wtorek, 24 grudnia 2013

Maddy składa życzenia, czyli wielkie wydarzenie.

Witam Was w ten piękny dzień, obfity w śnieg i w ogóle! 
     Chciałam Wam wszystkim złożyć życzenia, bo już tak wielu osobom dzisiaj wysłałam wiadomość o treści "Wzajemnie", że zaczynam myśleć, iż jestem naprawdę niemiła. 
     Wesołych Świąt, duuuużo miłości i prezentów, żeby jedzenie poszło w cycki i w bicepsy, szczęśliwego Nowego Roku i wszystkiego, co sobie wymarzyliście, kochani! <3 Nie jestem dobra w składaniu życzeń i może dlatego zawsze czekam, aż inni się za to zabiorą, a potem odpisuję coś w stylu "Wzajemnie". A jakie cyrki są przy dzieleniu się opłatkiem, kiedy to Madzia stoi na środku pokoju i czeka, aż wszyscy po kolei do niej podejdą (nie robią tego). Hm, moje życie jest żałosne.
     Tak, zgadza się, teraz powinniście napisać mi, jaka to jestem super i wspaniała. :) Hihi, ja zua.
     Co do rozdziału, to wiem, że nie ma go już jakiś czas, ale na razie raczej nie będzie. Są święta i nie mam czasu na pisanie. W piątek postaram się wziąć za rozdział i może w weekend go wstawię. A tymczasem się z wami żegnam, jeszcze raz życzę wesołych świąt i pamiętajcie, że Was kocham! <3
Buziaki, 
M. ;*

niedziela, 15 grudnia 2013

Violetta Story - Chapter 55.

Violetta Story, chapter 55.

Violetta
     Od incydentu z Tomasem coś się zmieniło w moim sposobie postrzegania uczucia, którym darzy mnie Leon. Wcześniej traktowałam jego miłość do mnie jako... Jako nagrodę, coś, co dostałam w prezencie od niego. Nie potrzeba było dużo czasu, bym ja odwzajemniła jego uczucie i zrozumiała, że to właśnie on od samego początku był mi przeznaczony. A więc była to dla mnie swego rodzaju nagroda za dobre sprawowanie. Dopiero, gdy zobaczyłam to cierpienie w jego oczach, które nie było spowodowane tym, że go zraniłam, ale strachem, uświadomiłam sobie najważniejszą rzecz. Tak naprawdę każde z nas boi się miłości i tego, co potrafi ona zrobić z człowiekiem. Nawet ktoś taki jak Leon Verdas, ktoś, kogo do tej pory uważałam za niezniszczalnego. Owszem, widziałam tysiąc razy, jak cierpi, czasami przy mnie płakał i nigdy mi to nie przeszkadzało, bo przecież każdy ma chwile słabości. Ale gdzieś podświadomie cały czas wierzyłam w to, że nie tyle Leona nic nie może złamać, ale jego miłości. Że jego miłość jest nieskończona, nie wyłącznie ta, którą mnie obdarował, również ta, którą darzy swoich rodziców, przyjaciół, muzykę. Pomyliłam się, bo nic nie jest nieskończone. I właśnie to wyczytałam z jego oczu, gdy w nie spojrzałam. Zdałam sobie sprawę z tego, że nasza miłość nie jest najsilniejsza na świecie, bo w wielu aspektach jesteśmy po prostu niczym dzieci, które dopiero się uczą. 
- Leon. - wyszeptałam. - Chyba jeszcze wiele musimy się nauczyć.
     Odwrócił się do mnie i zobaczyłam na jego twarzy lekki uśmiech.
- Wiem. - odparł cicho. - Ale nie wiem, czego powinniśmy się nauczyć.
     Westchnęłam i splotłam nasze dłonie ze sobą. Zawsze zadziwiało mnie to, jak idealnie do siebie pasują. Tak jakby zostały stworzone dla siebie nawzajem. 
- Musimy nauczyć się ufać. - powiedziałam. - I kochać tak mocno, że aż strach pomyśleć.
     Poczułam jego oddech na policzku i po chwili szeptał mi już do ucha najpiękniejsze słowa na świecie.
