Violetta Story, chapter 64.
Francesca
Czułam się dokładnie tak, jakby płomień, który rozpaliła we mnie miłość, powoli przygasał. Nie mógł wygasnąć całkowicie, bo nigdy nie uda mi się przestać kochać Marco, ale ta nadzieja, którą miałam, też postanowiła zacząć znikać. A wiedziałam, że gdy zniknie nadzieja, nie zostanie nic, co pomogłoby mi jakoś pozbierać się po stracie Marco.
- Do jasnej cholery, otwórz te drzwi, Francesca!
Poderwałam się na równe nogi. Czyżby to był naprawdę głos Marco dobijającego się do drzwi mojego pokoju, czy ja mam omamy? Ta druga opcja jest całkiem możliwa. Zaczynam popadać w paranoję. Niedługo będę widziała rzeczy, których nikt inny nie widzi, zacznę rozmawiać sama ze sobą i...
- Francesca! - krzyk był tak przeraźliwie głośny, że z przestrachu skuliłam się na łóżku.
Nie mogłam otworzyć tych drzwi. Tam na pewno czai się coś, co chce zniszczyć wszystko, co do tej pory udało mi się ocalić. Ale co tak naprawdę ocaliłam? Te okruchy nieszczęśliwej miłości? Co one mi dadzą? Pomogą mi przetrwać, czy może będą mnie nękać w koszmarach nocnych do końca życia?
- Przecież to jeszcze nie koniec!
Nie? A więc dlaczego siedzę teraz samotnie w swoim pokoju, wypłakując wszystkie łzy? Dlaczego nie ma tu Marco? Dlaczego... Dlaczego nie potrafisz obudzić w sobie nadziei? Przecież on stoi za tymi drzwiami i czeka na ciebie. Potrząsnęłam gwałtownie głową i ukryłam twarz w dłoniach. Nawet moje własne myśli są przeciw mnie. Nie ma już żadnej nadziei. Nic nie ma.
- Fran, proszę!
Fran!
Podbiegłam do drzwi i otworzyłam je. Przez chwilę miałam ochotę na powrót je zatrzasnąć, zupełnie jakby żyły we mnie dwie inne osoby. Jedna z nich chciała słuchać rozumu, a druga serca. Ostatecznie wygrało serce, bo zobaczyłam przed sobą Marco we własnej osobie. I już wiedziałam, że rozum próbował mnie oszukać. A raczej ja sama siebie próbowałam oszukać. Wmawiałam sobie, że to koniec, podczas gdy Marco rozpaczliwie chciał napisać jeszcze wiele rozdziałów tej książki. Moje serce też tego chciało. Ja tego chciałam.
- Przepraszam. - powiedzieliśmy jednocześnie, po czym wpadliśmy sobie w ramiona.
Ogień znowu zapłonął.
~,~
Camila
Nie wiedziałam, co się święci, gdy zobaczyłam Daniela uśmiechającego się do siebie. Wyglądał jak wariat, szczerząc się tak. Podeszłam do niego niepewnym krokiem i szturchnęłam go w ramię, by otrząsnął się z tego dziwnego transu. Przestał się uśmiechać na chwilę, ale gdy mnie zauważył, jego usta znów rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, który zaczął mnie odrobinę przerażać. No bo kto to widział, żeby mieć takie wahania nastrojów? Ja już powoli przestaję nadążać za nim, on sam się nie może zdecydować, jaki nastrój chce mieć.
- Cześć, Cam.
- Dlaczego się uśmiechasz? - zapytałam, unosząc brwi.
Daniel roześmiał się głośno i serdecznie, obejmując mnie ramieniem. Nawet nie wiem dlaczego, ale nagle rozbawił mnie ten jego dobry humor, i także zaczęłam się śmiać. Tarzaliśmy się po ziemi, nie mogąc opanować wesołości, gdy ktoś odchrząknął znacząco. Odwróciliśmy się z Danem jak jeden mąż i ujrzeliśmy Diego. Wystraszyłam się, ale Daniel nie wyglądał na przejętego pojawieniem się chłopaka.
