Las vacaciones de Violetta
Capitulo 7
,,I was screaming long live all the magic we made"
Francesca
Kiedy znaleźliśmy się już na lotnisku w Rzymie, pan Castillo poszedł odebrać nasze bagaże, a my z Violą postanowiłyśmy zmierzyć się z wyzwaniem, jakim będzie włączenie telefonów. Skrzywiłam się, gdy komórka zaczęła wydawać z siebie tysiąc dźwięków na raz. Czternaście wiadomości o treści ,,już tęsknię" lub ,,kocham cię" od Marco, kilka od Camili (pełnych emotikonek i serduszek), oraz oczywiście trzydzieści nieodebranych połączeń od mamy. To takie miłe, mieć świadomość, że ktoś tęskni za tobą jak wariat, chociaż nie ma cię dopiero kilka godzin.
Zachichotałam, kiedy Viola przewróciła oczami i odebrała telefon, uprzednio kasując tysiące nieodebranych połączeń od Leona. Z uśmiechem na ustach wybrałam numer Marco. Nie musiałam czekać długo - odebrał po jednym sygnale, jakby siedział i wgapiał się w wyświetlacz.
- Francesca! - zawołał, aż odsunęłam komórkę od ucha. - Nie mogłem się już doczekać, aż zadzwonisz. Jak minął lot? Kiedy wreszcie wracasz?
- Za tydzień, nic się w tej kwestii nie zmieniło. - odparłam rozbawionym głosem. - Lot minął spokojnie.
Postanowiłam nie wspominać o tym, że oczywiście cały czas marudziłam i skarżyłam się dosłownie na wszystko, zwracając na siebie uwagę pasażerów. German prawie spalił się ze wstydu, szczególnie kiedy Violetta zaczęła wariować i znowu krzyczała jakieś głupoty o piesku. Przynajmniej tym razem nikomu się nie oświadczyła (musiałam, przepraszam).
- Zadzwonię do ciebie, jak już będziemy w hotelu. - zapewniłam go, uprzedzając kolejny potok pytań.
Marco chciał jeszcze coś powiedzieć, a ja nie miałam serca się rozłączać, ale Viola szturchnęła mnie w ramię i wytrąciła mi telefon z ręki. Kiedy zgromiłam ją wzrokiem, tylko się uśmiechnęła. Naszą sprzeczkę przerwał pan Castillo, który postawił przed nami bagaże i oświadczył, że taksówka zaraz podjedzie i powinniśmy się zbierać.
- Co mówił Leon? - zapytałam, kiedy już szliśmy w kierunku wyjścia z lotniska, ciągnąc za sobą walizki.
Viola zachichotała cicho, poprawiając torebkę na ramieniu.
- To samo, co Marco. - odparła, posyłając mi uśmiech.
Zaśmiałam się razem z nią. To słodkie, że tak za nami tęsknią. Chociaż mam nadzieję, że Marco żartował, kiedy mówił, że codziennie będzie przysyłał mi kwiaty. Wydaje mi się to niemożliwe, bo w sumie przesyłka z Argentyny do Włoch ma długą drogę do przebycia, ale kto wie, co ten kochany idiota wymyślił. Chociaż to Maxi i Andres są specjalistami od głupich pomysłów i szalonych dziwactw, to jednak Marco też się zdarza wpaść na coś tak głupiego, że można się tylko roześmiać.
- Śmiejcie się z nich, ale jestem pewien, że też już tęsknicie. - odezwał się pan Castillo, uśmiechając się tym uśmiechem, który jest zarezerwowany tylko dla rodziców.
- Jasne, że tak. - Viola wzruszyła ramionami. - Ale, w przeciwieństwie do nich, nie mamy obok Maxiego, Federico, Andresa i Daniela, którzy mają tysiące głupich pomysłów na sekundę. Chłopcy potrafią mieć na siebie duży wpływ, tatusiu.
Pan Castillo zmarszczył brwi, odrobinę zaniepokojony, a my z Violettą znowu zachichotałyśmy.