- Już cię kocham tak mocno, że aż strach pomyśleć.
     Uśmiechnęłam się i objęłam rękoma jego szyję, by się do niego przytulić. Pachniał tak samo, jak zawsze - ładnie i znajomo. 
- Zawsze można kochać jeszcze mocniej, Leon. - wymamrotałam, wtulona w jego koszulę. - Zawsze.
     Pogłaskał mnie po plecach i oparł brodę na czubku mojej głowy. 
- A więc nauczmy się kochać mocniej.
~,~
Tomas
     Cały ten czas próbowałem sobie samemu udowodnić, że zapomniałem o Violetcie i to, co do niej czułem, nie było prawdziwą miłością. Gdy zakochałem się w Stefy, to było dla mnie coś niezwykłego. Wiedziałem, że chcę o nią zawalczyć i tym razem mi się uda. Czułem to. Czułem, że Stefy jest mi przeznaczona. Wszystko układało się idealnie. No, może nie tak do końca, bo ostatnimi czasy Stefy była narażona na cierpienie. Sprawa z jej ojcem, mieszkanie u babci... Ale byłem przy niej cały czas. Wystarczyło kilka sekund, by zepsuć to, co budowałem tyle czasu. Wystarczyło tylko kilka słów wyśpiewanych przez Violettę Castillo tym anielskim głosem. I od razu w mojej głowie uroiła się myśl, że ona napisała to dla mnie. Dlaczego? Przecież doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że ona kocha Leona. A ja kocham Stefy. Ale czy na pewno? Gdyby moja miłość do niej była prawdziwa, to nie próbowałbym pocałować Violetty.
- Tomas! - nie zdążyłem zapukać, a Stefy otworzyła drzwi i rzuciła mi się na szyję.
     A ja, kolejny raz udowadniając, że jestem kompletnym idiotą, po prostu zesztywniałem i nie odwzajemniłem jej uścisku. Ona jakby od razu wyczuła moje napięcie i odsunęła się powoli, nie wiedząc, dlaczego tak się zachowuję. Patrzyła na mnie tymi swoimi brązowymi oczami, które zawsze kojarzyły mi się z wielką fabryką czekolady. I nie odezwała się ani słowem. Tylko czekała. Czekała na wyjaśnienia.
- Chyba straciłem kontrolę. - wyszeptałem po dłuższej chwili milczenia.
     Zamknęła za sobą ostrożnie drzwi, by za bardzo nie hałasować i złapała mnie za rękę. Zaprowadziła mnie do ogrodu, który mieścił się na tyłach domu jej babci, gdzie obecnie mieszkała ze swoją mamą. Między zadbanymi grządkami kolorowych kwiatów ciągnęła się wąska dróżka, którą dotarliśmy do pewnego rodzaju zagajnika. Tam, w cieniu drzew, usiedliśmy naprzeciw siebie. Nie widziałem dokładnie jej twarzy, bo słońce zaczęło zachodzić, ale w jej oczach wyraźnie malowało się skonsternowanie i smutek.
- Powiedz mi, o co chodzi, Tomas. - poprosiła cicho.
     Wziąłem głęboki oddech i już chciałem zacząć swoją przemowę, którą naprędce wymyśliłem, gdy Stefy prowadziła mnie między krzewami do tego miejsca, kiedy uświadomiłem sobie, że kompletnie zapomniałem, co tak naprawdę chciałem powiedzieć. Wszystkie słowa wyleciały mi z głowy, chociaż byłem pewien, że zaledwie sekundę temu stanowiły dość składną i sensowną całość. A więc z moich ust wydostało się tylko jedno, wypowiedziane niewyraźnie zdanie:
- Próbowałem pocałować Violettę.
     Miałem ochotę palnąć się otwartą dłonią w czoło, wykrzyczeć do samego siebie, że jestem największym palantem na świecie, zdzielić się swoją własną pięścią w twarz, byleby tylko uświadomić jej, że wcale nie chciałem tak bezpośrednio tego powiedzieć. Ale nie zrobiłem nic z tych rzeczy. Zamiast tego wpatrywałem się w jej oczy, w których momentalnie pojawiło się niedowierzanie. Nie spodziewała się tego po mnie. Przecież byliśmy razem tacy... szczęśliwi. Tak szczerze, to sam się tego po sobie nie spodziewałem. Moje słowa były trafne. Straciłem kontrolę.