- Musimy pogadać. - odezwał się Diego, ale w jego głosie pobrzmiewała nuta podenerwowania, a nie ironii.
Pomyślałam sobie, że coś się święci. I może Daniel też o tym myślał - dlatego miał taki dobry humor. Ale skąd ma pewność, że święci się coś dobrego? Równie dobrze może się okazać, że Diego uknuł kolejny spisek i pod maską zestresowanego chłopaka ukrywa sarkastyczny uśmieszek mówiący: ,,mam was". Nie potrzeba dużo czasu, by się zorientować, jaki jest Diego Fernandez.
- Okej, mów. - Daniel kiwnął głową, co chyba odrobinę zirytowało Diega.
- W cztery oczy.
Rzuciłam Danielowi pytające spojrzenie. Co takiego mógł chcieć od niego Diego, by prosić go o rozmowę sam na sam? Przecież zdaje sobie sprawę z tego, że ja wiem o wszystkim, co łączy go z Danielem. Nie mamy z Danem przed sobą tajemnic, bo tajemnice niszczą wszystkie relacje, a my nie chcemy znowu tego przeżywać.
- Nie mam przed Camilą tajemnic. - Daniel wzruszył ramionami. - Czy to coś ważnego?
Widziałam, że się z nim przekomarza. Ten ton głosu znałam doskonale, bo tysiące razy już mnie nim przedrzeźniał. Dan dobrze wiedział, o czym chce rozmawiać Diego i może zdawał sobie też sprawę z tego, że nie powinien zgadzać się na przeprowadzenie tej rozmowy przy mnie. Ale i tak się z nim drażnił. Co mnie ominęło?
- To zależy, jak na to spojrzeć. - odparł Diego z tym swoim sarkastycznym uśmieszkiem.
Dostrzegłam jednak między nimi coś, czego wcześniej nie było - porozumienie. Ja nie wiedziałam, o czym rozmawiają, ale oni dwaj tak, i najwyraźniej postanowili używać swego rodzaju szyfru. Znikło to napięcie, które pojawiało się zawsze, gdy rozmawiali i na jego miejsce pojawiło się coś innego, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Na początku mnie to zdezorientowało, w mojej głowie kołatało się pytanie: ,,dlaczego Daniel przekomarza się ze swoim wrogiem, który najwyraźniej nie ma nic przeciwko?". Ale za chwilę zrozumiałam, że musieli już wcześniej rozmawiać i stało się coś, co mogło na zawsze zmienić ich relacje. A może już zmieniło, sądząc po ich uśmieszkach. Poczułam nawet dumę, bo wreszcie udało im się dojść do porozumienia. Tak, to prawda, nie przepadam za Diego, ale jeśli Daniel go toleruje, to czemu miałabym mieć coś przeciwko? W końcu każdy potrzebuje przyjaciela, a szczególnie ktoś, kto sprawia wrażenie osoby z zamarzniętym sercem.
- No dobra, amigo. - wetschnął z rozbawioną miną Daniel. - Porozmawiamy, ale daję ci pięć minut, bo pewna piękność na mnie czeka.
Zarumieniłam się, gdy puścił do mnie oko. Diego obrzucił nas spojrzeniem.
- Ej, przystopujcie, bo zaraz zwymiotuję od nadmiaru hormonów w tym pomieszczeniu. - Diego udał obrzydzonego.
Uznałam to za całkiem zabawne i zaśmiałam się. Po chwili Daniel mi zawtórował, ale Diego odwrócił wzrok. Widziałam jednak powstrzymywany uśmiech na jego ustach. Może i próbował nadal udawać, ale byłam pewna, że już niedługo przestanie ukrywać przed nami prawdziwego Diego Fernandeza, który chyba nie był aż taki zły, na jakiego wyglądał. Swoją drogą, Diego mógł się okazać naprawdę fajnym facetem.
