mnie. - Dlatego dzisiaj nie będę cię stąd wyciągać, chociaż w barze karaoke będą dzisiaj wszyscy. Możemy zostać i oglądać głupie seriale.
Jej propozycja wydała się bardzo kusząca, ale jednocześnie przyszło mi do głowy, że nie powinnam dłużej się nad sobą użalać. Muszę stawić czoło problemom, którym do tej pory pozwalałam się przygniatać. Poza tym, czeka na mnie nowa piosenka do odkrycia. Diego jest tajemnicą i nie wiem, czy w ogóle jest mną zainteresowany, ale jeśli nie spróbuję, to nigdy się tego nie dowiem. Coś mnie do niego ciągnie i nie pozwala o nim zapomnieć. Więc nie będę dłużej z tym walczyć.
- Dzięki, Cami, ale wolałabym stąd iść. - uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. - Nie chcę dłużej myśleć o Tomasie. Chcę zacząć nowy rozdział. 
Cami spojrzała na mnie z powątpiewaniem, kiedy podeszłam do szafy i otworzyłam ją, by poszukać jakiś ładnych ubrań.
- Jesteś pewna?  
- Tak. Nie będę już dłużej płakać przez Tomasa. - powiedziałam twardo. - Pytanie: czy w barze będzie też Diego?
Camila uniosła w zdziwieniu brwi.
- Tak. A dlaczego pytasz? 
- Tak po prostu. - uśmiechnęłam się do niej niewinnie. - Pomóż mi wybrać coś ładnego.
Tomas jest moim księciem? Nie. Już nie. Chyba nigdy nim nie był. Spróbuję o nim zapomnieć, i może wtedy przestanę wreszcie cierpieć. I znajdę prawdziwego księcia. 


Ludmiła


Nigdy nie lubiłam chwil, kiedy rodzice są pokłóceni i się do siebie nie odzywają. Atmosfera w domu jest wtedy tak napięta, że można ją kroić nożem i podawać na talerzach - ale oni zdają się nie zauważać tego, że przez to jestem smutna. Może to brzmi trochę samolubnie, bo przecież każdy ma czasami złe chwile i we wszystkich związkach zdarzają się kłótnie. Ale... Trudno mi siedzieć cicho, jestem z natury gadatliwa i lubię opowiadać o sobie. A gdy nadchodzi czas ,,milczenia" w domu, jest to jednoznaczne z tym, że milczeć mają wszyscy, a nie tylko dwie strony kłótni. Jeśli się odezwę niepytana, powstaje z tego awantura. Nikt nie krzyczy na mnie. Rodzice po prostu znajdują pretekst, by zacząć krzyczeć na siebie nawzajem. 
- Fede, uratuj mnie. - wyszeptałam do telefonu. - Nie wytrzymam tutaj dłużej. Od rana nikomu nie powiedziałam, że jestem piękna. 
Federico zaśmiał się.
- Mamy teraz z chłopakami próbę. Leon strasznie nas ciśnie.  
Westchnęłam. Jeśli Leon umyślał sobie, że zespół będzie miał próbę, to tak będzie. Jeśli na dodatek jest w takim nastroju, jaki zawsze dopada go pod nieobecność Violetty, to chłopaki mają przechlapane. I przy okazji ja, bo Fede mnie nie uratuje. Zaraz zacznę gadać do lustra.
- Przyjdziesz po mnie później i pójdziemy razem na karaoke? - zapytałam, starając się nie zabrzmieć błagalnie.
- Jasne, Ferro. - oczami wyobraźni zobaczyłam jego piękny uśmiech; zawsze się tak uśmiecha, kiedy nazywa mnie Ferro. - Napisałem dla ciebie piosenkę. Czekaj na mnie.
Serce zabiło mi szybciej. Napisał dla mnie piosenkę. Jeszcze nigdy nie napisał dla mnie piosenki. Nikt tego nigdy nie zrobił. Ten chłopak jest wspaniały. Idealny. Nie mogłam znaleźć lepszego. Co ja robiłam, kiedy go nie było? Jak ja mogłam żyć? Czy moje serce w ogóle biło?
- Nie czekam, nie myśl sobie.
- Ja na ciebie też, Ferro. Kocham cię.
Uśmiechnęłam się i zakończyłam połączenie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nic nie zdziałałam i mam przynajmniej dwie godziny, które muszę jakoś wykorzystać, żeby nie zwariować. Siedzenie w bezczynności jest dla mnie najgorsze. 
Mój wzrok zatrzymał się na keybordzie ustawionym w kącie pokoju. Rzadko na nim gram, bo zazwyczaj używam instrumentów w Studiu. Przyzwyczaiłam się do nich i moje palce już mimowolnie odnajdują klawisze i znają każdą strunę w ulubionej gitarze z kolorową naklejką z napisem ,,ON BEAT". Już dawno temu przestałam grać na keybordzie, który rodzice kupili mi na jedenaste urodziny, kiedy to oświadczyłam, że chcę się uczyć wszystkiego, co związane jest z muzyką. Doprowadzałam ich do szału, przyciskając przypadkowe klawisze w środku nocy i ćwicząc głos. Trzy lata później posłali mnie na przesłuchania do Studia. Dostałam się bez problemu. Zrobili to po części dlatego, że chcieli spełnić moje marzenia, a po części dlatego, że mieli dość ciągłych ćwiczeń o nieodpowiednich porach. Od tamtej pory mogłam rozwijać swój talent w szkole.
Wstałam i powoli podeszłam do instrumentu. Klawisze zostały pokryte różnymi błyszczącymi naklejkami - w kształcie nutek, serduszek, lub z napisem ,,Supernova". Przez lata stania w kącie odrobinę zblakły, a cały keybord pokrył się kurzem. Ale mimo to wyglądał nadal tak samo. Oczami wyobraźni zobaczyłam jedenastoletnią siebie. Dopiero co poznawałam muzykę. Nie wiedziałam, że stanie się ona najważniejszą częscią mojego życia. Muzyka jest wszędzie. W każdym z nas, we wszystkich uczuciach i słowach. 
- Siento que hoy ya estoy lista... - słowa same wypłynęły z moich ust, a palce przycisnęły kilka klawiszy, które utworzyły melodię. - Digo me siento distinta, quiero ser la protagonista, no hay nada que temer...
Ja też mam dla ciebie piosenkę, Fede - pomyślałam, siadając przy instrumencie.