- Dlaczego? - zapytała. 
     Nie powiedziała nic wymyślnego, ale jednak poczułem niebywały ból w sercu, bo ją zraniłem. Nie okazywała tego, ale ja zbyt dobrze ją znałem.
- Nie wiem. - odparłem. - Straciłem kontrolę.
- Kochasz mnie? - ledwo zdążyłem dokończyć, a ona już zadała następne pytanie.
     Pytanie, na które w tamtym momencie nie znałem odpowiedzi. A przynajmniej tak myślałem, bo gdy otworzyłem usta, tak naprawdę nie wiedząc, co chcę powiedzieć, wydobyła się z nich deklaracja miłości. 
- Kocham cię. 
     Miałem świadomość, że następnego dnia może się okazać, iż tak naprawdę nigdy nie wiedziałem, co oznacza kogoś kochać. W kilka godzin wszystko co ważne w moim życiu stanęło pod znakiem zapytania. Tak wiele może się zdarzyć w pozornie krótkim czasie.
- A ja ciebie. Więc co się, do jasnej cholery, dzieje? - Stefy ukryła twarz w dłoniach.
     Zbliżyłem się do niej, ostrożnie, nie wiedząc, jak zareaguje. Objąłem ją delikatnie, a ona wtuliła się we mnie, chociaż powinna mnie odepchnąć. Powinna mnie nienawidzić.
~,~
Ludmiła
     Uczucia i myśli, a raczej ich nadmiar, zaczynały mnie powoli denerwować. No bo, jak to jest, że gdy ich nie ma, że gdy czujesz pustkę, to pragniesz coś poczuć, a kiedy już czujesz, to masz ochotę krzyczeć i rzucać przedmiotami? To takie paradoksalne i niesprawiedliwe. Sama już tak naprawdę nie wiem, czego chcę. Z jednej strony uważam, że miłość jest kompletną stratą czasu. Miłość oznacza cierpienie. A z drugiej strony zastanawiam się, dlaczego ludzie lgną do tego uczucia jak ćmy do światła. Co ono takiego daje? Pozorne szczęście? Owszem. Pozorne. 
- Cześć. - odwróciłam gwałtownie głowę i ujrzałam Leona.
     Jego twarz prześladowała mnie w snach od dłuższego czasu, tak samo jak Federica. Tyle, że w sprawie z Verdasem nic nie było aż tak skomplikowane jak z Pasquarellim. Bo w końcu od zawsze wychodziłam z założenia, że bez przyjaciół jesteś nikim. Przyjaźń jest tego rodzaju wartością, która zostaje na zawsze i nigdy nie odchodzi, o ile jest prawdziwa, oczywiście. Na chwilę zbłądziłam, ale na szczęście udało mi się wrócić do prawdziwej siebie i teraz wiem, że zawsze skrycie w to wierzyłam. 
- Hej, Leon. - odpowiedziałam. 
     Powinnam dodać coś w stylu "miło cię widzieć", albo nawet oszczędzić sobie te zwroty grzecznościowe i przejść do sedna, czyli do wyboru piosenki na reality, ale nie powiedziałam już nic. Tylko patrzyłam na  niego szeroko otwartymi oczami, jakbym widziała go po raz pierwszy od bardzo długiego czasu. W pewnym sensie była to prawda, bo od zerwania nie zwracaliśmy na siebie większej uwagi. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę z tego, że moje serce o nim nie zapomniało. Że cały ten czas czekało, aż nadejdzie odpowiedni moment, by podszepnąć mi słowa prawdy. Zawsze chciałaś, by był dla ciebie niczym anioł stróż. Przyjaciel na dobre i na złe.
- Masz już jakieś sugestie co do piosenki? - zagaił Leon, siadając na krześle naprzeciw mnie.