~,~
Lara
Gdy weszłam do domu, obudziły się we mnie wspomnienia. Nie chciałam o tym wszystkim myśleć - uśmiechnięta mama, śmiejący się tata, a między nimi malutka ja, stawiająca pierwsze kroki i wypowiadająca pierwsze niewyraźne słowa. Łzy stanęły mi w oczach, kiedy zauważyłam wśród różnych rupieci porozwalanych w kącie pomieszczenia swój stary wózek dla lalek. Pamiętam, jak mama pomagała mi się zajmować lalką - zmieniałyśmy jej razem ubranka i chodziłyśmy na spacery. Byłam wtedy na etapie ,,małej mamusi", czyli jednym słowem chciałam matkować wszystkiemu, co malutkie i ,,słodziaśne". Tata nie bawił się z nami w tą zabawę, ale uśmiechał się do mnie znad gazety, którą właśnie czytał. Byłam jego oczkiem w głowie, nawet jeśli czasami tego nie okazywał. A ja wiedziałam, że mnie kocha, nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Szkoda, że teraz nie mam już takiej pewności co do jego uczuć. Nie wiem, kim w ogóle jest ten człowiek, który kiedyś był dla mnie oparciem w każdej sytuacji.
- Co się z nami stało? - wyszeptałam sama do siebie, podchodząc do komody, na której stało zdjęcie przedstawiające mnie i ojca na torze.
Zrobione zostało zaledwie kilka miesięcy po śmierci mamy. Nie chciałam wychodzić z domu, tylko płakałam i patrzyłam w ścianę, ale pewnego dnia tata wyciągnął mnie na zewnątrz, mówiąc, że pokaże mi coś niesamowitego. Nie wiedziałam, co to, ale mówił o tym z takim przekonaniem... Zabrał mnie na tor. Na początku nie mogłam zrozumieć, ale później poczułam tą adrenalinę i wiedziałam, że to jest dla mnie niesamowite. I on też wiedział, nawet jeśli ja nie miałam o tym zielonego pojęcia.
- Pamiętasz ten dzień?
Odskoczyłam od komody i odwróciłam się gwałtownie. Ujrzałam nie kogo innego jak tatę, ale niestety nie był sam. Obok niego stał Nico. Pomyślałam sobie, że jeszcze nie zdążyłam się zastanowić dokładnie, jak ta rozmowa ma wyglądać, ale na pewno nie uwzględniałam obecności Nico. Nie. Chciałam wszystko sobie z tatą wyjaśnić sam na sam.
- Pamiętam. - odpowiedziałam, nie mogąc się powstrzymać. - Co on tu robi? - wskazałam na Nico.
- Przyszłaś porozmawiać? - odezwał się tata, ignorując moje pytanie.
Przełknęłam ciężko ślinę i pokiwałam głową. Nie mogłam się teraz wycofać, nawet jeśli obecność Nico mogła całkiem wszystko popsuć.
Przeszliśmy wszyscy do kuchni, gdzie usiedliśmy przy stole. Nikt nie zaczął rozmowy, co mnie odrobinę zirytowało. Dlaczego to ja zawsze muszę pierwsza wyciągać rękę na zgodę? Nie próbuj się teraz wykręcać. No tak. Zapomniałam, że przecież właśnie tego się spodziewałam, bo tata od dawna nie umiał ze mną rozmawiać. A biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia... Powinnam przynajmniej spróbować, bo nie tylko dla mnie to jest trudne.
- Myślę, że... - głos jakby ugrzązł mi w gardle; słowa, które jeszcze przed chwilą wyraźnie malowały się w mojej głowie, zniknęły. - Myślę...
- Że to głupie tak utrudniać sobie życie? - dokończył za mnie Nico. - Że tak naprawdę to, jak się czasami zachowujemy, jest bez sensu?
