sobota, 30 listopada 2013

Violetta Story - Chapter 54.

Violetta Story, chapter 54.

Stefy
     Nasze oczy się spotkały. Wstrzymałam oddech. Nigdy nie zwróciłam uwagi na to, że mam identyczne oczy jak tata. Brązowe, głębokie. Takie same. Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę, nie odzywając się. Co mogłam powiedzieć? Witamy z powrotem, tatusiu? Przecież to on zniszczył wszystko.
- Wynoś się. - syknęła babcia głosem, którym bardzo często mama wyganiała mnie do mojego pokoju, gdy była bardzo zła.
     Poczułam na ramieniu mocny uścisk. Odwróciłam głowę i dostrzegłam mamę. Wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. Ledwo trzymała się na nogach i nie zdziwiłabym się, gdyby się pod nią ugięły po puszczeniu mojego ramienia, w które wbijała swoje długie i wypielęgnowane paznokcie. 
- Przyszedłem porozmawiać z moją córką. - odezwał się tata.
     Zatoczyłam się do tyłu, jakbym chciała uciec od tego, co reprezentował sobą tata. Widziałam w nim wszystko, co złe, wszystko, co nienaturalne i dziwne. 
- Nie chcę z tobą rozmawiać. - wyszeptałam, wycofując się powoli.
     Po chwili już mnie nie było. Usłyszałam odgłosy szarpaniny, po czym domyśliłam się, że tata nic sobie nie zrobił z tego, iż nikt nie miał najmniejszej ochoty wpuszczać go do domu. Krzyki, przekleństwa i huk zamykanych gwałtownie drzwi. Nikt nie pobiegł za mną, więc mamie i babci pewnie udało się wyrzucić tatę. 
     Położyłam się na łóżku w moim małym pokoiku i ukryłam twarz w poduszce. Łzy same zaczęły płynąć. 
~,~
German
     Po słowach, które mną wstrząsnęły do głębi, Esmeralda zabrała swoją torebkę i jak gdyby nigdy nic wyszła. Żadnego pożegnania, nic. 
     Miała rację? Czy rzeczywiście nie powinienem związywać się z Jade, wiedząc, jaka jest? Zdawałem sobie sprawę z tego, że ta kobieta jest niczym dziecko - przywiązuje się do ludzi zbyt szybko i później nie umie zapomnieć. Uparcie dąży do swego, nie zważając na to, że cel jest niemożliwy. A jednak zgodziłem się zostać jej narzeczonym, stanąłem na ślubnym kobiercu. Tylko po to, by ją później zostawić. Potrząsnąłem gwałtownie głową, by odepchnąć od siebie te myśli. Do tej pory tak o tym nie myślałem. Nie myślałem o tym, że dawałem jej sprzeczne sygnały i mogła wszystko odebrać nie tak, jak powinna.
- German, nie zadręczaj się. - Ramallo usiadł naprzeciw mnie i uśmiechnął się ciepło.
     Ale ja nie potrafiłem przestać myśleć o tym, że może, w jakiś swój pokrętny sposób, Jade mnie kochała. Myślałem, że to takie jakby zauroczenie, że była ze mną raczej bardziej dla pieniędzy, niż z miłości. Ale to nie jest takie proste, jak mi się wydawało. Esmeralda mi uświadomiła, że mimo swoich postanowień nie udało mi się naprawić wszystkiego. Przeoczyłem jeden szczegół, ale na tyle ważny, że mógł obrócić mój świat o trzysta sześćdziesiąt stopni. 
~,~
Naty
     Nigdy nie poznałam chłopaka imieniem Francisco. Wiem tylko, że Ludmiła zrobiła sobie z niego sługę, gdy ja wreszcie otworzyłam oczy. Ale później nadszedł okres "wielkich zmian", jak zwykłam to ostatnio nazywać, Ludmiła odkryła siebie i przestała pomiatać biednym Francisco. Od tamtej pory niewiele o nim słyszałam. Dopiero, gdy został wybrany do udziału w reality-show, zrobiło się o nim głośniej w Studio. Cami, Maxi, Lu, Leon, Tomas, Violetta, nawet ja - jesteśmy dosyć znani w szkole. Praktycznie każdy wie, kim jesteśmy, częściowo przez to, że w zeszłym roku większość z nas brała udział w reality. Na dodatek niejedna dziewczyna w Studio pragnie takiej pięknej przyjaźni jak ta Cami i Fran, czy takiej miłości jaką darzą siebie Leon i Violetta. Ale o Francisco nikt nie słyszał, aż do teraz. I właśnie on stał się najczęstszym tematem plotek, bo nikt się go nie spodziewał w tegorocznym reality. 
- Cześć! - klepnęłam go w ramię. - Jestem Naty, ty jesteś Francisco. Jesteśmy razem w parze, wiesz, reality i te sprawy. A więc, musimy wybrać piosenkę.
     Chłopak patrzył na mnie oszołomiony, jakby nie rozumiał, dlaczego w ogóle się do niego odzywam.
- Ale... - zająknął się. - Ach, no tak! - klepnął się dłonią w czoło. - Przepraszam, jestem trochę zdezorientowany.
     Zachichotałam i usiadłam na jednym z krzeseł ustawionych pod ścianą sali instrumentalnej. Francisco włożył ręce do kieszeni i odwrócił wzrok.
- Nic nie powiesz? - zniecierpliwiłam się po dwóch minutach oczekiwania na jego słowa.
     Spojrzał na mnie jak na wariatkę. Dopiero w tym momencie dostrzegłam, że jest na swój sposób przystojny. Na pewno nie ma takiej budowy ciała jak Broadway, nie jest tak uroczy jak Maxi ani nie ma tego uwodzicielskiego spojrzenia Leona, ale nie jest też brzydki. Niesforne kosmyki czarnych włosów ułożone w artystycznym nieładzie, duże, niebieskie oczy patrzące na mnie zza okularów, blada cera, kilka pojedynczych piegów - to wszystko składa się na całkiem przyzwoity obrazek.
- Dlaczego tak patrzysz? - zapytał, a na jego policzki wpłynął rumieniec.
- Na jakich instrumentach grasz? - zmieniłam temat.
     Nie chciałam jeszcze bardziej go speszyć, bo by mi się spalił z zażenowania, a przecież musimy wybrać jakąś piosenkę do reality. Czas pędzi nieubłaganie i wbrew pozorom mamy go coraz mniej.
- Na skrzypcach i na wiolonczeli, ale umiem też na gitarze elektrycznej, klasycznej i trochę na keybordzie. - odparł, drapiąc się po głowie.
     Klasnęłam w ręce i poderwałam się z miejsca. Podeszłam szybko do kąta sali, gdzie wszyscy kładli nuty i teksty do różnych piosenek. W tym miejscu od zawsze można znaleźć twórczość wszystkich uczniów Studio. Przejrzałam pospiesznie stos papierów, aż wreszcie natrafiłam na ozdobioną fioletowymi serduszkami kartkę z nagłówkiem "Habla si puedes". Uśmiechnęłam się na widok pochyłego pisma Violetty i podeszłam do Francisco, podając mu kartkę.
- Mógłbyś zagrać na skrzypcach, a ja na keybordzie. - zaproponowałam, gdy zapoznał się już z nutami.
     Francisco pokiwał powoli głową. 
- Dobrze, więc załatwione. Na dzisiaj to koniec, nie? - uśmiechnął się nerwowo. - To ja spadam, cześć! - po tych słowach wybiegł z sali.