     Przygryzłam wargę i spuściłam głowę, co ostatnio często mi się zdarzało. Coś wewnątrz mnie bezustannie hamowało moje zwykłe instynkty, jak na przykład to, że jeśli ktoś zadaje ci pytanie, to nie możesz odpowiedzieć jednoznacznie. Kiedyś stosowałam się do tej zasady i chyba nie było to niczym złym czy niestosownym. Starałam się po prostu być na swój sposób tajemnicza, by każdy, kto napotka mnie na swojej drodze, musiał się zatrzymać i zastanowić, kim naprawdę jestem. 
- Wiesz, Ludmiła, nie mamy zbyt dużo czasu. - kontynuował Leon, gdy zorientował sie, że nie mam zamiaru odpowiedzieć na jego pytanie. - Jeśli dzisiaj pozostaniemy na etapie gapienia się na siebie, to możemy uznać, że przegrana w reality jest naszym celem.
     Uniosłam wzrok, odrobinę zdziwiona jego wypowiedzią.
- Ja rozumiem, że nie było między nami ostatnio dobrze. - westchnął. - Tak szczerze, to sam nie wiem, jak było. Ale było, minęło, musimy żyć tym, co jest i będzie.
     W myślach przyznałam mu rację, chociaż nie dałam tego po sobie poznać. Tak naprawdę nie miałam pojęcia, jak powinnam się w stosunku do Verdasa zachować. W jaki sposób miałam mu oznajmić, że chciałabym zostać jego przyjaciółką?
- Mam piosenkę. - wyrzuciłam z siebie. - Zaśpiewać? - chciałam, by jak najszybciej przestał tak na mnie patrzeć.
    Westchnął i skinął głową, więc przymknęłam na chwilę powieki i zaczęłam śpiewać.

Es seguro que me oíste hablar
de lo que se puede hacer,
de la magia que tiene cantar
y de ser quien quieres ser
Ya no importa qué pueda pasar,
sino lo que tú has de hacer,
el color que uses al pintar,
lo que pienses y el pincel

     Gdy skończyłam, otworzyłam oczy. Spodziewałam się wszystkiego - Leon mógł zacząć bić mi brawo i wychwalać piosenkę, mógł mnie wyśmiać i powiedzieć, że ten tekst jest do bani i do tego, o zgrozo, fałszowałam, ale zrobił coś zupełnie innego. Z jego ust wydostało się pytanie, które sama sobie od dłuższego czasu zadawałam. 
- Kochasz Federico? - zabrzmiało to raczej tak, jakby już był pewien, ale tylko się upewniał.
     Bo nie potrafił uwierzyć w to, że Ludmiła Ferro mogła kogoś pokochać. W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że znam odpowiedź na pytanie, które mi zadał.
~,~
Camila
     Siedziałam z podkulonymi nogami pod ścianą Studio, czekając na Francescę. Czułam energię bijącą od mijających mnie ludzi. W tej szkole zawsze rano panowała trudna do opisania atmosfera. Tak gorąca, jakby wszyscy szykowali się do skoku. I rzeczywiście, w pewnym sensie, tak było - atakowaliśmy świat swoją muzyką, a ranek był czasem, by się do wszystkiego dobrze przygotować. By znowu zaskoczyć, zszokować i pokazać, że muzyka to my. 
- Cześć, Cam! 
     Poczułam się dokładnie tak jak kilka tygodni temu, gdy jeszcze byłam z Danielem i przybiegł do mnie rano, by oznajmić, że zabiera mnie na koktajl. Siedziałam wtedy w tym samym miejscu i także czekałam na Francescę. Włoszka była później zdenerwowana, bo pod namową Daniela poszłam na ten koktajl do Resto i jakimś sposobem się minęłyśmy. Przez bitą godzinę łaziła po Studiu, szukając mnie, a okazało się, że poszłam do miejsca, z którego ona chwilę wcześniej wyszła. Później śmiałam się z tej sytuacji cały następny dzień, bo była tak absurdalnie zabawna. Tym razem jednak to wspomnienie wywołało tylko nieprzyjemne ukłucie w sercu. Bo wtedy byłam jeszcze z Danielem i wszystko się na pozór dobrze układało. Jesteście przyjaciółmi. A tobie to pasuje. Potrząsnęłam głową, by odgonić od siebie myśli dotyczące tego, co tak naprawdę mi pasuje, a co nie. Uśmiechnęłam się do Daniela, gdy usiadł obok mnie na podłodze.