Violetta


Oficjalnie stwierdzam, iż Francesca nigdy się nie męczy. Myślałam, że spędzenie pół dnia w centrum handlowym to szczyt jej możliwości, ale we Włoszech najwyraźniej włącza jej się jakaś lampka w mózgu i przez to dostaje kompletnego bzika. Co z tego, że mamy na zwiedzanie cały tydzień. Zwiedźmy wszystko już pierwszego dnia! 
- Fran, zwolnij. - poprawiłam torebkę na ramieniu i przyspieszyłam kroku, by ją dogonić. - Dlaczego biegniemy? Wszyscy tutaj normalnie chodzą!
Francesca zatrzymała się i spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Jakby nie zauważyła wcześniej, że od dwóch godzin idę za nią jak cień, powłócząc nogami i ciągnąc za sobą tysiące toreb z zakupami.
- Biegniemy, bo za godzinę zamykają tą kawiarnie z najlepszymi lodami. - odparła, biorąc mnie pod ramię.
- Jak daleko jest ta kawiarnia? - zapytałam.
Tak dla pewności. Żeby nie okazało się, że Fran ma zamiar biec na drugi koniec miasta, żeby zjeść lody. Nigdy nic nie wiadomo.
- Za rogiem.
- Więc dlaczego, do licha ciężkiego, biegniemy?!
Uśmiech, który mi posłała w odpowiedzi, mówił: i tak mnie kochasz, więc mogę cię trochę podenerwować. Och, kiedyś jej coś zrobię. 
- Voila! - zawołała, kiedy stanęłyśmy przed wciśniętym między inne kamiennice małym budynkiem.
Bardziej niż sam obiekt interesowało mnie to, że nareszcie - po całym dniu łażenia - przystanęłyśmy. 
- Wspaniale.
- Idziemy jeść najlepsze lody pod słońcem! - pisnęła, popychając drewniane drzwi z napisem ,,CIAO".
Podążyłam za nią, starając się nie upuścić toreb z zakupami. Tata nie powinien był dawać nam karty kredytowej. Nie powinien też mówić przy tym ,,kupcie sobie coś ładnego". Kupiłyśmy dużo ładnych rzeczy. Z kolei suma na karcie nie jest już taka ładna. No cóż, każdy popełnia błędy.
- Francesca, che bello vederti! - zza kolorowej lady wyszedł starszy pan, uśmiechając się szeroko. 
- Ciao, Roberto! - zaśmiała się Fran, przytulając go krótko. - Viola, to Roberto, właściciel i dobry przyjaciel mojej rodziny. Roberto, questa e la mia amica, Violetta.
- Mam pytanie: czy Roberto mówi po hiszpańsku, albo po angielsku? - szepnęłam Fran na ucho.
Roberto wybuchnął śmiechem. Bardzo śmieszne. Ale to wcale nie jest fajne, nie mieć pojęcia, co ludzie dookoła ciebie mówią. To znaczy, domyśliłam się, że Fran przedstawiła mnie jako swoją przyjaciółkę. Ale jeśli mieliby zaraz nazwać mnie idiotką po włosku, pewnie dalej uśmiechałabym się jak wariatka, nieświadoma niczego. 
- Miło mi cię poznać, Violetto. - Roberto uśmiechnął się ciepło, na szczęście przechodząc na język hiszpański. - A więc, jakie smaki lodów sobie życzycie, moje panie?
Francesca natychmiast podbiegła do dużej lodówki, w której znajdowało się pełno pojemników z różnokolorowymi lodami. Było tam naprawdę mnóstwo smaków, ale Fran po jakichś pięciu sekundach już krzyczała: ,,zaklepuję truskawkowo-śmietankowe". Uśmiech na jej twarzy był tak szeroki, że na sto procent bolała ją od tego twarz. 
- To ja poproszę czekoladowe. - odezwałam się, kręcąc głową z rozbawieniem.
Jej chyba naprawdę coś się poprzestawiało od tego włoskiego powietrza. 
- Są pyszne, prawda? - zapytała, kiedy już siedziałyśmy przy jednym z małych stoliczków.
- Yhm. - wymamrotałam, podając jej chusteczkę, by wytarła sobie usta.
- Jesteś jakaś niemrawa. Naprawdę aż tak się zmęczyłaś?
Westchnęłam. Zachowuję się strasznie, wiem. Zawsze chciałam zwiedzić Rzym. Teraz jestem tutaj ze swoją najlepszą przyjaciółką, która na dodatek jest włoszką i przy okazji znakomitą tłumaczką, a ja umiem tylko marudzić. Ten dzień był wspaniały, mimo że trochę męczący, bo Francesca ma zdecydowanie za dużo energii. Ale...
- Tęsknię za Leonem.
- Głupi Verdas. - udała obrażoną, odgryzając kawałek wafelka. - Zawsze wszędzie wtrynia swoje trzy litery.
Zmarszczyłam brwi.
- Cztery.
- Też tak uważasz? - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a ja tylko przewróciłam oczami. - Wiem, że za nim tęsknisz. Ja też tęsknię za Marco. Ale musimy się cieszyć tym wyjazdem, bo jesteśmy w Rzymie, Viola. Razem. Wykorzystajmy to, a później wrócimy do naszych idiotów.
Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. No dobrze, mimo tego, że jest szalona i zbyt energiczna, zawsze umie mnie pocieszyć. A nie jest to łatwe. 
- Jesteś najlepsza na świecie.
- Grazie mile. - kolejny szeroki uśmiech. - A teraz chodź. Nie możemy tak długo siedzieć w jednym miejscu! 


Camila


- Zaśpiewasz ze mną dzisiaj piosenkę. - ostrzegłam Daniela, kiedy weszliśmy do baru karaoke. - Nawet nie próbuj się wymigać.
Dan westchnął cicho, ale gdy rzuciłam mu mordercze spojrzenie, uśmiechnął się. Od rana powtarzam mu, że musi zaśpiewać ze mną romantyczną piosenkę, na scenie, przy wszystkich. Nie wiem, dlaczego tak się przed tym wzbrania. Wszyscy nasi przyjaciele tak robią. No dobrze, może Naty i Maxi wolą wygłupiać się przy mikrofonie, ale nawet to jest romantyczne, gdy tak ckliwie na siebie patrzą.
- Wstydzę się ludzi. - odezwał się Dan po chwili, przywołując na twarz minę zbitego pieska.
- Nie żartuj sobie ze mnie. - prychnęłam. - Nie masz z tym problemu, kiedy robisz coś głupiego. 
Pokazał mi język, na co ja wywróciłam oczami. Czasami trzeba się poświęcić dla swojej ukochanej. Szczególnie jeśli jest nią ktoś, z kim potrafisz wymieniać się wyzwiskami przez cały dzień. Uwielbiam nasze przekomarzanki, ale ludzie sobie w końcu pomyślą, że nie jesteśmy parą. A jesteśmy, i mam zamiar to wszystkim pokazywać. 
- Jest Diego? - zapytałam, przypominając sobie o dziwnym zachowaniu Stefy; okej, chciałam też zobaczyć, czy Dan się do mnie odezwie. 
- Jest. Dlaczego pytasz? 
Ha! Jeden punkt dla Camili Torres, proszę państwa. 
- Stefy o niego pytała. - odparłam, wzruszając ramionami.
- Między nimi chyba coś jest. - powiedział po chwili, co mnie tak zdziwiło, że aż zakrztusiłam się sokiem. - Naprawdę. Widziałem ich ostatnio w Resto przy jednym stoliku. Diego ją na sto procent podrywał. 
Uniosłam brwi. Stefy i Diego? To dwa zupełnie inne światy! Do tej pory pamiętam imprezę, na którą zaprosił nas Fernandez. On obraca się w takim towarzystwie i nie jest w ogóle w typie żadnego z nas - wychodzi z nami czasami, bo przyjaźni się z Danielem. Stef jest spokojna i - co najważniejsze - zakochana w Tomasie. Przynajmniej była. Teraz już... sama nie wiem. Możliwe, że Tommy nie dostanie kolejnej szansy.
- Oni w ogóle do siebie nie pasują. - zaprotestowałam. - Poza tym, Diego podrywa wszystkie.
- Ludmiła i Federico też na pozór do siebie nie pasują. - swierdził Dan. - No cóż, zobaczymy, co się dzisiaj wydarzy.
Pokiwałam głową z szatańskim uśmieszkiem.
- Ja wiem, co się wydarzy. Zaśpiewamy razem piosenkę! 
Daniel jęknął przeciągle, kiedy pociągnęłam go za rękę. Podążyliśmy w stronę sceny, na której stało kilka instrumentów i mikrofony. 
- Chłopaki, ratujcie! - zawołał, kiedy w wejściu pojawili się Maxi, Marco, Federico i Andres.
- Gdzie Leon? - zapytałam, rozglądając się.
- Poszedł zanieść coś na tor, zaraz przyjdzie. - odparł Fede, pokazując język Danielowi. 
Zmarszczyłam brwi. Leon na torze? Z tego, co wiem, zrezygnował z tego i obiecał Violetcie, że już tam nie wróci. Może pod jej nieobecność postanowił... Nie, Leon taki nie jest. Pewnie po prostu poszedł oddać coś Larze lub coś w tym stylu. Na pewno.
- Idziemy śpiewać, kochanie! - zachichotałam, wciągając Daniela na scenę.