Popatrzyłam na niego zdziwiona. Nie to chciałam powiedzieć, gdy wcześniej wyobrażałam sobie tą rozmowę, ale tak naprawdę Nico wyjął mi te słowa z ust. Wiedziałam dobrze, że to prawda. Ludzie najczęściej nieświadomie sami sobie stwarzają problemy tam, gdzie ich nie ma. I to właśnie zrobiliśmy z tatą: postawiliśmy między sobą mur, chociaż nie było to wcale potrzebne. Gdybym spróbowała z nim porozmawiać wcześniej, oszczędziłabym nam obojgu tyle bólu.
- Właśnie. - powiedziałam, uśmiechając się delikatnie do Nico. - To miałam na myśli.
Na twarzy taty pojawiła się niepewność. Owszem, ta cała sytuacja to w większości jego wina, on powinien pierwszy przeprosić, ale... Tak naprawdę jakie to ma teraz znaczenie? Jest moim tatą i popełnił błąd, który ja chętnie za niego naprawię, jeśli tylko dalej będzie mnie kochał. Taka jest prawda - zrobię wszystko, byśmy znowu byli tak blisko, jak kiedyś.
- A ja myślę, że... - zaczął tata. - Jest mi strasznie przykro i... Przepraszam was oboje.
Rzuciłam okiem na Nico. Na jego twarzy nie było widać wahania. Nie miał wątpliwości co do tego, że powinniśmy wybaczyć tacie, tak jak ja. Zauważył moje spojrzenie i mrugnął do mnie, po czym oboje się roześmialiśmy z bliżej nieokreślonego powodu. Tata popatrzył na nas dziwnie, ale po chwili uśmiechnął się delikatnie i rozłożył ręce. Przytuliłam się do niego, czując, że naprawiłam nasz domek z kart, który niemal się zawalił.
~,~
Stefy
Chyba każda dziewczyna zna to uczucie: zachowujesz się normalnie, a w środku coś się rozsadza. Masz wrażenie, że jeszcze tylko chwila i nie dasz rady dalej udawać. Ale później przychodzi kolejny dzień i znowu się fałszywie uśmiechasz, wychodzisz gdzieś z przyjaciółmi, którzy przestali pytać, bo nie chcą cię ranić. I tak upływa nie wiadomo jak wiele czasu. On się nie odzywa, a ty wiesz, że jest tchórzem i to wszystko dlatego.
- Stef, idziesz z nami na karaoke? - zapytała Violetta, wyrywając mnie z zamyślenia.
Spojrzałam na nią. Na jej twarzy widać było rumieńce szczęścia, ale w oczach zagościł niepokój. To przez ciebie. Przestań im pokazywać swoje prawdziwe uczucia, zabijasz to ich niczym niezmącone szczęście. Momentalnie się wyprostowałam i przywołałam na swoją twarz szeroki, lecz niezbyt szczery, uśmiech. Violettę to jakby trochę uspokoiło, ale wiedziałam, że i tak nie udało mi się jej nabrać. Po prostu się cieszyła, że przynajmniej udawać szczęśliwą jeszcze potrafię.
- Chodźmy. - wstałam i wzięłam ją pod ramię.
Podążyłyśmy za resztą przyjaciół. Widziałam na ich twarzach szczęście, które wreszcie zagościło w ich sercach. Każdej nocy zastanawiałam się, dlaczego tylko ja nie mogę zaznać takiego czystego szczęścia. Oni wszyscy dostali je w prezencie i najwyraźniej nikt nie miał zamiaru im go zabrać. A tymczasem ja krzyczałam wewnątrz, pragnąc wreszcie zaznać spokoju.
Weszliśmy do baru karaoke, który ostatnio często odwiedzaliśmy. Polubiłam to miejsce, mimo że było głośne i pełne ludzi. Z reguły wolałam jakieś ciche zakątki, takie jak mój pokój, ale bardzo podobało mi się, że cały bar jest rozświetlony kolorowymi światłami i ciągle gra w nim muzyka. Głosy moich przyjaciół, które doskonale się dopełniały, pozwalały mi chociaż na chwilę zaznać trochę szczęścia.
