wtorek, 17 marca 2015

Las vacaciones de Violetta - 6. Crecimos juntos, con un sueno en cada mirada

Las vacaciones de Violetta
Capitulo 6

,,Crecimos juntos, con un sueno en cada mirada"



Violetta

Spojrzałam z powątpiewaniem na swoją walizkę, wypchaną do granic możliwości. Naprawdę starałam się wziąć tylko te najpotrzebniejsze rzeczy, ale jakoś tak wyszło, że większość moich ubrań okazała się bardzo potrzebna. No dobrze, nie jestem zbyt dobra w pakowaniu. Francesca niestety także nie ma do tego talentu. 
- Gotowa, Vilu? - zapytał tata, zaglądając do mojego pokoju. 
- Nie. - odparłam z naburmuszoną miną. - Walizka jest za mała.
Tata zaśmiał się.
- A cóż to, skurczyła się? - zapytał, rozbawiony. - Zawsze była przecież dobra.
- To nie jest zabawne. - pogroziłam mu palcem.
Tata ponownie się roześmiał i pociągnął za suwak walizki. Niestety, jego także nie chciała posłuchać. Kiedy na niej usiadł, również zaczęłam się śmiać. 
Nagle przypomniało mi się wydarzenie bardzo podobne do tego. Byłam wtedy mniejszą Violettą, pięcioletnią i uradowaną wyjazdem. Wtedy bardzo lubiłam wycieczki. Mama była jeszcze wśród nas i malowała wszystko swoim uśmiechem. Miała jakiś występ we Włoszech i mieliśmy we trójkę tam polecieć, żeby jej towarzyszyć. Rzadko jeździłam z mamą na koncerty, dlatego bardzo się cieszyłam. Mama zapakowała dużo rzeczy i walizka nie chciała się zasunąć, co tata skomentował wybuchem śmiechu. Pamiętam, że później zapakowałyśmy kilka naszych rzeczy do jego walizki i on nawet się nie zorientował, dopóki nie znalazł mojej różowej bluzeczki podczas rozpakowywania się w hotelu. 
- Tato, i tak ci się to nie uda. - zachichotałam, gdy położył się na walizce. - Mam pomysł. Pamiętasz, jak z mamą nie mogłyśmy się zmieścić do jednej walizki i zapakowałyśmy kilka rzeczy do twojej?
Tata pokręcił głową, grożąc mi palcem, a ja znowu wybuchłam śmiechem.
- Nawet o tym nie myśl, moja panno. 
- No dobrze, jakoś sobie poradzę. - westchnęłam, stwierdzając, że przecież tata nie musi nic wiedzieć o kilku dodatkowych rzeczach w swojej walizce.
Tata pokiwał głową z uśmiechem i poklepał jeszcze walizkę, po czym wyszedł, podśpiewując coś pod nosem. Zaśmiałam się i zaczęłam wyjmować ciuchy, które mogą znaleźć swoje miejsce w bagażu taty.
- Cześć. - usłyszałam głos Leona. - Twój tata powiedział, żebyś nawet nie próbowała pakować się do jego walizki. 
Zachichotałam cicho i odłożyłam na bok kilka bluzek i spódnic. 
- On tylko tak mówi, tak naprawdę uwielbia dźwigać moje spódnice. - zaprotestowałam z konspiracyjnym uśmieszkiem, podchodząc do niego. - Przyszedłeś się pożegnać?
- Hej, to nie brzmi dobrze. - odparł, kręcąc głową. - Przyszedłem powiedzieć ci, że bardzo cię kocham i nie wiem, jak wytrzymam bez ciebie tyle czasu.
Przytuliłam się do niego mocno i zacisnęłam powieki, by powstrzymać łzy wzruszenia. Leon kilkoma słowami potrafi sprawić, że chce mi się płakać i śmiać w jednym momencie, że ciepłe uczucia otulają moje serce i sprawiają, że kocham go jeszcze bardziej. 
- Płaczesz? - otarł moje policzki i uśmiechnął się delikatnie.
- Ze szczęścia. 
- Aż tak mnie nie lubisz? - zaśmiał się.
Znowu zachciało mi się płakać. Nienawidzę rozstań z Leonem, nawet jeśli wiem, że niedługo znowu go zobaczę. Za każdym razem przypomina mi się ten czas, kiedy myślałam, że straciłam go na zawsze, wspominając jego uśmiech i jego miłość, w zimnym pokoju hotelowym. Jestem pewna, że kolejne takie rozstanie, kolejne takie cierpienie... Byłoby ostatnim. Nie zniosłabym tego. Nie próbuję wcale zabrzmieć dramatycznie, jestem po prostu pewna, że właśnie tak by było - nie umiem znieść choćby myśli o tym, że mogłabym znowu żyć ze świadomością, iż jego serce nie bije dla mnie.
- Violetta, już nigdy cię nie opuszczę - przygarnął mnie mocno do siebie i zaczął kołysać, kiedy znowu wypłakiwałam sobie oczy z niewiadomego powodu. - Nie myśl o tym. Nie myśl o tym, proszę.
- Przepraszam. - wyszeptałam, odnajdując jego usta na krótką chwilę. - Zadzwonię do ciebie, kiedy wylądujemy. 
- Ja zadzwonię pierwszy. - uśmiechnął się do mnie, a ja zachowałam ten uśmiech w swoim sercu, bo miał mi wystarczyć na kolejny tydzień.