- Nie zdziwię się, jeśli zastaniemy w naszym pokoju klauna, trzymającego wielkiego balona z napisem ,,kocham cię", który zacznie śpiewać romantyczną balladę, jednocześnie tańcząc macarenę.
Tym razem także Viola spojrzała na mnie zdziwiona, na co ja wybuchłam śmiechem. Ten dziwny scenariusz wcale nie zrodził się w mojej głowie - jeszcze tak szalona nie jestem. To Maxi wymyślił, że chłopcy wynajmą dla nas klauna, bo wie, że się ich boję, a Daniel, Fede i Andres trochę urozmaicili ten wspaniały pomysł. Naprawdę nie mam pojęcia, skąd oni biorą takie głupoty.
- Wspólna inwencja twórcza chłopców - dodałam jeszcze, widząc dziwne miny Violi i pana Castillo. - Dlatego właśnie się śmiejemy, proszę pana.
Viola pokręciła głową z rozbawieniem, a jej tata tylko otworzył usta, by zaraz je zamknąć. No cóż, brakło mu słów w obliczu głupoty chłopaków - to całkiem normalne. Ja cały czas zastanawiam się, jak udało mi się przywyknąć do tych idiotów.
Stefy
Tomas jest typem romantycznego marzyciela, który wiecznie buja w obłokach i w głębi duszy pragnie prawdziwej miłości, która nigdy nie odejdzie, i zawsze to wiedziałam. Kiedy się w nim zakochiwałam, nie myślałam o tym, że mogą nadejść złe chwile. Widziałam tysiące wad, które definiują go tak samo, jak miliony zalet, i chociaż trochę się bałam, wskoczyłam w tą miłość, nie oglądając się za siebie. Bo nie chciałam przecież idealnego księcia, ale kogoś, kto mógłby mnie pokochać. Niestety, ostatnio odnoszę wrażenie, że ,,tysiące wad i miliony zalet" to nie jest trafne określenie dla Tomasa. ,,Miliony wad i tysiące zalet" - to coraz częściej pojawia się pośród moich pogmatwanych myśli, próbując dostać się do szufladki z napisem ,,Tomas".
Może mój rozum ma rację, próbując uciszyć serce. Tomas... Jego uśmiech jest jak muzyka, ale chyba powinnam odnaleźć inny uśmiech. Może powinnam zmienić piosenkę. Ta piosenka bezustannie mnie rani, nie trafia w dźwięki i ciągle gra złe nuty. Po prostu trwa już zbyt długo. I pojawiła się nowa, o tajemniczym brzmieniu. Nie znam jeszcze jej tekstu, ale bardzo chcę go poznać. Czuję, że będzie inny, niż ciągłe ,,przepraszam, pogubiłem się". Mam dość. Tak, mam dość. Mam dość tego, że Tomas ciągle powtarza to samo, a mimo wszystko nie potrafi zmienić swojego zachowania. Próbowałam mu wytłumaczyć, co czuję, mając świadomość, że chciał pocałować moją najlepszą przyjaciółkę. Nawet Francesca z nim rozmawiała i wyjaśniła to, że moje serce nie może od razu mu wybaczyć. Że potrzebuję czasu - dużo czasu, by ponownie pozwolić mu być moją muzyką. Ale on zepsuł to, co chciałam uratować. Nie wykorzystał swojej szansy. Dał się ponieść emocjom, które wbiły kolejny nóż w naszą okaleczoną miłość. Teraz już prawie nic nie zostało. I może to trochę moja wina, ale większość ran zadał on.
I tego już mu nie wybaczę.
- Cami? - zerwałam się z łóżka, gdy Camila weszła do mojego pokoju.
- Wiem, że pewnie wolisz zostać tutaj, po tym, co się wczoraj stało. - odezwała się Camila, siadając obok mnie. - Dlatego dzisiaj nie będę cię stąd wyciągać, chociaż w barze karaoke będą dzisiaj wszyscy. Możemy zostać i oglądać głupie seriale.