- Stefy, chodź ze mną do łazienki. - Camila pociągnęła mnie za ramię.
- Właśnie, wszystkie chodźmy, poprawimy makijaż i te sprawy. - Violetta zaśmiała się jakoś dziwnie, nerwowo.
- Ruszajmy! - wykrzyknęły jednocześnie Naty i Ludmiła.
Zmarszczyłam brwi. Zachowywały się zdecydowanie dziwnie. Francesca podbiegła do nas po kilku sekundach i spojrzała na coś ponad moim ramieniem, po czym odegrała dość nieudolnie scenkę pod tytułem ,,och nie, rozmazał mi się tusz, musimy natychmiast iść do toalety!". Wiedziałam, że coś jest nie tak i one wszystkie próbują to przede mną ukryć. Zanim zdążyły zaprowadzić mnie do toalety, odwróciłam się, gwałtownie wyrywając się z ich uścisku.
- Stefy, nie... - próbowała powstrzymać mnie Lu.
Ale ja już zobaczyłam to, co tak próbowały przede mną ukryć. W wejściu do baru stał Tomas Heredia we własnej osobie. Wyglądał tak, jakby kogoś szukał. Jakiś głos w mojej głowie krzyczał, że Heredia pewnie umówił się tu ze swoją kolejną panienką, ale ja podeszłam do niego pewnym krokiem, jakby otumaniona uczuciami, które tyle czasu ukrywałam.
- Stefy, jak dobrze, że jesteś. - odezwał się, gdy mnie zobaczył.
Uświadomiłam sobie, jak dawno nie słyszałam jego głosu.
Przestań!
- Czego chcesz? - warknęła Ludmiła, nagle pojawiając się u mojego boku.
Otoczyła mnie cała reszta przyjaciół. Wyglądali jak rycerze, którzy za wszelką cenę będą bronili ,,swojego". Ich obecność napełniła mnie pewnością siebie. Dopóki mam ich przy sobie, nie muszę się niczego bać.
- Chciałbym porozmawiać ze Stefy. - odpowiedział lekko poddenerowany Tomas.
Wzięłam głęboki oddech. Postąpiłam jeden krok do przodu, oddalając się od przyjaciół, a przybliżając się do Tomasa. Mimo wszystko musiałam z nim porozmawiać. Chciałam wiedzieć, co ma jeszcze do powiedzenia po tym wszystkim. Rzuciłam przyjaciołom lekki uśmiech, by się nie martwili i odeszłam z Tomasem w ustronne miejsce, gdzie nie było tak głośno.
- A więc, co tutaj robisz? - zapytałam.
Walczę o twoje uznanie. Słowa, które kiedyś wypowiedział, pojawiły się niespodziewanie wśród moich zagmatwanych myśli.
- Muszę ci wszystko wyjaśnić. - westchnął Tomas.
Spuściłam wzrok. Co takiego on chciał mi wyjaśniać? Co jeszcze było dla niego niejasne?
- Czy ty kiedykolwiek coś do mnie czułeś? - wyrzuciłam z siebie to, co mnie dręczyło najbardziej.
Czuję do ciebie coś wielkiego - czy to nie on kiedyś to powiedział? Mam wrażenie, że wtedy to był zupełnie inny Tomas. Na pewno nie ten sam, który teraz stoi przede mną i próbuje przeprosić za tysiące błędów, które zniszczyły nasz związek.
- Oczywiście, że tak. - w jego głosie słychać było smutek. - Kochałem cię i nadal kocham. Teraz już to wiem i chciałbym, byś ty także wiedziała.
Jak ważna dla niego jestem? Najważniejsza na świecie. Czy gdybym naprawdę była tylko jego zabawką, ciągle by się o mnie starał? Może rzeczywiście kochał mnie, mój uśmiech i to, jaka jestem, tak jak zawsze mówił? Ślicznie się uśmiechasz. Powinnam pozwolić mu ponownie wkroczyć do mojego życia? A co, jeśli znowu je zniszczy i sprawi, że wszystko straci sens?