Stefy

Rozejrzałam się po swoim pokoju, szukając sobie jakiegoś zajęcia, którym mogłabym zapełnić nudę. Po ostatnim wydarzeniu z udziałem Diego i w ogóle, straciłam ochotę na imprezowanie w Resto. Nie wiem, dlaczego, ale nie umiem opowiedzieć Tomasowi o całej tej sytuacji, chociaż dręczą mnie wyrzuty sumienia za każdym razem, kiedy patrzy na mnie podejrzliwie. Okej, może też trochę mnie wkurza jego nadpobudliwość i to, że w ogóle nie liczy się z moim zdaniem, i dlatego nie chodzę do Resto. Ale to tylko w małym stopniu. 
- Okej, Stefy, zrobisz teraz coś kreatywnego. - powiedziałam do siebie, biorąc gitarę z zakurzonego kąta swojego pokoju.
Położyłam przed sobą zeszyt, w którym zapisuję piosenki, wzięłam kostkę i zaczęłam wygrywać przypadkowe akordy, które akurat przyszły na myśl moim dłoniom. Niestety, nic z tego nie wyszło. Piosenka najwyraźniej zdecydowała, że nie jest jeszcze gotowa na odwiedzenie mnie, co znaczy, że po prostu w ogóle nie mam weny i chyba powinnam spędzić resztę dnia na oglądaniu bezsensownych seriali. Oraz zastanawianiu się nad swoim bezsensownym życiem. Brawa dla mnie.
- Stef, znowu to robisz. - podskoczyłam gwałtownie na dźwięk głosu Camili.
- Cami, nie strasz mnie tak! - zawołałam. - Zabiłaś moją wenę.
- Nie kłam. - zachichotała Cami. - Nie miałaś weny, i dlatego gapiłaś się w ścianę.
Pokazałam jej język i uprzątnęłam bałagan, który zrobiłam na łóżku. Kilka chusteczek, pusta miska ze wspomnieniem o krakersach (o proszę, a jednak jestem poetką!), tysiąc poduszek, laptop. Jestem bałaganiarą, cóż poradzić.
- O co ci chodziło? - zapytałam, tonąc w poduszkach.
- Z czym? - zdziwiła się, siadając obok mnie.
- Kiedy powiedziałaś, że znowu to robię. - przewróciłam oczami.
- A, no tak. Znowu zaszywasz się sama w pokoju, udajesz, że masz wenę do pisania piosenek i oglądasz jakieś głupie seriale. - wyjaśniła, na co ja uśmiechnęłam się pod nosem.
Przez długi czas wątpiłam w to, że mogę znaleźć prawdziwą przyjaciółkę, od serca - taką, która będzie wiedziała o mnie wszystko. A jednak udało mi się, bo teraz mam Camilę, Violettę, Francescę, Naty, Ludmiłę... Chociaż czasami wolałabym, żeby czegoś nie wiedziały, bo mam wrażenie, że czytają mi w myślach, tak jak teraz Camila. 
- Idziemy gdzieś. - Camila wstała z łóżka i pociągnęła mnie za rękę. 
Jęknęłam przeciągle i znowu usiadłam. Wiem, że jeśli gdzieś jest Cami, to jest i Daniel, a jeśli jest Daniel... To jest także Diego. Tak, wiem, jestem głupia. Przejmuje się chłopakiem, który ma mnie gdzieś, wcale mnie nie zna, i pewnie dawno zapomniał o naszej krótkiej wymianie zdań. Ale nie umiem zapomnieć o jego spojrzeniu. Nigdy nie czułam takiego przenikającego na wskroś chłodu. A jego oczy owiały mnie chłodem.
- Nie chcę. - zaprotestowałam. 
- Wszyscy są w Resto, a wieczorem jesteśmy umówieni na karaoke. Nie możesz tego przegapić. - przekonywała mnie dalej Camila.
Westchnęłam i pozwoliłam jej się wyprowadzić z pokoju. Trudno jest kłócić się z Camilą, bo ona zawsze ma o jeden argument więcej, i zawsze wygrywa. No cóż, będę musiała pójść z nią do Resto, udawać, że wszystko jest w porządku, i unikać towarzystwa Daniela, bo w jego pobliżu może znajdować się Diego. Może zaszyję się w jakimś ciemnym kącie i nikt mnie nie zauważy...
- Stef, co takiego Tomas ci znowu powiedział? - zapytała, kiedy wkładałam rzeczy do torebki. - Zazwyczaj przez niego nie chcesz wyjść z domu.
Zaskoczyła mnie tą nagłą zmianą tematu, dlatego spojrzałam na nią z przestrachem, co od razu kazało jej myśleć, że ma rację. Ale tym razem nie chodzi o Tomasa, a przynajmniej nie tylko o niego. Niestety chyba nie mogę jej o tym powiedzieć. Poza tym, co takiego miałabym powiedzieć? Wiesz, kolega twojego chłopaka na mnie spojrzał i teraz się boję z nim znowu spotkać - weźmie mnie za wariatkę albo jakąś desperatkę. Wiem, to moja przyjaciółka, ale jednak wszystko ma jakieś granice. Uczucia, które się we mnie rodzą, są dziwne i nie chcę dzielić się nimi z innymi. 
- Jest po prostu trochę denerwujący. - odparłam, starając się zabrzmieć wiarygodnie. - Chodźmy już.
Pociągnęłam ją za rękę i wyszłyśmy z domu. Przestań o tym myśleć - nakazałam sobie. Jedyną osobą, która wie o twoich uczuciach, jesteś ty. I nikomu nie powiesz. Bo to Tomas jest twoim księciem.