- Jak ci mija dzień? - zapytał, spoglądając na mnie.
     Zaśmiałam się cicho i odgarnęłam włosy z twarzy.
- Dopiero się zaczął. - odparłam z rozbawieniem. - Ale jak na razie nie jest źle.
- Nie jest źle? - zdziwił się Dan, unosząc brwi. - Chyba trzeba cię trochę rozweselić. 
     Odsunęłam się od niego nieznacznie, bo za każdym razem, gdy chciał mnie "rozweselić", kończyło się to na strasznie głupich lub wstydliwych sytuacjach z udziałem nauczycieli Studio lub funkcjonariuszy pilnujących porządku w pobliskim parku. On tylko parsknął śmiechem, gdy zauważył moją niepewność i wyciągnął otwartą dłoń w moją stronę.
- Cukierek specjalnie dla ciebie. - mrugnął do mnie żartobliwie.
     Przyjrzałam się z podejrzliwością cukierkowi, który chciał mi ofiarować. Aż za dobrze znałam to opakowanie. Klejący się idiota. Myślałam, że Maxi już zrezygnował z przynoszenia ich do Studio, ale jednak. A to ci dopiero głupek!
- Nie chcę. - zaprotestowałam. - Próbujesz mnie rozbawić czy pozbawić umiejętności otwierania ust na najbliższy tydzień?
     Daniel znowu się roześmiał, na co uniosłam brwi. Coś ewidentnie było z nim nie tak. To znaczy... Zachowywał się tak, jak kiedyś. Wszystko obracał w żart, śmiał się co dwie sekundy i sprawiał wrażenie kogoś, kto nie traktuje życia na poważnie. Takiego go zawsze najbardziej lubiłam, ale ostatnimi czasy odkryłam jego inne oblicze. Nie powiem, żeby mnie ono odrzuciło, wręcz przeciwnie. Daniel zrównoważony, z poważną miną to całkiem coś innego niż Daniel próbujący zakleić ci usta cukierkiem. Ale chyba w każdej wersji roztacza wokół siebie tą charakterystyczną aurę, która kojarzy mi się tylko z nim. 
- No wiesz, czasami zbyt dużo mówisz. - zażartował Dan. - Nie pogardziłbym chwilą ciszy. 
     Uderzyłam go mocno pięścią w ramię, na co podskoczył i teatralnym gestem złapał się za miejsce, w które go walnęłam.
- Nie waż się żartować z gadatliwości Camili Torres. - rozległ się rozbawiony głos i ujrzeliśmy Francescę.
     Włoszka usiadła obok nas, uśmiechając się promiennie. Normalnie pewnie bym się ucieszyła, że jest wesoła, ale tym razem jej uśmiech wyglądał dosyć upiornie. Tak szczerze, to uśmiechała się trochę jak psychopata cuchnący alkoholem, który ma zamiar do ciebie podejść i podarować ci cukierka. Nieraz takiego spotkałam i nigdy nie lubiłam tego rodzaju okazywania uczuć.
- Przestań się tak uśmiechać, Fran. - pogroziłam jej palcem. - Wyglądasz jak ten facet, który...
     Francesca zatkała mi usta dłonią i zgromiła mnie wzrokiem. Jej ręka stłumiła mój śmiech. Fran nigdy nie lubiła, gdy wspominałam o sytuacjach, kiedy to facet z butelką piwa szedł za nami aż pod samo Studio, podśpiewując sobie pod nosem. Wiedziałyśmy, że jest niegroźny, bo znali go wszyscy uczniowie Studio, ale i tak uciekałyśmy, żeby go zgubić. On  nic sobie z tego nie robił i udawało mu się jakimś cudem dojść z nami do szkoły. Pewnego razu wyznał Fran, że się w niej zakochał i zaprosił ją na kolację, co Włoszka niezbyt dobrze wspominała. Mówiła, że śmierdział gorzej od śmietnika, gdy stał zaledwie dwa kroki od niej. 