Przepraszam, daje wam takie nic po prawie miesiącu nieobecności.
Kiedyś się poprawię, obiecuję :)
Chciałabym wam podziękować za to, że jesteście, bo w czerwcu będzie druga rocznica tego bloga. Dwa lata to szmat czasu i jestem wam naprawdę wdzięczna. 
Kocham Was wszystkich! 
PS wybieram się na Violetta Live do Krakowa (26 sierpnia), niestety sama, i chciałabym się z kimś może spiknąć, żeby nie być samotna :c jak ktoś też idzie, niech da znać
Wasza na zawsze, 
Maddy

wtorek, 17 marca 2015

Las vacaciones de Violetta - 6. Crecimos juntos, con un sueno en cada mirada

Las vacaciones de Violetta
Capitulo 6

,,Crecimos juntos, con un sueno en cada mirada"



Violetta

Spojrzałam z powątpiewaniem na swoją walizkę, wypchaną do granic możliwości. Naprawdę starałam się wziąć tylko te najpotrzebniejsze rzeczy, ale jakoś tak wyszło, że większość moich ubrań okazała się bardzo potrzebna. No dobrze, nie jestem zbyt dobra w pakowaniu. Francesca niestety także nie ma do tego talentu. 
- Gotowa, Vilu? - zapytał tata, zaglądając do mojego pokoju. 
- Nie. - odparłam z naburmuszoną miną. - Walizka jest za mała.
Tata zaśmiał się.
- A cóż to, skurczyła się? - zapytał, rozbawiony. - Zawsze była przecież dobra.
- To nie jest zabawne. - pogroziłam mu palcem.
Tata ponownie się roześmiał i pociągnął za suwak walizki. Niestety, jego także nie chciała posłuchać. Kiedy na niej usiadł, również zaczęłam się śmiać. 
Nagle przypomniało mi się wydarzenie bardzo podobne do tego. Byłam wtedy mniejszą Violettą, pięcioletnią i uradowaną wyjazdem. Wtedy bardzo lubiłam wycieczki. Mama była jeszcze wśród nas i malowała wszystko swoim uśmiechem. Miała jakiś występ we Włoszech i mieliśmy we trójkę tam polecieć, żeby jej towarzyszyć. Rzadko jeździłam z mamą na koncerty, dlatego bardzo się cieszyłam. Mama zapakowała dużo rzeczy i walizka nie chciała się zasunąć, co tata skomentował wybuchem śmiechu. Pamiętam, że później zapakowałyśmy kilka naszych rzeczy do jego walizki i on nawet się nie zorientował, dopóki nie znalazł mojej różowej bluzeczki podczas rozpakowywania się w hotelu. 
- Tato, i tak ci się to nie uda. - zachichotałam, gdy położył się na walizce. - Mam pomysł. Pamiętasz, jak z mamą nie mogłyśmy się zmieścić do jednej walizki i zapakowałyśmy kilka rzeczy do twojej?
Tata pokręcił głową, grożąc mi palcem, a ja znowu wybuchłam śmiechem.
- Nawet o tym nie myśl, moja panno. 
- No dobrze, jakoś sobie poradzę. - westchnęłam, stwierdzając, że przecież tata nie musi nic wiedzieć o kilku dodatkowych rzeczach w swojej walizce.
Tata pokiwał głową z uśmiechem i poklepał jeszcze walizkę, po czym wyszedł, podśpiewując coś pod nosem. Zaśmiałam się i zaczęłam wyjmować ciuchy, które mogą znaleźć swoje miejsce w bagażu taty.
- Cześć. - usłyszałam głos Leona. - Twój tata powiedział, żebyś nawet nie próbowała pakować się do jego walizki. 
Zachichotałam cicho i odłożyłam na bok kilka bluzek i spódnic. 
- On tylko tak mówi, tak naprawdę uwielbia dźwigać moje spódnice. - zaprotestowałam z konspiracyjnym uśmieszkiem, podchodząc do niego. - Przyszedłeś się pożegnać?
- Hej, to nie brzmi dobrze. - odparł, kręcąc głową. - Przyszedłem powiedzieć ci, że bardzo cię kocham i nie wiem, jak wytrzymam bez ciebie tyle czasu.
Przytuliłam się do niego mocno i zacisnęłam powieki, by powstrzymać łzy wzruszenia. Leon kilkoma słowami potrafi sprawić, że chce mi się płakać i śmiać w jednym momencie, że ciepłe uczucia otulają moje serce i sprawiają, że kocham go jeszcze bardziej. 
- Płaczesz? - otarł moje policzki i uśmiechnął się delikatnie.
- Ze szczęścia. 
- Aż tak mnie nie lubisz? - zaśmiał się.
Znowu zachciało mi się płakać. Nienawidzę rozstań z Leonem, nawet jeśli wiem, że niedługo znowu go zobaczę. Za każdym razem przypomina mi się ten czas, kiedy myślałam, że straciłam go na zawsze, wspominając jego uśmiech i jego miłość, w zimnym pokoju hotelowym. Jestem pewna, że kolejne takie rozstanie, kolejne takie cierpienie... Byłoby ostatnim. Nie zniosłabym tego. Nie próbuję wcale zabrzmieć dramatycznie, jestem po prostu pewna, że właśnie tak by było - nie umiem znieść choćby myśli o tym, że mogłabym znowu żyć ze świadomością, iż jego serce nie bije dla mnie.
- Violetta, już nigdy cię nie opuszczę - przygarnął mnie mocno do siebie i zaczął kołysać, kiedy znowu wypłakiwałam sobie oczy z niewiadomego powodu. - Nie myśl o tym. Nie myśl o tym, proszę.
- Przepraszam. - wyszeptałam, odnajdując jego usta na krótką chwilę. - Zadzwonię do ciebie, kiedy wylądujemy. 
- Ja zadzwonię pierwszy. - uśmiechnął się do mnie, a ja zachowałam ten uśmiech w swoim sercu, bo miał mi wystarczyć na kolejny tydzień.


Stefy

Rozejrzałam się po swoim pokoju, szukając sobie jakiegoś zajęcia, którym mogłabym zapełnić nudę. Po ostatnim wydarzeniu z udziałem Diego i w ogóle, straciłam ochotę na imprezowanie w Resto. Nie wiem, dlaczego, ale nie umiem opowiedzieć Tomasowi o całej tej sytuacji, chociaż dręczą mnie wyrzuty sumienia za każdym razem, kiedy patrzy na mnie podejrzliwie. Okej, może też trochę mnie wkurza jego nadpobudliwość i to, że w ogóle nie liczy się z moim zdaniem, i dlatego nie chodzę do Resto. Ale to tylko w małym stopniu. 
- Okej, Stefy, zrobisz teraz coś kreatywnego. - powiedziałam do siebie, biorąc gitarę z zakurzonego kąta swojego pokoju.
Położyłam przed sobą zeszyt, w którym zapisuję piosenki, wzięłam kostkę i zaczęłam wygrywać przypadkowe akordy, które akurat przyszły na myśl moim dłoniom. Niestety, nic z tego nie wyszło. Piosenka najwyraźniej zdecydowała, że nie jest jeszcze gotowa na odwiedzenie mnie, co znaczy, że po prostu w ogóle nie mam weny i chyba powinnam spędzić resztę dnia na oglądaniu bezsensownych seriali. Oraz zastanawianiu się nad swoim bezsensownym życiem. Brawa dla mnie.
- Stef, znowu to robisz. - podskoczyłam gwałtownie na dźwięk głosu Camili.
- Cami, nie strasz mnie tak! - zawołałam. - Zabiłaś moją wenę.
- Nie kłam. - zachichotała Cami. - Nie miałaś weny, i dlatego gapiłaś się w ścianę.
Pokazałam jej język i uprzątnęłam bałagan, który zrobiłam na łóżku. Kilka chusteczek, pusta miska ze wspomnieniem o krakersach (o proszę, a jednak jestem poetką!), tysiąc poduszek, laptop. Jestem bałaganiarą, cóż poradzić.
- O co ci chodziło? - zapytałam, tonąc w poduszkach.
- Z czym? - zdziwiła się, siadając obok mnie.
- Kiedy powiedziałaś, że znowu to robię. - przewróciłam oczami.
- A, no tak. Znowu zaszywasz się sama w pokoju, udajesz, że masz wenę do pisania piosenek i oglądasz jakieś głupie seriale. - wyjaśniła, na co ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Przez długi czas wątpiłam w to, że mogę znaleźć prawdziwą przyjaciółkę, od serca - taką, która będzie wiedziała o mnie wszystko. A jednak udało mi się, bo teraz mam Camilę, Violettę, Francescę, Naty, Ludmiłę... Chociaż czasami wolałabym, żeby czegoś nie wiedziały, bo mam wrażenie, że czytają mi w myślach, tak jak teraz Camila. 
- Idziemy gdzieś. - Camila wstała z łóżka i pociągnęła mnie za rękę. 
Jęknęłam przeciągle i znowu usiadłam. Wiem, że jeśli gdzieś jest Cami, to jest i Daniel, a jeśli jest Daniel... To jest także Diego. Tak, wiem, jestem głupia. Przejmuje się chłopakiem, który ma mnie gdzieś, wcale mnie nie zna, i pewnie dawno zapomniał o naszej krótkiej wymianie zdań. Ale nie umiem zapomnieć o jego spojrzeniu. Nigdy nie czułam takiego przenikającego na wskroś chłodu. A jego oczy owiały mnie chłodem.
- Nie chcę. - zaprotestowałam. 
- Wszyscy są w Resto, a wieczorem jesteśmy umówieni na karaoke. Nie możesz tego przegapić. - przekonywała mnie dalej Camila.
Westchnęłam i pozwoliłam jej się wyprowadzić z pokoju. Trudno jest kłócić się z Camilą, bo ona zawsze ma o jeden argument więcej, i zawsze wygrywa. No cóż, będę musiała pójść z nią do Resto, udawać, że wszystko jest w porządku, i unikać towarzystwa Daniela, bo w jego pobliżu może znajdować się Diego. Może zaszyję się w jakimś ciemnym kącie i nikt mnie nie zauważy...
- Stef, co takiego Tomas ci znowu powiedział? - zapytała, kiedy wkładałam rzeczy do torebki. - Zazwyczaj przez niego nie chcesz wyjść z domu.
Zaskoczyła mnie tą nagłą zmianą tematu, dlatego spojrzałam na nią z przestrachem, co od razu kazało jej myśleć, że ma rację. Ale tym razem nie chodzi o Tomasa, a przynajmniej nie tylko o niego. Niestety chyba nie mogę jej o tym powiedzieć. Poza tym, co takiego miałabym powiedzieć? Wiesz, kolega twojego chłopaka na mnie spojrzał i teraz się boję z nim znowu spotkać - weźmie mnie za wariatkę albo jakąś desperatkę. Wiem, to moja przyjaciółka, ale jednak wszystko ma jakieś granice. Uczucia, które się we mnie rodzą, są dziwne i nie chcę dzielić się nimi z innymi. 
- Jest po prostu trochę denerwujący. - odparłam, starając się zabrzmieć wiarygodnie. - Chodźmy już.
Pociągnęłam ją za rękę i wyszłyśmy z domu. Przestań o tym myśleć - nakazałam sobie. Jedyną osobą, która wie o twoich uczuciach, jesteś ty. I nikomu nie powiesz. Bo to Tomas jest twoim księciem.