Ludmiła

Rano (no dobrze, może nie do końca rano - to przez te całonocne rozmowy telefoniczne z Fede!) obudziłam się z dziwnym przeczuciem, że coś się zmieniło. I to wcale nie na lepsze. Z czarnymi scenariuszami w głowie zeszłam na dół, by jak zwykle zrobić sobie śniadanie i porozmawiać chwilę z mamą. Ale w kuchni nikogo nie było. Na idealnie czystym blacie stała tylko niedokończona kawa, a gazeta, którą zwykł czytać tata, spadła ze stołu i wylądowała na podłodze. Rozejrzałam się niepewnie, podchodząc do lodówki, by wyjąć z niej mleko. 
- Ludmiła! - podskoczyłam gwałtownie, gdy do pomieszczenia weszła mama. - Kochanie, wróć lepiej do pokoju.
- Dlaczego? 
- Po prostu wróć... - mama urwała, a jej wzrok zatrzymał się na czymś za moimi plecami.
Odwróciłam się, by wpaść prosto na postawnego funkcjonariusza policji z surową miną wypisaną na twarzy. Odskoczyłam i spojrzałam na mamę, domagając się jakiegoś wyjaśnienia. Ona jednak tylko patrzyła na mnie wielkimi jak spodki oczami i nie wyglądała na skorą do rozmowy.
- Wszystko sprawdzone. - odezwał się policjant tubalnym głosem. - Pan będzie musiał pojechać ze mną na komisariat.
Rzuciłam tacie zdezorientowane spojrzenie, kiedy pokiwał głową i ruszył za mężczyzną. Kiedy już wyszli, trzaskając drzwiami, przeniosłam wzrok z powrotem na mamę. Spodziewałam się, że coś się wydarzy, bo miałam to głupie złe przeczucie, ale naprawdę nie śmiałam nawet myśleć, że policjant wyprowadzi mojego ojca z domu. Najwyraźniej też coś przeszukiwał. Co tu się dzieje?
- Mamo? 
- Chodzi o firmę taty. - odpowiedziała szybko mama, rozmasowując sobie skronie. - Nie mam siły teraz tego tłumaczyć. Wszystko będzie dobrze. 
Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale uznałam, że jednak nie warto denerwować mamy, kiedy jest w takim stanie. Wzięłam z blatu miskę i nasypałam do niej płatków, po czym zalałam je mlekiem i szybko wycofałam się z kuchni. Gdy już znalazłam się w swoim pokoju, spędziłam pięć minut na gapieniu się w ścianę. Okej. To było co najmniej dziwne. Już prędzej spodziewałabym się morderstwa w ogródku, niż tego. Policja nie jest stałym gościem w naszym domu. Ściślej mówiąc - jeszcze nigdy nie widziałam policjanta w progu naszej willi. 
- Lu? - drzwi pokoju otworzyły się i do środka wszedł Federico z zaniepokojoną miną. - Co się stało? Twoja mama wygląda jak zombie.
Westchnęłam i odłożyłam pustą miskę po płatkach na stolik nocny.
- Przed chwilą była tu policja. - wymamrotałam, przeciągając dłonią po rozczochranych włosach. - Przeszukiwali coś i tata pojechał na komisariat. Nie wiem, o co chodzi.
Federico usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. 
- Chcesz dzisiaj tutaj zostać i pooglądać jakieś głupie filmy? - zapytał, składając słodkiego całusa na moim policzku.
Uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Czytasz mi w myślach.
Wzięłam z biurka pilot od telewizora i włączyłam pierwszy lepszy kanał. Leciał akurat jakiś serial, w którym co chwilę ktoś wybuchał śmiechem. Wtuliłam się w Federico i skupiłam na czochraniu jego włosów. Uwielbiam to robić. Kurczę, nawet nie wiem, dlaczego. Chyba po prostu lubię patrzeć, jak się denerwuje - bo przecież spędza codziennie przynajmniej pół godziny na układaniu fryzury.
- Wiesz, że tak naprawdę to uwielbiam? - wyszeptał Fede, głaszcząc mnie dłonią po ramieniu.
Przeszły mnie ciarki pod wpływem jego dotyku i uwodzicielskiego szeptu.
- Dlatego ciągle to robię.
- Kłamczucha. - ujął moją twarz w dłonie i uśmiechnął się delikatnie. - Robisz to, bo chcesz zniszczyć moją długą pracę nad ideałem fryzury.
- Może i tak. - zachichotałam, całując go krótko. - Oglądamy ten serial.
Fede zaśmiał się i skupił wzrok na ekranie telewizora, a ja ponownie wplotłam dłonie w jego włosy. Słuchając jego śmiechu (chociaż swoją drogą nie rozumiem, co go bawiło w tym serialu), zapomniałam o wszystkich problemach. Przynajmniej na chwilę.