- No dobra, dobra. - odsunęłam się od niej ze śmiechem. - Ale przecież to był całkiem spoko koleś. Nie rozumiem, dlaczego go odrzuciłaś. 
     Daniel, nie wiedząc o co chodzi, spojrzał dziwnie na Francescę, która zakryła twarz dłońmi i jęknęła.
- Nie pytaj. - machnęłam ręką ze śmiechem. 
     Daniel zawtórował mi, ale skutecznie uciszyło nas kolejne mordercze spojrzenie ze strony panienki Resto. Wyglądała na autentycznie zdenerwowaną, ale pod tą maską kryło się lekkie rozbawienie, które próbowała przed nami ukryć.
- Idziemy na zajęcia. - zarządziła Fran, podnosząc się z posadzki. - Zawarliście jakiś pakt, ja to wiem. A teraz próbujecie mnie pogrążyć!
     Ja i Dan zachichotaliśmy pod nosem, żeby jeszcze bardziej nie rozjuszyć Francesci i wstaliśmy. Posłusznie podążyliśmy za nią do sali, w której zaraz miały się odbyć zajęcia z Beto. Uśmiechałam się cały czas, czując, jak dłoń Daniela co chwilę ociera się o moją. Szliśmy blisko siebie, zapominając o dystansie, który przecież miał nas dzielić.
~,~
Lara
     Niestety nigdy nie byłam kimś, kto lubi odbijać facetów innym dziewczynom. Pewnie gdybym miała w sobie na tyle jadu, by się to udało, to spróbowałabym przekonać Leona Verdasa do tego, że powinien pokochać mnie i zapomnieć o Violetcie. Ale, na swoje własne nieszczęście, zdawałam sobie sprawę z jednej rzeczy - nie ważne, jak mocno bym się starała, on i tak dalej myślałby o Violetcie. Wpadł po uszy, dokładnie tak, jak ja. Przynajmniej to nas łączy. No i motory, pragnienie adrenaliny i tego wiatru we włosach. Tak naprawdę to jesteśmy do siebie podobni pod wieloma względami. Ale co to zmienia? Przeciwieństwa się przyciągają, a jego przyciągnęła niewinna panienka Castillo.
     Choćbym nie wiem jak bardzo chciała to zmienić, nie potrafię polubić Violetty. Pewnie jest to skutek tego, iż Leon ją kocha, ale... Nie wiem, czy w jakiejkolwiek innej sytuacji mogłabym się do niej przekonać. Jest taka... idealna. Nieskazitelna, wiecznie piękna, nigdy się nie potyka, ma ten swój niepowtarzalny talent muzyczny. Jest takim rodzajem dziewczyny, na której tle wszyscy blakną. Pewnie ona tego nie widzi, bo jest taka uczynna i dobra dla wszystkich, ale to prawda. Blask Violetty Castillo przyćmiewa całą resztę świata. I właśnie to mnie w niej denerwuje - uważa się za taką zwykłą, przeciętną, bo to widać po jej zachowaniu, ale w rzeczywistości... Chyba byłabym bardziej skłonna ją lubić, gdyby wszystkim naokoło opowiadała, że jest najlepsza i najpiękniejsza. 
     A ja? Ja przy niej czuję się taka malutka. Góruje nade mną nie tylko dzięki obcasom, jest po prostu wyższa. Zawsze byłam bardzo niska, do tego nie mam tych niekończących się, zgrabnych nóg, które ona posiada. Moja cera nie promienieje tak jak jej, moje włosy nie są tak błyszczące jak jej. Na dodatek ona umie śpiewać i tańczyć, a ja naprawiać motory. Ona nosi sukienki, a ja spodnie na szelkach. Nie chcę się zmieniać, bo zawsze lubiłam siebie taką, jaka jestem. Ale przy Violetcie chyba każdy czuje się taki... nijaki. I każdy gdzieś tam głęboko pragnie być taki, jak ona.
- Myślisz o Leonie? - obok mnie pojawił się Nico.
     Odgarnęłam do tyłu włosy związane w wysoki kucyk i westchnęłam.
- Tak właściwie to o Violetcie.
     Nico uniósł brwi i usiadł na krześle.
- To jego dziewczyna? - zapytał.