Ludmiła

Rano (no dobrze, może nie do końca rano - to przez te całonocne rozmowy telefoniczne z Fede!) obudziłam się z dziwnym przeczuciem, że coś się zmieniło. I to wcale nie na lepsze. Z czarnymi scenariuszami w głowie zeszłam na dół, by jak zwykle zrobić sobie śniadanie i porozmawiać chwilę z mamą. Ale w kuchni nikogo nie było. Na idealnie czystym blacie stała tylko niedokończona kawa, a gazeta, którą zwykł czytać tata, spadła ze stołu i wylądowała na podłodze. Rozejrzałam się niepewnie, podchodząc do lodówki, by wyjąć z niej mleko. 
- Ludmiła! - podskoczyłam gwałtownie, gdy do pomieszczenia weszła mama. - Kochanie, wróć lepiej do pokoju.
- Dlaczego? 
- Po prostu wróć... - mama urwała, a jej wzrok zatrzymał się na czymś za moimi plecami.
Odwróciłam się, by wpaść prosto na postawnego funkcjonariusza policji z surową miną wypisaną na twarzy. Odskoczyłam i spojrzałam na mamę, domagając się jakiegoś wyjaśnienia. Ona jednak tylko patrzyła na mnie wielkimi jak spodki oczami i nie wyglądała na skorą do rozmowy.
- Wszystko sprawdzone. - odezwał się policjant tubalnym głosem. - Pan będzie musiał pojechać ze mną na komisariat.
Rzuciłam tacie zdezorientowane spojrzenie, kiedy pokiwał głową i ruszył za mężczyzną. Kiedy już wyszli, trzaskając drzwiami, przeniosłam wzrok z powrotem na mamę. Spodziewałam się, że coś się wydarzy, bo miałam to głupie złe przeczucie, ale naprawdę nie śmiałam nawet myśleć, że policjant wyprowadzi mojego ojca z domu. Najwyraźniej też coś przeszukiwał. Co tu się dzieje?
- Mamo? 
- Chodzi o firmę taty. - odpowiedziała szybko mama, rozmasowując sobie skronie. - Nie mam siły teraz tego tłumaczyć. Wszystko będzie dobrze. 
Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale uznałam, że jednak nie warto denerwować mamy, kiedy jest w takim stanie. Wzięłam z blatu miskę i nasypałam do niej płatków, po czym zalałam je mlekiem i szybko wycofałam się z kuchni. Gdy już znalazłam się w swoim pokoju, spędziłam pięć minut na gapieniu się w ścianę. Okej. To było co najmniej dziwne. Już prędzej spodziewałabym się morderstwa w ogródku, niż tego. Policja nie jest stałym gościem w naszym domu. Ściślej mówiąc - jeszcze nigdy nie widziałam policjanta w progu naszej willi. 
- Lu? - drzwi pokoju otworzyły się i do środka wszedł Federico z zaniepokojoną miną. - Co się stało? Twoja mama wygląda jak zombie.
Westchnęłam i odłożyłam pustą miskę po płatkach na stolik nocny.
- Przed chwilą była tu policja. - wymamrotałam, przeciągając dłonią po rozczochranych włosach. - Przeszukiwali coś i tata pojechał na komisariat. Nie wiem, o co chodzi.
Federico usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. 
- Chcesz dzisiaj tutaj zostać i pooglądać jakieś głupie filmy? - zapytał, składając słodkiego całusa na moim policzku.
Uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Czytasz mi w myślach.
Wzięłam z biurka pilot od telewizora i włączyłam pierwszy lepszy kanał. Leciał akurat jakiś serial, w którym co chwilę ktoś wybuchał śmiechem. Wtuliłam się w Federico i skupiłam na czochraniu jego włosów. Uwielbiam to robić. Kurczę, nawet nie wiem, dlaczego. Chyba po prostu lubię patrzeć, jak się denerwuje - bo przecież spędza codziennie przynajmniej pół godziny na układaniu fryzury.
- Wiesz, że tak naprawdę to uwielbiam? - wyszeptał Fede, głaszcząc mnie dłonią po ramieniu.
Przeszły mnie ciarki pod wpływem jego dotyku i uwodzicielskiego szeptu.
- Dlatego ciągle to robię.
- Kłamczucha. - ujął moją twarz w dłonie i uśmiechnął się delikatnie. - Robisz to, bo chcesz zniszczyć moją długą pracę nad ideałem fryzury.
- Może i tak. - zachichotałam, całując go krótko. - Oglądamy ten serial.
Fede zaśmiał się i skupił wzrok na ekranie telewizora, a ja ponownie wplotłam dłonie w jego włosy. Słuchając jego śmiechu (chociaż swoją drogą nie rozumiem, co go bawiło w tym serialu), zapomniałam o wszystkich problemach. Przynajmniej na chwilę.