Jej propozycja wydała się bardzo kusząca, ale jednocześnie przyszło mi do głowy, że nie powinnam dłużej się nad sobą użalać. Muszę stawić czoło problemom, którym do tej pory pozwalałam się przygniatać. Poza tym, czeka na mnie nowa piosenka do odkrycia. Diego jest tajemnicą i nie wiem, czy w ogóle jest mną zainteresowany, ale jeśli nie spróbuję, to nigdy się tego nie dowiem. Coś mnie do niego ciągnie i nie pozwala o nim zapomnieć. Więc nie będę dłużej z tym walczyć.
- Dzięki, Cami, ale wolałabym stąd iść. - uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. - Nie chcę dłużej myśleć o Tomasie. Chcę zacząć nowy rozdział.
Cami spojrzała na mnie z powątpiewaniem, kiedy podeszłam do szafy i otworzyłam ją, by poszukać jakiś ładnych ubrań.
- Jesteś pewna?
- Tak. Nie będę już dłużej płakać przez Tomasa. - powiedziałam twardo. - Pytanie: czy w barze będzie też Diego?
Camila uniosła w zdziwieniu brwi.
- Tak. A dlaczego pytasz?
- Tak po prostu. - uśmiechnęłam się do niej niewinnie. - Pomóż mi wybrać coś ładnego.
Tomas jest moim księciem? Nie. Już nie. Chyba nigdy nim nie był. Spróbuję o nim zapomnieć, i może wtedy przestanę wreszcie cierpieć. I znajdę prawdziwego księcia.
Ludmiła
Nigdy nie lubiłam chwil, kiedy rodzice są pokłóceni i się do siebie nie odzywają. Atmosfera w domu jest wtedy tak napięta, że można ją kroić nożem i podawać na talerzach - ale oni zdają się nie zauważać tego, że przez to jestem smutna. Może to brzmi trochę samolubnie, bo przecież każdy ma czasami złe chwile i we wszystkich związkach zdarzają się kłótnie. Ale... Trudno mi siedzieć cicho, jestem z natury gadatliwa i lubię opowiadać o sobie. A gdy nadchodzi czas ,,milczenia" w domu, jest to jednoznaczne z tym, że milczeć mają wszyscy, a nie tylko dwie strony kłótni. Jeśli się odezwę niepytana, powstaje z tego awantura. Nikt nie krzyczy na mnie. Rodzice po prostu znajdują pretekst, by zacząć krzyczeć na siebie nawzajem.
- Fede, uratuj mnie. - wyszeptałam do telefonu. - Nie wytrzymam tutaj dłużej. Od rana nikomu nie powiedziałam, że jestem piękna.
Federico zaśmiał się.
- Mamy teraz z chłopakami próbę. Leon strasznie nas ciśnie.
Westchnęłam. Jeśli Leon umyślał sobie, że zespół będzie miał próbę, to tak będzie. Jeśli na dodatek jest w takim nastroju, jaki zawsze dopada go pod nieobecność Violetty, to chłopaki mają przechlapane. I przy okazji ja, bo Fede mnie nie uratuje. Zaraz zacznę gadać do lustra.
- Przyjdziesz po mnie później i pójdziemy razem na karaoke? - zapytałam, starając się nie zabrzmieć błagalnie.
- Jasne, Ferro. - oczami wyobraźni zobaczyłam jego piękny uśmiech; zawsze się tak uśmiecha, kiedy nazywa mnie Ferro. - Napisałem dla ciebie piosenkę. Czekaj na mnie.
Serce zabiło mi szybciej. Napisał dla mnie piosenkę. Jeszcze nigdy nie napisał dla mnie piosenki. Nikt tego nigdy nie zrobił. Ten chłopak jest wspaniały. Idealny. Nie mogłam znaleźć lepszego. Co ja robiłam, kiedy go nie było? Jak ja mogłam żyć? Czy moje serce w ogóle biło?
- Nie czekam, nie myśl sobie.
- Ja na ciebie też, Ferro. Kocham cię.
Uśmiechnęłam się i zakończyłam połączenie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nic nie zdziałałam i mam przynajmniej dwie godziny, które muszę jakoś wykorzystać, żeby nie zwariować. Siedzenie w bezczynności jest dla mnie najgorsze.