- Nie chcę już więcej cię ranić, Stefy. - przerwał moje rozmyślania, podchodząc do mnie powoli. - Byłem tchórzem, ale już pozbyłem się strachu. Nie boję się niczego. Możemy pokonać przeciwności razem.
Powinnam? Cieszmy się życiem. Może nie. Ale tak bardzo chcę znowu być szczęśliwa. A tylko on może dać mi bezgraniczne poczucie szczęścia.
I ta szczerość w jego oczach.
~,~
Ludmiła
Gdzieś głęboko czułam, że w końcu uda mi się między nich wpasować. Wszyscy jesteśmy do siebie tak podobni, a jednocześnie zupełnie różni. Uzupełniamy się i tak jest dobrze. Nie czuję się przy nich skrępowana, bo wiem, że jestem dla nich ważna. Oni dla mnie także - zdaję sobie sprawę z tego, że bez nich nie zaszłabym tak daleko. Jestem lepszym człowiekiem dzięki przyjaciołom. I nie zamieniłabym ostatniego czasu w moim życiu na nic innego. Wreszcie mogę całkiem szczerze powiedzieć, że szczęście zagościło w moim sercu.
- O czym rozmyślasz, Lu? - zapytała Naty, siadając obok mnie wraz z Fran i Cami.
Popatrzyłam na przyjaciółki i uśmiechnęłam się do nich.
- O tym, jak ostatnie wydarzenia mnie zmieniły. - odpowiedziałam. - Czuję, że wreszcie jestem szczęśliwa.
- Wszyscy tak czujemy, Lu. - odezwała się Camila. - Dopóki będziemy się trzymać razem, to szczęście nie ucieknie.
Uśmiechnęłam się do nich jeszcze raz. Po chwili dosiedli się do nas pozostali. Byliśmy w salonie w domu Violetty, by świętować z okazji dość zaskakującego zakończenia reality. Finał konkursu odbył się normalnie, bez żadnych niespodzianek. Jednak podczas ogłaszania wyników Pablo zaskoczył wszystkich, mówiąc, że każdy z osobna jest zwycięzcą. Wyjaśnił nam, że uświadomił sobie, iż nie warto podsycać między nami rywalizacji. Powinniśmy zrozumieć, że wszyscy jesteśmy utalentowani. Dawnej Ludmile bardzo by się takie zakończenie konkursu nie spodobało. Ale nie czuję nic prócz bezgranicznego szczęścia. Bardzo się zmieniłam.
- Co tam, moja księżniczko? - Federico usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
Zachichotałam pod nosem, słysząc to określenie. Nigdy mi się nie znudzi słowo ,,księżniczka" wypowiadane przez niego pod moim adresem.
- To samo, co dziesięć minut temu. - odpowiedziałam z przekąsem. - Czy ty masz sklerozę, grzyweczko?
Federico udał oburzonego i odwrócił się do mnie plecami. Od razu wyczułam, że pan Pasquarelli ma ochotę na przekomarzanki, więc szturchnęłam go w plecy, a gdy nie zareagował, pociągnęłam go za włosy. Na to zareagował aż nazbyt szybko i żwawo, bo aż spadłam z kanapy.
- Boże, Fede, masz za dużo energii! - zawołałam, gramoląc się z powrotem na nogi.
Federico przybrał skruszoną minę i pomógł mi wstać.
- Przepraszam, ale wiesz, że moich włosów nie można dotykać. Reaguję zbyt emocjonalnie, i ty doskonale to wiesz, więc tak naprawdę to... - zaczął swoją paplaninę.
Uciszyłam go machnięciem ręki. Wiedziałam, że jeśli się rozgada, to nie przestanie przez bardzo długi czas i w końcu wyjdzie na to, że wszystko jest moją winą. Federico jeszcze nie zdążył sie zorientować, że na mnie po prostu nie można zrzucić winy, bo jestem zbyt sprytna, ale nadal próbuje. Między innymi za ten upór go kocham, chociaż czasami, albo może nawet częściej niż czasami, doprowadza mnie do szału i mam ochotę wyrwać mu te wspaniałe włosy. Cóż, nikt nie jest idealny. Dałam mu krótkiego buziaka, by nie był taki naburmuszony przez resztę wieczoru, ale on zaczął domagać się jeszcze jednego, więc uderzyłam go w ramię.