Natalia

- Maxi, oddaj mi to. - wyciągnęłam rękę w kierunku Maxiego, patrząc na niego surowym wzrokiem.
Maxi zaśmiał się cicho i pocałował mnie w policzek. Przewróciłam oczami i pozwoliłam mu włożyć do ust kolejne dwa cukierki. To niesamowite. Ile my mamy w końcu lat? Nie wierzę, że jesteśmy prawie dorosłymi ludźmi. Niedługo skończymy szkołę... A ja chyba do końca życia będą ganiała za Maxim, zabraniając mu jeść cukierki.
- Za każdego cukierka, jakiego mi oddasz, dostaniesz buziaka. - odezwałam się po chwili, uśmiechając się do niego domyślnie.
- To będzie dużo buziaków, Naty. - Maxi położył na stoliku stosik cukierków i zaczął je liczyć. - Dokładnie dwadzieścia trzy.
Cmoknęłam go krótko w usta i zabrałam jednego cukierka. 
- Jakoś dam radę. - zachichotałam. - A tak na serio, to musisz naprawdę przestać tyle tego jeść.
Maxi zmarszczył brwi.
- To do tej pory nie było na serio?
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo nagle głośna i dudniąca w uszach muzyka ucichła i oczy wszystkich zwróciły się na scenę, na której stanął Tomas. Wyglądał na bardzo pewnego siebie (co wywnioskowałam po uśmiechu) i zadowolonego z faktu, iż zwrócił  na swoją osobę uwagę praktycznie całego Resto. Przygryzłam wargę, kiedy zauważyłam w tłumie pobladłą Stefy. Oczywiście Tomas patrzył prosto na nią.
- To może być ciekawe. - wymamrotał Maxi, spoglądając to na Tomasa, to na Stefy.
Korzystając z okazji, zwinęłam kilka cukierków ze stolika i wsadziłam je do kieszeni. Tymczasem Tomas rozpoczął przedstawienie - światła przygasły, a w normalnym świetle znalazła się tylko scena i miejsce, w którym stała Stefy. Najwyraźniej Luca postanowił pomóc Heredii w szalonym akcie miłości, czy co on tam próbował zrobić. 
To niesamowite, że czasami miłość potrafi nas uskrzydlić i sprawić, że nawet najgorszy dzień nabierze kolorów, a czasami... Sprawia, że się gubimy i nie wiemy już, co jest właściwe. Nie zdajemy sobie sprawy z własnych błędów i ranimy osoby nam drogie, zaślepieni tym na pozór pięknym uczuciem. Chociaż nie mam wielkiego doświadczenia, jeśli chodzi o miłość, wiem, że nie jest to piękne uczucie. Jest neutralne. Jest szczęściem, a jednocześnie cierpieniem, jest uśmiechem, ale jednocześnie bólem, ukrytym głęboko w oczach. 
Wydaje mi się, że miłość Tomasa do Stefy jest właśnie jednym z tych przypadków, gdy miłość wcale nie wydaje się być miłością na pierwszy rzut oka. Ja wiem, że on ją kocha. Ale nawet sama Stefy może w to teraz wątpić, kiedy Tomas popełnia błąd za błędem. 
- To dla ciebie, moja ukochana - powiedział Tomas, wyrywając mnie z zamyślenia. 
Niestety, zanim zdążył wziąć gitarę i zacząć śpiewać, Stefy wycofała się z kręgu światła i  zniknęła pośród zebranych ludzi. Byłam pewna, że uciekła z Resto jak najszybciej. Rzuciłam Maxiemu zmartwione spojrzenie, które on odwzajemnił, i pobiegłam za przyjaciółką. Po chwili dołączyła do mnie Camila.
- Alarm złamane serce. - westchnęła Cami, kiedy znalazłyśmy się przed Resto. - Znowu. Co ten Tomas wyprawia...
W odpowiedzi tylko pokręciłam z powątpiewaniem głową. Nie mam zielonego pojęcia, co on wyprawia. Może po prostu próbuje naprawić to, co zniszczył. Tyle, że wychodzi mu coś zupełnie odwrotnego. Niszczy to, co zostało po burzy. Niedługo może nie zostać już nic, co będzie można uratować, przeszło mi przez myśl, kiedy zauważyłam na jednej z ławek zapłakaną Stefy.


Francesca

Rozejrzałam się po samolocie pełnym ludzi. Każde miejsce było zajęte, a między siedzeniami przechadzała się stewardessa, sprawdzając wszystko dokładnie. Wzdrygnęłam się na myśl o tym, że za chwilę wystartujemy. Nienawidzę samolotów - zawsze mam mdłości i nie mogę się skupić na niczym innym, niż myśl, że możemy się rozbić. Zazwyczaj jestem optymistką, ale ta przeklęta maszyna zmienia mnie w zrzędliwą pesymistkę, która życzy wszystkim zebranym rychłej śmierci. 
Rzadko kiedy decyduję się na lot samolotem. W dzieciństwie rodzice zawsze wybierali takie wycieczki, które nie uwzgledniają udziału tego ustrojstwa. Dopiero podróż do Argentyny zmusiła mnie do przezwyciężenia swojego lęku. Dlaczego ja się tym razem na to zgodziłam? Mogliśmy płynąć statkiem! - pomyślałam bezsensownie, starając się jednak uspokoić szaleńczo gnające myśli. Spokojnie, Francesca. Wyobraziłam sobie, jak razem z Violą przechadzamy się powoli uliczkami Rzymu, zachwycając się ich pięknem; przed oczami stanął mi obraz mojej ulubionej kawiarenki, a w ustach poczułam smak najlepszych lodów, jakie świat widział. I nagle Violetta szturchnęła mnie w ramię i czar prysł, a ja miałam ochotę zasnąć i obudzić się już w prawdziwym Rzymie, kiedy nie będę musiała sobie nic wyobrażać. Wszystko będzie prawdziwe.
- Powinnam cię uprzedzić, że nie cierpię latać samolotami? - zapytałam drżącym głosem Violę.
- Teraz mi to mówisz? - zgromiła mnie wzrokiem. 
Zaśmiałam się nerwowo.
- Kiedy tylko wystartujemy, zacznę zachowywać się jak zrzędliwa starsza pani. Chyba duże wysokości tak na mnie działają.
Viola pokręciła głową z powątpiewaniem i przechyliła się do przodu, by jej tata ją usłyszał.
- Francesca nie lubi samolotów. - powiedziała, na co pan Castillo roześmiał się. 
- To jesteście we dwie. Cieszę się, że nie siedzę obok was. 
Spojrzałam na Violettę z uniesionymi brwiami.
- W kogo ty się zamieniasz, kiedy samolot startuje? - odezwałam się nieco za głośno.
Kobieta siedząca obok nas prychnęła z pogardą, a kilka osób aż się obejrzało, żeby zobaczyć, kto to powiedział. 
- W walniętą wariatkę. Ostatnim razem wykrzyczałam, że nie chcę umierać, bo nigdy nie miałam nawet pieska. - odparła Violetta szeptem.
Zachichotałam, wyobrażając sobie tą sytuację. Viola, jakby czytając mi w myślach, ponownie zgromiła mnie wzrokiem. Usadowiłam się wygodniej na miejscu, pocieszając się świadomością, że nie tylko ja robię dziwne rzeczy, kiedy samolot startuje. W sumie, to będzie bardzo ciekawe, zobaczyć Violettę krzycząca jak jakaś wariatka w miejscu pełnym ludzi. To jakoś nie leży w jej naturze, bo mimo pewności siebie nie jest jednak idiotką, która krzyczy w miejscach publicznych.
Przypomniałam sobie, jak Viola z Leonem wrócili z Madrytu po całej tej sytuacji z jej wyjazdem. Pojawił się wtedy także Federico, i kiedy my byliśmy tak wzruszeni powrotem Violi i Leona, że nie mogliśmy wydusić słowa przez jakiś czas, Fede zadawał starndardowe pytania. Tak po prostu, dla rozluźnienia atmosfery. Zapytał, jak minął lot, a wtedy Leon zaczął się histerycznie śmiać. Nie wiedzieliśmy o co mu chodzi, a gdy się uspokoił, powiedział tylko: ,,Później było spokojnie". Nikt go nie zrozumiał i po chwili o tym zapomnieliśmy.
- Teraz rozumiem! - zawołałam, znowu nieco za głośno; no cóż, to przez ten samolot. - To Leon miał na myśli, mówiąc, że później było spokojnie. Co zrobiłaś wtedy?
Violetta zacisnęła usta w wąską kreskę i odwróciła się do małego okienka, udając, że mnie nie słyszy. Już chciałam podjąć kolejną próbę, kiedy odezwał się pan Castillo.
- Zaczęła piszczeć i krzyknęła: ,,Leon, ja nie chcę jeszcze umierać! Chcę założyć białą suknię i powiedzieć to cholerne tak!". - zaśmiał się, a Violetta uderzyła go otwartą dłonią w głowę. - Niezapomniana chwila.
Opanowałam śmiech i spojrzałam na Violę z błyskiem w oku.
- Szczególnie dla Leona. Praktycznie mu się oświadczyłaś!
Violetta pisnęła zdenerwowana i oblała się rumieńcem, po czym pacnęła mnie w ramię i w akcie obrazy zadarła brodę z naburmuszoną miną. 
Chyba rzeczywiście przeznaczenie postawiło mi Violettę na drodze. Jesteśmy tak różne, ale jednocześnie takie same. 