     Chciałam za nim zawołać, że powinniśmy podzielić jakoś między sobą tekst piosenki, ale zorientowałam się, że i tak mnie nie usłyszy. A nawet jeśli już, to pewnie mnie zignoruje i ucieknie. Westchnęłam i usiadłam na podłodze, chwytając po drodze gitarę. Zaczęłam wybrzdąkiwać po cichu rytm "Ahi estare", gdy rozległ się przeraźliwy huk i do pomieszczenia wpadli Maxi i Andres.
- Andres, co robisz! - zawołał Maxi, załamując ręce nad leżącym na podłodze kolegą.
     Zaśmiałam się cicho.
- Przepraszam, to wszystko przez stres! - usprawiedliwił się Andres, podnosząc się z podłogi.
     Maxi wywrócił oczami i usiadł obok mnie, po czym pocałował mnie w policzek i założył mi kosmyk włosów za ucho.
- Witam, śliczna. - przywitał się, mrugając do mnie. 
- Cześć. - odparłam, przyglądając się z rozbawieniem Andresowi, który usiadł przy perkusji.
     Maxi podążył za moim wzrokiem i zmarszczył brwi, patrząc na przyjaciela. Andres podniósł z podłogi pałeczki i zaczął wybijać jakiś dziwny rytm, podśpiewując sobie przy tym pod nosem. Po chwili jednak zrezygnował i wstał, przy czym oczywiście nie obyło się bez jakiejś wpadki. Rozległ się huk i Andres znowu leżał na podłodze. Wybuchliśmy z Maxim śmiechem, ale pomogliśmy Andresowi wstać.
- Andres, powiesz nam, co cię gryzie? - zapytałam, uśmiechając się.
     Chłopak pokręcił głową i zaczął się powoli wycofywać.
- Lepiej pójdę! - krzyknął trochę za głośno. - Pa, misiaczki! - pomachał nam i wybiegł.
     Spojrzeliśmy po sobie z Maxim i ponownie wybuchnęliśmy niekontrolowanym śmiechem. Zwijaliśmy się na podłodze, trzymając się za brzuchy, które rozbolały nas z nadmiaru śmiechu. 
- Nie chcę wam przerywać, ale zaczynają się zajęcia. - rozległ się głos.
     Podnieślimy się gwałtownie i ujrzeliśmy Camilę. Miała rozczochrane włosy i dziwnie rozbiegane spojrzenie, jakby nie potrafiła skupić myśli na jednej rzeczy, jakby coś bez przerwy nie dawało jej spokoju. Postanowiłam, że później z nią porozmawiam na temat Daniela i tego, jak sobie z tym wszystkim radzi. W końcu jesteśmy przyjaciółkami, a przyjaciele powinni sobie pomagać w trudnych chwilach.
- Już idziemy. - wymamrotał Maxi i pociągnął mnie za rękę.
~,~
Ludmiła
     Dziwne uczucia, które się we mnie obudziły, nie dawały mi spać całą noc. Nigdy nie byłam dobra w radzeniu sobie z nadmiarem myśli. Jeśli było ich za dużo, to... Po prostu je wyrzucałam z głowy, zapominałam o nich. Tym razem jednak było inaczej, bo moje myśli dotyczyły zbyt ważych apektów mojego życia. Federico i to, co tak naprawdę do niego czuję. Naty i to, że odważyła się mi wybaczyć. Leon i moje wątpliwości co do tego, czy będzie chciał być moim przyjacielem. 
- Lu! - podbiegła do mnie Naty. - Mam dla ciebie wiadomość.
     Odgarnęłam włosy z twarzy i pokiwałam głową. 
- Jaką wiadomość, Naty? - zapytałam.
     Natalia uśmiechnęła się szeroko, co wydało mi się dosyć dziwne.
- Federico do mnie dzwonił. Pytał, co powinien zrobić, żeby dostać się do twojego królestwa.
     Zmarszczyłam brwi. Doskonale wiedziałam, o co chodziło Fede, gdy o to pytał. Zbudowałam wokół siebie mur i wpuściłam za niego jedynie nielicznych, w tym Naty. Ale nie mogłam dać po sobie poznać, iż zrozumiałam, co miał na myśli.
- Że co? - prychnęłam. - Nie wiem, o co chodzi. Jesteś pewna, że mówił to przy całkowicie zdrowych zmysłach?
     Naty przewróciła oczami i pociągnęła mnie za ramię. Weszłyśmy do sali instrumentalnej, gdzie już zaczęli się zbierać inni. Zaraz miały się zacząć zajęcia z Beto, który i tak pewnie się spóźni, jak zawsze.
- Lu, przecież wiesz, że Fede coś do ciebie czuje. - kontynuowała swój wywód Naty. - Nie możesz tego od siebie odrzucać. 
     Westchnęłam ciężko, odwracając wzrok. Jak mogłam po prostu dopuścić do siebie uczucie, od którego tak rozpaczliwie próbowałam uciec? Nie chcę kochać. Boję się kochać, bo tak naprawdę nigdy mi to zbyt dobrze nie wychodziło. Zawodzę ludzi, których kocham, a więc lepiej, żebym się jakoś wybroniła przed tym przeklętym uczuciem. Przyjaźń to jedno, a miłość to zupełnie inna sprawa. Natalia zdaje sobie z tego sprawę, ale jej łatwo mówić o tym, bym pozwoliła się pokochać, bo ona tak długo obcuje z tym uczuciem. Wie już, czego się powinna spodziewać. A ja nie wiem. Hm, chociaż wiem jedno - jeśli kochasz i jesteś kochany, to czym prędzej spodziewaj się cierpienia. 
- Nie chcę, Naty. - wyszeptałam. - Tak jest mi dobrze.
     Przez resztę lekcji nie patrzyłam na Natalię, ale dobrze wiedziałam, że mi nie uwierzyła. Chyba sama sobie nawet nie uwierzyłam.
~,~
Violetta
     Strach Leona mi się udzielił. A co jeśli Tomas znowu czegoś spróbuje? Ja wiem, jest teraz ze Stefy i bardzo mu na niej zależy, ale przecież podobno stara miłość nie rdzewieje. Z drugiej strony, on nigdy mnie tak naprawdę nie kochał. Zwykłe zauroczenie, od którego nie potrafił się uwolnić, sam mi tak powiedział. Skąd więc ten dziwny strach o to, że między mną a Leonem znów ktoś namiesza?
- Cześć, Violu. - podskoczyłam na dźwięk głosu Tomasa.
     Wmaszerował do pomieszczenia z rękami w kieszeniach dżinsów i usiadł naprzeciw mnie. Wyglądał na całkowicie wyluzowanego.
- Wybierzemy jakąś piosenkę? - zapytał, unosząc brwi.
     Pokiwałam głową, starając się powstrzymać drżenie dłoni. Miałam wrażenie, że zaraz rozpadnę się na kawałki z napięcia.
- Pomyślałem, że dobrze by było, gdybyśmy zaśpiewali coś... spokojnego. - uśmiechnął się delikatnie.
     Wstałam i podeszłam do stosu zapisanych nutami i słowami kartek. Spomiędzy tych najbardziej wymiętych wyjęłam różowy kawałek papieru i podałam go Tomasowi. Napisałam tą piosenkę poprzedniego dnia, gdy Leon poszedł do domu. Do późna siedzieliśmy i rozmawialiśmy, ale nie chciałam, by mnie odprowadzał do domu. Potrzebowałam chwili tylko dla siebie, na przemyślenia.
- Zaśpiewaj. - poprosił cicho.
     Wzięłam głęboki oddech, przymknęłam powieki i spełniłam jego prośbę. Oczami wyobraźni widziałam tylko Leona.