Mój wzrok zatrzymał się na keybordzie ustawionym w kącie pokoju. Rzadko na nim gram, bo zazwyczaj używam instrumentów w Studiu. Przyzwyczaiłam się do nich i moje palce już mimowolnie odnajdują klawisze i znają każdą strunę w ulubionej gitarze z kolorową naklejką z napisem ,,ON BEAT". Już dawno temu przestałam grać na keybordzie, który rodzice kupili mi na jedenaste urodziny, kiedy to oświadczyłam, że chcę się uczyć wszystkiego, co związane jest z muzyką. Doprowadzałam ich do szału, przyciskając przypadkowe klawisze w środku nocy i ćwicząc głos. Trzy lata później posłali mnie na przesłuchania do Studia. Dostałam się bez problemu. Zrobili to po części dlatego, że chcieli spełnić moje marzenia, a po części dlatego, że mieli dość ciągłych ćwiczeń o nieodpowiednich porach. Od tamtej pory mogłam rozwijać swój talent w szkole.
Wstałam i powoli podeszłam do instrumentu. Klawisze zostały pokryte różnymi błyszczącymi naklejkami - w kształcie nutek, serduszek, lub z napisem ,,Supernova". Przez lata stania w kącie odrobinę zblakły, a cały keybord pokrył się kurzem. Ale mimo to wyglądał nadal tak samo. Oczami wyobraźni zobaczyłam jedenastoletnią siebie. Dopiero co poznawałam muzykę. Nie wiedziałam, że stanie się ona najważniejszą częscią mojego życia. Muzyka jest wszędzie. W każdym z nas, we wszystkich uczuciach i słowach.
- Siento que hoy ya estoy lista... - słowa same wypłynęły z moich ust, a palce przycisnęły kilka klawiszy, które utworzyły melodię. - Digo me siento distinta, quiero ser la protagonista, no hay nada que temer...
Ja też mam dla ciebie piosenkę, Fede - pomyślałam, siadając przy instrumencie.
Violetta
Oficjalnie stwierdzam, iż Francesca nigdy się nie męczy. Myślałam, że spędzenie pół dnia w centrum handlowym to szczyt jej możliwości, ale we Włoszech najwyraźniej włącza jej się jakaś lampka w mózgu i przez to dostaje kompletnego bzika. Co z tego, że mamy na zwiedzanie cały tydzień. Zwiedźmy wszystko już pierwszego dnia!
- Fran, zwolnij. - poprawiłam torebkę na ramieniu i przyspieszyłam kroku, by ją dogonić. - Dlaczego biegniemy? Wszyscy tutaj normalnie chodzą!
Francesca zatrzymała się i spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Jakby nie zauważyła wcześniej, że od dwóch godzin idę za nią jak cień, powłócząc nogami i ciągnąc za sobą tysiące toreb z zakupami.
- Biegniemy, bo za godzinę zamykają tą kawiarnie z najlepszymi lodami. - odparła, biorąc mnie pod ramię.
- Jak daleko jest ta kawiarnia? - zapytałam.
Tak dla pewności. Żeby nie okazało się, że Fran ma zamiar biec na drugi koniec miasta, żeby zjeść lody. Nigdy nic nie wiadomo.
- Za rogiem.
- Więc dlaczego, do licha ciężkiego, biegniemy?!
Uśmiech, który mi posłała w odpowiedzi, mówił: i tak mnie kochasz, więc mogę cię trochę podenerwować. Och, kiedyś jej coś zrobię.
- Voila! - zawołała, kiedy stanęłyśmy przed wciśniętym między inne kamiennice małym budynkiem.
Bardziej niż sam obiekt interesowało mnie to, że nareszcie - po całym dniu łażenia - przystanęłyśmy.
- Wspaniale.
- Idziemy jeść najlepsze lody pod słońcem! - pisnęła, popychając drewniane drzwi z napisem ,,CIAO".