Miesiąc.
Wiem. Przepraszam. Czasu brak, a ja tak bardzo chciałabym dalej dla was pisać. Dlatego z tego nie zrezygnuję, mimo trudności. Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze w ogóle jest, ale jeśli tak, to dedykuję ci ten rozdział. Kocham cię! Kocham was wszystkich!
Nie zrezygnowałam też z Algo se enciende. Tam też się coś pojawi, ale kiedy znajdę czas. 
12 dni do ViolettaLive! Czekamy czekamy!
Wasza na zawsze, 
Maddy

piątek, 20 lutego 2015

Las vacaciones de Violetta - 5. Se fossi il vento mi perderei con te

Las vacaciones de Violetta 
Capitulo 5

,,Se fossi il vento mi perderei con te"



Leon


Myślałem, że najtrudniejszą częścią decyzji o rezygnacji z motocrossu będzie przyzwyczajenie się do tego, że to nie jest już część mojego życia. Że nie poczuję już tej wolności, jaka ogarnia mnie za każdym razem, kiedy odpalam motor. Ale pomyliłem się. Najgorsze jest to, że Violetta jest przeze mnie smutna i ciągle posyła mi wymuszone uśmiechy. Zna mnie, i doskonale wie, dlaczego zrezygnowałem. Chociaż to wcale nie  p r z e z  nią. Zrobiłem to  d l a  niej. I trochę dla siebie. Bo po prostu nie potrafiłem już cieszyć się z tego, że idę na tor. Myślałem wtedy tylko o tym, że Violetta się o mnie martwi i wcale nie chce, żebym jeździł. 
Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się delikatnie, widząc jak marszczy nos i w skupieniu przygląda się swojemu pamiętnikowi. Zawsze byłem ciekawy, jakie tajemnice kryje ten dziennik. To na pewno skarbnica myśli i wszystkich trosk Violetty. Kiedy się o coś sprzeczamy, marzę o tym, by móc do niego zajrzeć i odgadnąć jej myśli. Bo gdy jest na mnie zła, zamyka się w sobie i nic nie da się odczytać z jej twarzy, co zazwyczaj jest dla mnie bardzo łatwe. 
- Piszesz o mnie? - zapytałem, wyrywając ją z zamyślenia. 
Uniosła głowę i uśmiechnęła się do mnie lekko, przygryzając długopis.
- Może. 
Odgarnąłem jej niesforny kosmyk włosów z twarzy i zerknąłem z ukosa na zapisane jej starannym pismem strony. Na jednej z nich widniał portret, i chociaż nie miałem okazji dokładnie się mu przyjrzeć, chłopak w koszuli w kratę na sto procent był mną. 
- Leon! - trzepnęła mnie dłonią w tył głowy. - Nie podglądaj!
- Przepraszam. - zaśmiałem się. - Ładny rysunek. Kto to? 
Violetta spojrzała na mnie ze zmrużonymi oczami. 
- Przecież wiesz. - odłożyła pamiętnik na stolik nocny i zarzuciła mi ręce na szyję.
Uśmiechnąłem się do niej, a ona przeciągnęła dłonią po moich włosach i wtuliła się we mnie z lekkim westchnieniem. Objąłem ją mocniej i pocałowałem delikatnie w czubek głowy.
- Jesteś taka smutna przeze mnie? - odezwałem się po chwili. 
- Leon, nie chcę o tym rozmawiać. - odpowiedziała, odsuwając się ode mnie. - Chcę tylko, żebyś mnie przytulił i powiedział, że mnie kochasz.
Natychmiast wziąłem ją w ramiona i mocno przytuliłem. To, że jestem jej potrzebny, że mnie kocha - ta świadomość potrafi podnieść mnie na duchu nawet w najtrudniejszej chwili. Bo właśnie na to czekałem przez całe swoje życie. Na tą miłość. Na nią, na moją Violettę.
- Kocham cię. - wyszeptałem, wtulając twarz w jej szyję.
Odsunęła się odrobinę i popatrzyła mi w oczy. Nachyliłem się, a na jej policzkach wykwitły rumieńce, kiedy złożyłem delikatny pocałunek na jej ustach. Zawsze się rumieni, gdy ją całuję, i jest to tak słodkie, że muszę pocałować ją kolejny raz, i kolejny - i nie mogę przestać.
- Cześć, gołąbeczki! - już prawie zapomniałem o całym świecie, całując jej malinowe usta, kiedy przerwał nam wesoły głos z włoskim akcentem.
Violetta zaśmiała się i spojrzała na przyjaciółkę spod uniesionych brwi. Mój wzrok był bardziej morderczy, ale cóż - trudno zliczyć, ile razy Francesca przerwałą chwilę, której nikt nie powinien przerywać. Musimy chyba zafundować jej jakieś dzwoneczki, które będzie mogła nosić jako naszyjnik i przynajmniej wszyscy będą świadomi tego, że się zbliża i należy przerwać wszystkie dotychczasowe czynności.
- Przyszłam na wielkie pakowanie. - oświadczyła Francesca, nie zwracając uwagi na nasze miny. - Najpierw pakujemy twoje walizki, a później idziemy do mnie, żeby spakować moje. 
Ach, ta Francesca. Ciągle ta sama energiczna Włoszka, odrobinę (dużą odrobinę) nietaktowna. 
- Dasz nam chwilkę, panno niecierpliwa? - zapytałem z rozbawieniem w głosie. 
- Jasne. - odparła, uśmiechając się szeroko. - Ale żadnego całowania, dostajecie tylko małą chwileczkę.
Violetta zachichotała, a ja rzuciłem Włoszce kolejne mordercze spojrzenie, na co ona posłała nam buziaka i zamknęła za sobą drzwi. Złożyłem na ustach Violi szybkiego całusa i wstałem z jej łóżka.
- Lecicie do Rzymu za dwa dni, dlaczego ona chce się pakować dzisiaj? - zmarszczyłem brwi.
- Ja się boję, że się nie wyrobimy. - wymamrotała Violetta, odkładając na półkę swój pamiętnik. - Lecimy na tydzień, muszę chyba zabrać całą swoją szafę.
Pokręciłem głową z rozbawieniem i cmoknąłem ją w policzek.
- Idę, bo Fran mnie zabije. - uśmiechnąłem się do niej i otworzyłem drzwi, wpuszczając do pokoju rozemocjonowaną Francescę.
Zszedłem po schodach i pożegnałem się z Germanem oraz Ramallo, a zanim znalazłem się na świeżym powietrzu usłyszałem jeszcze zdziwiony głos Violetty, który rozbawił mnie do łez.
- Francesca, gdzie ty zmieścisz tyle opasek?!


Camila


 - Powiedz mi, czy oni kiedykolwiek dorosną? - zapytała z rozbawieniem Ludmiła, przyglądając się Danowi i Fede, którzy odstawiali jakieś dziwne tańce na parkiecie Resto.
Zaśmiałam się i pokręciłam głową. Całkiem poważnie - naprawdę nie wydaje mi się, żebyśmy wszyscy kiedykolwiek dorośli. Myślę, że te wariacje z nastoletnich lat na zawsze pozostaną w naszych sercach, i nawet jako dorośli ludzie będziemy robili kompletnie szalone i bezsensowne rzeczy. Tacy już jesteśmy. I to bardzo dobrze.
- Fede, uważaj! - zawołała Lu, gdy Federico zaczął kręcić się dookoła własnej osi z zamkniętymi oczami.
- Czy on jest trzeźwy? - zmarszczyłam brwi.
  Ludmiła wybuchła śmiechem.
- Z tego, co wiem, to chyba tak. - odparła, kręcąc głową z dezaprobatą. - Wstydu mi znowu narobi, głupek.
Upiłam łyk koktajlu i zamyśliłam się na chwilę. Głośna muzyka i gwar rozmów nagle przestały do mnie docierać i zatopiłam się w myślach. Teraz jesteśmy tutaj - wakacje, błogi odpoczynek, a później ostatni rok w Studio. W tym momencie przeszłością są nasze pierwsze kroki w Studio, pierwsze piosenki, poznawanie świata i życia. Możemy usiąść przy albumie ze zdjęciami i powspominać. A co będzie za rok? Kiedy znajdziemy się w momencie zakończenia ważnego etapu naszego życia, kiedy będziemy musieli opuścić mury Studio21, miejsca, w którym nauczyliśmy się tak wiele... Wtedy będziemy wspominać także te wakacje, ostatnie wakacje przeżyte ze świadomością, że czeka na nas kolejna przygoda w Studio. 
- Cami, jesteś tu jeszcze? - Natalia pomachała mi dłonią przed oczami.
- Naty, skąd się tu wzięłaś? - zdziwiłam się.
Nie zauważyłam nawet, kiedy weszła do Resto.
- Przyszłam dziesięć minut temu. Zasnęłaś czy co?
- Nie, po prostu myślałam... - westchnęłam. - O tym, co będzie, kiedy skończymy Studio. Powinniśmy sprawić, by te wakacje były najlepszymi. Żebyśmy zapamiętali je na zawsze. To mogą być ostatnie wakacje, które spędzamy wszyscy razem, tutaj. 
Naty przytaknęła mi ze łzami w oczach.
- Aż się wzruszyłam - zaśmiała się przez łzy. 
- Robi się sentymentalnie, dziewczęta. - przerwała nam Ludmiła. - Idziemy tańczyć, żebyśmy rzeczywiście zapamiętali te wakacje jako najlepsze.
Spojrzałam na nią i przyszło mi do głowy, że rok temu nikt by nawet nie śmiał pomyśleć, że Ludmiła Ferro może być miła. A co dopiero, że mogłaby się z nami przyjaźnić - a jednak. To niesamowite, jak miłość potrafi zmieniać ludzi. 
- Rany, widzę w twoich oczach, o czym myślisz. - odezwała się nagle Ludmiła. - Wiem, nikt by się nie spodziewał, że mogę być dobra i w ogóle. Ale teraz chodźmy tańczyć!
Natalia zachichotała i pociągnęła za rękę Maxiego, który właśnie wszedł do Resto. Pokręciłam głową z uśmiechem i okręciłam Ludmiłę dookoła, śmiejąc się, co ona skomentowała zirytowaną miną. Widziałam jednak w jej oczach radość i szczęście, gdy weszłyśmy na parkiet i zaczęłyśmy tańczyć.