Por tu amor yo renaci eres todo para mi
Hace frio y no te tengo y el cielo se ah vuelto gris
Puedo pasar mil años, soñando que vienes a mi
Por que esta vida no es vida sin ti

     Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że Tomas jest bardzo blisko mnie. Na pewno stał dalej, gdy zaczynałam śpiewać. Wszystkie moje obawy nagle uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, ale ja stałam jak sparaliżowana, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu czy słowa.
- Tomas... - zaczęłam cicho, ale głos ugrzązł mi w gardle.
     Przed oczami ujrzałam Leona, z bólem wypisanym na twarzy i to dało mi siłę, by odepchnąć Tomasa od siebie i odzyskać głos.
- Myślałam, że sobie odpuściłeś. - wyszeptałam, drżącymi dłońmi podnosząc torebkę.
     Tomas przeciągnął dłonią po włosach.
- Ja też tak myślałem.
     Rozległ się huk i wtedy zobaczyłam prawdziwego Leona. Nie zwracając uwagi na Tomasa wybiegłam z pomieszczenia, modląc się w duchu o to, by udało mi się dogonić Leona. Pędził jakby nic nie mogło go powstrzymać, jakby chciał uciec od wszystkiego i wszystkich. Ale przecież widział wszystko, widział, że odepchnęłam Tomasa. 
- Leon! - mój głos zabrzmiał jak żałosny pisk, który mogła z siebie wydać pięciolatka, która właśnie spadła z huśtawki.
     Wtedy się zatrzymał, usiadł pod drzewem i podciągnął kolana pod brodę, ukrywając przed światem swoją twarz.
- Napisałam tą piosenkę dla ciebie. - wyszeptałam łamiącym się głosem, uklękając obok niego.
     Uniósł głowę i spojrzał na mnie oczami pełnymi cierpienia, niedowierzania i strachu. Ujęłam jego twarz w dłonie, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc. 
- Nigdy bym nie przypuszczał, że będę się czegoś bał tak bardzo, jak utraty ciebie. - odezwał się po chwili. 
     Wtedy go pocałowałam, bo nie przychodziło mi już nic innego do głowy. Bałam się, że mnie odepchnie, odrzuci. Ale on tylko przytulił mnie do siebie mocno i odwzajemnił pocałunek.
~,~
Daniel
     Do jakiego doszedłem wniosku po licznych przemyślaniach i odrzuconych wiadomościach od Diego? Że przez życie nikt nie może iść sam. Trzeba mieć kogoś, do kogo można się zwrócić w tych najtrudniejszych chwilach. Jeśli człowiek dusi wszystko w sobie, to w końcu nie wytrzymuje. Jeszcze niedawno miałem przyjaciół, Camilę i Studio. Po przyjeździe Diego wszystko to porzuciłem. Dlaczego? Tylko ułatwiłem Diego zadanie. Sam narobiłem więcej szkód w swoim życiu, niż on zdążył przez ten czas. 
- Cami! - zawołałem, przyspieszając kroku. 
     Odwróciła się i spojrzała na mnie tak, jakby był... dawną częścią jej życia, o której już zapomniała. 
- Co tu robisz, Daniel? - zapytała, marszcząc czoło.
     Zawahałem się, ale zaraz odrzuciłem wszytskie wątpliwości.
- Chciałbym wszystko naprawić. - powiedziałem. - Zostańmy chociaż przyjaciółmi, Cam. Przepraszam cię za wszystko.
     Przez chwilę przyglądała mi się z typową dla niej podejrzliwością, ale zaraz na jej twarzy wykwitł najpiękniejszy uśmiech na świecie.
- Nie tylko ty raniłeś, Dan. - westchnęła. - Wybaczmy sobie nawzajem. 
~,~
Lara
     Nigdy nie rozumiałam dziewczyn, które chciały mieszkać w zamku i nosić fantazyjne suknie. Nie marzyłam o byciu księżniczką, o księciu na białym koniu i cudownym happy-endzie. Pragnęłam raczej czegoś, co by uszczęśliwiło mnie na tyle, bym mogła kiedyś sobie pogratulować godnego życia. Swoje szczęście odnalazłam na torze.
- Lara, możesz mi powiedzieć, co z moim motorem? - uniosłam wzrok i dostrzegłam Nico.
     Westchnęłam i odłożyłam narzędzia. Nico zaczynał mnie już powoli denerwować. Traktował mnie jak swoją służącą odkąd mój ojciec mu powiedział, że zawsze może mnie prosić o pomoc. Cóż, potraktował to trochę za bardzo na serio, bo zrobił sobie ze mnie kogoś na rodzaj pokojówki.
- Nie odpala. - odparłam, zgarniając z krzesła swoje rzeczy.
     Nico parsknął śmiechem i włożył dłonie do kieszeni swojego kombinezonu.
- To wiem. Ale może coś z tym zrobisz? - uniósł brwi, patrząc na mnie z pogardą.
     Poprawiłam włosy i uśmiechnęłam się do niego ironicznie.
- Nie. Skończyłam już na dzisiaj pracę. Do zobaczenia, Nicuś. - posłałam mu buziaka i ruszyłam przed siebie.
     Myślałam, że się od niego uwolniłam, ale zaraz pojawił się obok mnie. Przyspieszyłam, ale on zrobił to samo. Sapnęłam zdenerwowana i przystanęłam.
- Dlaczego za mną idziesz? - zapytałam ze złością.
- Nie mam na czym jeździć, więc idę z tobą. - wzruszył ramionami.
     Roześmiałam się i poprawiłam torbę na ramieniu. Ten chłopak zaczynał się robić tak denerwujący, że aż śmieszny.
- Idę do Studio, takiej szkoły muzycznej. - wyjaśniłam mu. - Wydaje mi się, że nie masz tam czego szukać.
     Nico założył ręce na pierś i zmrużył oczy.
- A ty? Czego tam szukasz? 
     Uniosłam wyżej pakunek, który trzymałam w prawej ręce, by mógł się przyjrzeć.
- Muszę oddać Leonowi rzeczy. Zapomniał ich ostatnio. - powiedziałam.
- Leonowi? Temu, w którym się bujasz? - zaśmiał się.
     W jego głosie było tyle jadu, że aż się zachwiałam. Nie było dla mnie łatwym tematem to, że nie wyzbyłam się jeszcze tego głupiego uczucia, którym obdarzyłam Verdasa. Od początku dobrze wiedziałam, że on bezgranicznie kocha Violettę, ale jednak pozwoliłam sobie na chwilę zapomnienia i coś do niego poczułam. Nie powinnam, bo tylko naraziłam się na cierpienie. Ale stało się.
- Zostaw mnie w spokoju, Nico. - sarknęłam i odwróciłam się na pięcie.
     Nigdy nie płakałam przez byle co. Ale tym razem łzy popłynęły wbrew mojej woli.