Podążyłam za nią, starając się nie upuścić toreb z zakupami. Tata nie powinien był dawać nam karty kredytowej. Nie powinien też mówić przy tym ,,kupcie sobie coś ładnego". Kupiłyśmy dużo ładnych rzeczy. Z kolei suma na karcie nie jest już taka ładna. No cóż, każdy popełnia błędy.
- Francesca, che bello vederti! - zza kolorowej lady wyszedł starszy pan, uśmiechając się szeroko.
- Ciao, Roberto! - zaśmiała się Fran, przytulając go krótko. - Viola, to Roberto, właściciel i dobry przyjaciel mojej rodziny. Roberto, questa e la mia amica, Violetta.
- Mam pytanie: czy Roberto mówi po hiszpańsku, albo po angielsku? - szepnęłam Fran na ucho.
Roberto wybuchnął śmiechem. Bardzo śmieszne. Ale to wcale nie jest fajne, nie mieć pojęcia, co ludzie dookoła ciebie mówią. To znaczy, domyśliłam się, że Fran przedstawiła mnie jako swoją przyjaciółkę. Ale jeśli mieliby zaraz nazwać mnie idiotką po włosku, pewnie dalej uśmiechałabym się jak wariatka, nieświadoma niczego.
- Miło mi cię poznać, Violetto. - Roberto uśmiechnął się ciepło, na szczęście przechodząc na język hiszpański. - A więc, jakie smaki lodów sobie życzycie, moje panie?
Francesca natychmiast podbiegła do dużej lodówki, w której znajdowało się pełno pojemników z różnokolorowymi lodami. Było tam naprawdę mnóstwo smaków, ale Fran po jakichś pięciu sekundach już krzyczała: ,,zaklepuję truskawkowo-śmietankowe". Uśmiech na jej twarzy był tak szeroki, że na sto procent bolała ją od tego twarz.
- To ja poproszę czekoladowe. - odezwałam się, kręcąc głową z rozbawieniem.
Jej chyba naprawdę coś się poprzestawiało od tego włoskiego powietrza.
- Są pyszne, prawda? - zapytała, kiedy już siedziałyśmy przy jednym z małych stoliczków.
- Yhm. - wymamrotałam, podając jej chusteczkę, by wytarła sobie usta.
- Jesteś jakaś niemrawa. Naprawdę aż tak się zmęczyłaś?
Westchnęłam. Zachowuję się strasznie, wiem. Zawsze chciałam zwiedzić Rzym. Teraz jestem tutaj ze swoją najlepszą przyjaciółką, która na dodatek jest włoszką i przy okazji znakomitą tłumaczką, a ja umiem tylko marudzić. Ten dzień był wspaniały, mimo że trochę męczący, bo Francesca ma zdecydowanie za dużo energii. Ale...
- Tęsknię za Leonem.
- Głupi Verdas. - udała obrażoną, odgryzając kawałek wafelka. - Zawsze wszędzie wtrynia swoje trzy litery.
Zmarszczyłam brwi.
- Cztery.
- Też tak uważasz? - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a ja tylko przewróciłam oczami. - Wiem, że za nim tęsknisz. Ja też tęsknię za Marco. Ale musimy się cieszyć tym wyjazdem, bo jesteśmy w Rzymie, Viola. Razem. Wykorzystajmy to, a później wrócimy do naszych idiotów.
Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. No dobrze, mimo tego, że jest szalona i zbyt energiczna, zawsze umie mnie pocieszyć. A nie jest to łatwe.
- Jesteś najlepsza na świecie.
- Grazie mile. - kolejny szeroki uśmiech. - A teraz chodź. Nie możemy tak długo siedzieć w jednym miejscu!
Camila
- Zaśpiewasz ze mną dzisiaj piosenkę. - ostrzegłam Daniela, kiedy weszliśmy do baru karaoke. - Nawet nie próbuj się wymigać.