Francesca


Westchnęłam ze znużeniem, patrząc na wielki stos ubrań wyrzuconych z garderoby Violi. Nie wiedziałam, że ona ma tyle ciuchów, i sądząc po jej sceptycznej minie, ona także nie zdawała sobie z tego sprawy. To zabawne, bo do tej pory stwierdziłyśmy, że o istnieniu przynajmniej połowy tych ubrań nie miała pojęcia. 
- Nigdy nie widziałam cię w tej bluzce. - uniosłam ze stosu niebieską bluzkę z uroczymi falbankami przy rękawach.
Viola przyjrzała się jej ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie wiedziałam nawet, że ją mam. - pokręciła głową, składając tiulową spódniczkę. 
Zaśmiałam się i odłożyłam bluzkę na stosik złożonych rzeczy. 
- A to co? - uśmiechnęłam się domyślnie, dostrzegając pogniecioną koszulę w kratę, która raczej nie należała do Violetty.
Viola zarumieniła się i spuściła wzrok, na co ja zachichotałam. Ja też trzymam w swojej szafie jedną koszulkę Marco. Jest pognieciona, bo często używam jej jako poduszki, czasami też w niej śpię... To jeden z ulubionych T-shirtów Marco, ale ja nie mam zamiaru mu go zwrócić. Jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie, że kiedyś zabiorę mojemu księciu jedną z jego szat na znak, że nasz związek jest ,,na zawsze". Nie wiem, dlaczego uważałam, że zwiążę się kiedyś z księciem, ale nie to jest najważniejsze. Ważne jest to, że rzeczywiście udało mi się odnaleźć miłość i dotrzymałam obietnicy złożonej przez siedmioletnią Francescę. Dlatego właśnie Marco nie odzyska swojej koszulki.
- Leon miał ją na sobie w ten dzień... - Violetta zająknęła się, rumieniąc się jeszcze bardziej. - Kiedy mnie pierwszy raz pocałował.
- Oooo, jak romantycznie! - zapiszczałam. - Nadal pachnie jego perfumami, co?
Viola westchnęła z rozmarzeniem i pokiwała głową. Niebywałe. Myślałam, że moja historia z siedmiolatką, księciem i dotrzymaną obietnicą jest romantyczna, ale Viola i Leon jak zwykle to przebili. Ja nawet nie pamiętam, w co Marco był ubrany, kiedy mnie pierwszy raz pocałował. Pamiętam każdy inny szczegół, oprócz tego. A mogłaby być z tego taka romantyczna historia!
- Zawsze jesteście romantyczniejsi niż ja i Marco. Zastopujcie trochę. - pokazałam Violetcie język i udałam obrażoną.
- To nieprawda, Fran. Ty i Marco jesteście romantyczniejsi. Ostatnio kupił ci największe pudełko czekoladek, jakie w życiu widziałam, i to bez okazji. - zaprotestowała Violetta, wkładając do walizki kilka bluzek.
Pokręciłam głową z rozbawieniem.
- Po pierwsze, to nie było bez okazji: zmusiłam go, żeby mi kupił te czekoladki. - zaśmiałam się. - A po drugie: później sam zjadł wszystkie, bo okazało się, że były karmelowe, a ja takich nie lubię.
Tym razem Violetta wybuchła śmiechem.
- Jak dla mnie to jest romantyczne. Na swój sposób. - uśmiechnęła się do mnie. - Wyzwiska Cami i Daniela, to jak Ludmiła ciągnie za grzywkę Fede albo ciągła zabawa w berka Naty i Maxiego... To wszystko jest romantyczne, bo jest częścią pięknej miłości. 
Odwzajemniłam jej uśmiech i kontynuowałam składanie porozwalanych ciuchów. Pozwoliłyśmy, by piękne słowa Violi na chwilę zawisły w powietrzu, sprawiając, że zapanowała przyjemna cisza. Cisza, w której tak naprawdę można usłyszeć więcej, niż w słowach. 
- Właśnie dlatego Leon się w tobie zakochał. - odezwałam się po chwili. - Umiesz kleić słowami, Violetta.
Viola spojrzała na mnie z dziwną miną, po czym złapała się za brzuch i zaczęła się histerycznie śmiać. Znowu - nie powiedziałam nic śmiesznego!
- Malować, Francesca. - powiedziała, widząc moją nierozumiejącą i zirytowaną minę. - Malować słowami.
- Tak, to też umiesz. - przyznałam. - A teraz składaj te ciuchy, bo nigdy nie skończymy!
Viola zachichotała i wróciła do składania ubrań. Pokręciłam głową i także zabrałam się za pracę. Chociaż nie wiem, dlaczego tak ją to rozbawiło, miałam całkowitą rację - Violetta nie zaskarbia sobie sympatii ładną buzią. Wszyscy ją kochają, bo wystarczy kilka jej słów, by rozświetlić nawet najbardziej pochmurny dzień. Ona jest słońcem. I to wielkie szczęście, że udało mi się ją odnaleźć. 