Tyle czekaliście, a ja Wam takie nic daje. Przepraszam, naprawdę. I dziękuję Wam, bo mam, do jasnej cholerci, 104 obserwatorów. Jesteście wspaniali.
Buziaki, M. ;*

niedziela, 17 listopada 2013

Violetta Story - Chapter 53.

Violetta Story, chapter 53.

 German
     Jade. Osoba, którą odegrała bardzo ważną rolę w moim życiu, mimo wszystko. Nigdy nie wymaże jej z pamięci, nie mogę zapomnieć chwil, które z nią spędziłem. Tak naprawdę byłem z nią przez jakiś czas szczęśliwy, oboje byliśmy szczęśliwi. Myślałem, że ją kocham, że jest dla mnie kimś, kogo szukałem - bratnią duszą. Po śmierci Marii wydawało mi się niemożliwe, bym znalazł kogoś takiego. Może byłem zaślepiony szczęściem. A może ona od zawsze umiała omotać sobie tych naiwnych wokół palca. Zdecydowanie byłem naiwny. Ale przecież ten etap w moim życiu już się skończył. Przestałem myśleć o Jade i o tym, że mimo swojego charakteru też jest człowiekiem i zraniłem jej uczucia. W pewnym sensie udało mi się zamazać jej twarz i widziałem ją jakby przez mgłę, w snach. 
     Od ostatniego incydentu z jej udziałem nie miałem z nią kontaktu. Rozpłynęła się w powietrzu? Tak to sobie tłumaczyłem w chwilach melancholii, gdy zastanawiałem się nad tym, co ona teraz robi i jak sobie radzi. Myślałem o tym, chociaż wcale nie chciałem i to utwierdzało mnie w przekonaniu, że nigdy nie można uciec od przeszłości i ran, które na nas pozostawiła. 
     Życie potrafi być złośliwe i zaskakujące. Ta niewiarygodna szybkość, z jaką wszystko pędzi do przodu na chwilę znika i idziemy powoli, chłonąc najważniejsze doznania. I wtedy znowu zrywamy się do biegu, bo los tak chce. Coś umyka naszej uwadze, a później wraca, by nas zaskoczyć jeszcze bardziej niż poprzednim razem. I tak właśnie się czułem, gdy stanęła przede mną prawie idealna kopia Jade LaFontaine. Jakby cały świat nagle ruszył do przodu zbyt szybko, bym mógł wszystko opanować, jakoś się uporać z uczuciami.
- Porozmawiać? Ale o czym? - wykrztusiłem, patrząc na kobietę, która przedstawiła się jako Esmeralda.
     Odgarnęła z twarzy swoje brązowe włosy dokładnie takim samym gestem. Oczami wyobraźni ujrzałem Jade. W Esmeraldzie była jednak powaga i delikatność, jakiej u Jade zawsze mi brakowało. Tylko to utrzymało mnie w przekonaniu, że stoi przede mną ktoś tylko do mojej byłej narzeczonej podobny i nic więcej.
- O Jade. A niby o czym? - Esmeralda uniosła brwi. 
     Potrząsnąłem głową, by powrócić do rzeczywistości i wypuściłem głośno powietrze. 
- Nie mam od dłuższego czasu kontaktu z Jade. Naprawdę nie wiem, o czym chce pani ze mną rozmawiać... - zaprotestowałem.
     Esmeralda wolnym krokiem podeszła do stołu zastawionego potrawami. Byłem tym taki zaskoczony, że aż urwałem w połowie zdania. Kobieta postawiła swoją czarną, skromną torebkę na wolnej przestrzeni, jaką znalazła na blacie i poprawiła granatową marynarkę. Później odwróciła się z powrotem do mnie i zlustrowała mnie wzrokiem.
- Zna pan Jade. - odezwała się. - A więc chyba zdaje sobie pan sprawę z tego, jaka ona jest. Czasami widzi rzeczywistość w zbyt różowych kolorach, ale to działa w dwie strony.
     Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale Esmeralda uciszyła mnie machnięciem ręki. Czułem bijącą od niej pewność siebie.
- Proszę dać mi skończyć. A więc, Jade nie jest w zbyt dobrym stanie. - kontynuowała. - Obecnie przebywa w ośrodku psychiatrycznym, po tym, jak zaczepiała na ulicy mężczyzn, myśląc, że są panem. Nie będę się wdawać w szczegóły, bo po pana minie wnioskuję, iż sobie to łatwo wyobrazić. - uśmiechnęła się kpiąco. - To pana wina.
     Aż mnie zatkało. Wciągnąłem gwałtownie powietrze i się nim zakrztusiłem z wrażenia. Ramallo uderzył mnie mocno w plecy otwartą dłonią, bym przestał kasłać.
- Jak to moja wina?
     Esmeralda zachichotała pod nosem, jakby bawiło ją to, że właśnie prawie umarłem z zaskoczenia. 
- Twoja, bo pozwoliłeś jej się pokochać. 
     Nie uszło mojej uwadze, że zrezygnowała już ze zwracania się do mnie per pan
~,~
Federico
     Słowa Ludmiły rozbrzmiewały w mojej głowie przez całą drogę do hotelu, w którym obecnie mieszkałem z mamą. Oczywiście zaraz po ich wypowiedzeniu uciekła. Nie pobiegłem za nią, bo coś mi podpowiadało, że ona potrzebuje samotności. Każdy czasami musi sobie pomyśleć w odosobnieniu, z dala od wścibskich spojrzeń. 
W tej chwili tak. Bo jestem z tobą.
     Zrozumiałem, że Ludmiła w pewnym sensie boi się szczęścia, boi się wreszcie przyjąć do wiadomości, że i jej należy się odrobina radości i uśmiechu w życiu. Ta dziewczyna wiecznie udaje, nie wie, kim jest tak naprawdę. To dość zabawne, bo ja akurat doskonale wiem, kim jest Ludmiła Ferro. Wie to także Naty, która postanowiła dać jej drugą szansę. Ludmiła jest niesamowicie utalentowana, wrażliwa, bardzo szybko przywiązuje się do ludzi i boi się porażek. Takie cechy odkryłem u niej podczas niewielkiej ilości czasu, jaką razem spędziliśmy. Może warto porozmawiać z Naty? Ona w końcu zna Ludmiłę praktycznie od zawsze. Na pewno wie o niej więcej, niż ktokolwiek inny.
     Czy zakochałem się w panience Ferro? Zadaję sobie to pytanie od dłuższego czasu, ale nie potrafię znaleźć na nie odpowiedzi. Ciągle pamiętam o tym niefortunnym zauroczeniu Violettą z tamtego roku. A co, jeśli do Ludmiły też czuję coś tak kruchego, że niedługo o tym zapomnę? Nie chcę jej zranić, a to jest bardzo łatwe. Wystarczy jeden niewłaściwy gest, jedno słowo, a ona znowu zamknie się w swoim królestwie i mnie do niego nie wpuści. Hm, tak naprawdę nadal jeszcze mnie do niego nie wpuściła. Czuję między nami dystans, jakąś barierę, którą tylko ona może przekroczyć. 
     Wyszarpnąłem z kieszeni dżinsów telefon i szybko wystukałem na klawiaturze numer Natalii. Poczułem, że rozmowa z kimś, komu także zależy na Lu, jest konieczna. Szkoda, że nie znam więcej osób, dla których Ferro by coś znaczyła.
- Federico? Dlaczego dzwonisz tak późno? - rozległ się głos Naty.
     Odetchnąłem głęboko, by uspokoić drżenie głosu. Nie wiedziałem, co powiedzieć. O co tak naprawdę chciałem zapytać Naty? Czego chciałbym się dowiedzieć? 
- Jak dostać się do królestwa Ludmiły? - wypaliłem.
     Już chciałem się poprawić, bo przecież Naty nie zrozumiałaby mojego bełkotu na temat jakichś królestw. Powinienem zatrzymać swoje przemyślenia dla siebie. 
- Jest pewne hasło. Mogę ci je zdradzić. - odparła, jakby dokładnie wiedziała, o czym bredzę.
     Zdałem sobie sprawę z tego, że przecież Naty dostała się dawno temu za mury królestwa Ludmiły. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała, o czym mówię.
- Mów. - poprosiłem cicho.
- Dwa proste słowa. Kocham cię.
~,~
Francesca
     To tak jakby ktoś zabrał mi cząstkę mnie samej. Tak jakbym straciła coś, bez czego trudno mi oddychać. Tak się czułam, leżąc podłodze na środku mojego pokoju i rozmyślając o Marco.
     Tak, wiem, powinnam dać sobie spokój i po prostu zapomnieć, a nie użalać się nad sobą. Robienie z siebie ofiary nic nie da. Lepiej podnieść się i iść dalej, z dumnie uniesioną głową. Po co zadręczać się przeszłością? Niektóre chwile i ludzie nigdy nie wrócą, będą żyć tylko w naszej pamięci. Tyle, że ja nie chcę wcale powiedzieć mu "żegnaj". Co z tego, że to już koniec nas? Ja nie umiem wymazać go z pamięci.
- Fran. - cichy głos przedarł się do mojej świadomości.
     Bez pośpiechu wstałam z podłogi i założyłam za ucho kosmyki włosów, które wymknęły się zza białej opaski ozdobionej czerwoną kokardką. Przetarłam oczy, bo miałam dosyć zamglony obraz. Dostrzegłam Violettę, Camilę, Stefy i Naty. Wszystkie cztery miały zatroskane miny.
- Co tu robicie? - zapytałam zachrypniętym głosem.
     Spojrzały po sobie i po chwili odpowiedziała mi Violetta.
- Byłyśmy przecież umówione na karaoke. 
     Spuściłam wzrok. Zachowałam się jak kompletna egoistka, tak po prostu sobie wychodząc i olewając przyjaciółki. Ale byłam zaślepiona cierpieniem. Nie widziałam nic poza zamazanym obrazem zatłoczonego Resto, łzy płynęły po moich policzkach strumieniami. Czy to jest jakieś usprawiedliwienie, czy może nie mam nic na swoją obronę?
- Chodzi o Marco? - zapytała cicho Stefy.
     Skinęłam ledwo dostrzegalnie głową i usiadłam przed dużym lustrem zawieszonym na ścianie. Przyjrzałam się dokładnie swojemu odbiciu. Coś jest ze mną nie tak? Dlaczego mnie spotyka to wszystko? Jestem taka przeciętna, taka zwykła, taka nijaka. 
- On wyjeżdża do Meksyku. - wyszeptałam. - A przecież ja go kocham.
     Przymknęłam powieki i pozwoliłam łzom płynąć swobodnie po bladych policzkach. Zacisnęłam mocno pięści, by nie walnąć w coś z całej siły w przypływie niekontrolowanych emocji.
- Jesteśmy z tobą, Fran, pamiętaj. - wszystkie cztery objęły mnie lekko ramionami.
     Mimo wszystko uśmiechnęłam się przez łzy. Gdy świat mi się wali, one są obok. Gdy promienieję ze szczęścia, one są obok. Są zawsze, nie ważne, czy to dobre czy złe chwile. Prawdziwi przyjaciele to skarb. Może jednak nie wszystko w moim życiu jest takie najgorsze. I mnie spotykają dobre rzeczy.
- Chodźcie na to karaoke. - zaśmiałam się przez łzy. - Muszę coś robić, bo oszaleję.
     Dziewczyny uśmiechnęły się do mnie szeroko. Wiem dobrze, o czym każda z nich pomyślała. Taką Fran znamy i kochamy. Właśnie. Przecież taka jestem. Silna i niezależna. Nieszczęśliwa miłość to nie koniec świata. Marco kiedyś wróci, bo naprawdę mnie kocha. Nie jestem naiwna i wiem, że nie wszystko kończy się dobrze, ale... Ta historia akurat dostanie swój happy-end. Jestem tego pewna. 
~,~
Violetta