- Leon, przestań! - nasze przekomarzanki przerwało pojawienie się Leona i Violetty. - No błagam, przestań!
Leon był umazany bitą śmietaną i z całych sił próbował tak zbliżyć się do Violetty, by ją także upaćkać. Ona usiłowała się bronić, co dość komicznie wyglądało. Zachichotałam pod nosem, nie chcąc im przerywać, ale Federico i Maxi byli mniej dyskretni i roześmiali się na cały głos, psując całe przestawienie. Razem z Naty zgromiłyśmy chłopców wzrokiem, oni jednak tylko się szeroko uśmiechnęli w odpowiedzi. Leon zadowolił się upaćkaniem bitą śmietaną policzka Violetty i posadził ją sobie na kolanach, wycierając ręce w chusteczkę.
- No dobra, to co będziemy robić? - zapytał Marco.
Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, do czego zdążyłam się już przyzwyczaić. Tak jest za każdym razem i nawet mi się to podoba - razem jesteśmy niczym wielki wulkan energii, której nikt nie może powstrzymać. Nas nikt nie może powstrzymać.
- Może przywitacie mnie, tak na początek?! - przez naszą wesołą paplaninę przebił się znajomy głos.
Wszystkie głowy zwróciły się w stronę drzwi wejściowych, przez które nie wiadomo kiedy weszła do domu wysoka kobieta o pięknym, jaśniejącym uśmiechu. Na początku nikt nic nie mówił, chyba wszyscy byliśmy zbyt zszokowani. A ona tylko się uśmiechała i czekała. Nie miała wątpliwości, że tęskniliśmy i jesteśmy naprawdę szczęśliwi na jej widok, bo za dobrze nas znała. Wiedziała, że musimy ochłonąć. Za dużo szczęścia jak na jeden dzień.
- Angie, do jasnej ciasnej! - pisnęła Violetta, zrywając się na równe nogi.
Leon roześmiał się na te słowa i także wstał, podchodząc do kobiety. Oboje z Violettą przytulili się do niej, zanosząc się śmiechem. Znaczy się, Viola chyba jednocześnie płakała, ale kto ją wie. Po chwili dołączyła się do nich Francesca, Camila, Naty, Stefy i chłopaki, chociaż z lekkim ociąganiem. ,,Faceci" - pomyślałam. Jednak w końcu tylko ja pozostawałam poza tym kręgiem witającym Angie. Nie wiedziałam, czy powinnam do niej podchodzić. Ale zaraz przypomniałam sobie jej słowa pod moim adresem, które znalazły się w liście pożegnalnym. ,,Powiedz Ludmile, że tak naprawdę wcale się nie myliła, bo rzeczywiście błyszczała jak gwiazda każdego dnia". I już nie miałam wątpliwości co do tego, co powinnam zrobić.
- Jak dobrze cię widzieć, Angie! - zawołałam, dołączając się do grupowego uścisku.
Nikogo nie zdziwiło moje zachowanie, nikt nie rzucił mi spojrzenia mówiącego, że Ludmiła Ferro tak się nie zachowuje. Bo ta Ludmiła tak się zachowuje, to jest nowa, lepsza Ludmiła. Angie mrugnęła do mnie przelotnie, czego chyba nikt oprócz mnie nie zauważył. Ale ja doskonale zdawałam sobie sprawę, co nauczycielka chciała przekazać mi tym gestem.
,,Nareszcie, Lu. Zawsze wiedziałam".
No cześć, przepraszam za opóźnienia (kolejny raz), po prostu kompletny brak czasu. Kocham Was i nigdy nie przestanę! <3
Buziaki, M. ;*