     Odrzuciłam ze złością ścierkę usmarowaną olejem i usiadłam obok niego. Uświadomiłam sobie, że przecież jestem na niego zła i nie powinnam mu się zwierzać. Ale spojrzałam na niego i zrozumiałam, że nikt inny mnie nie wysłucha. Lepsze to niż nic.
- Tak. - odparłam cicho. - Widziałeś ją, jest piękna, ma długie nogi, umie śpiewać. Do tego jest miła, skromna i uczynna. Nigdy bym jej nie dorównała, gdybym spróbowała przekonać Leona...
     Nico objął mnie ramieniem, chcąc mi dodać otuchy. Nie poczułam się tak, jak gdy Leon mnie obejmował (chociaż dla niego to było pewnie jak obejmowanie kumpla), ale było mi miło. Tak jakby przytulał mnie tata, albo starszy kuzyn, który chce ci pomóc. 
- Wiesz, Lara, to chyba nie jest odpowiedni moment, ale muszę ci coś powiedzieć. - odezwał się nagle Nico.
     Z przerażeniem stwierdziłam, że może zaraz mi wyznać, że mu się podobam. Przecież sekundę temu myślałam o tym, że w jego objęciach czuję się kochana i bezpieczna, ale w inny sposób. Tak jakby był moim starszym braciszkiem. Nigdy nie myślałam o nim w romantyczny sposób, dopóki nie wypowiedział tych kluczowych słów - muszę ci coś powiedzieć. Przełknęłam ciężko ślinę i przygotowałam się na to, co miał mi zaraz oznajmić.
- Jestem twoim bratem, Lara. - powiedział.
     Nawet w innym życiu bym się tego nie spodziewała.
~,~
Naty
     Pracowanie w parze z Francisco to istna tortura. Nie chciałabym nikogo obrażać ani nic, ale on naprawdę chyba zapomniał, w jaki sposób rozmawia się z ludźmi. Nie jestem jakimś specem w kwestii komunikacji międzyludzkiej, ale jednego jestem pewna: Francisco ma wielki problem z nieśmiałością. Odzywa się tylko pod przymusem, kiedy go o to poproszę, a czasami i tak muszę mu powtarzać po pięć razy, że powinien włączyć się do dyskusji, która dyskusją nie będzie, jeśli będę gadała sama do siebie. Mieliśmy do tej pory dwie próby, a udało nam się jedynie wybrać piosenkę i ustalić, że najlepiej by było, jakby Francisco nie śpiewał. Próbowałam mu wmówić, że przecież jeśli oboje zaśpiewamy określone partie piosenki, to będzie ciekawiej, ale on się uparł. Oświadczył, że nie zaśpiewa przed publicznością i przez resztę próby się nie odzywał. 
- Naty. - z zamyślenia wyrwał mnie głos Francesci. - Idziesz ze mną na zakupy? Cami poszła z Danielem na koktajl.
     Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się lekko.
- Jasne, że idę. - odparłam. - A co ze Stefy i Violą? - zmarszczyłam brwi.
     Francesca westchnęła cicho i odwróciła wzrok. Ostatnio usilnie próbowałyśmy zebrać się w piątkę, wszystkie razem, ale ciągle coś przeszkadzało. Stefy od kilku dni nie przychodziła do Studio, Viola wiecznie zabiegana za każdym razem obiecywała, że następnego dnia znajdzie czas... A z kolei Camila najpierw była smutna z powodu Daniela i nie miała ochoty na wyjścia, a gdy już się z nim pogodziła, to postanowiła odbudować ich relacje i cały czas wolny przesiadywała w jego towarzystwie.
- Naty, a może zapytaj Ludmiłę, czy nie chciałaby z nami pójść. - odezwała się niepewnie Fran.
     Otworzyłam szeroko oczy. Do tej pory temat mojej przyjaźni z Lu był zakazany w towarzystwie Fran, Cami, Violi i Stefy, a z kolei przy Ludmile lepiej było nie mówić o przyjaciółkach. Nie byłam pewna, czy to kiedykolwiek się skończy, miałam czasami dość. Ale brnęłam w to dalej, nie chcąc nikogo pospieszać. 