     Pociągnęłam łyk koktajlu truskawkowego i przyjrzałam się ludziom tańczącym na parkiecie. Uśmiechnięte twarze, rozczochrane włosy - wszyscy wyglądali praktycznie tak samo. Tylko jedna postać odznaczała się na tle tłumu. Francesca. Odkąd weszłyśmy do klubu karaoke nie opuszczała parkietu. Przetańczyłam z nią kilka piosenek, ale ileż można. Stefy, Naty i Cami postanowiły pośpiewać i obecnie robiły furorę wśród zebranych swoim wykonaniem "Veo Veo". Ja jakoś nie potrafiłam zmusić się do wejścia na scenę. W głowie ciągle siedziała mi Fran i to, w jakim była stanie, gdy do niej przyszłyśmy. A później tak szybko się pozbierała. Zawsze zazdrościłam jej tego, że jest taka silna i potrafi sobie poradzić z najtrudniejszymi problemami. Nie ważne, co się dzieje, Francesca Resto zawsze znajdzie jakiś sposób, by się z tym uporać. Utrata miłości swojego życia... Pamiętam doskonale, co się ze mną działo, gdy wyjechałam do Madrytu. Umierałam z tęsknoty za Leonem, nie chciałam wychodzić z domu, krzyczałam, płakałam, rzucałam przedmiotami. Uczucie rozrywające mnie od środka było nie do zniesienia. Cóż, niestety nie każdy radzi sobie tak dobrze z cierpieniem jak nasza Fran. 
- Violu, chodź ze mną potańczyć! - zawołała wesoło Fran, przerywając moje rozmyślania.
     Uniosłam na nią wzrok i ujrzałam szeroki uśmiech, który chyba miał zamaskować to, co tak naprawdę w tamtym momencie odczuwała moja przyjaciółka. Może i jestem bardzo wrażliwa i nie umiem uporać się z niektórymi uczuciami tak jak Fran, ale potrafię odróżnić fałszywy uśmiech od prawdziwego. 
- A nie wolałabyś pogadać? - zapytałam niepewnie.
     Francesca usiadła obok mnie na miękkiej kanapie, którą zajmowałam tylko ja. 
- Wiesz, ty potrzebujesz rozmowy, gdy cierpisz. - zaczęła. - Ale ja nie chcę rozmawiać, ja chcę się bawić, uśmiechać i cieszyć tym, co jeszcze mi zostało. Tak wiele dzisiaj straciłam.
     Wiedziałam, że ma na myśli Marco. Był praktycznie całym jej światem, zajmował w jej sercu bardzo dużo przestrzeni. Zakochała się w nim tak, jak jeszcze nigdy, obdarzyła go uczuciem, które bała się komukolwiek podarować po niefortunnym zauroczeniu Tomasem. Marco pokazał jej, że jest jeszcze sens kochać, że to uczucie może rozjaśnić nawet najsmutniejsze dni. A teraz odszedł. O tak, Francesca rzeczywiście straciła bardzo dużo.
- Przepraszam, Fran. - westchnęłam. - Chyba powinnam częściej myśleć o potrzebach innych, a nie tylko wiecznie "ja, ja, ja"... 
     Przyjaciółka położyła mi dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się. Jej wyraz twarzy mówił, że nie ma mi za złe tego, że się odrobinę pomyliłam. Nikt nie jest idealny.
- Zawsze przy mnie jesteś i to jest najważniejsze. - powiedziała Fran. - Kocham cię.
     Po tych słowach przytuliłam ją do siebie mocno. Wielkie szczęście, że spotkałam Francescę Resto. Bez nie nie byłabym tym, kim jestem. Jak zwykle musiało stać się coś złego, bym uświadomiła sobie kolejną ważną rzecz.
~,~
Stefy
     Od kiedy zamieszkałyśmy z mamą u babci, moje życie stało się niewiarygodnie monotonne. Nigdy nie byłam zrzędliwa, więc nikomu nie zwierzyłam się z tego, że to wszystko zaczyna mnie powoli nudzić. Że nie cieszą mnie już takie błahostki jak randka z Tomasem czy babeczki, które mama piecze raz na tydzień. Jakaś ważniejsza rola w zadaniu wyznaczonym przez Pablo, pochwała od Jackie, która jest bardzo wymagająca, wypad na miasto z przyjaciółmi... Tak, wiem, powinnam być wdzięczna losowi za to, że pozwolił mi wreszcie na odrobinę szczęścia. Ale to chyba prawda, że najbardziej pragniemy tego, czego nie możemy mieć.
     Chciałam mieć spokojne życie, a kiedy je dostałam... Poczułam, że dreszczyk emocji jest niezbędny.
- Stefy, co ta kanapka ci zrobiła? - ciszę rozdarł rozbawiony głos mamy.
     Zauważyłam, że porwałam kawałek chleba na małe kawałeczki i porozkładałam je na talerzu, przez co utworzyły serce. 
- Przepraszam, zamyśliłam się. - wymamrotałam, wpychając do ust część mojego "dzieła".
- Myślałaś o Tomasie? - zapytała mama, uśmiechając się domyślnie, tak, jak potrafi tylko matka pytająca swoje dziecko o miłosne rozterki.
     Westchnęłam cicho i upiłam łyk zimnej już herbaty.
- Tak właściwie to myślałam o... tacie.
     Mina momentalnie jej zrzedła. Tak, nie powinnam o tym wspominać. W końcu tyle krzywdy nam wyrządził, zniszczył nam praktycznie całe życie swoim uzależnieniem od alkoholu. Nie miałam szansy na normalne dzieciństwo, wszystko przeminęło szybko jak jakiś przykrótki koszmar, po którym budzisz się w ciepłym łóżku i uświadamiasz sobie, że nic ci nie grozi. 
- Stefy... - zawahała się.
- Nie powinnam. Wiem. Przepraszam. - spuściłam głowę i zaczęłam wodzić palcem po talerzu.
     Mama chyba chciała powiedzieć coś jeszcze, ale przerwało jej delikatne pukanie do drzwi. Podniosłam się, bo pomyślałam sobie, że to pewnie Tomas przyszedł po mnie, żebyśmy razem poszli do Studia, ale babcia mnie uprzedziła. Dość szybkim krokiem wyszła z kuchni i otworzyła drewniane drzwi. Nie stał za nimi Tomas.
     Stała tam osoba, której w życiu bym się nie spodziewała przed tymi drzwiami. Ubrany w garnitur. W życiu nie widziałam go w garniturze. Wyglądał jak... nie on. Ogolona twarz, oczy nie zamglone, ale czyste i lustrujące wszystko dookoła tak, jakby to był pierwszy raz. Jakby urodził się na nowo.
     Ujrzałam mojego ojca.
~,~
Camila
     Starałam się z całych sił nie myśleć o Danielu. Wybraliśmy drogę, którą każde z nas musi kroczyć osobno. Wspólnie zdecydowaliśmy, że tak będzie lepiej. To dziwne, bo wcale nie jest mi lepiej bez niego. Ale muszę zwalczyć w sobie to dziwne uczucie, którym darzę Daniela. Teraz nie jestem już pewna tego, że to miłość. Coś się zmieniło. Nigdy chyba nie ufałam Danowi. Zawsze było jakieś "ale", które wisiało między nami niewypowiedziane. Naszemu związkowi czegoś brakowało. Może prawdziwego uczucia? A może zaufania? Teraz to nie ważne, bo nadszedł koniec. I nic nie możemy z tym zrobić.
- Cami, pospiesz się. - ponagliła mnie Francesca.
     Odgarnęłam w roztargnieniu włosy z twarzy i spakowałam do kolorowej torebki potrzebne rzeczy, po czym uśmiechnęłam się do przyjaciółki. 
- Możemy iść.
     Wyszłyśmy na świeże powietrze i ruszyłyśmy w kierunku Studia. Długa sukienka łopotała wokół moich kostek przy dość porywistym wietrze, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że świat się nie zmienił. Od zerwania z Danielem nabrałam zwyczaju analizowania wszystkich doznań, tak jakbym na siłę próbowała się przekonać, że wcale nie tak wiele rzeczy uległo zmianie. 
- Cami, powiedz, jak to jest, patrzysz codziennie na Daniela i wiesz, że nie możesz z nim być... - odezwała się Fran.
     Przyjrzałam jej się. Widoczne było, iż moja przyjaciółka z całych sił próbuje uporać się ze stratą Marco. Znam ją bardzo dobrze i wiem, co robi, gdy cierpi. Oczywiście pierwszym etapem zawsze jest to, że się załamuje, po czym wstaje na nogi. Później stara się przeanalizować to, jak zachowała by się inna osoba na jej miejscu, zadaje mnóstwo pytań. 
- Na początku było mi trudno. Ale zrozumiałam, że nasze uczucie nie było do końca prawdziwe. To nigdy nie była miłość. - westchnęłam, mrużąc oczy przed słońcem, które rankiem świeciło mocno nad Buenos Aires.
     Francesca otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale zaraz z tego zrezygnowała. Pogłaskałam ją po ramieniu w geście otuchy.
- Jak myślisz... To lepiej, że Marco jest daleko i nie mogę na niego patrzeć? - zapytała po chwili cichym głosem. - Chyba nie zniosłabym myśli, że jest blisko i nie mogę...
     Lepiej? Nie. Na pewno nie jest lepiej, gdy tracisz miłość swojego życia.
- Nie, Fran, tak wcale nie jest lepiej. - odparłam. - Powinnam cię pocieszyć, ale nie chcę kłamać. Gdy tracisz miłość, okoliczności nie są ważne. Zawsze jest tak samo.
     Pierwszy raz przyszło mi do głowy, że uczucie, które mogło zrodzić się między mną a Danielem nie dostało szansy. Za mało czasu, zbyt duże oczekiwania.
~,~
Leon
     Próbowałem się z tym uporać. Naprawdę próbowałem. Ale przez to nie śpię już po nocach, nie umiem się na niczym skupić. Przez jakiś czas wychodziło mi udawanie szczęśliwego. Ale wiecznie nie można nosić maski. 
- Leon! - poczułem jej kruche ramiona obejmujące moją szyję.
     Przytuliłem ją do siebie już odruchowo, bo dotykanie jej stało się dla mnie jak oddychanie. Niezbędne do życia. 
- Cześć. - szepnąłem, gdy się ode mnie odsunęła.
     Spuściłem głowę, ale i tak poczułem na sobie jej przenikliwe spojrzenie. Lustrowała mnie wzrokiem dokładnie, jakby szukała czegoś, co jest nie tak, jak powinno.
- Martwisz się. - stwierdziła tak cicho, że ledwo słyszalnie.
     Szeroki uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Odgarnęła niesforne kosmyki włosów, które wymknęły się z zaplecionego luźno warkocza i przygryzła wargę. Cofnęła się o kilka kroków i usiadła na krześle, które najprawdopodobniej zostawił tam Beto w roztargnieniu poprzedniego dnia.
- Boję się. - odezwałem się.
     Po jej minie wywnioskowałem, że doskonale wie, co siedzi mi w głowie. Nigdy nie potrzebowaliśmy wielu słów, by odkryć swoje najskrytsze sekrety.
- Myślałam, że mi ufasz. - jej głos się łamał.
     Uklęknąłem przy niej i ująłem jej dłonie. 
- Ufam. - pocałowałem delikatnie zewnętrzną stronę jej filigranowej rączki. - Ale jestem tchórzem, Violu.
     Westchnęła cicho i zsunęła się z krzesła prosto w moje ramiona. 
- Nie jesteś tchórzem, Leon. - wymamrotała, wtulając się w moją koszulę. - Strach nie jest niczym złym. 
     Przycisnąłem ją do siebie mocno, ale już nic nie powiedziałem. Co z tego, że każdy odczuwa strach. Co z tego, że to normalne. No tak, mogę się bać wysokości czy czegokolwiek innego, ale myślałem, że o to już nie będę się musiał obawiać. A tymczasem to wróciło w najmniej odpowiednim momencie.