Natalia

- Maxi, oddaj mi to. - wyciągnęłam rękę w kierunku Maxiego, patrząc na niego surowym wzrokiem.
Maxi zaśmiał się cicho i pocałował mnie w policzek. Przewróciłam oczami i pozwoliłam mu włożyć do ust kolejne dwa cukierki. To niesamowite. Ile my mamy w końcu lat? Nie wierzę, że jesteśmy prawie dorosłymi ludźmi. Niedługo skończymy szkołę... A ja chyba do końca życia będą ganiała za Maxim, zabraniając mu jeść cukierki.
- Za każdego cukierka, jakiego mi oddasz, dostaniesz buziaka. - odezwałam się po chwili, uśmiechając się do niego domyślnie.
- To będzie dużo buziaków, Naty. - Maxi położył na stoliku stosik cukierków i zaczął je liczyć. - Dokładnie dwadzieścia trzy.
Cmoknęłam go krótko w usta i zabrałam jednego cukierka. 
- Jakoś dam radę. - zachichotałam. - A tak na serio, to musisz naprawdę przestać tyle tego jeść.
Maxi zmarszczył brwi.
- To do tej pory nie było na serio?
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo nagle głośna i dudniąca w uszach muzyka ucichła i oczy wszystkich zwróciły się na scenę, na której stanął Tomas. Wyglądał na bardzo pewnego siebie (co wywnioskowałam po uśmiechu) i zadowolonego z faktu, iż zwrócił  na swoją osobę uwagę praktycznie całego Resto. Przygryzłam wargę, kiedy zauważyłam w tłumie pobladłą Stefy. Oczywiście Tomas patrzył prosto na nią.
- To może być ciekawe. - wymamrotał Maxi, spoglądając to na Tomasa, to na Stefy.
Korzystając z okazji, zwinęłam kilka cukierków ze stolika i wsadziłam je do kieszeni. Tymczasem Tomas rozpoczął przedstawienie - światła przygasły, a w normalnym świetle znalazła się tylko scena i miejsce, w którym stała Stefy. Najwyraźniej Luca postanowił pomóc Heredii w szalonym akcie miłości, czy co on tam próbował zrobić. 
To niesamowite, że czasami miłość potrafi nas uskrzydlić i sprawić, że nawet najgorszy dzień nabierze kolorów, a czasami... Sprawia, że się gubimy i nie wiemy już, co jest właściwe. Nie zdajemy sobie sprawy z własnych błędów i ranimy osoby nam drogie, zaślepieni tym na pozór pięknym uczuciem. Chociaż nie mam wielkiego doświadczenia, jeśli chodzi o miłość, wiem, że nie jest to piękne uczucie. Jest neutralne. Jest szczęściem, a jednocześnie cierpieniem, jest uśmiechem, ale jednocześnie bólem, ukrytym głęboko w oczach. 
Wydaje mi się, że miłość Tomasa do Stefy jest właśnie jednym z tych przypadków, gdy miłość wcale nie wydaje się być miłością na pierwszy rzut oka. Ja wiem, że on ją kocha. Ale nawet sama Stefy może w to teraz wątpić, kiedy Tomas popełnia błąd za błędem. 
- To dla ciebie, moja ukochana - powiedział Tomas, wyrywając mnie z zamyślenia. 
Niestety, zanim zdążył wziąć gitarę i zacząć śpiewać, Stefy wycofała się z kręgu światła i  zniknęła pośród zebranych ludzi. Byłam pewna, że uciekła z Resto jak najszybciej. Rzuciłam Maxiemu zmartwione spojrzenie, które on odwzajemnił, i pobiegłam za przyjaciółką. Po chwili dołączyła do mnie Camila.
- Alarm złamane serce. - westchnęła Cami, kiedy znalazłyśmy się przed Resto. - Znowu. Co ten Tomas wyprawia...
W odpowiedzi tylko pokręciłam z powątpiewaniem głową. Nie mam zielonego pojęcia, co on wyprawia. Może po prostu próbuje naprawić to, co zniszczył. Tyle, że wychodzi mu coś zupełnie odwrotnego. Niszczy to, co zostało po burzy. Niedługo może nie zostać już nic, co będzie można uratować, przeszło mi przez myśl, kiedy zauważyłam na jednej z ławek zapłakaną Stefy.