- Naprawdę? - zapytałam z niedowierzaniem. - Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli...?
     Francesca pokręciła głową i uśmiechnęła się do mnie lekko.
- Ufam ci, Nat. - stwierdziła. - Jeśli ty wybaczyłaś Ludmile, to chyba czas, żebyśmy wszyscy dali jej drugą szansę.
     Złapałam przyjaciółkę za rękę i ścisnęłam ją delikatnie, chcąc jej przekazać to, jak bardzo jestem wdzięczna. Nie wiedziałam, jak to wyrazić słowami. W tamtym momencie odczuwałam taką ulgę i radość, że w oczach stanęły mi łzy szczęścia.
- Chodźmy jej poszukać. - oświadczyłam, ocierając łzy. - Na pewno strasznie się ucieszy.
~,~
Federico
     Byłem właśnie w sali tanecznej i ćwiczyłem kroki do piosenki, którą niedawno napisałem. Musiałem jakoś wyładować emocje, a taniec był na to najlepszym sposobem. Po dwóch godzinach byłem strasznie zmęczony i czułem się, jakby ktoś wypruł mi wszystkie wnętrzności. Ale satysfakcja przyćmiewała to wszystko. Nie pamiętam, kiedy ostatnio udało mi się napisać coś tak radosnego i skłaniającego do tańca. To chyba właśnie ta przysłowiowa ironia losu, że stworzyłem coś tak pozytywnego akurat gdy parszywy humor nie chciał mnie opuścić.
- Federico. - rozległ się cichy głos.
     Odwróciłem się i ujrzałem Ludmiłę. Wyglądała zupełnie inaczej, niż zazwyczaj. Widziałem już chyba z milion masek panienki Ferro, ale tej jeszcze nigdy. Ta Ludmiła patrzyła na mnie z lekkim przestrachem, ale z jej oczu biła pewność. Coś sobie uświadomiła, coś odkryła. Bardzo chciałem się dowiedzieć, co to takiego.
- Cześć. - przywitałem się. 
     Podeszła do mnie bliżej, przygryzając wargę. Oczy miała czerwone, jakby płakała, a gdy odgarnęła długie włosy z bladej twarzy zauważyłem, że obgryzła paznokcie do krwi. Ręce jej się trzęsły. Nie miałem pojęcia, co się święci.
- Coś wiem. - powiedziała.
     Zmarszczyłem brwi i przeczesałem dłonią włosy. 
- Co takiego? - zapytałem. 
     Stanęła w odległości zaledwie dwóch kroków ode mnie. Wystarczyło, żebym wyciągnął rękę i mógłbym odgarnąć nieforny kosmyk włosów opadający na jej czoło. Kiedy się uśmiechnęła, nie mogłem się powstrzymać i rzeczywiście to zrobiłem. Zesztywniała, ale nie odsunęła się. 
- Kocham cię i chyba zawsze tak było. - oświadczyła. - To dziwne, ale myślałam, że nigdy nikomu tego nie powiem.
     Cały świat jakby stanął w miejscu, wszystko dookoła znikło i została tylko ona. Gdyby była kimś innym, zbliżyłbym się do niej i powiedział, że też ją kocham, pocałowałbym ją i... Ale nie. To była Ludmiła Ferro, a przy niej nigdy nie było tak, jak zawsze. Przy niej wszystko się zmieniało i nabierało barw.

Niedawno się zorientowałam, że 9 grudnia minęło dokładnie pół roku od dnia, w którym założyłam tego bloga. Chciałam napisać dla was jakieś dłuższe podziękowania na tę okazję, ale nie dałam rady. Ostatnio mam nawał obowiązków. Ale przecież będzie jeszcze tyle okazji, by wam zaprezentować jakieś obszerniejsze podziękowania. A tymczasem chciałabym wam powiedzieć, że jestem ogromnie wdzięczna za to, że ze mną jesteście. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo moje życie się zmieniło dzięki Wam wszystkim. Dziękuję z całego serca. Nie za wejścia, komentarze czy "taki". Dziękuję za to, że jesteście i czytacie. Nawet jeśli się nie odzywacie i pozostajecie w cieniu.
Buziaki, M. ;*