Masz, Xenia. Tak bardzo chciałaś, to proszę bardzo, prezentuję ci rozdział 53. :D Teraz się pewnie wyprzesz tego, że czekałaś, jak to ty, ale co tam. xd Przepraszam tak w ogóle za to, że tak długo nie było rozdziału, ale miałam lenia i cały weekend sobie czytałam "Dary Anioła". Jak ktoś też się jara tą książką, to niech da znać. xd A tak serio, to obiecuję, że w następnym rozdziale będzie Naxi, bo ostatnio coś o nich zapomniałam. I to tyle ode mnie. Kocham was i do następnego! <3
[EDIT] KUUURDE MAM 100 OBSERWATORÓW <3 <3 

poniedziałek, 11 listopada 2013

Violetta Story - Chapter 52.

Violetta Story, chapter 52.

Ludmiła
Zasnęłam z wielkim uśmiechem na ustach, wspominając chwile spędzone z Naty. Babski wieczór okazał się bardzo trafionym pomysłem, bo dzięki chwili zabawy i wytchnienia zapomniałam o wszystkich swoich problemach. Śmiejąc się razem z Natalią z dosłownie każdej głupoty, zrozumiałam, że mimo wielu zawirowań, świat się wcale nie zatrzymał. Wszystko idzie do przodu, nic nie staje w miejscu. Ja też nie powinnam tego robić. Muszę wreszcie ruszyć przed siebie, by nie stracić nic ważnego. 
Gdy pierwsze promienie słońca wdarły się do mojego pokoju, powitałam nową Ludmiłę już na stałe. Ta Ludmiła nie miała być załamana i wiecznie smutna, ale pełna życia i energii oraz gotowa na wszelkie wyzwania, jakie rzuci jej pod nogi los. Kilka rzeczy mogę w sobie zmienić, ale przecież nigdy nie byłam w stu procentach zła. Tamta Lu posiadała też wartościowe cechy i nie muszę ich odrzucać, by stać się zupełnie inną osobą. Osobą, która zna swoją wartość i ma dystans do siebie, posiada wielką pasję, której w pełni się poświęca, osobą, której zależy na przyjaciołach, która ich nie zaniedbuje i przede wszystkim kimś, kto uśmiecha się jak najczęściej. Bo uśmiech jest bardzo ważny. Gdy się uśmiechasz, ludzie widzą w tobie człowieka pozytywnego i skorego do pogawędki. A ja już mam dość tego, że odpycham od siebie ludzi samym wyrazem twarzy.
- Naty, jesteś gotowa? - zapytałam, czesząc włosy. - Zaraz spóźnimy się do Studia.
Naty zachichotała i szybko pociągnęła usta błyszczykiem. Od rana byłyśmy takie wesołe i nawet perspektywa tego, że spóźnimy się na zajęcia szczególnie nas nie ruszała. Przecież dwie minuty w tą czy w tamtą stronę nie robią wielkiej różnicy.
- Możemy iść. - brunetka klasnęła radośnie w dłonie i zarzuciła na ramię czerwoną torbę, do której chwilę temu spakowała swoje rzeczy.
Kiwnęłam głową i również zabrałam ze stolika swoją torebkę. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze wiszącym na przeciwległej ścianie i razem z Naty wyszłyśmy raźnym krokiem z domu. Naszą żywą rozmowę przerwał dźwięk, który wydał z siebie telefon Natalii. Z przyzwyczajenia zajrzałam jej przez ramię, gdy odczytywała wiadomość, by zobaczyć, kto do niej napisał i w jakim celu.
Dzisiaj idziemy na karaoke! Po zajęciach zbieraj manatki i ruszamy na podbój świata! 
Nadawcą okazała się być Francesca. Natalia zaśmiała się pod nosem i szybko wystukała na klawiaturze odpowiedź.
- Wybierasz się na karaoke, tak? - odezwałam się.
Naty jakby dopiero teraz zauważyła, że zaglądam jej przez ramię. Schowała komórkę do kieszeni szortów i uśmiechnęła się do mnie nerwowo. Wiedziała, że to, iż przyjaźni się też z Fran, Violettą, Cami i Stefy jest dla mnie... dość trudnym tematem.
- Tak. - odparła krótko. - Chcesz iść z nami?
Spuściłam głowę i odgarnęłam włosy z twarzy. Natalia zdawała sobie sprawę z tego, iż odmówię, więc gdy nic nie odpowiedziałam, skończyła temat. Przez resztę drogi do Studio już się nie odzywałyśmy. Atmosfera między nami zrobiła się nagle napięta, tak jakby coś się zmieniło przez jednego głupiego sms-a od Francesci. 
Zaraz pod wielkim plakatem z napisem "Studio21", który wisi odkąd pamiętam na zewnętrznej ścianie budynku szkoły muzycznej, pojawiło się coś nowego. A mianowicie transparent z logo You-Mix. Od razu przypomniałam sobie o tym, co powiedziała mi Naty wieczorem. Jakoś wyleciało mi to później z głowy, ale widok logo You-Mix tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że nic mi się nie przyśniło. Mimo zawirowań jestem nadal Ludmiłą, która potrafi zawalczyć o swoje.
- A wiesz, do reality-show dostał się również Francisco. - odezwała się Natalia, przerywając moje przemyślenia.
Uniosłam brwi. Francisco? Ten niepozorny chłopak, którym kiedyś pomiatałam? Pomagał mi w intrygach przeciwko Stefy, był na każde moje skinienie, zupełnie jak dawno temu Natalia. Ale i to przeminęło. 
- Naprawdę? - udałam zainteresowaną, bo mimo wszystko mało obchodziły mnie losy tego chłopaka. - A to niespodzianka.
Naty pokiwała głową i przygryzła wargę. Nie wiedziała, co powiedzieć. Aż za dobrze ją znam. 
- Jesteś w parze z Leonem. - powiedziała po chwili.
Stanęłam jak wryta. Z Leonem? Z tym Leonem, który był moją pierwszą miłością, z tym, który jako pierwszy przedstawiciel płci męskiej coś dla mnie znaczył, z tym, który otoczył mnie opieką, gdy było mi źle... Ale przecież on i ja to przeszłość. Nie możemy już nawet być przyjaciółmi, coś między nami się zepsuło. Więź, jaka nas łączyła, pękła i teraz już nie zaszczycamy się choćby spojrzeniem. Ale może tak naprawdę gdzieś w głębi serca za nim tęsknię? Może potrzebuję tego, by znów był moim przyjacielem?
~,~
Camila
Postanowiłam ruszyć się wreszcie z miejsca i nie użalać się nad sobą, bo przecież zerwanie to nie koniec świata. A poza tym nie powinnam zaniedbywać przyjaciół i Studia, wyjdę na samolubną i egoistyczną. A w końcu wcale taka nie jestem.
Pewnym krokiem wmaszerowałam do Studia. Ludzie rozmawiali, śmiali się,  śpiewali, tańczyli i grali na różnych instrumentach. Mimowolnie się uśmiechnęłam, bo od razu poczułam wypełniające mnie od środka ciepło. To właśnie dzięki muzyce jestem tym, kim jestem. I tak naprawdę co by nie było, to muzyka ze mną zostanie, nie odejdzie.
- Cami! - przez zgiełk panujący w Studio przebił się krzyk Francesci. - Wreszcie!
Przyjaciółka rzuciła mi się na szyję i pisnęła radośnie. Ledwo utrzymałam równowagę, ale i tak roześmiałam się serdecznie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo brakowało mi tej żywiołowości Francesci. 
- Dostałaś się! - zawołała Fran. - Jesteś w reality-show! 
Otworzyłam szeroko oczy. Przez te wszystkie problemy związane z Danielem kompletnie zapomniałam o reality-show organizowanym w naszej szkole. Jakoś wyleciało mi to z głowy, przestałam się tym przejmować. Uśmiechnęłam się i zaczęłam podskakiwać i  piszczeć, przytulając wszystkich, którzy mi się nawinęli. Czułam w tamtym momencie czyste szczęście, niezmącone żadnymi troskami, jakby złe doznania wyparowały, robiąc miejsce tym dobrym. 
~,~
Violetta
Jak tornado przebiegłam przez główny korytarz Studio i wpadłam do sali instrumentalnej. Miałam przeczucie, że znajdę w niej Leona. Ucałowałam go w policzek i rzuciłam torebkę na krzesło stojące obok, po czym szybko podeszłam do keybordu i wzięłam głęboki oddech.
- Viola, co robisz? - zapytał Leon.
Nie zwróciłam na niego uwagi, przestałam rejestrować to, co się dzieje. Zatraciłam się w swoich myślach. Po drodze do Studia naszło mnie takie natchnienie, że... Po prostu poczułam, że piosenka nadchodzi, powoli, jakby nie była pewna, czy jestem już gotowa na to, by ją powitać. Ale ja doskonale wiedziałam, że jestem w stu procentach na to przygotowana. Moje palce same zaczęły wygrywać melodię na klawiszach keybordu. Uśmiechnęłam się sama do siebie i uniosłam powieki. 
- Podobało ci się? - odezwałam się cicho, patrząc na Leona.
Podszedł do mnie powoli, uśmiechając się lekko. Zmarszczyłam brwi, widząc jego wyraz twarzy.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, jaka jesteś piękna? - wyszeptał; poczułam na twarzy jego ciepły oddech.