Francesca

Rozejrzałam się po samolocie pełnym ludzi. Każde miejsce było zajęte, a między siedzeniami przechadzała się stewardessa, sprawdzając wszystko dokładnie. Wzdrygnęłam się na myśl o tym, że za chwilę wystartujemy. Nienawidzę samolotów - zawsze mam mdłości i nie mogę się skupić na niczym innym, niż myśl, że możemy się rozbić. Zazwyczaj jestem optymistką, ale ta przeklęta maszyna zmienia mnie w zrzędliwą pesymistkę, która życzy wszystkim zebranym rychłej śmierci. 
Rzadko kiedy decyduję się na lot samolotem. W dzieciństwie rodzice zawsze wybierali takie wycieczki, które nie uwzgledniają udziału tego ustrojstwa. Dopiero podróż do Argentyny zmusiła mnie do przezwyciężenia swojego lęku. Dlaczego ja się tym razem na to zgodziłam? Mogliśmy płynąć statkiem! - pomyślałam bezsensownie, starając się jednak uspokoić szaleńczo gnające myśli. Spokojnie, Francesca. Wyobraziłam sobie, jak razem z Violą przechadzamy się powoli uliczkami Rzymu, zachwycając się ich pięknem; przed oczami stanął mi obraz mojej ulubionej kawiarenki, a w ustach poczułam smak najlepszych lodów, jakie świat widział. I nagle Violetta szturchnęła mnie w ramię i czar prysł, a ja miałam ochotę zasnąć i obudzić się już w prawdziwym Rzymie, kiedy nie będę musiała sobie nic wyobrażać. Wszystko będzie prawdziwe.
- Powinnam cię uprzedzić, że nie cierpię latać samolotami? - zapytałam drżącym głosem Violę.
- Teraz mi to mówisz? - zgromiła mnie wzrokiem. 
Zaśmiałam się nerwowo.
- Kiedy tylko wystartujemy, zacznę zachowywać się jak zrzędliwa starsza pani. Chyba duże wysokości tak na mnie działają.
Viola pokręciła głową z powątpiewaniem i przechyliła się do przodu, by jej tata ją usłyszał.
- Francesca nie lubi samolotów. - powiedziała, na co pan Castillo roześmiał się. 
- To jesteście we dwie. Cieszę się, że nie siedzę obok was. 
Spojrzałam na Violettę z uniesionymi brwiami.
- W kogo ty się zamieniasz, kiedy samolot startuje? - odezwałam się nieco za głośno.
Kobieta siedząca obok nas prychnęła z pogardą, a kilka osób aż się obejrzało, żeby zobaczyć, kto to powiedział. 
- W walniętą wariatkę. Ostatnim razem wykrzyczałam, że nie chcę umierać, bo nigdy nie miałam nawet pieska. - odparła Violetta szeptem.