Dan westchnął cicho, ale gdy rzuciłam mu mordercze spojrzenie, uśmiechnął się. Od rana powtarzam mu, że musi zaśpiewać ze mną romantyczną piosenkę, na scenie, przy wszystkich. Nie wiem, dlaczego tak się przed tym wzbrania. Wszyscy nasi przyjaciele tak robią. No dobrze, może Naty i Maxi wolą wygłupiać się przy mikrofonie, ale nawet to jest romantyczne, gdy tak ckliwie na siebie patrzą.
- Wstydzę się ludzi. - odezwał się Dan po chwili, przywołując na twarz minę zbitego pieska.
- Nie żartuj sobie ze mnie. - prychnęłam. - Nie masz z tym problemu, kiedy robisz coś głupiego.
Pokazał mi język, na co ja wywróciłam oczami. Czasami trzeba się poświęcić dla swojej ukochanej. Szczególnie jeśli jest nią ktoś, z kim potrafisz wymieniać się wyzwiskami przez cały dzień. Uwielbiam nasze przekomarzanki, ale ludzie sobie w końcu pomyślą, że nie jesteśmy parą. A jesteśmy, i mam zamiar to wszystkim pokazywać.
- Jest Diego? - zapytałam, przypominając sobie o dziwnym zachowaniu Stefy; okej, chciałam też zobaczyć, czy Dan się do mnie odezwie.
- Jest. Dlaczego pytasz?
Ha! Jeden punkt dla Camili Torres, proszę państwa.
- Stefy o niego pytała. - odparłam, wzruszając ramionami.
- Między nimi chyba coś jest. - powiedział po chwili, co mnie tak zdziwiło, że aż zakrztusiłam się sokiem. - Naprawdę. Widziałem ich ostatnio w Resto przy jednym stoliku. Diego ją na sto procent podrywał.
Uniosłam brwi. Stefy i Diego? To dwa zupełnie inne światy! Do tej pory pamiętam imprezę, na którą zaprosił nas Fernandez. On obraca się w takim towarzystwie i nie jest w ogóle w typie żadnego z nas - wychodzi z nami czasami, bo przyjaźni się z Danielem. Stef jest spokojna i - co najważniejsze - zakochana w Tomasie. Przynajmniej była. Teraz już... sama nie wiem. Możliwe, że Tommy nie dostanie kolejnej szansy.
- Oni w ogóle do siebie nie pasują. - zaprotestowałam. - Poza tym, Diego podrywa wszystkie.
- Ludmiła i Federico też na pozór do siebie nie pasują. - swierdził Dan. - No cóż, zobaczymy, co się dzisiaj wydarzy.
Pokiwałam głową z szatańskim uśmieszkiem.
- Ja wiem, co się wydarzy. Zaśpiewamy razem piosenkę!
Daniel jęknął przeciągle, kiedy pociągnęłam go za rękę. Podążyliśmy w stronę sceny, na której stało kilka instrumentów i mikrofony.
- Chłopaki, ratujcie! - zawołał, kiedy w wejściu pojawili się Maxi, Marco, Federico i Andres.
- Gdzie Leon? - zapytałam, rozglądając się.
- Poszedł zanieść coś na tor, zaraz przyjdzie. - odparł Fede, pokazując język Danielowi.
Zmarszczyłam brwi. Leon na torze? Z tego, co wiem, zrezygnował z tego i obiecał Violetcie, że już tam nie wróci. Może pod jej nieobecność postanowił... Nie, Leon taki nie jest. Pewnie po prostu poszedł oddać coś Larze lub coś w tym stylu. Na pewno.
- Idziemy śpiewać, kochanie! - zachichotałam, wciągając Daniela na scenę.
Przepraszam, daje wam takie nic po prawie miesiącu nieobecności.
Kiedyś się poprawię, obiecuję :)
Chciałabym wam podziękować za to, że jesteście, bo w czerwcu będzie druga rocznica tego bloga. Dwa lata to szmat czasu i jestem wam naprawdę wdzięczna.
Kocham Was wszystkich!
PS wybieram się na Violetta Live do Krakowa (26 sierpnia), niestety sama, i chciałabym się z kimś może spiknąć, żeby nie być samotna :c jak ktoś też idzie, niech da znać
Wasza na zawsze,
Maddy