Zarumieniłam się na wściekle czerwony kolor i spuściłam głowę. Leon uniósł palcem wskazującym mój podbródek, zmuszając mnie tym samym do spojrzenia mu prosto w te hipnotyzujące, zielone oczy. Mimo zawstydzenia nie mogłam oderwać od nich wzroku, nawet nie chciałam. W tamtym momencie pragnęłam patrzeć w nie już zawsze.
- Wcale nie jestem piękna. - zaprotestowałam, gdy cisza zaczęła mnie trochę krępować.
Leon uśmiechnął się i nachylił lekko. Zaśmiałam się pod nosem, bo zdałam sobie sprawę z tego, iż doskonale wiem, jaki ma wyraz twarzy, gdy chce mnie pocałować.
- Z czego się śmiejesz? - Leon uniósł brwi.
- Z niczego. - odparłam, nadal chichotając. - Chyba miałeś zamiar coś zrobić.
Tym razem to Leon parsknął śmiechem i ponownie się nachylił. Stykaliśmy się nosami, gdy do pomieszczenia wparowała zdyszana Francesca. Leon, chyba rozbawiony zaistniałą sytuacją, spuścił głowę i powstrzymał wybuch śmiechu. Fran złapała się za głowę i warknęła sfrustrowana.
- Znowu wam przerwałam! Fran, ale ty jesteś głupia! - pacnęła się otwartą dłonią w czoło.
Leon wypuścił mnie z objęć i odwrócił się, by zaraz wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Za chwilę mu zawtórowałam, widząc zdezorientowaną minę Francesci.
~,~
Lara
Słowa ojca krążyły mi po głowie, gdy oprowadzałam po torze Nico i jego mamę. Uderzyło mnie to, jak bardzo są do siebie podobni - pani Marano ma tak samo brązowe oczy jak jej syn, identyczny kształt twarzy... Ale coś jeszcze mnie zastanowiło. Dopiero gdy zobaczyłam ich w jednym miejscu, mojego tatę i Nico, uświadomiłam sobie, że oboje mają kasztanowe włosy i brwi jednakowo dziwnie zarysowane. Może dlatego ojciec tak bardzo lubi tego chłopaka? Przypomina mu jaki był w młodości? 
- Co z tobą? - Leon szturchnął mnie w ramię. - Jesteś dzisiaj milcząca.
Uniosłam głowę znad skrzynki z narzędziami i z roztargnieniem spojrzałam na Leona.
- Nie mów mi, że tylko ja dzisiaj nie jestem sobą. W ogóle nie skupiasz się na jeździe, tylko bujasz w obłokach. - sarknęłam. - Co się dzieje?
Leon westchnął i odłożył kask na jedno z krzeseł ustawionych w rządku. Przeczesał palcami rozczochrane włosy i zapatrzył się w dal, w jakiś niezidentyfikowany punkt. Przyjrzałam mu się dokładniej. Na pozór był wesoły, można powiedzieć, że szczęśliwy. Tak jakby nie miał żadnych zmartwień. Ale ja za długo go znam i wiem, że jeśli ma zły czas, to coś się dzieje. 
- Violetta jest w parze z Tomasem w reality-show. - odpowiedział po chwili milczenia.
Uniosłam brwi i zastanowiłam się, próbując jakoś skojarzyć fakty. Tomas to ten, który chciał odebrać Leonowi Violettę, był w panience Castillo na maksa zakochany, strasznie denerwował Leona. Między innymi przez niego w tamtym roku tak cierpiał. To znaczy, przez Violettę, ale przecież gdyby nie Tomas, to sprawy by w ogóle nie było. 
- A czy przypadkiem Tomas nie ma dziewczyny? - zapytałam, przypominając sobie dzień, w którym Leon opowiadał mi o Stefy.
Leon zaśmiał się bez cienia wesołości i z ciężkim westchnieniem usiadł na krześle. Odchylił głowę i przymknął powieki. Dostrzegłam pod jego oczami cienie, jakby się nie wysypiał.
- Ma dziewczynę, myślę, że nawet mu na niej bardzo zależy. - powiedział. - Ale co z tego? Jestem przewrażliwiony, Lara. Ciągle pamiętam to, co przeżywałem w tamtym roku, gdy Violetta latała za nim, a ja... - głos mu się załamał.
Położyłam mu dłoń na ramieniu, by się uspokoił.
- Ja po prostu tak bardzo boję się stracić Violettę. Ufam jej, ale czasami niektóre rzeczy nie są zależne od nas.
Pokiwałam głową na znak, że całkowicie się z nim zgadzam. To prawda, że nie mamy wpływu na wszystko, co dzieje się w naszym życiu. Niektóre sprawy możemy kontrolować i decydować, w którą stronę powinny zawędrować, ale są też takie, które same się sobą rządzą. Nie pytają nas o zdanie, tylko po prostu idą, by później ranić i psuć wszystko, co stanie im na drodze.
- Będzie dobrze. - pocieszyłam go. - Na pewno. Należy ci się trochę szczęścia, Leon.
~,~
Daniel
Wiadomość od Diego przyszła znienacka. Emocje opadły, wszystko zrobiło się takie jakby monotonne. Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Może rzeczywiście tak było. A gdy Diego po raz kolejny dał o sobie znać, wszystko ruszyło do przodu ze zdwojoną prędkością. 
Spotkamy się w parku za dziesięć minut. To nie jest prośba.
No proszę. Nawet już założył, że zrobię wszystko, czego ode mnie oczekuje. W sumie, ma rację. Ale nie dam tego po sobie poznać. Zebrałem się więc w sobie i ruszyłem na spotkanie z przeszłością. Bo Diego reprezentuje sobą ogół tego, co zrobiłem źle w swoim życiu. Każdy błąd, jaki popełniłem, on zakodował sobie i teraz wykorzysta go przeciwko mnie jak broń. 
- Wiedziałem, że przyjdziesz. - prychnął, wkładając ręce do kieszeni. 
Rzuciłem mu wyzywające spojrzenie, ale jego to nie ruszyło. Normalnie jakby wyrzucił z siebie wszystkie emocje i zostawił tylko tą przerażająco obojętną maskę.
- Przyszedłem, bo chciałem, a nie dlatego, że ty mi kazałeś. - w głowie to brzmiało o wiele lepiej, co sobie uświadomiłem dopiero po fakcie.
Diego roześmiał się. 
- Nie pogrążaj się, Dan. - rzucił pobłażliwym tonem. - Zapewne domyślasz się, dlaczego chciałem się z tobą spotkać.
Wywróciłem oczami i uśmiechnąłem się ironicznie.
- Wiesz, niszczyć mi życie możesz, że tak powiem, na odległość. Do czego ci jestem potrzebny? - odparłem. 
Przez twarz Diego przemknął wyraz wahania, ale zaraz zniknął, a ja zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem sobie tego nie wyobraziłem.
- Pomyślałem sobie, że może zechcesz współpracować, Leiva. - odparł Diego. - No wiesz, ostatnio cię widziałem z taką śliczną brunetką i jeśli...
Na wzmiankę o Camili aż się we mnie zagotowało. Zacisnąłem mocno pięści, by przypadkiem nie rzucić się na Diego i przymknąłem na chwilę powieki.
- Nie. - warknąłem i się wycofałem.
Jasne było już, jaki cel miał Diego, żądając spotkania ze mną. Po prostu chciał mnie sprowokować. Jakimś cudem dowiedział się o tym, co znaczy dla mnie Camila i postanowił wykorzystać tą wiedzę jak najszybciej. Zrozumiałem, że niepotrzebna jest walka z Diego. 
On samym swoim pojawieniem się zniszczył mi życie. Już nic więcej nie może zrobić.
~,~
Francesca
Opuściłam salę taneczną po zakończonych zajęciach z Jackie wraz z resztą grupy. Szybko się przebrałam i popędziłam do Resto, by przed wyruszeniem na miasto z dziewczynami spotkać się z Marco. Wbiegłam do baru jak burza, witając się pospiesznie z Lucą. Wzrokiem odszukałam w tłumie mojego chłopaka. O dziwo, nie zbierał zamówień, jak zazwyczaj, tylko siedział za ladą. Wpatrywał się w przeciwległą ścianę, jakby ona mogła mu zdradzić wszystkie sekrety świata i ludzkości.
- Cześć! - pomachałam mu dłonią przed twarzą i uśmiechnęłam się szeroko. - Co tak siedzisz? 
Marco wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. Zmarszczyłam brwi i przyjrzałam mu się dokładnie. Coś w jego wyrazie twarzy mnie zaniepokoiło, bo przecież zawsze na mój widok robił się taki radosny. Potrafił rozjaśnić swoim uśmiechem każdy mój dzień.
- Dlaczego się nie uśmiechasz? - zapytałam.
Marco odpowiedział dopiero po chwili, głosem pełnym bólu.
- Wracam do Meksyku. 
Na początku sobie pomyślałam, że to jakiś kiepski żart. Ale spojrzałam jeszcze raz na jego zbolałą twarz i przełknęłam ciężko ślinę, uświadamiając sobie, że to właśnie ten moment, w którym wszystko zaczyna się sypać. 
- Marco... - zaczęłam. 
- Nic nie mów, Fran. - przerwał mi. - Przepraszam, że w ogóle się pojawiłem. Nie powinienem. Teraz będziesz przeze mnie cierpieć. Naprawdę nie chciałem. Przepraszam.  - po tych słowach podniósł się i ucałował mnie w policzek.
Później wyszedł. Zostawił mnie z uczuciem wielkiej pustki, wypełniającej moje serce. 
~,~
Ludmiła