Stefy


Nigdy nie oczekiwałam księcia na białym koniu, który zabierze mnie z wysokiej wieży i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Jako mała dziewczynka pragnęłam królestwa, dużego zamku i tysiąca balowych sukienek. Kiedy podrosłam, zrozumiałam, że chcę tylko domu, w którym mogłabym czuć się bezpieczna. Podczas kiedy inne dziewczynki nadal marzyły o zamku, ja zderzyłam się nieoczekiwanie z rzeczywistością i zostałam wrzucona do prawdziwego świata, w którym rodzice bez przerwy się kłócą, a tatuś nie jest wcale rycerzem, który broni przed potworami spod łóżka. Tatuś jest jednym z tych potworów, których panicznie się boisz. 
To nigdy nie było w porządku, bo przecież nic takiego złego nie zrobiłam. Ale chciałam tylko szczęścia i bezpieczeństwa. Byłam gotowa nawet zrezygnować z korony i królestwa. I zrezygnowałam.
Moje życie nie było usłane różami, dopóki nie odnalazłam Studia21, schowanego za drzewami okalającymi alejkę parku w malowniczym Buenos Aires. Studio21 okazało się być moim królestwem. W tym miejscu byli moi przyjaciele, których szukałam tak długo. Oraz miłość mojego życia. Właśnie t e n książę, którego nigdy nie oczekiwałam. Może nie idealny, ale właśnie ten. 
Przynajmniej wtedy tak myślałam.
- Stefy, zatańcz ze mną, nie daj się prosić. - Tomas pociągnął mnie za rękę.
- Tomas, nie mam ochoty. - usiadłam z powrotem przy stoliku i odgarnęłam włosy z twarzy. - Czy ty kiedykolwiek się męczysz?
Tomas uśmiechnął się szeroko i już miał kolejny raz zaprosić mnie tańca, kiedy odciągnęła go ode mnie roztańczona Naty. Podziękowałam jej pełnym ulgi uśmiechem i odetchnęłam. Tak, Tomas to niby mój książę z bajki. A raczej na pewno. Bo mimo tysiąca popełnionych przez niego błędów, nie potrafię z niego zrezygnować. Nie umiem powiedzieć mu, że już go nie kocham. Bo kocham. Nawet, kiedy zamienia się w upierdliwego i nadpobudliwego eks-chłopaka, który mógłby przetańczyć całą noc, nie zważając na moje błagania o odpoczynek. 
- Cześć, ślicznotko. - obok mnie usiadł jakiś chłopak z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. - Dlaczego siedzisz tutaj sama?
  Boże, jaki oklepany tekst. Przecież wszyscy tak mówią. Równie dobrze mógłby już teraz mi oznajmić, że ma ochotę zaszyć się ze mną na zapleczu.
- Nie mam nastroju na flirt, kolego. - odparłam, rzucając mu znużony uśmiech. 
- Kolego? - zaśmiał się. - Kto teraz tak mówi?
Nie odpowiedziałam, rezygnując z głupiej wymiany zdań. Przyjrzał mi się badawczo, ale także nic już nie powiedział. Nadal jednak siedział przy moim stoliku, obracając w dłoniach kubek z koktajlem Natalii.
- Diego. - ktoś klepnął go w ramię, i dopiero wtedy oderwał ode mnie wzrok. - Dlaczego siedzisz ze Stefy?
Diego. Dopiero widząc go ramię w ramię z Danielem zrozumiałam, że już się poznaliśmy. Dosyć dawno. Jeśli się nie mylę, nie był wtedy z Danem w przyjacielskich stosunkach, a ja zapobiegłam bójce, która się między nimi wywiązywała.
- Przemoc do niczego nie prowadzi, tak to wtedy powiedziałaś, prawda? - Diego wyrwał mnie z zamyślenia. - Teraz cię pamiętam. 
- Ja ciebie też. - odpowiedziałam niepewnie. - Miło było poznać.
Uśmiechnął się, słysząc ironię w moim głosie. Daniel najwyraźniej nie do końca wiedział, dlaczego Diego jeszcze ze mną rozmawia, bo miał dość skonsternowaną minę. 
- Mnie też było miło, koleżanko. - odezwał się w końcu, głosem uwodzicielskim i całkowicie wolnym od ironii. 
Mrugnął do mnie i odszedł wraz z Danielem. Przyglądałam mu się, dopóki nie zniknął w tłumie zebranych w Resto ludzi, i aż przeszły mnie ciarki, kiedy obejrzał się i spojrzał prosto na mnie. 
- Kim był ten facet? - zapytał Tomas, przysiadając się do mnie.
Oderwałam wreszcie wzrok od miejsca, w którym zniknął Diego, i skupiłam się na Tomasie. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Nie wiem. Nie znam go. - wzruszyłam ramionami i upiłam łyk koktajlu. 
Tomas przyjrzał mi się podejrzliwie, ale ja tylko się niewinnie uśmiechnęłam, mając nadzieję, że nie wyczuł kłamstwa. Bardzo dobrze znam Tomasa i wiem, że często podejmuje pochopne decyzje. Gdybym mu powiedziała, że znam Diego, bo kiedyś powstrzymałam go przed pobiciem Daniela, pewnie by się zaniepokoił.
A gdybym mu powiedziała, że uwodzicielski głos i badawcze spojrzenie Diego sprawiły, że szybciej zabiło mi serce, pewnie poszedłby urwać mu głowę.


Natalia


Podziękowałam kelnerowi za przyniesiony właśnie koktajl i upiłam kilka łyków, rozkoszując się krótką chwilą odpoczynku. Maxi obrał sobie chyba za dzisiejszy cel zamęczenie mnie na śmierć i przetańczenie całej nocy. Ktoś kiedyś powiedział, że wakacje to czas na odpoczynek... Cóż, ten ktoś nie znał Maxiego. Jego energia nigdy się nie kończy.
- Nat, musisz przepytać Maxiego. - odezwała się Ludmiła, przyglądając się mojemu chłopakowi. - Spójrz na Fede i Daniela. Na sto procent najedli się cukierków.
Zaśmiałam się.
- Wczoraj zwinęłam Maxiemu ostatnią paczkę cukierków. - odparłam, pokazując jej dyskretnie cukierki ukryte w mojej torebce. 
- Więc pewnie kupił następne. - Ludmiła zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu i nachyliła się do mnie. - Musimy odeprzeć ich atak. Przepytaj Maxiego, a ja spróbuję jakoś ustawić Fede i Daniela i wyciągnąć z nich informacje.
Zachichotałam, widząc jej poważną minę. Ludmiła ostatnio zauważyła, że Federico po cukierkach wariuje bardziej niż zazwyczaj, dlatego zaczęła go bardzo pilnować. Pod względem słodyczy nasi chłopcy są niczym pięciolatki. Za nic w świecie nie da im się przemówić do rozsądku.
- Przecież nic nam nie powiedzą. - zaoponowałam, patrząc na Ludmiłę sceptycznym wzrokiem. - Zawarli jakiś pakt. Jeden nie wyda drugiego.
Ludmiła westchnęła, a ja z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu. Niebywałe - jesteśmy prawie dorosłymi ludźmi, a musimy borykać się z takimi problemami jak to, żeby chłopaki ograniczali jedzenie cukierków. 
- O czym tak szeptacie? - zapytała Camila, przysiadając się do nas. 
- O cukierkach. 
- A, właśnie. - Cami wyciągnęła z kieszeni kilka cukierków i położyła je na stoliku. - Właśnie zwinęłam kilka Danielowi.
Ludmiła pokręciła głową z dezaprobatą, przyglądając się kolorowym słodyczom.
- Czy one w ogóle są dobre? Te cukierki? 
- Coś ty. - Camila skrzywiła się z obrzydzeniem. - Strasznie się kleją. Po prostu naszych kochanych chłopców bardzo to bawi, dlatego tyle tego jedzą. Nigdy nie zrozumiem facetów.
        Wzięłam jednego cukierka ze stolika i odwinęłam go z kolorowego papierka, przyglądając się mu ze sceptyzmem. 
- Robisz to na własną odpowiedzialność, Naty. - ostrzegła mnie Cami. - Ty też? Nie wierzę. - dodała jeszcze, gdy Ludmiła poszła w moje ślady.
Spojrzałyśmy po sobie i w jednym momencie włożyłyśmy swoje cukierki do ust. Na początku smakował bardzo dobrze - trafił mi się smak wiśniowy, mój ulubiony, więc uśmiechnęłam się lekko i wzruszyłam ramionami. Ludmiła także nie wydawała się być jakoś specjalnie poruszona degustacją szatańskich cukierków. Ale po chwili... Hm, no cóż, to rzeczywiście szatańskie cukierki. Jeśli już raz się w niego wgryziesz, trudno jest to powtórzyć. 
- Ostrzegałam! - Camila pogroziła nam palcem, zwijając się ze śmiechu.
Jak na złość, przy naszym stoliku pojawił się nagle Maxi, a zaraz po nim Fede. Byli zlani potem po przetańczeniu niemal dziesięciu piosenek i dopiero po chwili zauważyli papierki po cukierkach. Uśmiechnęli się do siebie konspiracyjnie.
- Dziewczyny, witamy w świecie cukierków! - zawołał Fede, przytulając Ludmiłę.
Maxi wyszczerzył się i również objął mnie w pasie.
- Uśmiechnij się, Naty. - pocałował mnie w policzek, a ja trzepnęłam go w tył głowy, nadal niezdolna do użycia szczęki, która została sklejona przez cukierka. - No dalej, uśmiech!
Nagle Camila zachwiała się na krześle, nadal śmiejąc się wniebogłosy, i po chwili już leżała na podłodze.
- Karma! - zawołała Ludmiła z triumfalną miną, uwolniwszy się od szatańskiego cukierka. - Każdego dopada.
Zaśmialiśmy się wszyscy oprócz Camili, która z naburmuszoną miną podniosła się z podłogi i z powrotem usiadła przy stoliku. 
Przez resztę wieczoru starałyśmy się odebrać chłopakom paczkę, którą Maxi znalazł w mojej torebce. Nie było to łatwe, a oczywiście skończyło się na tym, że zjedli wszystko. Udało im się nawet wciągnąć w cukierkową zabawę Leona, który pojawił się w Resto razem z Violą i Fran. Violetta także dała się namówić na skonsumowanie jednego z cukierków, co skomentowała tylko pełną dezaprobaty miną. 


Okej, napiszę to tylko raz, przepraszam, ale muszę.
LODOVICA W POLSCE
AAA
Już :) Nie mogę przeboleć faktu, że nie mieszkam w Warszawie. Przegapić taką okazję... Lodo, i tak cię kiedyś dopadnę. Powiem jej TI AMO i ją przytulę, zobaczycie. 
Co do rozdziału, tak, znowu najadłam się cukierków. Sorki.
Mam nadzieję, że mimo wszystko się wam podoba. :) 
Kocham Was <3
Wasza na zawsze,
Maddy