Zachichotałam, wyobrażając sobie tą sytuację. Viola, jakby czytając mi w myślach, ponownie zgromiła mnie wzrokiem. Usadowiłam się wygodniej na miejscu, pocieszając się świadomością, że nie tylko ja robię dziwne rzeczy, kiedy samolot startuje. W sumie, to będzie bardzo ciekawe, zobaczyć Violettę krzycząca jak jakaś wariatka w miejscu pełnym ludzi. To jakoś nie leży w jej naturze, bo mimo pewności siebie nie jest jednak idiotką, która krzyczy w miejscach publicznych.
Przypomniałam sobie, jak Viola z Leonem wrócili z Madrytu po całej tej sytuacji z jej wyjazdem. Pojawił się wtedy także Federico, i kiedy my byliśmy tak wzruszeni powrotem Violi i Leona, że nie mogliśmy wydusić słowa przez jakiś czas, Fede zadawał starndardowe pytania. Tak po prostu, dla rozluźnienia atmosfery. Zapytał, jak minął lot, a wtedy Leon zaczął się histerycznie śmiać. Nie wiedzieliśmy o co mu chodzi, a gdy się uspokoił, powiedział tylko: ,,Później było spokojnie". Nikt go nie zrozumiał i po chwili o tym zapomnieliśmy.
- Teraz rozumiem! - zawołałam, znowu nieco za głośno; no cóż, to przez ten samolot. - To Leon miał na myśli, mówiąc, że później było spokojnie. Co zrobiłaś wtedy?
Violetta zacisnęła usta w wąską kreskę i odwróciła się do małego okienka, udając, że mnie nie słyszy. Już chciałam podjąć kolejną próbę, kiedy odezwał się pan Castillo.
- Zaczęła piszczeć i krzyknęła: ,,Leon, ja nie chcę jeszcze umierać! Chcę założyć białą suknię i powiedzieć to cholerne tak!". - zaśmiał się, a Violetta uderzyła go otwartą dłonią w głowę. - Niezapomniana chwila.
Opanowałam śmiech i spojrzałam na Violę z błyskiem w oku.
- Szczególnie dla Leona. Praktycznie mu się oświadczyłaś!
Violetta pisnęła zdenerwowana i oblała się rumieńcem, po czym pacnęła mnie w ramię i w akcie obrazy zadarła brodę z naburmuszoną miną. 
Chyba rzeczywiście przeznaczenie postawiło mi Violettę na drodze. Jesteśmy tak różne, ale jednocześnie takie same. 


Miesiąc.
Wiem. Przepraszam. Czasu brak, a ja tak bardzo chciałabym dalej dla was pisać. Dlatego z tego nie zrezygnuję, mimo trudności. Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze w ogóle jest, ale jeśli tak, to dedykuję ci ten rozdział. Kocham cię! Kocham was wszystkich!
Nie zrezygnowałam też z Algo se enciende. Tam też się coś pojawi, ale kiedy znajdę czas. 
12 dni do ViolettaLive! Czekamy czekamy!
Wasza na zawsze, 
Maddy