Naty umówiła się z Francisco na próbę, więc i ja postanowiłam zadzwonić do Leona. Trzęsły mi się przy tym przeraźliwie ręce, przez co upuściłam telefon, który upadł na podłogę i rozpadł się na części. Zaklęłam pod nosem i schyliłam się, by pozbierać fragmenty urządzenia. Gdy się wyprostowałam, przede mną wyrosła sylwetka Federico. Pisnęłam zaskoczona i odskoczyłam do tyłu.
- Pomóc ci poskładać telefon? - zapytał Fede. 
Pokiwałam głową i podałam mu części. On w mgnieniu oka poskładał je z powrotem w całość i podał mi. Uśmiechnęłam się i podziękowałam cicho.
- Masz ochotę na spacer? - zaproponował po chwili ciszy.
- Wiesz, miałam zamiar zadzwonić do Leona, żebyśmy wybrali piosenkę do reality-show... - przygryzłam wargę.
Od razu zrzedła mu mina, jakby mu naprawdę zależało na spędzeniu ze mną czasu. To jakoś tak mnie dziwnie poruszyło, aż mi łzy w oczach stanęły. Federico w momencie doskoczył do mnie i otarł moje mokre policzki. Spojrzałam mu prosto w oczy, a on się chyba zakłopotał, bo od razu się odsunął.
- Przepraszam... - bąknął. - Po prostu nienawidzę patrzeć, jak płaczesz.
- To akurat były łzy szczęścia. - wyszeptałam. 
Patrzył na mnie takim wzrokiem, jakbym była długo szukaną przez niego częścią jego samego. Jakby mu mnie brakowało, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Szybko odpędziłam od siebie te bezsensowne myśli. 
- Jesteś szczęśliwa? - odezwał się po chwili, głosem tak cichym, że ledwo go usłyszałam.
Uniosłam wzrok, spojrzałam mu w oczy pełne nadziei. 
- W tej chwili tak. Bo jestem z tobą. 
~,~
Violetta
Przyglądałam się otaczającemu mnie światu, który jakby zwolnił, bym miała okazję dokładnie wszystko przeanalizować. Myślałam dosłownie o każdym aspekcie mojego życia, spiesząc na spotkanie z dziewczynami w Resto. Miałyśmy się udać do baru karaoke, by wreszcie spędzić ze sobą trochę czasu. Ale miałam dziwne przeczucie, że ten wieczór będzie inny, niż się wszyscy spodziewają. Coś się stanie, może coś dobrego, a może złego. Ale na pewno wywróci świat którejś z nas do góry nogami. Czasami przeraża mnie ta moja intuicja.
Weszłam do Resto, otrząsając się z zamyślenia. W barze panował tłok, gwar rozmów wypełniał wnętrze niedużego pomieszczenia. Rozejrzałam się dookoła, próbując dostrzec którąś z przyjaciółek.
- Violetta! - odwróciłam się gwałtownie i z ulgą zarejestrowałam, że przede mną stoi Cami. - Nie widziałaś gdzieś Francesci? Przyszła z tobą?
Pokręciłam przecząco głową, marszcząc brwi. Byłam przekonana, że skoro włoszka nie zaczekała na mnie, to wybrała się do umówionego miejsca spotkania z resztą przyjaciółek. 
- Wyszła ze Studio przede mną. Tak mi się wydaje, myślałam, że poszła z wami. - odparłam.
Camila rozjerzała się ponownie po barze, z niecierpliwą miną przygryzając wargę. Po chwili dołączyły do nas Natalia i Stefy. Żadna z nich nie przekazała nam żadnych informacji dotyczących Fran. Naty powiedziała, że praktycznie cały dzień spędziła z Ludmiłą, a Stefy była w innym świecie. Miała ciągle rozmarzoną minę, po czym domyśliłam się, że Tomas zafundował jej romantyczną randkę. Kto jak kto, ale Heredia potrafi być romantykiem.
- Co zrobimy? Francesca spóźnia się już dwadzieścia minut i nie odbiera telefonu. - powiedziała Camila, gdy już siedziałyśmy przy jednym ze stolików i niecierpliwie oczekiwałyśmy pojawienia się przyjaciółki.
Nerwowo postukałam paznokciami pomalowanymi fioletowym lakierem o blat. Fran może i jest roztrzepana i czasami przesadnie energiczna, ale nigdy by nas nie wystawiła. Gdyby jej coś wypadło, to by nas o tym powiadomiła. A co jeśli moje przeczucie się znowu sprawdza i tym razem...
- Luca! - Stefy zerwała się z miejsca, wyrywając mnie z zamyślenia. - Nie widziałeś Francesci?
Brat włoszki zrobił smutną minę i westchnął.
- Jest w domu. Nie mogę wyjść z pracy, jest urwanie głowy, ale myślę, że coś się stało. - odpowiedział. - Marco też nie ma. Nigdy tak nie znikał. 
Spojrzałyśmy po sobie i w mgnieniu oka wszystkie stałyśmy na nogach.
- Pójdziecie do niej? - zapytał z błagalną miną Luca.
Położyłam mu dłoń na ramieniu w geście pocieszenia i uśmiechnęłam się lekko, lecz bez cienia wesołości.
- Wiesz, że tak.
Wyszłyśmy z Resto i szybko podążyłyśmy do domu Francesci. Atmosfera momentalnie zrobiła się napięta.
~,~
German
Usiadłem z westchnieniem przy stole, który Olga właśnie zastawiła do kolacji. Po chwili gospodyni ponownie pojawiła się w jadalni i położyła na stole stosik sztućców. Zamiast z powrotem wrócić do kuchni, co chyba miała zamiar zrobić, stanęła w progu i położyła dłonie na biodrach.
- Gdzie się podziewa Violetta? - zapytała, patrząc na mnie groźnie.
- Zaraz po zajęciach idzie na karaoke z koleżankami, więc nie będzie jej na kolacji. - odparłem, mimo że coś we mnie krzyczało, iż nie powinienem pozwalać córce na tyle swobody.
Olga zmrużyła oczy, ale po chwili wycofała się do kuchni. Odetchnąłem z ulgą, bo najwyraźniej uznała, iż warto mi zaufać i nie wybiegnę zaraz z domu z zamiarem zabrania Violetty do domu i natychmiastowego zamknięcia jej w pokoju. Może i miałem na to ochotę, ale skutecznie powstrzymywała mnie jej twarz, która raz po raz stawała mi przed oczami wyobraźni. Zdawałem sobie sprawę z tego, iż ona wierzy w to, że jej ufam i nie mogę tego zepsuć. Owszem, ufam jej całym sercem i całą duszą, całym sobą, ale to chyba normalne, że martwię się o swoją córkę. Przecież ona mimo wszystko jest jeszcze małą dziewczynką, podatną na cierpienie. Nie ważne jest to, ile ma lat. 
- German, myślisz o Violetcie. - w progu pomieszczenia pojawił się jakby znikąd Ramallo.
Wzruszyłem ramionami i odchyliłem się delikatnie na krześle.
- A to coś złego, że myślę o swojej córce? - uniosłem brwi. 
Ramallo usiadł naprzeciw mnie i splótł palce, jak to miał w zwyczaju robić, gdy nie do końca wiedział, co powiedzieć.
- Nie, ale wiesz... Powinieneś wiedzieć, że ona jest rozsądną dziewczynką. - odezwał się w końcu, lecz z lekkim wahaniem w głosie.
Westchnąłem i przysunąłem krzesło bliżej blatu, gdy Olga postawiła na stole kolację.
- Wiem, zdaje sobie z tego sprawę. - odpowiedziałem, wlewając do kubka sok. - Ale to nie zmienia faktu, że się o nią martwię.
Ramallo chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał mu dzwonek do drzwi. Zmarszczyłem brwi, bo przecież w porze kolacji mało kto nas odwiedzał, a Violetta miała wrócić dużo później. Już się podnosiłem, ale obok mnie przebiegła Olga z drewnianą łyżką w dłoni, wykrzykująca coś w rodzaju "Otworzę, otworzę!". Wzruszyłem ramionami i zabrałem się za konsumowanie potraw przygotowanych przez gospodynię.
- Proszę pana, ma pan gościa. - do jadalni wróciła Olga.
Ale nie sama. Obok niej stała wysoka, szczupła kobieta o brązowych włosach i niepewnym uśmiechu. W jej oczach dostrzegłem coś znajomego, jakbym już je kiedyś widział. 
- Witam. Jestem Esmeralda. - odezwała się aksamitnym, ale jednocześnie dziwnie irytującym głosem, wyciągając w moją stronę dłoń.
Uścisnąłem ją i zmarszczyłem brwi.
- Obawiam się, że się nie znamy. - odchrząknąłem, zabierając rękę. 
Esmeralda odgarnęła włosy w sposób, który strasznie mnie zirytował. Jakimś cudem wiedziałem, jakie imię za chwilę wydobędzie się z jej ust.
- Jestem siostrą Jade. Musimy porozmawiać. 

Straasznie was przepraszam, że jest dopiero dzisiaj. Obiecałam rozdział w piątek, wiem, ale zwyczajnie się nie wyrobiłam. Kocham was i dziękuję za wszystko. Tylko dzięki wam ten blog jeszcze istnieje. Ten rozdział dedykuję kornelii80. Aha, jeszcze sprawa Libster coś tam - możecie mnie nominować (ja super fajna), ale w odpowiedniej zakładce. Nie wiem, kiedy to uzupełnię, ale po prostu nie chcę, żebyście spamowali mi tym pod rozdziałem. Dziękuję. Kocham was, to już chyba wiecie, do następnego! <3
Buziaki, M. ;*